Obywatele na manowcach

Coraz liczniejsze demonstracje zwykłych obywateli, protestujących przeciw „islamizacji Europy”, niepokoją Berlin. Czy nowy populistyczny ruch protestu zmieni niemiecką politykę?

10.01.2015

Czyta się kilka minut

Zaciemnione wieże kolońskiej katedry w proteście przeciw antyislamskiej demonstracji, 5 stycznia 2015 r. / Fot. Oliver Berg / DPA / EAST NEWS
Zaciemnione wieże kolońskiej katedry w proteście przeciw antyislamskiej demonstracji, 5 stycznia 2015 r. / Fot. Oliver Berg / DPA / EAST NEWS

W pierwszy poniedziałek nowego roku, wieczorem 5 stycznia, katedra w Kolonii – najsłynniejsza świątynia w Niemczech, położona tuż nad Renem – pozostała pogrążona w egipskich ciemnościach. Jej proboszcz, ksiądz Norbert Feldhoff, kazał wyłączyć oświetlenie wokół imponującej gotyckiej budowli, której prawie 160-metrowe wieże były przez chwilę, w XIX wieku, najwyższymi budynkami na świecie. Wyłączając oświetlenie, zresztą z poparciem miejscowego kardynała, lokalny Kościół katolicki chciał zdystansować się wobec demonstracji, która właśnie w ten wieczór odbywała się w centrum Kolonii.


Demonstrację zorganizował nowy prawicowo-populistyczny ruch protestu, który narodził się w Dreźnie, a dziś rozlewa się po Niemczech – wywołując niepokój także w politycznym Berlinie. Politycy nie przebierają w słowach: mowa jest o „hańbie dla Niemiec” i „prawicowych szczurołapach”. Wypowiedziała się nawet kanclerz Angela Merkel: w noworocznym orędziu zaapelowała do obywateli, by nie szli za głosem tych, którzy „w swych sercach” noszą „uprzedzenia, chłód, a nawet nienawiść”.


Putinie, pomóż!


Przyczyną konsternacji i niepokoju jest nowe zjawisko w niemieckim życiu społecznym, które pod koniec 2014 r. narodziło się w stolicy Saksonii i dzisiaj staje się dominującym tematem polityczno-społecznej debaty. Tam właśnie, w Dreźnie, w jesienny poniedziałek – wzorując się na „poniedziałkowych demonstracjach”, które jesienią 1989 r. doprowadziły do upadku komunizmu w NRD – po raz pierwszy wyszła na ulicę grupa ludzi, którzy przyjęli nieco rozwlekłą nazwę: Patriotische Europäer gegen Islamisierung des Abendlandes (Patriotyczni Europejczycy przeciwko islamizacji Starego Kontynentu), w skrócie PEGIDA. Najpierw było ich kilkuset, potem kilka, wreszcie kilkanaście tysięcy – z tygodnia na tydzień więcej.


Nazwa jest tu zarazem programem: inicjatorzy i zwolennicy ruchu przestrzegają przed katastrofą, którą ma być narastająca imigracja (zresztą nie tylko z krajów islamskich), i apelują do polityków, by powstrzymali napływ imigrantów. To właśnie niechęć do imigrantów – a precyzyjniej: czasem niechęć, czasem strach, ale czasem wrogość – łączą tych ludzi, przekonanych, że „islamizacja Europy” prowadzi np. do „wojen religijnych” na jej terenie, także w Niemczech.


Ale sprzeciw wobec imigracji to niejedyny postulat ruchu. Dochodzi do niego cała paleta poglądów, które można uznać za prawicowo-populistyczne czy prawicowo-radykalne. Na demonstracjach firmowanych przez ruch PEGIDA mowa jest też o „kłamliwej prasie”, która ma być częścią „systemu”, oraz o „pseudoazylantach”. A także – ciekawe połączenie! – o Władimirze Putinie, który ma być „obrońcą prawdziwych wartości” i ofiarą „antyrosyjskiej polityki” Angeli Merkel. Na jednej z demonstracji w Dreźnie zauważono transparent o treści „Putinie, pomóż!”... Wszelako centralnym hasłem ruchu, które powraca – i łączy ludzi o, jak się zdaje, zupełnie różnych poglądach – jest apel o „obronę niemieckiej tożsamości”.


Początkowo mogło się wydawać, że PEGIDA szybko się wypali. Stało się inaczej: w pierwszy poniedziałek stycznia w centrum Drezna zgromadziło się już 18 tys. ludzi. Tego dnia podobne demonstracje odbyły się w Kolonii, Kassel, Rostocku i Düsseldorfie – choć mniej liczne (np. w Kolonii tylko kilkaset osób).


Wszelako nie tylko jego rosnąca liczebność sprawia, że zakwalifikowanie ruchu PEGIDA jako kolejnego marginalnego ugrupowania prawicowego byłoby co najmniej nieroztropne. Pomimo że agenda ruchu zdominowana jest przez niechęć do islamu i imigrantów, to „zawodowi” działacze skrajnej prawicy (np. z partii NPD) nie odgrywają w nim roli dominującej – choć są tu bez wątpienia obecni. PEGIDA prezentuje się jako oddolny ruch obywatelski, mieszczański; jego inicjatorzy apelują do uczestników protestów o powstrzymanie się od wszelkiej przemocy.


Lęk przed społeczną degradacją


Są eksperci od ekstremizmu, którzy twierdzą, że demonstranci to w większości klasyczni Wutbürger – czyli zwykli obywatele, autentycznie zirytowani, wystraszeni, wściekli [pojęcie Wutbürger to polityczny neologizm, połączenie słów Wut – wściekłość, i Bürger – obywatel; pojawiło się kilka lat temu w związku z protestami społecznymi przeciw budowie nowego dworca kolejowego w Stuttgarcie, który ingerował w historyczną tkankę miasta – red.].


W przypadku ruchu PEGIDA miałaby to być więc, jak dowodził jeden z tych ekspertów, „niezwykle barwna mieszanka, w której uczestniczą osoby o bardzo różnych poglądach i w różnym wieku, od trzydziestoparolatków do emerytów”. A tym, co ich łączy, ma być przede wszystkim „lęk przed utratą”, np. przed obniżeniem standardu życia, czemu winni mieliby być imigranci.


Wprawdzie w Niemczech – podobnie jak w innych krajach Europy – zawsze obecne były nastroje niechęci wobec imigrantów czy azylantów. Niczym nowym nie są też środowiska, w których popularne są teorie spiskowe – w tym teza o „kłamliwej prasie na usługach systemu”, czasem uzupełniona o pogląd, iż mediami sterują „międzynarodowe kartele”, zwykle żydowskie itd. Natomiast naprawdę nową jakością w przypadku PEGIDY jest to, że obywatele uchodzący za zupełnie zwyczajnych najwyraźniej nie widzą nic niestosownego w tym, aby występować w jednym szeregu z postaciami wątpliwymi, i aby posługiwać się ich zgubnymi hasłami.


Drezdeńskie demonstracje wywołują obawy – także o pokój wewnętrzny w Niemczech. Dla wielu jest czymś niezrozumiałym, że strach przed „islamizacją” wyprowadza na ulice tak wielu ludzi właśnie w Dreźnie, gdzie niemal nie ma muzułmanów. Zresztą w skali całych Niemiec muzułmanie stanowią znikomą mniejszość, ok. 5 procent. Trudno mówić o groźbie „islamizacji”.


Trafny wydaje się pogląd, że paliwem dla tych protestów – i w ogóle przyczyną takiej niechęci wobec imigrantów – jest lęk przed społeczną degradacją. Tak było w Niemczech po I wojnie światowej (wtedy, rzecz jasna, nie w kontekście imigracji), gdy rosnąca w siłę NSDAP szukała i znajdowała zwolenników – i tak jest dziś w Dreźnie i innych miejscach. Wtedy najwięcej antysemitów objawiało się tam, gdzie niemal nie było Żydów – np. w rolniczych regionach Bawarii, Turyngii, Saksonii i Prus Wschodnich. Dziś najwięcej islamofobów – bo tak chyba trzeba to nazwać – jest tam, gdzie muzułmanów prawie nie ma, jak w Dreźnie czy Rostocku.


Historia III Rzeszy sprawia, że Niemcy mają doświadczenie w kwestii badań nad uprzedzeniami i stereotypami. „Zdecydowana większość badań pokazała, że przyczyny uprzedzeń, zwłaszcza tych o agresywnym ładunku, leżą nie po stronie mniejszości religijnych, kulturalnych czy etnicznych, przeciwko którym się kierują, lecz po stronie ludzi, którzy żywią takowe uprzedzenia, w ich kondycji społecznej i psychicznej” – pisze berlińska politożka prof. Gesine Schwan. „Od wielu dekad wiadomo, że antysemityzm nie bierze się od Żydów, ale że jest on szczególnie silny tam, gdzie Żydzi są nieliczni lub gdzie nie ma ich (już!) wcale. To samo dotyczy dziś muzułmanów”.


Tak wtedy, jak i dziś uprzedzenia wyrastają głównie w społecznym centrum i idą w parze z zagrożeniami niejasnymi, trudnymi do udowodnienia. Wtedy były to „żydowskie rządy nad światem”, dziś „islamizacja Starego Kontynentu”. Tajemnica sukcesu ruchu PEGIDA wydaje się prosta: zaspokaja on zapotrzebowanie na proste wyjaśnienie skomplikowanych problemów, które w zglobalizowanym świecie jawią się jako coraz bardziej nieprzejrzyste. I wydaje się, że w żadnym z drezdeńskich haseł nie widać tego tak dobrze jak w transparencie „Putinie, pomóż!”. Komentator „Frankfurter Allgemeine” pisał o tym trafnie: „Mamy tu apel o pomoc do autorytarnego wodza [w oryginale: „Führer” – red.], który, nieskrępowany przez żaden parlament, może robić to, co uważa za właściwe... Mamy tu apel-hasło, wystosowany w imieniu narodu, do Putina – Putin przeciw demokracji”.


Powstaje anty-PEGIDA


Tylko: czy w imieniu narodu? Czy ludzie, którzy maszerują ulicami Drezna, mogą powiedzieć o sobie – jak ci sprzed 25 lat – że to oni są narodem? Zdecydowana większość Niemców nie idzie za głosem ruchu PEGIDA. Jak dotąd wszystkie partie polityczne, związki zawodowe, organizacje gospodarcze i Kościoły zajęły stanowisko krytyczne wobec tego ruchu. Wszystkie partie – poza jedną: eurosceptyczną Alternatywą dla Niemiec (AfD), założoną niedawno i, jak sugerują sondaże, mającą szansę, by po następnych wyborach znaleźć się w Bundestagu.
Także dlatego niemiecka polityka musi poważnie potraktować to zjawisko – musi stawić czoło mitom, które szerzą PEGIDA i AfD. A fakty są takie, że – przykładowo – żaden azylant nie może odebrać Niemcowi miejsca pracy, a niemiecka gospodarka potrzebuje wykwalifikowanych imigrantów.


W międzyczasie w wielu miastach narasta też oddolny opór. Na początku roku w Berlinie, Kolonii i innych miejscach na ulice wyszły dziesiątki tysięcy zwykłych obywateli: anty-PEGIDA. Demonstrowali na rzecz innych Niemiec: otwartych na świat.


Nie ma wątpliwości, że sporu z PEGIDĄ nie ułatwiają takie zdarzenia, jak paryska masakra z minionego tygodnia. Działacze PEGIDY i AfD uważają, że ten zamach potwierdza ich ich tezy – w minionym tygodniu przedstawiciele obu grup spotkali się po raz pierwszy, by rozmawiać o współpracy. W ten sposób terror z jednej strony wzmacnia ekstremizm strony przeciwnej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2015