Te krajobrazy miały zakwitnąć

Nacjonalistyczna AfD wyrasta w Saksonii na dominującą siłę. 30 lat po upadku komunizmu apeluje do rozpowszechnionego wśród Niemców ze wschodu poczucia, że są obywatelami drugiej kategorii.
z Drezna, Chemnitz I Freital

26.08.2019

Czyta się kilka minut

Wiec Partii Zielonych przed wyborami do parlamentu krajowego Saksonii w Chemnitz, 15 sierpnia 2019 r. / FILIP SINGER / EPA / PAP
Wiec Partii Zielonych przed wyborami do parlamentu krajowego Saksonii w Chemnitz, 15 sierpnia 2019 r. / FILIP SINGER / EPA / PAP

Witamy wszystkich patriotów w Dreźnie, stolicy oporu!” – niesie się ze sceny na Starym Rynku w historycznym centrum stolicy Saksonii. Jest poniedziałek 12 sierpnia – i jest to już 189. demonstracja Pegidy, czyli Patriotycznych Europejczyków przeciwko Islamizacji Zachodu. Pegida powstała pięć lat temu, w sprzeciwie wobec polityki imigracyjnej niemieckiego rządu.

Retoryka oporu jest tu wszechobecna. „Koniec z dyktaturą Merkel i lewicowym faszyzmem” – można przeczytać na jednym z plakatów. Nieprzypadkowy jest też dzień demonstracji: zawsze poniedziałek. Jak 30 lat temu: wówczas, jesienią 1989 r., również w poniedziałki wychodziły na ulice masowe demonstracje, które doprowadziły do upadku muru berlińskiego.

– Jestem tutaj, bo demokracja w Niemczech jest w niebezpieczeństwie – mówi mi 74-letni Rolf z Drezna, który na demonstrację przyszedł z żoną Ingrid. Rolf wita się ze znajomymi, spotyka ich tu co tydzień. Przekonuje, że przyjmując uchodźców i imigrantów rząd w Berlinie regularnie łamie konstytucję, a media to jego propagandowa tuba. – Kto nie popiera Merkel, tego od razu nazywają faszystą lub rasistą – mówi emeryt, który tylko nieznacznie zawyża średni wiek uczestników.

W swoich początkach, na przełomie roku 2014 i 2015, Pegida przyciągała na swoje protesty nawet po 20-25 tys. ludzi. Demonstranci prezentowali wtedy szubienicę dla Angeli Merkel.

Kilkaset osób, które dziś zbierają się na drezdeńskim Starym Rynku, to już tylko cień dawnego ruchu. Przypomina to 189. próbę tej samej sztuki, w której wszyscy dobrze znają swoje role. Gdy mówcy na scenie wymieniają nazwiska polityków Partii Zielonych (tutaj nazywanych „ekofaszystami”), tłum skanduje: „Zdrajcy!”.

Uczestnicy małej kontrdemonstracji, zebrani na skraju placu, gwiżdżą z kolei podczas grania niemieckiego hymnu. Skandują: „Nigdy więcej Niemiec!”. Obie grupy oddzielają policjanci, którzy nie mają zbyt wiele do roboty.

Najsilniejsi na wschodzie

Skrajnie prawicowy protest przeniósł się bowiem z ulicy do polityki. Jego obliczem jest Alternatywa dla Niemiec.

W 2015 r. sprzeciw wobec przyjęcia uchodźców i imigrantów pomógł jej przebić się do szerokich mas. „Kryzys [migracyjny – red.] można nazwać prezentem dla naszej partii” – mówił wtedy przewodniczący AfD Alexander Gauland. Dziś wokół AfD gromadzi się szeroki ruch protestu przeciwko liberalnej demokracji, a w sondażach AfD awansowała na pozycję trzeciej (po chadecji i zielonych, a przed socjaldemokracją) siły politycznej w kraju z poparciem rzędu kilkunastu procent.

AfD jest najsilniejsza na wschodzie kraju. Teraz ma szansę na wygranie wyborów, które odbędą się w najbliższą niedzielę, 1 września, w dwóch graniczących z Polską krajach związkowych (landach): Saksonii i Brandenburgii. W niemieckim systemie federalnym rządy landów mają szerokie kompetencje, przede wszystkim w kwestiach bezpieczeństwa i edukacji.

W Brandenburgii AfD ma aktualnie w sondażach 22 proc., tyle samo co rządząca tam socjaldemokratyczna SPD.

W Saksonii to chadecja (CDU) rządzi nieprzerwanie od momentu zjednoczenia, już niemal od trzech dekad. Ale w wyborach do Bundestagu w 2017 r. oraz do Parlamentu Europejskiego w maju tego roku to AfD dostała w Saksonii najwięcej głosów. Także dzięki głosom Rolfa i Ingrid, którzy mówią, że przed 2015 r. w ogóle nie głosowali.

Teraz, przed zbliżającymi się wyborami, w Saksonii obie partie długo szły w sondażach łeb w łeb. Dopiero w ostatnich dniach sondaże znów zaczęły dawać większe szanse ugrupowaniu Angeli Merkel, która może liczyć tutaj nawet na 30 proc. głosów, w porównaniu do 24 proc. dla AfD.

Zaostrzenie reguł

Jest więc mało prawdopodobne, aby polityk AfD został premierem landu Saksonia. Jednak już teraz widoczne są zmiany, które wywołała Alternatywa dla Niemiec.

– Wraz ze wzmocnieniem AfD wiele się w naszej pracy zmieniło – mówi mi Paul, 35-letni pracownik urzędu ds. cudzo­ziemców w mieście Chemnitz (Paul to zmienione imię; oficjalnie mężczyzna nie może rozmawiać z mediami o swej pracy). – Choć logistycznie jesteśmy dobrze przygotowani i nie kwaterujemy już uchodźców w halach sportowych, jak w 2015 r., to polityczna wola jest teraz taka, żeby nie dawać im perspektywy na pobyt. Mamy pracować nad deportacjami i dobrowolnymi powrotami.

Co to oznacza w praktyce? Mniej decyzji o przyznaniu azylu, zakaz opuszczania konkretnej gminy, ograniczanie zasiłków i dostępu do kursów językowych.

– Dla jakiejkolwiek integracji jest to zupełnie kontrproduktywne – ocenia Paul. Po wrześniowych wyborach spodziewa się dalszego zaostrzania procedur, nawet jeśli AfD pozostanie partią opozycyjną. – Im większą siłą będą w lokalnym parlamencie, tym większy będzie ich nacisk na nasz urząd – uważa.

Na skutek uszczelnienia unijnych granic do Niemiec dociera teraz mniej osób niż podczas kryzysu. W latach 2015-16 wnioski o azyl złożyło w całych Niemczech 1,2 mln ludzi, z tego w Saksonii niemal 85 tys. Natomiast w 2018 r. było to 185 tys. osób w skali Niemiec, z czego prawie 9 tys. w Saksonii. Mimo to kwestia azylu nadal ma na wschodzie wybuchowy potencjał.

Kto rządzi na ulicach

Z Paulem rozmawiamy pod siedmiometrową głową Karola Marksa w centrum Chemnitz, trzeciego pod względem wielkości miasta w Saksonii.

Rok temu 200 metrów stąd dwóch młodych uchodźców zasztyletowało podczas festynu mieszkańca miasta (jeden ze sprawców został właśnie skazany na 9,5 roku więzienia, drugi nadal się ukrywa). AfD i Pegida wezwały wtedy w Chemnitz do wielotysięcznych demonstracji, które przyciągnęły też wielu prawicowych ekstremistów. Media obiegły zdjęcia hajlujących demonstrantów, długo dyskutowany był też film, na którym grupa osiłków ścigała uchodźców po ulicach. Po tamtych wydarzeniach niemiecki Urząd ds. Ochrony Konstytucji zaczął obserwować silną na wschodzie skrajną frakcję w AfD o nazwie „Skrzydło”.

– Teraz sytuacja się uspokoiła, ale to może się powtórzyć w każdym momencie. Skrajna prawica ma w naszym mieście przewagę na ulicach – mówi Paul.

Dzisiaj miejsce zbrodni znaczy mała srebrna tabliczka z wygrawerowaną pacyfką, imieniem ofiary i datą śmierci: ­„Daniel H. 26.08.2018”. Na niej stoi czerwony znicz, leżą róże i kieszonkowe wydanie Nowego Testamentu.

64-letni Frank przysiada na ławce obok. – Ten protest był potrzebny, a to media rozkręciły nagonkę na Chemnitz – mówi. Narzeka, że w mieście jest za dużo imigrantów i to oni odpowiadają za handel narkotykami w centrum miasta.

Inaczej sytuacja wygląda z perspektywy uchodźców. Masoud Hashemi, który za wykonywanie pracy dziennikarza trafił w Iranie do więzienia, ­jeszcze w 2013 r. otrzymał w Niemczech azyl. W Chemnitz otworzył pierwszą perską restaurację. Już krótko po otwarciu wymalowano mu na ścianach swastyki. Miesiąc po zeszłorocznych protestach trzech mężczyzn ciężko pobiło go w jego własnym lokalu. – Uciekłem do Niemiec, poszukując pomocy. Nawet jeśli jakiś uchodźca łamie prawo, to dlaczego mszczą się na mnie? – pyta dziś 54-latek.

Uchodźcy wyjeżdżają, AfD zostaje

Rosnąca w siłę AfD to problem dla wszystkich partii, ale przede wszystkim dla chadeckiej CDU, której odbiera ona najwięcej wyborców.

Dobrze widać to na przykładzie Freital, 40-tysięcznego miasta położonego 10 km na południowy zachód od Drezna. Jeszcze w 2013 r. CDU zdobyła tu 50 proc. głosów w wyborach do Bundestagu.

O mieście zrobiło się głośno dwa lata później, gdy podczas wielotygodniowych protestów przeciw ośrodkowi dla 600 uchodźców tzw. Grupa Freital zaczęła podkładać w mieście ładunki wybuchowe i terroryzować przybyszów oraz wolontariuszy. Choć rok temu ośmiu miejscowych skazano na kary więzienia, burmistrz z CDU bagatelizował problem, aby nie zniechęcić do siebie mieszkańców.

Ośrodek w byłym hotelu Leonardo zamknięty jest już od trzech lat. Przez okna jednego z pokojów widać jeszcze jedzenie pozostawione na stole i podręcznik do nauki niemieckiego na łóżku. Dziś we Freital żyje już tylko 160 uchodźców, rozsianych po mieście. Mimo to od 2015 r. to AfD wygrywa tu wybory.

Na spotkaniu przedwyborczym pod miejskim akwaparkiem w połowie sierpnia premier Saksonii Michael Kretsch­mer z CDU straszy nielicznie przybyłych mieszkańców Freital, że głosowanie na AfD „tylko po to, żeby ukarać Angelę Merkel”, zemści się na Saksończykach poprzez brak stabilnego rządu.

Kretschmer, tak jak szefostwo CDU w Berlinie, wyklucza bowiem powyborczą koalicję z AfD. „Przecież oni nazywają mnie zdrajcą” – mówi i zapewnia, że nie wejdzie też w koalicję z postkomunistyczną Partią Lewicy, która ma w saksońskich sondażach trzecie miejsce z 16-procentowym poparciem.

Aby w tej sytuacji utworzyć większościową koalicję w landowym parlamencie, chadecy i socjaldemokraci będą musieli zapewne zaprosić do rządu nie tylko zielonych (w sondażach 11 proc.), ale też liberalną FDP (jeśli uda jej się przekroczyć pięcioprocentowy próg).

Chyba że do głosu w CDU dojdą zwolennicy koalicji z AfD, których nie brakuje. Choć dziś wydaje się to mało prawdopodobne.

Chadecka ofensywa wdzięku

Kretschmer jest premierem Saksonii od 2017 r., odkąd jego poprzednik podał się do dymisji po tym, jak AfD dostała w landzie więcej głosów niż CDU w wyborach do Bundestagu. Pochodzący z Görlitz, 44-letni Kretschmer obiecał lepiej przysłuchiwać się problemom zwykłych ludzi i od dwóch lat prowadzi ofensywę wdzięku, niezmordowanie odwiedzając miasteczka i wsie na saksońskiej prowincji. Jeśli CDU uda się teraz pokonać AfD, będzie to w dużej części jego zasługa.

Największy aplauz tego wieczoru Kretschmer otrzymuje, gdy krytykuje unijne sankcje wobec Rosji. „Wschód ma swoje spojrzenie na Rosję” – mówił już w czerwcu, przed spotkaniem z Władimirem Putinem w Petersburgu. Kretsch­mer występuje w tej sprawie przeciw rządowi Merkel. Eksport ze wschodnich landów do Rosji ucierpiał bowiem od sankcji bardziej niż eksport z zachodu Niemiec.

Sankcje to temat, przy którym Kretschmer może odwoływać się do wschodnioniemieckiej tożsamości, którą kształtowały lata bliskich kontaktów ze Związkiem Sowieckim – nawet jeśli była to relacja podległości. W kampanii te kwestie odgrywają ważną rolę.

Nierówności do zmierzenia...

– Polaryzacja, której doświadczamy, to nie jest produkt ostatnich lat. Kryzys uchodźczy tylko wyniósł na światło dzienne różnice istniejące od dawna między wschodem i zachodem Niemiec – uważa Susanne Dagen, właścicielka księgarni Loschwitz w willowej dzielnicy Drezna o tej samej nazwie.

Przypadające w 30. rocznicę upadku muru wybory landowe na nowo rozbudziły dyskusje o tym, jak przebiegał proces zjednoczenia. Z nową siłą wraca stare pytanie: czy Niemcy ze wschodu są obywatelami drugiej kategorii?

Łatwo zmierzyć różnice ekonomiczne: płace na wschodzie nadal są niższe niż na zachodzie (w 2018 r. średnio 2790 euro w porównaniu z 3340 euro), a z pięciuset największych niemieckich koncernów tylko 36 ma tu swoje siedziby, co oznacza mniejsze wpływy z podatków. Znów krytycznie dyskutuje się o działalności Treuhandanstalt, Urzędu Powierniczego, który w 1990 r. przejął zarząd nad przedsiębiorstwami w byłej NRD i zgodnie z modną wtedy neoliberalną doktryną szybko prywatyzował, sprzedając je głównie zachodnim firmom.

Dobrze udokumentowana jest też słaba reprezentacja ludzi ze wschodu w niemieckich elitach. Np. z obszaru byłej NRD pochodzi tylko trzech spośród 120 dyrektorów departamentów w federalnych ministerstwach i żaden z rektorów 81 państwowych uniwersytetów. Za to wszyscy prezesi 25 najwyższych sądów (karnych, administracyjnych itd.) we wschodnich landach pochodzą z zachodniej części kraju.

...i do opowiedzenia

Jednak większą rolę w tej kampanii wyborczej grają uczucia. A te trudno zmierzyć.

– W pierwszej dekadzie po zjednoczeniu myślano, że z pomocą pieniędzy z zachodu uda się kulturalnie i ekonomicznie zorganizować wschodnie Niemcy na zachodni wzór, ale to się nie udało. Pieniądze złagodziły problemy ekonomiczne, lecz nie rozwiązały różnic kulturowych – mówi Paul Kaiser z Drezdeńskiego Instytutu Studiów Kulturowych.

Po zjednoczeniu dominujące kody kulturowe przyszły bowiem z zachodu. Wielu wschodnich Niemców starszego pokolenia ma wrażenie, że na ich życiowe doświadczenie nie ma miejsca w niemieckim dyskursie.

Kaiser opowiada o swojej pracy dziennikarza we wschodnich Niemczech w latach 90. XX w.: – To duże zachodnioniemieckie redakcje zdominowały rynek medialny. A na wschodzie interesowały je tylko Stasi [tajna policja NRD – red.] i dziwaczne historie z kategorii „seks i przestępstwa” – mówi.

Rozpowszechnił się wtedy stereotyp „Jammerossis”, „narzekających wschodniaków”, rzekomo niewdzięcznych mimo pomocy udzielonej im po zjednoczeniu. Z kolei w ostatnich latach na sile przybrał jeszcze inny stereotyp: jakoby to tylko „brunatny wschód” miał problem ze skrajną prawicą.

Oba stereotypy kształtują dziś postrzeganie AfD i ruchu protestu na wschodzie. – Wschodni Niemcy zazdroszczą nam poziomu życia na zachodzie, a przecież tu popłynęły miliardy euro! Drogi mają lepsze niż u nas! – mówi mi pięćdziesięcio­paroletni turysta z Düsseldorfu, którego zagaduję na obrzeżach demonstracji Pegidy w Dreźnie. – To straszne, u nas nie ma czegoś takiego! – kręci głową z dezaprobatą, choć i na zachodzie narasta problem ze skrajną prawicą.

W mediach szeroko dyskutowano też tegoroczne badanie, które pokazało silne podobieństwa między stereotypami na temat „wschodniaków” i muzułmańskich imigrantów. W obu grupach równie silnie rozpowszechnione jest też poczucie bycia obywatelem drugiej kategorii (przyznaje się do niego co trzecia osoTba). Podobna pozycja muzułmańskich imigrantów i „wschodniaków” skutkuje według badaczy „konkurencją o uznanie” w głównym nurcie. To dlatego przyjęcie uchodźców miało wywołać na wschodzie tak duży opór.

Jakie krajobrazy?

Wytykanie błędów z okresu transformacji było do tej pory specjalnością post­komunistycznej Lewicy, która w tym roku żądała powołania w Bundestagu komisji śledczej do zbadania działalności Treuhandanstalt i wprowadzenia tzw. kwot dla mieszkańców wschodu na kierowniczych stanowiskach.

Tymczasem teraz także AfD stara się wykorzystać „zjednoczeniową” tematykę. W Brandenburgii prowadzi kampanię pod hasłem „Dokończyć przemianę [z lat 1989-90 – red.]”, zestawiając rząd Merkel z komunistycznym rządem NRD. W tej narracji silną rolę odgrywa krytyka mediów publicznych i przekonanie o rzekomym braku wolności słowa w Niemczech. Podobnie jak Lewica, także AfD krytykuje przebieg transformacji i żądała w tym roku komisji śledczej w sprawie Treuhandanstalt.

Widać to na spotkaniu wyborczym AfD w połowie sierpnia na obrzeżach Drezna. Na placu pośrodku blokowiska poseł do Bundestagu Gottfried Curio przemawia do ok. 200 osób. „Zamiast kwitnących krajobrazów, mamy krajobrazy leżące odłogiem” – przekonuje.

To aluzja do słynnych słów ówczesnego kanclerza Helmuta Kohla, który w 1990 r. obiecywał, że po zjednoczeniu tereny byłej NRD zamienią się w „kwitnące krajobrazy”.

W głąb systemu

W tym elektoracie, który słucha Gottfrieda Curio, olbrzymią rolę odgrywa niechęć do mediów. Zgromadzeni nieufnie patrzą na mój notatnik, nie chcą rozmawiać.

Dopiero gdy mówię, że jestem z Polski, rozwiązują się języki. Nie ma końca pochwałom dla rządu PiS za sprzeciw wobec przyjęcia uchodźców w 2015 r. – Z niemieckimi dziennikarzami nie rozmawiamy. Od razu zrobiliby z nas nazistów – mówi kobieta w średnim wieku.

Dobrze chwyta tu także „rewolucyjna” retoryka. – My, Saksończycy, już raz doprowadziliśmy do zmiany systemu i teraz musimy to zrobić ponownie. Zachodni Niemcy są ogłuszeni i ogłupieni przez media. Dlatego nie protestują, gdy Merkel planuje wymianę ludności na naszym terytorium – przekonuje Volker, 68-letni emeryt.

Po zakończeniu wiecu rozmawiam z Joachimem Kellerem, wiceprzewodniczącym AfD w Saksonii. – Widzimy, że wraca nostalgia za wschodem, i chcemy to wykorzystać – przyznaje 46-letni elegancko ubrany adwokat.

Keller mówi o rozpowszechnionym na wschodzie niezadowoleniu z bycia pouczanym przez „Besserwessis” („przemądrzałych zachodniaków”). Ale i on pochodzi z Monachium, gdzie wcześniej był członkiem bawarskiej chadecji (CSU). W Dreźnie pracuje od 20 lat, ale nie stracił bawarskiego akcentu.

Joachim Keller kandyduje do landtagu z trzeciego miejsca na liście AfD, więc jest pewien mandatu do parlamentu krajowego Saksonii. Czym zamierza się w nim zajmować? Najbardziej interesuje go praca przedstawicielstwa landu w Brukseli, przy instytucjach Unii Europejskiej. – Chcemy tam mieć swoje uszy, szybciej otrzymywać unijne dokumenty, grać większą rolę w Unii – mówi Keller.

W ten sposób AfD, wyrosła na problemie imigracji, zapuszcza swoje korzenie coraz głębiej nie tylko w niemieckim, ale też w unijnym systemie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2019