Obcy we własnym kraju

Michał Łuczewski, socjolog, dyrektor programowy Centrum Myśli Jana Pawła II: Dziś wcieleniem polskiego ludu są narodowcy. Jeśli w 1989 r. można było zawrzeć kompromis z komunistami, to dlaczego nie mielibyśmy zawrzeć kompromisu z samymi sobą?

19.06.2016

Czyta się kilka minut

Pierwszomajowy pochód nacjonalistów i reakcja przechodniów, Warszawa 2016 r.  / Fot. Maciek Markowski / FORUM
Pierwszomajowy pochód nacjonalistów i reakcja przechodniów, Warszawa 2016 r. / Fot. Maciek Markowski / FORUM

MIŁADA JĘDRYSIK: Liberalne elity wciąż nie mogą się nadziwić, że wygrało PiS, i nie pojmują, czemu nadal zdecydowanie prowadzi w partyjnych sondażach. Dlaczego to takie trudne do zrozumienia?

MICHAŁ ŁUCZEWSKI: Pierwszy kłopot z polską liberalną inteligencją polega na tym, że jest konserwatywna. A drugi – że o tym nie wie. Powinna się dziwić samej sobie, ale dziwi się wszystkim wokół. Niestety, z tego zdziwienia jakoś nie zrodziła się żadna filozofia. Zdziwienie inteligencji jest raczej znakiem rosnącej dezorientacji w świecie, bo dziwi się już tak od dwóch stuleci. Pod tym względem jest niesłychanie stała i o wiele bardziej konserwatywna niż chłopi czy robotnicy.

Źródło wszystkich naszych dróg możemy znaleźć u Słowackiego. My wszyscy z niego. I Przybyszewski, i Brzozowski, i Gombrowicz, i Rymkiewicz, i Wojtyła. Słowacki opisał „liberalizm strachu” po raz pierwszy w starciu z „Psalmami przyszłości” Krasińskiego: „W pieśniach wołasz: Czynu! Czynu! Czynu! / Czynu naród czeka / A ty – drżysz przed piersią gminu”. Słowacki przestrzelił, bo jego krytyka dotyczyła w pierwszym rzędzie nie tyle arystokracji, którą reprezentował Krasiński, ile liberałów i demokratów. Ale opisany przez niego lęk „syna szlacheckiego” przetrwał do dziś i wciąż jest lękiem liberalnej inteligencji. Wciąż nad nią unosi się widmo rabacji galicyjskiej.

Dlaczego się tak boimy? 

Boimy się tego, czego nie znamy. Ale jest także i lęk głębszy, nieuświadamiany, że ta „zła” twarz „gminu”, ten brak wdzięczności i odruch niechęci jest generowany przez samą inteligencję, że – innymi słowy – „zła” twarz ludu jest w istocie naszą własną twarzą. Przypomina to drugą połowę XIX w., kiedy synowie szlacheccy (i mieszczańscy), którzy dodawali sobie otuchy pisząc wezwania „nie bójmy się włościan”, cały czas jednak pamiętali, kto ich ojców „rżnął piłą”, i wcale nie chcieli samego chłopstwa poznać. Wywodzący się z inteligencji etnografowie kolekcjonowali ludowe piosenki, zbierali dawne opowieści, doszukiwali się śladów słowiańszczyzny, ale nie interesowali się tym, jak wygląda życie chłopa i kim on jest. Władysław Orkan wspominał takiego etnografa, który po dogłębnych badaniach wsi polskiej przeszedł na przełaj przez chłopskie pole, czym zirytował swój „obiekt badania” jeszcze bardziej niż samymi badaniami.

Od kiedy coś wiemy o tym obiekcie?

Systematyczne badania polskiej wsi pojawiają się na przełomie XIX i XX w. i trwają z przerwami na dziejowe kataklizmy do lat 70. zeszłego wieku. Choć Franciszek Bujak, od którego rozpoczęło się kompleksowe analizowanie życia galicyjskiej wsi, był synem chłopskim, też na początku nie potrafił ukryć zdziwienia. Dziwił się, że polskojęzyczni chłopi wcale nie uważają się za Polaków i że – przeciwnie – na przekonywanie ich, że Polakami są, obrażają się i nie chcą dalej z nim rozmawiać. I tak miał szczęście, bo jeszcze w latach 80. XIX w. zdziwiłby się jeszcze bardziej, gdyż za sugestie, że są Polakami, chłopi by go po prostu zbili. Bardzo dobrym wskaźnikiem „oswojenia” danego zjawiska jest nauka. W końcu Bujak przestał się dziwić chłopom i stał się jednym z kluczowych działaczy ludowych.

Dziś wcieleniem ludu nie jest już chłopstwo, ale narodowcy. I tak samo jak niegdyś chłopstwem, ich środowiskiem obecnie nikt się naukowo nie zajmuje. Piękny tekst napisała Justyna Kajta, która – choć reprezentowała młodą inteligencję liberalną – po swoich badaniach zmieniła swój stosunek do „ruchu nacjonalistycznego”.

Kibicami zajmują się np. Dominik Antonowicz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Jerzy Dudała z Uniwersytetu Śląskiego, Radosław Kossakowski z Uniwersytetu Gdańskiego...

...Łukasz Jurczyszyn z UW – ale wciąż mówimy o kilku osobach. Tak czy inaczej na poziomie naukowym dokonuje się wykluczenie „ludu”, którego zamiast poznać, wolimy się bać, bo inaczej zobaczylibyśmy, że tak dużo wcale nas nie różni. Ostatnio na spotkaniu Krytyki Politycznej zaproponowałem, żeby zamiast zastanawiać się, jaki ONR jest straszny, moi przyjaciele z lewicy zastanowili się, co ich z narodowcami łączy. A łączy bardzo dużo: radykalizm, antykapitalizm, antyelitaryzm; to tacy żiżkowcy avant la lettre. Po tym spotkaniu dwóch przedstawicieli ONR-u podziękowało Maciejowi Gduli za ciekawą debatę i zaprosiło Aleksandrę Przegalińską do siebie. To było ciekawe, gdyż ściany były pełne zdjęć nacjonalistów z całej Europy, a tutaj naraz „obiekty badania” (oglądania, gadania) wyszły z tych obrazów i przemówiły. Konsternacja!

Liberalnej inteligencji nie sprawia kłopotu uznanie imigrantów: dostrzeżenie, wysłuchanie i zrozumienie ich racji. Ale nie rozumie tych, którzy są emigrantami we własnym kraju, dla których przez ostatnie 25 lat ich kraj nie był domem, tak jak nie jest domem dla przybyszy z Afryki. W „Gazecie Wyborczej” cieszą się z tego, że pustoszeją w Polsce kościoły, skwapliwie zamieszczają wykresy spadającego uczestnictwa w niedzielnych mszach (zwłaszcza wśród młodzieży, która „się buntuje”), ale nie widzą, że takie same wykresy publikuje prawica, tyle że są to wykresy pikującego w dół nakładu „GW” i cen akcji Agory. To o to chodzi? O wysublimowane i cywilizowane życzenia śmierci? Zamiast nich wolałbym, żebyśmy mieli świadomość, że jedziemy na jednym wózku, że to nasz wspólny los i że możemy się nawzajem wspierać. Jeśli w 1989 r. można było zawrzeć kompromis z komunistami, to dlaczego nie możemy zawrzeć kompromisu z samymi sobą?

Inne europejskie narody też kształtowały się w XIX w., ale bez traumy utraty państwa. Na ile to nas różni?

Zasadniczo. Na Zachodzie nowoczesny naród tworzył się na bazie kapitału ekonomicznego. Dziś symbolem tego jest Wall Street i londyńskie City. Tam klient jest panem, „money is the king and money talks”. Na Wschodzie rządzi polityka. To Kreml decyduje, czym jest naród, a władca staje się niemal bogiem. W Polsce nie mogliśmy się oprzeć ani na pieniądzach, bo ich nie było, ani na polityce, bo państwa też nie było albo było jedynie kupą kamieni. W związku z tym mogliśmy oprzeć się jedynie na kulturze. W centrum kultury zaś zawsze znajduje się religia i wizja Boga. Bóg jest siłą bezsilnych. Mówił o tym pięknie Jan Paweł II, ale można też zacytować Maksa Webera, który pokazywał różne sposoby budowania wspólnoty: instytucje, prawo, demokrację, tradycję, ale też charyzmę.

Bo kiedy wszystko inne zawodzi, pozostaje tylko charyzma jako źródło wspólnoty: to ona łączy to, co jest tu i teraz, z tym, co jest wieczne. To zsakralizowany odpowiednik Bożej łaski. Bardzo duża rola kultury jest u nas odpowiedzialna za wysoką pozycję inteligencji, która „robi” w kulturze. Religijny rdzeń kultury sprawia zaś, że polska inteligencja, nawet jeśli niewierząca, mówi tak, jakby wierzyła, jakby Bóg był.

Na przykład? 

Adam Michnik, Jacek Kuroń, Leszek Kołakowski z lat 70. i 80. to chrześcijanie bez Boga. „Jeżeli warto w ogóle w jakąś religię wierzyć – mówił Adam Michnik – to w Boga w Trójcy jedynego, bo on przynajmniej nie będzie mnie tak prymitywnie okłamywał jak bóg komunistów”. Ta formacja inteligencji miała ważnych poprzedników. Ludwik Krzywicki pisał do młodych inteligentów, że prawo zostało wyryte w kamieniu, ale on chce je wyryć w ich sercach. Przecież to św. Paweł! Edward Abramowski, Stanisław Brzozowski, Jan Władysław Dawid – każdy z nich dążył do absolutu. Nie mamy innego języka do budowania podmiotowości człowieka i społeczeństwa.

Wróćmy do XIX w. i procesu kształtowania się polskiego narodu. Inteligencja ukształtowała się z szerokich rzesz szlachty, ubożejącej, ale zachowującej dominującą pozycję w społeczeństwie. Wywoływała powstania ze słowem „Polska” na ustach, ale potem przestała to słowo lubić? 

Profetyczny obraz współczesnej Polski znajdziemy w „Wyzwoleniu” Wyspiańskiego. Z jednej strony mamy demokratów, którzy nieustannie powtarzają „Polska”, „Polska”, „Polska” (nie zdziwiłoby to zresztą Słowackiego), a z drugiej – stronnictwo stańczyków, w którego imieniu Prezes „wybiera przyszłość” i napomina, by „nie wymawiać nigdy słowa: Polska”. Wyspiański pokazuje, jak bardzo obie strony są do siebie podobne. Pokazuje również, że stańczycy skrywają „okrutną duszy nędzę”, „tajemnicę” i „nieszczęście”. Ta tajemnica to ich „porywcze, młodzieńcze dni”, udział w powstaniu styczniowym i marzenie o niepodległości. O tym, co było dla nich najważniejsze, musieli jednak zapomnieć, bo zdecydowali się pójść na kompromis i zasiąść do okrągłego stołu z zaborcą, który wynagrodził ich dominacją polityczną w Galicji.

Wiele z tych arcykonserwatywnych cech możemy odnaleźć u liberalnej inteligencji, która skrywa taką samą tajemnicę radykalnej młodości, która poszła na takie same kompromisy, która dostała takie same nagrody i która nawet tak samo mówi. I dawni stańczycy, i dzisiejsza liberalna inteligencja obawiają się „gminu”, teorii spiskowych i moralnej rewolucji.
Kiedy razem z nadejściem Jarosława Kaczyńskiego liberałowie utracili „rząd dusz”, naraz przypomnieli sobie o „porywczych, młodzieńczych dniach”. I teraz nie wybierają już przyszłości, ale przeszłość.

Co? Kiedy?

Np. Jacek Żakowski, który jeszcze przed dwoma laty powtarzał, że martyrologiczny mit powstania warszawskiego jest szkodliwy i samobójczy, dziś broni Mateusza Kijowskiego jako powstańca, który idzie na wojnę. Używa dokładnie tego języka, który wcześniej krytykował.

Nie ma sprzeczności pomiędzy krytykowaniem kultu przegranego powstania i wzywaniem do walki. Solidarność była jednak walką wygraną. 

Tam jest coś więcej. Komitet Obrony Demokracji wyobraża sobie, że jest drugą Solidarnością, a Solidarność po 1989 r. była na różne sposoby neutralizowana w III RP, której zdobyczy KOD broni. Liberalna inteligencja przez ostatnie 25 lat nosiła togę hrabiego Tarnowskiego, którą po dojściu Kaczyńskiego do władzy natychmiast zamieniła na mundur powstańca warszawskiego. Najciekawsze, że tych krótkich spięć w ogóle nie dostrzegają, cały czas wyobrażając sobie, że są lewicowi. To się nazywa świadomość fałszywa.

Co badacz uznawany za bliskiego prawicy właśnie zdefiniował po marksistowsku. 

Ja jestem frakcja duchowo-rewolucyjna polskiej inteligencji. W moich badaniach chcę łączyć radykalny materializm z radykalną duchowością. Ale właśnie z takiego zderzenia różnych języków rodzi się myśl. Karol Wojtyła, żeby daleko nie szukać, był bardzo mocno zanurzony w języku lewicy: języku praxis, solidarności, praw człowieka, wykluczenia czy alienacji, a jednocześnie wzywał Ducha Świętego. Odwoływał się też do Freuda.

I tak płynnie od Marksa przeszliśmy do psychoanalizy.

Tak, tak. Żeby siebie zrozumieć, potrzebujemy psychoanalizy. Wojtyłę musimy połączyć z Gombrowiczem.

Bo uczestniczący w marszach KOD stają się superpatriotami – śpiewają hymn, wymachują biało-czerwonymi flagami?

Tak, zaraz założą Związek Kawalerów Ostrogi i zaczną recytować, „że taką przebodli nas ojczyzną” (Andrzej Leder niedawno już to zrobił). Żakowski przyrównuje KOD do powstańców, a jeszcze chwila i porówna go do żołnierzy wyklętych. Zresztą, czy nie o to mu chodziło, kiedy mówił, że KOD powinien być „polskim Hamasem”?

Z tej chaotycznej, ale koniecznej trajektorii liberalna inteligencja mogłaby wyciągnąć jakąś lekcję. Kiedy utraciła swój status i porzuciła togi, doświadczyła wykluczenia i cierpienia. Z doświadczenia zła rodzi się zaś myślenie. Wykluczeni widzą – mogą widzieć – więcej. Dotąd wystarczało im zmienianie świata, teraz będą musieli go zrozumieć. Dotąd ulegali ułudzie „sprawiedliwego świata”, teraz będą musieli odpowiedzieć na pytanie o niesprawiedliwość. A powiedzieć, że to wina Kaczyńskiego, to już od dawna za mało.

Inteligenci wyklęci pokochają lud i przestaną się go bać? 

Na razie wystarczy, że przestaną powtarzać to samo od lat. Te same nazwiska. Te same historyczne paralele. To samo „tak, ale”: tak, spieszyć się, ale powoli; tak, amnestia, ale nie amnezja; tak, III RP, ale bez błędów i wypaczeń; tak, patriotyzm, ale krytyczny.

Od czasu Jana Józefa Lipskiego w latach 70. patriotyzm krytyczny wychodził poza obręb własnej wspólnoty, więc był superczuły na cierpienie. 

Ale nie na cierpienie własnej wspólnoty.

Lipski bał się nacjonalizmów, które doprowadzają do konfliktów etnicznych i do wojny. Historia może dać wiele przykładów, kiedy sytuacja wymknęła się spod kontroli. 

Gest krytycyzmu wobec swojej własnej wspólnoty jest piękny. Ale żeby zrozumieć perwersję, która może się w nim ukrywać, potrzeba Gombrowicza. Z jednej strony, krytycyzm Lipskiego jest szlachetny, bo wskazuje na cierpienie, które zadaliśmy innym narodom, nawet Niemcom – to był bardzo śmiały gest. Ale z drugiej strony – i tutaj jestem już Gombrowiczem podszyty – poprzez pokazywanie własnej niższości w rzeczywistości ukazujemy własną wyższość. Bijąc się w pierś za własne winy, stajemy się bardziej świadomi, a zarazem lepsi od tych, którzy się nie biją i na których możemy wskazać palcem jako nośników „ksenofobii i megalomanii narodowej” (jak brzmi podtytuł eseju Lipskiego). I odwrotnie: jeśli potępiamy ksenofobię i megalomanię, automatycznie wskazujemy na siebie jako otwartych i tolerancyjnych.

Mam wrażenie, że trochę walczy Pan z wiatrakami. Ponad połowa osób z wykształceniem wyższym głosowała na PiS.

Po tej stronie „chamofobia” (jak nazwał to zjawisko magazyn „Kontakt”) też istnieje. Rządami chama były na przykład dla Ryszarda Legutki czasy PRL. Nie chcę tutaj przeciwstawiać sobie „dwóch ojczyzn” i „dwóch patriotyzmów”, jak to robił Lipski. W takich dychotomiach zawsze tkwi polityczna intencja.

Jest wiele punktów stycznych między konserwatyzmem Adama Michnika i Ryszarda Legutki. Łączy ich wiara w państwo, instytucje i strach przed chamem właśnie. Owszem, prawica do tej pory miała poznawczą przewagę. Jej wykluczenie doprowadziło do tego, że musiała na własną rękę budować teorie społeczne, podczas gdy lewica i liberałowie zadowalali się uproszczonymi dychotomiami i psychoanalizą Jarosława Kaczyńskiego. Rafał Ziemkiewicz np. skonstruował dość wyrafinowaną teorię postkolonialną, choć jeszcze wiele mógłby się nauczyć od Zaryckiego, a sam Kaczyński doszedł do podobnych wniosków, co Pierre Bourdieu, dowodząc, że polityka istnieje najbardziej tam, gdzie ją najmniej widać: w sądach, trybunałach, szpitalach, bankach, korporacjach, w drogich knajpach, na cmentarzach, a najmniej w parlamencie.

Kiedyś mówiono, że o jakości myślenia decyduje jakość bólu ludzkiego, który chcemy wyrażać. Ten ból stał się teraz udziałem liberałów, więc mam nadzieję na powstanie pogłębionej refleksji po ich stronie, PiS zaś – stając się establishmentem – będzie zagrożony sprowadzeniem myśli do obrony status quo.

Przywracamy Polakom godność, mówi PiS, dzięki nam Polska wstaje z kolan. Skuteczna strategia. 

Skuteczna i antyczna zarazem. Według średniowiecznych legistów w momencie, gdy fizyczne ciało króla umierało, następowało interregnum i władza wracała do Chrystusa, którego reprezentantem był papież, albo – jak w Polsce – prymas. Nie jest więc przypadkiem, że Kościół odgrywał tak dużą rolę w budowaniu polskiej tożsamości narodowej pod zaborami i w czasach komunizmu. Kard. Wyszyński powrócił do średniowiecznej teologii politycznej i stał się interreksem, który w 1978 r. swoją władzę płynnie oddał papieżowi, Janowi Pawłowi II. Wspólnota narodowa i kościelna nawzajem się wzmacniały, budując własną wieczność, moralność i jedność. Państwo komunistyczne mimo swoich rozpaczliwych wysiłków (obchody tysiąclecia państwowości, naród z partią – partia z narodem etc.) nie potrafiło tych boskich elementów zdobyć. Postrzegano je jako ulotne, niemoralne i pełne podziałów. Tak zostało do dzisiaj.

Bo państwo było i jest słabe.

Wyjątkowość Polski polega na tym, że naród oparty jest na chrześcijaństwie, a nie państwie. Inteligencja liberalna tego nie może zrozumieć, stając po stronie państwa i jego funkcjonariuszy: urzędników, prawników, dziennikarzy. Tak można interpretować konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego: czy reprezentuje on państwo, czy naród, czy to państwo jest suwerenem, czy gmin? Krótko mówiąc – kto reprezentuje Boga na ziemi?

Bardzo to ciekawe, ale ja mam zamówienie na wywiad z socjologiem, nie teologiem.

Ale mówiłem, że trzeba ducha łączyć z materią. No dobrze, w języku socjologicznym więc naród kształtuje nasze najgłębsze predyspozycje, staje się naszym habitusem, odpowiedzialnym za podstawowe emocje, działania i myśli. To dobrze widać w tym, że nie dajemy dzieciom do wyboru, czy chcą być Polakami, czy może Niemcami albo Anglikami. Tożsamość narodowa jest jedną z pierwszych, jakie nabywamy. To ona staje się naszą drugą naturą, której nie potrafimy zrzucić, nawet jeśli chcemy. To ona odpowiedzialna jest za takie podstawowe emocje, jak smutek, płacz, duma, radość. W utrwalaniu tożsamości narodowej celują zwłaszcza matki...

...i szkoła.

Matki i szkoła razem! Kiedy powiedziałem jednej z matek, że jej syn nie czuje się Polakiem, to od razu zareagowała powtórzeniem wierszyka, którego uczymy się w szkole: „Kto ty jesteś? Polak mały”. To ona sprawiała, że naród stawał się jeden, moralny i wieczny.

Tylko co teraz zrobić, żeby ten jeden, święty i nieśmiertelny naród nie zaczął się brać za łby z jakimś innym jednym, świętym i nieśmiertelnym narodem?

Nazistowskie hasło „Ein Reich, ein Volk, ein Führer” przedstawiało zsekularyzowaną wersję średniowiecznego królestwa, ale też zsekularyzowaną wersję chrześcijaństwa: jeden Bóg, jeden Kościół i jeden Lud Boży. Mamy do wyboru albo pogańskie budowanie wspólnoty, gdzie suweren opiera spójność społeczną na nieustannej przemocy (jak IS czy walczący z żołnierzami Allaha norwescy żołnierze Odyna), albo chrześcijaństwo, które pokazuje, że prawdziwy pokój powstaje wokół upamiętnienia niewinnej ofiary. W średniowieczu królowi szeptano: pamiętaj, że jesteś tylko człowiekiem, a zarazem: pamiętaj, że jesteś Bogiem. Naziści wzięli z tego: „jesteśmy bogami”, a liberałowie: „jesteśmy tylko ludźmi”. Chrześcijaństwu udało się połączyć boskość z człowieczeństwem. Dlatego, że jesteś człowiekiem, możesz stać się Synem Bożym. Dlatego, że Bóg stał się człowiekiem, możesz być w pełni człowiekiem. Przywódca, który to zrozumiał, będzie świadkiem solidarności i nadziei, nigdy się nie zniechęci, bo będzie pamiętał, że nad wszystkimi jego porażkami znajduje się Bóg.

Ale teraz to opisuje Pan Jana Pawła II.

No właśnie, jedyny kłopot polega na tym, że to nie jest polityczny przywódca. A może nie? Może to był najbardziej polityczny przywódca, jakiego mieliśmy? Podczas ostatniej kampanii prezydenckiej Centrum Myśli Jana Pawła II rozwiesiło billboardy z uśmiechniętym Wojtyłą w niebieskim garniturze i sloganem: „Twój kandydat w codziennych wyborach”. Bo to jest nasz kandydat. W Polsce wzbierała walka wszystkich ze wszystkimi, a my pokazywaliśmy, że prawdziwe życie jest gdzie indziej.

MICHAŁ ŁUCZEWSKI jest socjologiem, specjalizuje się w problematyce wsi. W 2013 r. otrzymał Nagrodę im. ks. Józefa Tischnera za książkę „Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej”. Dyrektor programowy Centrum Myśli Jana Pawła II w Warszawie. Członek Narodowej Rady Rozwoju powołanej przez prezydenta Andrzeja Dudę.


CZYTAJ TAKŻE:

Jeżeli ktoś się jeszcze dziwi, że PiS doszedł do władzy, powinien posłuchać, o czym rozmawiają ludzie. Tekst Karola Templewicza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2016