Męski klub dyskusyjny

Dbałość o proporcje płci w debacie publicznej nie musi oznaczać pilnowania sztywnych kwot. Wystarczy wrażliwość.

30.01.2016

Czyta się kilka minut

Manifa w Krakowie, marzec 2011 r. / Fot. Kamila Zarembska
Manifa w Krakowie, marzec 2011 r. / Fot. Kamila Zarembska

Kilka lat temu na pewnym przyjęciu odbyłam niezobowiązującą rozmowę na temat „dlaczego tak mało kobiet odnosi sukcesy w sztuce i w nauce”. Moi rozmówcy mieli poglądy prawicowe, ale nie przeszkodziło to nam szybko dojść do wspólnego wniosku: jeśli przez kilkanaście, kilkadziesiąt lat obie płcie będą miały równe szanse zrobienia kariery na tych polach, będziemy mieć ostateczny dowód, czy to zjawisko ma przyczyny społeczne, czy może biologiczne.

Na zaczątek odpowiedzi nie trzeba było czekać aż tak długo. W teście z nauk ścisłych przeprowadzonym przez OECD w 2009 r. w większości najbardziej rozwiniętych krajów świata żeńskie 15-latki wypadły lepiej od rówieśników.

Podobne wyniki przynoszą testy programu oceny umiejętności uczniowskich PISA. Również w konkursach naukowych dla licealistów kobiety radzą sobie coraz lepiej – na przykład 17-letnia Olivia Hallisey z Connecticut zwyciężyła w konkursie Google Science Fair, wynajdując test na wirus ebola. Iranka Maryam Mirzakhani zdobyła „matematycznego Nobla”, czyli medal Fieldsa, najwyższe wyróżnienie na polu matematyki.

Poziomu artystycznego geniuszu nie da się zbadać zestandaryzowanym testem. Nie da się nawet podporządkować jakiemuś standardowi gustu, a nawet oceny tego, co jest sztuką; pozostaje obserwacja, co jest na artystycznym topie.

Weźmy Polskę – tu w ostatnich latach kobiety zajmują coraz silniejszą pozycję w sztukach wizualnych: Honorata Martin, Karolina Breguła, Magdalena Moskwa, Iza Tarasewicz i wiele, wiele innych daje się zauważyć na głośnych wystawach i wygrywa w konkursach.

W teatrze reżyserki, dramatopisarki i dramaturżki mają już pozycję równą mężczyznom. Tegoroczne nominacje do Paszportów „Polityki” w kategorii teatralnej były wręcz jednopłciowe: jury wybierało pomiędzy Eweliną Marciniak, Dominiką Knapik i Justyną Wasilewską.

Znajcie swoje miejsce

Kontynuując logikę dyskusji z tamtego przyjęcia, trzeba by założyć, że zdarzyło się coś, co pozwoliło tym wszystkim dziewczętom i kobietom odnieść sukces. Zagadka została bardzo dobrze przebadana, ale wystarczy zdrowy rozsądek, żeby zauważyć, że chodzi o powszechniejszy dostęp do nauki i otwarcie ścieżek kariery dla większej liczby kobiet niż 50 lat temu. Bariery, które nie pozwalały kobietom osiągnąć zawodowego sukcesu, też są dobrze znane i opisane: trudność w pogodzeniu„zachłannej”, jeśli chodzi o czas i uwagę, pracy z tradycyjnymi funkcjami opiekuńczymi, socjalizacja zakładająca, że kobieta nie ma predyspozycji na przykład do nauk ścisłych czy do sztuki. Ten ostatni czynnik badacze uważają za główną przyczynę lepszych wyników chłopców w testach z nauk ścisłych w Stanach Zjednoczonych i zachodniej Europie; dziewczyny wygrywają na Dalekim Wschodzie, ale też w krajach arabskich, gdzie nauka to dla nich ścieżka emancypacji, na której chłopcy nie robią im konkurencji.

Ale są też „terytoria” zdominowane przez mężczyzn, gdzie obiektywne trudności wchodzą w grę w niewielkim stopniu albo wcale. W mediach społecznościowych wybuchła niedawno krótka, acz intensywna burza w związku z zaproszeniami na kolejne debaty dotyczące: modelu demokracji (organizator: Instytut Wolności), mediów publicznych (koncern Agora) i lewicy (miesięcznik „Nowa Konfederacja”). Łączyło je jedno: we wszystkich mieli wziąć udział wyłącznie mężczyźni (w jednym tylko przypadku kobieta pojawiała się w roli moderatorki debaty). Wszystkie trzy panele miały więc dotyczyć spraw fundamentalnych dla życia publicznego, a w dzisiejszej sytuacji politycznej szczególnie szeroko dyskutowanych.

Po wysypie krytycznych komentarzy Agora doprosiła do panelu dwie kobiety. Prowadząca debatę „Nowej Konfederacji” Anna Kiljan napisała w odpowiedzi kąśliwy tekst o „odciskach od pseudofeministycznych butów”, które robią się osobom na siłę wciskającym kobiety w tematykę, w której te nie odczuwają „silnej potrzeby nurzania się”. Igor Janke, współzałożyciel Instytutu Wolności i prowadzący swoją męską debatę, w dość protekcjonalnym poście wytłumaczył, że nie kieruje się kryterium płci (tego samego argumentu użył wcześniej wicenaczelny „GW” Jarosław Kurski) i podziękował feministkom za promocję.

Odbył się więc tradycyjny rytuał pokazania kobietom, gdzie jest ich miejsce (na pewno nie w publicznej dyspucie), a tymczasem argumenty na rzecz zachowania takiego status quo są dziś szczególnie wątłe. Chyba tylko najbardziej zatwardziały konserwatysta powie, że kobiety nie powinny uczestniczyć w życiu publicznym, bo nie jest to ich powołaniem. Dzisiaj na czele konserwatywnego polskiego rządu stoi przecież kobieta, która po swoim niedawnym występie w Parlamencie Europejskim jest wielbiona przez zwolenników rządzącej koalicji i kreowana na bohaterkę przez przychylne jej media.

Redukcja do absurdu

Pojawiają się więc argumenty techniczne – szukaliśmy uczestniczki, ale żadna kobieta nie była dostępna; nie ma kobiet w tym sektorze, oraz ideologiczne – jesteśmy przeciwko parytetom.

Pierwszy typ argumentów wskazuje na rzeczywisty problem. Kilka lat temu Steven I. Weiss, gospodarz programu w amerykańskiej telewizji kablowej The Jewish Channel, zawziął się, żeby do swoich rozmów o książkach z ich autorami, pisarzami i ludźmi kultury zaprosić dokładnie tyle samo mężczyzn, co kobiet. I tu zaczęły się schody, które Weiss opisał w „The Atlantic”: książki pisane przez mężczyzn były o wiele częściej recenzowane przez prestiżowe pisma, częściej też w związku z tym czytane. Istniało więc ryzyko, że będzie zapraszał autorki zupełnie nieznane, a przecież nie tylko Polacy „lubią tylko te filmy, które już oglądali”. Pojawił się również czynnik finansowy – wydawnictwa wydawały mniej na kobiece promocje, a nie każda autorka mogła pokryć z własnej kieszeni koszty dojazdu do Nowego Jorku, gdzie mieściło się studio. I wreszcie czynnik „celebrycki” – ponieważ tych najbardziej znanych kobiecych nazwisk było mało, te, które się przebiły, były prawdziwymi gwiazdami, które nie miały czasu na występ w niszowym kanale.

Weiss opracował w końcu metodę, która pozwoliła mu zrównać liczbę zapraszanych gości.

Przed podobnymi problemami stanęli również organizatorzy inkryminowanych debat – Janke tłumaczył się, że chciał zaprosić pewną „inteligentną panią”, ale akurat była w Oxfordzie.

Całkowita nieobecność kobiet w takich wydarzeniach nie jest jednak kwestią, którą można ideologicznie uzasadnić. Nie ma tu mowy o światopoglądowym non possumus, jak w przypadku aborcji; nie da się nawet usprawiedliwień przykrawać pod kwestie związane z nauką Kościoła.

„Czy nie dostrzegasz różnicy między kulturą i obyczajem, które są strukturami tworzonymi przez pokolenia, elastycznymi i pozwalającymi zachować wolność, a nakazami ideologicznymi, które chcą zastąpić i niszczą tradycyjną kulturę, domagają się sankcji prawnej, wolność zaś eliminują?” – pyta retorycznie Bronisław Wildstein Aleksandra Gleichgewichta w tygodniku „wSieci”, mając na myśli polityczną poprawność. Podobne argumenty padają przy każdej próbie zwrócenia uwagi, że w jakimś gronie brakuje kobiet. Tylko że to rutynowa redukcja do absurdu, mająca zatamować dalszą dyskusję.

Tak naprawdę nikt nikomu nie każe tu wprowadzać sztywnych reguł – nie narzucają ich nawet normy unijne, choć wprowadzają jako obowiązkową w instytucjach publicznych praktykę tzw. gender mainstreaming, czyli polityki na rzecz równości płci. Interweniującym chodzi o to, żeby organizatorzy wzbudzili w sobie pewną wrażliwość, która wzbogaci debatę o różnorodne punkty widzenia i przywróci kobietom ich prawo do zaistnienia w przestrzeni publicznej.

Nacisk ma sens

Jeśli w żadnej (sic!) z ostatnich sześciu debat Instytutu Wolności nie wzięła udziału kobieta, a w pierwszej edycji jego „Szkoły Wolności” wykładowcami byli sami mężczyźni, to albo twórcy Instytutu (jak łatwo zgadnąć, też sami mężczyźni) uważają, że w przestrzeni publicznej dyskusji nie ma miejsca dla kobiet, albo w ogóle nie widzą problemu.

Nie oszukujmy się jednak, że chodzi tylko o opór ideologiczny. To także kalkulacja komercyjna, biorąca pod uwagę, kto jest najbardziej widoczny w debacie. Agora wie, że ludzie przyjdą na Lisa i Kraśkę, a Igor Janke, że przyjdą na Wildsteina. Na to nakładają się stare przyzwyczajenia (bo przecież zawsze dyskutowaliśmy w naszym męskim klubie). A ponieważ jesteśmy zapętleni w podziale polsko-polskim, z którego mało kto odważa się wychylić, to np. prawica w obawie przed utratą poparcia wyznawców traktujących równouprawnienie jako pomysł „złych feministek” musi się bronić przed zarzutami mówiąc o „odrzucaniu kryterium płci”.

Na pewno nacisk wywołuje reakcję obronną, zwłaszcza gdy jest wyrażany w poniżającym stylu „jesteście sto lat za Murzynami”.

Ale doświadczenia innych krajów pokazują, że bez nacisku nie ma zmiany. Tak dzieje się teraz w amerykańskiej Akademii Filmowej, która po fali krytyki, że drugi raz z rzędu nominacje do Oscara są tylko dla białych, postanowiła zmienić swój skład, żeby odzwierciedlał różnorodność Ameryki i jej świata filmowego. Do tej pory bowiem była zdominowana przez białych starszych panów.

I wreszcie przykład z ostatnich dni. Oto papież Franciszek wydał dekret, by do rytuału obmywania nóg w Wielki Czwartek włączyć kobiety. Wśród ubogich, którym księża obmywają stopy, mają być i mężczyźni, i kobiety, i starzy, i młodzi. W świeckiej sferze tego samego przecież ducha wyrażają zasady gender mainstreaming i argumenty zbyt często zbywane jako „feministyczne gadanie”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2016