Cyfrowe Państwo Boże

Nikodem Bończa-Tomaszewski: „Kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym”. Kto chce iść za tymi słowami Jezusa, musi używać najnowszych form dialogu i komunikacji, aby zbudować państwo solidarne z obywatelami.

19.03.2016

Czyta się kilka minut

Nikodem Bończa-Tomaszewski / Fot. Michał Gmitruk / ARCHIWUM FUNDACJI NA RZECZ NAUKI POLSKIEJ
Nikodem Bończa-Tomaszewski / Fot. Michał Gmitruk / ARCHIWUM FUNDACJI NA RZECZ NAUKI POLSKIEJ

MIŁADA JĘDRYSIK: Tworzył Pan Narodowe Archiwum Cyfrowe i kierował Centralnym Ośrodkiem Informatyki MSW. A jednocześnie redagował Pan mesjanistyczny periodyk „44/Czterdzieści i Cztery”. Wydawałoby się, że te dwa obszary aktywności trudno pogodzić.

NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI: Musimy pamiętać, że mesjanizm w Polsce wyszedł z łona romantyzmu i dlatego jest zjawiskiem na wskroś nowoczesnym. Można go interpretować w taki sposób, iż jest to romantyzm stawiający sobie poważne pytanie o istnienie Boga. Boga, który zmaterializował się na ziemi i zapowiedział, że powróci. Cała kultura europejska od św. Pawła próbuje odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Apokalipsa jeszcze nie nastąpiła, kiedy nastąpi i co to dla nas oznacza. Romantyzm odnawia to myślenie, stawia pytanie o istnienie Boga w kontekście nowoczesności. Radykalnie zrywa z postępem, wieszcząc, że na tym świecie nie dojdzie do samozbawienia człowieka i ludzkości.

To czym w takim razie jest nowoczesność, jeśli nie po drodze jej z postępem?

Siłą napędową naszej epoki nie jest wcale silnik parowy ani smartfon, ale odkrycie przez człowieka indywidualnej podmiotowości. Istotą tego odkrycia jest zdefiniowanie ludzkiego „ja” jako siły samostanowiącej człowieka i jego świat. Człowiek przestał być ogniwem w łańcuchu bytów, tylko stanął na szczycie świata i z tej pozycji uznał, że może świat nie tylko poznać, ale również zmienić wedle woli. To założenie jest wspólne dla wszystkich nurtów nowoczesności. Dla nurtu oświeceniowego drogą do nadludzkiego „ja” jest „postęp” rozumiany jako zdobycie panowania nad rzeczywistością, przede wszystkim za pomocą środków naukowo-technicznych. Natomiast romantyzm koncentruje się na przemianie wewnętrznej człowieka. Dynamika napięcia między tymi biegunami napędza rozwój nowoczesności.

Nie zmienia to faktu, że romantyzm uznawany jest za nienowoczesny.

W Polsce przez endeków, a później przez ideologów PRL romantyzm był wciskany w gorset idei oderwanej od rzeczywistości, odrzucającej codzienność i realia historyczne, jakiejś formy kontemplacyjnego oczekiwania na polityczną Apokalipsę. W rzeczywistości polscy modernizatorzy byli w sytuacji Wokulskiego.

Na marginesie: już świetny badacz literatury i idei tego okresu prof. Jan Tomkowski zauważył, że cała polska XIX-wieczność pozostaje w paradygmacie romantycznym – także pozytywizm. Wokulski to z jednej strony jest romantyk, z drugiej zaś pragmatyczny biznesmen, ma inklinacje innowacyjne, naukowe, postępowe...

...i społeczne.

Prus świetnie uchwycił w „Lalce” to wewnętrzne napięcie. Taki też był Piłsudski i jego otoczenie. W wolnej Polsce pochował Słowackiego na Wawelu, a lekturą jego życia był „Król Duch”. Jednocześnie był pragmatycznym politykiem, który miał program stworzenia nowoczesnego państwa, wzorowanego na Republice Francuskiej i na niektórych austriackich rozwiązaniach administracyjno-biurokratycznych.

A w którym momencie Pan zaczął działać pragmatycznie?

Kiedy pisałem doktorat z historii, przynosiłem laptop do biblioteki czy archiwum i musiałem przepisywać do niego informacje z papierowych dokumentów albo w najlepszym razie z mikrofilmów. A na świecie rozpoczęła się już cyfrowa rewolucja. Doszedłem do wniosku, że jeśli sam nie stworzę sobie warsztatu pracy, to on nigdy nie powstanie. Przedstawiłem ideę archiwum cyfrowego i śp. Tomasz Merta, ówczesny wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego, zdecydował się powierzyć mi zadanie przekształcenia Archiwum Dokumentacji Mechanicznej w Narodowe Archiwum Cyfrowe. Najważniejsze dla instytucji archiwalnych w tamtym czasie była koncentracja na tym, by dokumenty, które mają w swojej pieczy, się nie rozpadły.

I żeby trzymać publiczność jak najdalej od nich, jak w eseju Umberta Eco o bibliotece – „złe” biblioteki są po to, żeby gromadzić książki i odpychać czytelników.

Dzięki narzędziom cyfrowym łatwo było wprowadzić podejście, w którym najważniejszy jest użytkownik i udostępnianie danych.

NAC jest bardzo ubogi. Kiedy zaczynaliśmy, budżet archiwum wynosił ok. 3,5 mln zł rocznie, a dzięki grantom w dobrym roku zamykał się sumą 6 mln zł. W tej branży, przy kosztach sprzętu, specjalistów i oprogramowania – to naprawdę minimalne kwoty. Mimo to efekty były spektakularne. Np. rocznie wszystkie archiwa państwowe razem wzięte odwiedza osobiście ok. 30 tys. osób, a z jednego skromnego NAC-owskiego portalu z fotografiami korzysta blisko 400 tys. użytkowników rocznie. Z portalu szukajwarchiwach.pl w ciągu 6 lat skorzystało 1,6 mln użytkowników. Potem w Centralnym Ośrodku Informatyki weszliśmy w bardzo trudny projekt „pl.ID”.

Co to takiego?

Państwo polskie dysponowało bardzo słabym mechanizmem ewidencji ludności, złożonym w dodatku z trzech części: systemu PESEL, który miał prawie 40 lat, z rozproszonej po samorządach ewidencji dowodów osobistych i z papierowego świata aktów Urzędów Stanu Cywilnego.

W związku z tym po odpis aktu urodzenia trzeba było wybierać się do miejsca urodzenia, a po dowód do miejsca zamieszkania.

Projekt „pl.ID” miał przełamać impas i być fundamentem cyfryzacji kraju, a zamiast tego przeszedł wielki kryzys korupcyjny i zarządczy. COI powierzono misję ratowania projektu i budowy w państwie kompetencji cyfrowych, których dramatycznie brakuje. Tak powstał unikalny zespół oraz System Rejestrów Państwowych. Skorzystało z tego w 2015 r. blisko milion klientów USC oraz ćwierć miliona osób składających wniosek o dowód.

Stare systemy były tak konstruowane, że nie było możliwe udostępnianie danych na zewnątrz. Np. system PESEL powstał jako narzędzie dla milicji; jego pierwsze szerokie zastosowanie miało miejsce przed stanem wojennym – było nim sprawne przygotowanie list internowanych. Otworzyliśmy te dane dla obywateli. Dzięki e-usługom sami możemy sprawdzić, co państwo o nas wie, i to jest zdrowy fundament. Kolejnym etapem, jeszcze ważniejszym, będzie świadczenie całej gamy e-usług w oparciu o państwowe rejestry. Mój zespół przygotował ich cały katalog, mam nadzieję, że zostaną wdrożone.

To wiąże się z koncepcją „państwa usługowego”. Na czym ona polega?

Miałem z moimi współpracownikami w COI cały czas wrażenie, że poruszamy się w jakiejś magmie. Podjęcie najprostszej decyzji zajmowało bardzo dużo czasu. Rzeczy, które dla kogoś, kto przyszedł z sektora komercyjnego, są oczywiste, np. przynoszące oszczędności ulepszenia albo funkcje upraszczające życie użytkownika, podlegały wielkim debatom. Czy to dlatego, że kadry urzędnicze są słabe? Czy winna była struktura państwa i procedury? A może to wina polityków?

Doszedłem do wniosku, iż problem polega na tym, że przeżywamy rewolucję cyfrową, a państwo tkwi w starych schematach. W Europie funkcjonuje model „państwa regulacyjnego”, które nadzoruje obywateli i reguluje ich zachowania. Ta koncepcja wywodzi się jeszcze z monarchii absolutnej, a rozwinęła się i okrzepła w XIX w. Takie państwo opisywał Ernest Gellner. W obliczu rewolucji przemysłowej musiało ono standaryzować język, edukację, kulturę, zachowania społeczne, walczyć z analfabetyzmem czy budować „sławojki”. Dziś takie zdefiniowanie roli państwa jest kompletnie archaiczne.

Nadchodzi rewolucja cyfrowa i...?

Regulacyjne państwo czuje, że oczekiwania społeczne są inne, ale nie umie na nie odpowiedzieć i reaguje eskalacją narzędzi kontrolnych. Jej przejawem jest m.in. „biegunka legislacyjna” – wysyp szczegółowych regulacji. Widzimy to w Polsce, w krajach UE i w USA. Zawsze mnie śmieszyło, że w ustawy dotyczące systemów informatycznych wpisuje się u nas nazwy serwisu internetowego, sposoby logowania czy niemal parametry techniczne.

Co jest kompletnie bez sensu, bo te parametry szybko się zmieniają.

Wystarczyłoby napisać, że minister właściwy do takich a takich spraw zajmuje się, dajmy na to, ewidencją ludności, a resztę pozostawić do decyzji na poziomie wykonawczym. Tymczasem u nas ideałem biurokracji jest ustawa opisująca prawie wszystko.

Państwu regulacyjnemu przeciwstawiam koncepcję państwa usługowego. Nie chodzi o państwo-przedsiębiorstwo, które będzie tylko sprawnie świadczyło usługi, chociaż to jest też niezbędne. Rozumiem je jako państwo solidarne z obywatelami. To znaczy aktywnie podążające za zmieniającymi się potrzebami ludzi, używające narzędzi cyfrowych do nowych form dialogu i komunikacji, budujące w świecie cyfrowym przestrzeń wolności obywatelskiej. Państwo, które nie czuje potrzeby, by bronić się przed społeczeństwem przy pomocy narzędzi nadzorczo-kontrolnych. Jest partnerem dla obywatela w jego różnych rolach społecznych: pracownika, przedsiębiorcy, naukowca, artysty, ucznia, dziecka, rodzica etc. Przestaje żyć samo dla siebie, staje się spójnym organizmem, a nie zbiorem konkurujących ze sobą instytucji i labiryntem procedur.

Tylko jak to się ma do mesjanizmu?

Takie państwo w dużej mierze odzwierciedla ideę społeczeństwa chrześcijańskiego, to znaczy pewnego typu wspólnoty, której zarys znajdujemy w Ewangelii. Jezus podkreśla, że „kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć”. Idea, że podstawową relacją funkcjonalną, kształtującą wspólnotę ludzi, ma być służba innym jako doskonały przejaw miłości, powraca wielokrotnie w wypowiedziach Jezusa.

Jeśli przełożymy zasadę służebności na regułę władzy świeckiej, to budujemy mechanizm, który zmusza władzę do zejścia z piedestału. Idea państwa usługowego jest bliska chrześcijaństwu, także w tym sensie, że rozmontowuje postheglowską wizję państwa, które nad wszystkim góruje. Bardzo silnie uderza też w zagrożenia totalitarne, gdyż podważa ideę nadrzędności państwa. Pamiętajmy, że totalitaryzm w Niemczech wyrósł z demokracji, i że taka sytuacja może się powtórzyć.

Demokracji w głębokim kryzysie, w państwie zniszczonym powojennymi reparacjami.

Ale niebezpieczeństwo kryzysu będzie zawsze, właściwie demokracja jest w permanentnym kryzysie. Jednak gdy państwo przestaje się uważać za byt nadrzędny nad społeczeństwem, to nie ma inklinacji do tego, żeby narzucać wszystkim reguły gry.

Wiele intuicji państwa usługowego znajdziemy w porzuconej niestety w Polsce idei solidarności. Tam był duży nacisk na partycypację, współpracę, dobro wspólne, konsensus społeczny.

Drugą stroną cyfrowej rewolucji – tą, która szybciej się spełniła – jest możliwość totalnej inwigilacji obywateli.

Na szczęście rewolucja cyfrowa nie wydarzyła się wcześniej: w rękach państwa totalitarnego narzędzia cyfrowe byłyby groźniejsze niż bomba wodorowa w rękach Stalina.

Ale państwo regulacyjne szybko spostrzegło, jakie możliwości się przed nim otwierają, i zaczęło tworzyć globalne narzędzia inwigilacji. Takie, jakimi dysponuje np. amerykańska National Security Agency i podobne instytucje w innych państwach. Inwigilacja to też skutek sojuszu regulacyjnego państwa z wielkim przemysłem informatycznym, który potrzebuje wielkich ilości danych, żeby skuteczniej zarabiać. To niezwykle groźne zjawisko, któremu trzeba przeciwdziałać.

Co ciekawe: kiedy państwo amerykańskie wprowadzało system ubezpieczeń zdrowotnych, tzw. Obamacare, nie było w stanie skutecznie wdrożyć względnie prostego systemu do rejestracji ubezpieczonych – Healthcare.gov. Sprawne w nadzorze i kontroli, okazało się kompletnie bezradne tam, gdzie trzeba rozpoznać realne potrzeby społeczne i je zaspokoić.

Podsumujmy: urządzamy świat doczesny jak najlepiej właśnie dlatego, że czekamy na Mesjasza?

Św. Paweł mówi wprost, że Apokalipsa już trwa, że Królestwo Boże już nadeszło, ale to nas nie zwalnia z obowiązku funkcjonowania w tym świecie. Benedykt XVI pisał, że to życie, które teraz mamy, jest na serio, jest początkiem życia wiecznego. Refleksja w cieniu Apokalipsy powoduje, iż musimy się zastanawiać, gdzie są momenty łączności między światem doczesnym a civitas dei Augustyna. Zapytać, czy jakieś jego elementy są budowane już teraz.

I Polacy mieliby być do tego jakoś szczególnie predestynowani?

Polacy wiele razy mieli rację, przynajmniej moralnie, ale dostawali solidnie po plecach. W związku z tym społeczeństwo polskie jest mniej podatne na ułudę, że nauka i technologia rozwiążą wszystkie ludzkie problemy i nastąpi koniec historii.

Myślenie mesjanistyczne cały czas odnawia pytanie o Apokalipsę. Nie uciekniemy od niego, niezależnie od tego, czy będziemy się poruszać w obrębie filozofii chrześcijańskiej, czy myślenia świeckiego, bo marksizm można traktować jako nieudaną próbę świeckiej odpowiedzi na to pytanie. Gdy w 2007 r. zakładaliśmy magazyn „44/Czterdzieści i Cztery”, wszystkim się wydawało, że to ekscentryczny pomysł. Tymczasem po katastrofie smoleńskiej wielu publicystów „nawróciło się” na mesjanizm.

Jak się w to wpisuje Smoleńsk?

Dwa wydarzenia w XXI w. wytrąciły Polaków z rytmu, w którym żyją społeczeństwa zachodnie: śmierć Jana Pawła II i katastrofa smoleńska. Oba nie dają się wytłumaczyć przy pomocy schematów myślenia społeczeństw demokracji liberalnej.

Nie da się wytłumaczyć katastrofy smoleńskiej nieprzestrzeganiem procedur i bałaganem, czy nawet zamachem?

Śmierć papieża da się wytłumaczyć tym, że był stary. To nie zmienia faktu, że gdy umarł, społeczeństwo polskie poczuło się osierocone. Śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego, niezależnie od przyczyn, też spowodowała niespotykane społeczne emocje. Nastąpiło „zakłócenie” w drodze do nowo- czesności: sięgnęliśmy po romantyczne praktyki i sposoby myślenia. Uważam, że ma to pozytywne skutki, bo zmusza nas do wyjścia ze schematów myślowych społeczeństw zachodnioeuropejskich. Bez- refleksyjnie je naśladując, będziemy „gorszymi Niemcami i małą Brytanią”, jak mówił Rafał Tichy w „Manifeście neomesjanistycznym”, a nigdy w pełni sobą. Niemcy mają swoje państwo, które wyraża ducha kulturowego narodu niemieckiego. U nas ten proces był zakłócony przez zabory, wojnę i PRL. Wciąż trwa, wciąż nie możemy powiedzieć, że państwo jest w pełni nasze, że czujemy, iż jest z nami solidarne. ©

NIKODEM BOŃCZA-TOMASZEWSKI (ur. 1974) jest menedżerem IT, historykiem i publicystą. Twórca i pierwszy dyrektor Narodowego Archiwum Cyfrowego. W latach 2012-16 dyrektor Centralnego Ośrodka Informatyki MSW. W latach 1994–2007 redaktor kwartalnika „Fronda”. Współtwórca i redaktor pisma „44 / Czterdzieści i Cztery. Magazyn Apokaliptyczny”. Autor książek „Źródła narodowości” oraz „Demokratyczna geneza nacjonalizmu”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2016