O raty!

Nie udało się rozwiązać problemu kredytów frankowych, a na horyzoncie majaczy już kolejny kryzys z kredytami złotowymi w roli głównej. Dla tysięcy rodzin marzenie o własnym domu znów zmienia się w koszmar.

10.01.2022

Czyta się kilka minut

Osiedle wielorodzinne gdańskiej spółdzielni mieszkaniowej Ujeścisko, maj 2020 r. / ŁUKASZ DEJNAROWICZ / FORUM
Osiedle wielorodzinne gdańskiej spółdzielni mieszkaniowej Ujeścisko, maj 2020 r. / ŁUKASZ DEJNAROWICZ / FORUM

Pokój miał niespełna 11 metrów kwadratowych. Dla jednego dziecka był w sam raz. Dla dwójki również, dopóki dzieci nie poszły do liceum, po drodze dorobiwszy się książek, komputerów, gitar, konsol i wspólnej świnki morskiej.

– Właśnie spłaciliśmy kredyt we frankach – opowiada ich ojciec, Tomasz. – Marzyło się nam kilka lat z większym luzem w finansach, ale dzieci bardziej potrzebowały osobnych pokojów. Wyliczyliśmy, że jeśli sprzedamy mieszkanie, kredyt na nowe nie będzie dużym obciążeniem. Za 36 metrów na Dolnym Mokotowie dostaliśmy 420 tys. zł. Część gotówki zostawiliśmy na remont, z banku wzięliśmy na 25 lat 290 tys. zł kredytu i za 636 tys. zł kupiliśmy trzy pokoje nieco dalej, w pobliżu biurowego zagłębia przy Domaniewskiej, gdzie pracuję.

Pierwsza rata w grudniu 2020 r. wyniosła niecałe 1,3 tys. zł. – Z nowym kredytem nie chcieliśmy mieć takich stresów jak z frankowym, dlatego założyliśmy, że bierzemy tylko taki, który będziemy w stanie udźwignąć, nawet jeśli rata wzrośnie o drugie tyle – uśmiecha się Tomasz. – Nie jesteśmy hazardzistami, wiedzieliśmy, że stopy procentowe w trakcie tych 25 lat będą się zmieniać. Nie sądziliśmy jednak, że tak szybko otrzemy się o limit bezpieczeństwa, który sobie wyznaczyliśmy.

Tomek dostał już z banku wyliczenie: od lutego rata kredytu wyniesie 1,65 tys. zł, czyli 27 proc. więcej w porównaniu z początkową. Tego samego dnia GUS podał jednak dane o inflacji, która w grudniu, jeszcze przed wejściem w życie podwyżek taryf energetycznych, wzrosła do 8,6 proc. Ekonomiści zapowiadają więc kolejne podwyżki stóp procentowych. – Myślę, że pod koniec roku rata wyniesie już ok. 2,1 tys. zł – wylicza Tomasz. – Nie wiemy jeszcze, ile stracimy na Polskim Ładzie, ale oboje z żoną mamy jednoosobową działalność i podejrzewam, że budżet domowy stopnieje nam tylko przez to o co najmniej 600-700 zł miesięcznie. I tyle zostało z naszej zapobiegliwości – kwituje.

Czy leci z nam prezes?

Podwyżka stóp, którą 4 stycznia zapowiedziała Rada Polityki Pieniężnej, była już czwartą w ciągu czterech ostatnich miesięcy. W efekcie główna stopa procentowa od października ubiegłego roku wzrosła z 0,1 do 2,25 proc. W dodatku wśród bankowców i ekonomistów panuje przekonanie, że na tym nie koniec. PiS będzie dążyć do zdławienia inflacji niemal za wszelką cenę, przy okazji licząc zyski, jakie budżetowi przynosi wzrost cen. Skok inflacji o tylko jeden punkt procentowy przekłada się na wzrost wpływów z VAT o ok. 4 mld zł.


MIESZKANIE NA GŁOWIE

KRZYSZTOF STORY: Wkład własny do kredytu to pierwsze wymaganie banków. A dla wielu młodych największe wyzwanie pierwszych lat dorosłego życia.


Tego przeciętny Polak dziś nie dostrzega, czuje natomiast drożyznę, która stała się palącym problemem politycznym ponad podziałami. A im goręcej PiS przekonuje obywateli, że przeciwdziała wzrostowi cen, tym mocniej przywiera doń etykietka politycznego niedojdy, bo wyborcy po prostu widzą, że rządowa polityka antyinflacyjna nie przynosi efektów. Aby odzyskać odznakę gospodarczego szeryfa, PiS musi przejść do ofensywy, dlatego prezes Adam Glapiński wraz z posłuszną mu Radą Polityki Pieniężnej tak odważnie podnoszą stopy, aby podkreślić determinację w walce z inflacją. W tle słychać jednak ostrzeżenia kolejnych ekonomistów, że nie da się jej zgnieść jedynie za pomocą narzędzi polityki monetarnej, bo źródłem inflacji tym razem nie jest wyłącznie rozbuchana konsumpcja wewnętrzna. Takie stanowisko otwarcie prezentuje m.in. prof. Leon Podkaminer z Wiedeńskiego Instytutu Międzynarodowych Porównań Gospodarczych, będący zarazem… doradcą prezesa NBP. Tyle że takie głosy są marginalizowane, bo do wyborców ma dotrzeć jasny sygnał, że rząd wydał drożyźnie bezwzględną wojnę. Dlatego większość banków i funduszy inwestycyjnych zakłada dziś, że do końca roku główna stopa procentowa NBP na koniec roku sięgnie co najmniej 4,5 proc.!

Dla posiadacza przeciętnego kredytu hipotecznego na 300 tys. zł, zaciągniętego na początku ubiegłego roku na ćwierć wieku ze stałą 2-procentową marżą, oznaczałoby to wzrost miesięcznej raty z obecnych 1,7 tys. zł do ok. 2 tys. zł. Niby niewiele, zważywszy na koszt inwestycji, ale w porównaniu z wyjściową ratą, która jeszcze rok temu oscylowała na poziomie 1,3 tys. zł miesięcznie, wzrost obciążeń będzie już dotkliwy. Dla identycznego kredytu na pół miliona złotych rata, która w styczniu 2021 r. wynosiła 2,1 tys. zł, wzrosłaby z obecnych 2,8 do 3,4 tys. zł. Słowem – zapowiada się powtórka kryzysu frankowego z polskim złotym w roli głównej. I tym samym zestawem pytań, na które brak jednoznacznej odpowiedzi. Czy to klienci, którzy zaciągnęli kredyty na granicy wypłacalności, powinni teraz ponieść konsekwencje własnej lekkomyślności, czy może duża część winy spada na system bankowy oraz państwo?

Ofiary politycznego darwinizmu

Areną boomu mieszkaniowego ostatnich miesięcy są przede wszystkim miasta, choć tym razem nie ogranicza się on tylko do tych największych. Poza tym progi, jakie stanowi zdolność kredytowa i wymóg posiadania 20 proc. wkładu własnego, automatycznie odcięły od rynku mieszkaniowego najgorzej zarabiających. To wszystko może być dla rządowych strategów przesłanką do założenia, że w grupie kredytobiorców przeważają zwolennicy opozycji, a zatem los świeżo upieczonych posiadaczy hipotek można uznać za nieuchronny koszt wyborczy.

Z danych Biura Informacji Kredytowej wynika, że łączna wartość kredytów hipotecznych zaciągniętych w Polsce przekroczyła już pół biliona złotych, z czego aż 390 mld przypada na zadłużenie 2,5 mln gospodarstw domowych spłacających hipotekę w rodzimej walucie. Aż 98 proc. z nich ma kredyt o zmiennej stopie procentowej, pozostałe dwa wynegocjowały sobie stałą, bezpieczną stopę przez pierwszych 5-7 lat. Zmianę w polityce monetarnej NBP rzecz jasna najsilniej odczują posiadacze kredytów o zmiennej stopie, którzy pożyczyli na mieszkanie w ostatnich kilkunastu miesiącach. Z wyliczeń ekonomisty Rafała Mundrego, które cytuje serwis Subiektywnie o Finansach, wynika, że dla ok. 33 proc. kredytobiorców zeszłoroczne podwyżki stóp były pierwszymi, z jakimi zetknęli się w trakcie spłaty hipoteki. To zaś oznacza, że gwałtowny wzrost raty uderza dziś w 816 tys. polskich gospodarstw domowych.

Wyższe oprocentowanie to oczywiście problem wszystkich posiadaczy kredytów o zmiennej stopie, ale konstrukcja umów hipotecznych, w których na początku w racie dominują odsetki, sprawia, że po kieszeni najmocniej dostają osoby spłacające pożyczkę od niedawna. Statystyki Biura Informacji Kredytowej nie pozostawiają w tej mierze wątpliwości: rata „nowego” kredytu hipotecznego od marca do września ubiegłego roku urosła średnio aż o 456 zł miesięcznie. W przypadku starszych umów, w ramach których klienci z każdą ratą wpłacają mniej odsetek, a więcej kapitału, było to nieco ponad 200 zł.

Dużo to czy mało? To oczywiście zależy od zasobności konsumentów. Jak podaje Komisja Nadzoru Finansowego, statystyczny posiadacz kredytu hipotecznego w 2020 r. przeznaczał na jego spłatę 29 proc. miesięcznych zarobków. Zakładając, że większość takich gospodarstw domowych składała się z minimum dwóch pracujących dorosłych, można dojść do wniosku, że tegoroczny skok stóp procentowych nie wywoła tsunami konsumenckich niewypłacalności i innych tragedii. Ten sam raport KNF sygnalizuje jednak, że w przypadku 8 proc. kredytobiorców obciążenie ratą hipoteki sięga 60 proc. Dla tej grupy bieżąca obsługa kredytu już wkrótce może stać się drogą przez mękę, i rzeczywiście – do banków zgłaszają się pierwsi klienci, których już teraz nie stać na spłatę zaciągniętych kilka miesięcy wcześniej pożyczek. Wraz z kolejnymi podwyżkami stóp takich osób będzie dużo więcej.

Co naprawdę winduje raty

Sytuacji tych ludzi na pierwszy rzut oka nie da się porównywać z losem frankowiczów. W ich kredytach spornym elementem była klauzula indeksacyjna, a mówiąc prościej: to, że banki mogły dość dowolnie ustalać kurs franka do złotego. Takie zapisy w świetle prawa unijnego są niedozwolone, a wyrok TSUE, który jesienią 2019 r. orzekł, że klauzul indeksacyjnych nie wolno bez zgody kredytobiorcy zastąpić innym przelicznikiem walutowym, pozwolił polskim frankowiczom skutecznie unieważniać całe umowy i domagać się zwrotu wszystkich wpłaconych pieniędzy. W listopadzie 2021 r. – jak szacuje serwis Infor – w sądach czekało na rozstrzygnięcie już ok. 62 tys. pozwów przeciwko bankom, a 9 na 10 spraw kończyło się rozstrzygnięciem na korzyść kredytobiorców.

O co mieliby teraz skarżyć banki klienci przekonani, że także ich nabito w kredyty, tylko złotówkowe? Stopy procentowe to kompetencja NBP, któremu na straży wartości rodzimej waluty każe stać sama konstytucja. Trudno zatem wyobrazić sobie rozsądnie skonstruowany pozew przeciwko bankowi centralnemu o konsekwencje wzrostu rat. Banki z pewnością również wyciągnęły lekcję z frankowej wpadki i prześwietliły swoje umowy na obecność klauzul niedozwolonych. Możliwe więc, że kredytobiorcom z ery taniego pieniądza nie pozostało nic innego, jak zacisnąć zęby i płacić. W obliczu podobnych problemów rząd ideologicznie bliskiego PiS-owi Viktora Orbána ogłosił zamrożenie oprocentowania kredytów na kilka miesięcy, ale na korzyść Węgrów przemawia to, że mają tam rok wyborczy. Kalendarz polskiej polityki nie jest dla rodzimych kredytobiorców aż tak łaskawy. Ostatnią deską ratunku dla klientów może jednak okazać się stawka WIBOR. Tak przynajmniej uważa część prawników, którzy zdążyli wyspecjalizować się w obsłudze spraw frankowych.

Aby zrozumieć w czym rzecz, musimy na chwilę zajrzeć do kredytowej kuchni. Podnosząc raty, banki chętnie wskazują dziś na NBP jako winnego, ale jest w tym geście równie subtelna, co perfidna manipulacja. O wysokości rat i całego zadłużenia decydują bowiem nie same stopy procentowe, ale stawka WIBOR, czyli w uproszczeniu oprocentowanie, na jakie banki umawiają się, pożyczając sobie nawzajem pieniądze. W zamierzchłych czasach, kiedy żyły wyłącznie z obracania gotówką zdeponowaną przez klientów, było to jedno z podstawowych narzędzi branży: bank, któremu w danym dniu brakowało pieniędzy, choćby na bieżącą obsługę odsetek czy na kredyty, po prostu zaciągał u kolegów „chwilówkę”. Stawkę WIBOR ustalano każdego dnia, wyciągając średnią ze wszystkich takich transakcji, jedynie po odrzuceniu najdroższej i najtańszej. Kiedy na rynku rosła niepewność i pożyczki bankowe drożały, poziom WIBOR pozwalał przerzucać ten koszt na klientów.

Jak jest dzisiaj? Wskaźnik wciąż decyduje o oprocentowaniu kredytów i depozytów bankowych. Sęk w tym, że jego wysokość nie jest już średnią oprocentowania pożyczek międzybankowych, bo banki de facto przestały pożyczać sobie pieniądze. W styczniu i lutym ubiegłego roku na całym polskim rynku bankowym przeprowadzono tylko dwie transakcje, na podstawie których mógłby zostać obliczony WIBOR 6M, a bywają miesiące, kiedy nie ma ich wcale. Dlaczego? Dla przeciętnego posiadacza lokaty zabrzmi to abstrakcyjnie, ale w bankowości jest dziś za dużo pieniędzy. Od kryzysu finansowego po upadku Lehman Brothers banki centralne krajów rozwiniętych stymulują swoje gospodarki, drukując masę taniego pieniądza, a duża jego część natychmiast trafia na rynki finansowe, gdzie z zyskiem obracają nim fundusze inwestycyjne, gracze giełdowi, wreszcie same banki. W rezultacie tempo wzrostu PKB, choć samo w sobie imponujące, nie nadąża za sektorem finansowym, który produkuje „sztuczny”, bo niezakotwiczony w realnej gospodarce pieniądz.

Ratunkiem stałe stopy

Jak zatem określa się stawkę WIBOR, skoro banki pożyczają sobie pieniądze tak rzadko, że trudno na tej podstawie oszacować nawet opłacalność takich transakcji? Wyjściem z sytuacji stało się tzw. kwotowanie, czyli rodzaj ankiety, w której banki odpowiadają, za ile „byłyby gotowe” pożyczyć konkurentom pieniądze – gdyby ktoś był zainteresowany.

Wysokość WIBOR banki kształtują więc w niemal tak samo uznaniowy sposób, jak czyniły to wcześniej z tabelami kupna i sprzedaży walut. Jedynym ograniczeniem są wskaźniki stopy depozytowej i lombardowej wyznaczane przez RPP. Każdorazowo stawka WIBOR musi mieścić się między obydwiema wartościami, a ponieważ dzieli je obecnie aż jeden punkt procentowy, banki mają duże pole manewru. W efekcie WIBOR rośnie dziś szybciej od stóp procentowych NBP. Wartość WIBOR 3M to aktualnie 2,62 proc., mimo że główna stopa NBP wzrosła „tylko” do 2,25 proc. W latach 2006-20 – jak wynika z wyliczeń serwisu Subiektywnie o Finansach – średnia różnica między WIBOR 3M a główną stopą procentową wynosiła zaledwie 0,08 punktu procentowego.

Słabe punkty tego systemu są oczywiście tajemnicą poliszynela w świecie finansów. W 2019 r. Krzysztof Jedlak, redaktor naczelny „Dziennika Gazety Prawnej”, w liście do premiera Morawieckiego pytał wprost, czy WIBOR „nie jest to coś na kształt tabeli kursowej, którą banki w przypadku kredytów walutowych ustalały same, arbitralnie, a więc na swoją korzyść?” (cytat za serwisem Bizblog). Akurat wtedy Polska przymierzała się do wymuszonej unijnymi regulacjami zmiany sposobu obliczania tej stawki. Ostatecznie przyjęto rozwiązanie, które nasza Komisja Nadzoru Finansowego zaakceptowała jako zgodne z europejskimi wytycznymi, choć w praktyce… nie zmieniono właściwie niczego.

Na pobożnych życzeniach skończyła się także inna bardzo ważna sprawa: inicjatywa KNF, która zadeklarowała, że będzie naciskać na polskie banki, by chętniej udzielały kredytów hipotecznych o stałej stopie procentowej. W Niemczech i Holandii oferty ze stałą stopą (przez co najmniej kilka pierwszych lat trwania umowy) stanowią niemal 80 proc. akcji kredytowej banków. W Czechach – 47 proc. Na Węgrzech – 72. W Belgii – ponad 90 proc. Także wiele kredytów we Francji i w Niemczech – pomimo bardzo niskich stóp procentowych w strefie euro, utrzymujących się od ponad dekady – dotyczy umów o stałym oprocentowaniu przez cały okres spłaty. Ale w krajach o wysokiej kulturze bankowej nikomu nie trzeba tłumaczyć, że tak długoterminowa inwestycja obarczona jest dużym ryzykiem, więc obie strony transakcji muszą podzielić je po połowie, godząc się właśnie na stałe oprocentowanie.

W polskiej bankowości nadal zdaje się tymczasem obowiązywać przetestowana na frankowiczach zasada: „strzyc barany”. Klient wciąż nie jest partnerem, z którym warto zbudować trwalszą relację opartą na jego zadowoleniu. W tym kontekście coraz częstsze skargi kredytobiorców, którzy twierdzą, że w bankach zapewniono ich, iż „rata kredytu się nie zmieni”, niekoniecznie muszą być tylko dowodem na ich ekonomiczną ignorancję. Sprawy frankowe pokazały, że doradcy bankowi często z premedytacją okłamywali klientów.

Gdy w 2020 r. w życie wchodziła reforma WIBOR, nic nie zwiastowało, że błoga drzemka, jaką ucięły sobie w Polsce stopy procentowe, skończy się już rok później przebudzeniem jak z koszmaru. Klienci, którzy z ufnością rzucali się wtedy na kredyty (od czerwca do listopada 2020 r. banki zawarły 343 tys. umów hipotecznych o wartości 118 mld zł), mogli się wydawać bankowcom potulnymi barankami. Teraz wielu z nich może zacząć używać rogów. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 3/2022