Mieszkanie na głowie

Wkład własny do kredytu to pierwsze wymaganie banków. A dla wielu młodych największe wyzwanie pierwszych lat dorosłego życia.

10.05.2021

Czyta się kilka minut

 / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
/ ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

45,1 procent Polaków w wieku od 25 do 34 lat mie­szka z rodzicami, podczas gdy średnia unijna to 28,6. To dwa miliony osób, których nie stać na wyprowadzkę.

Na tysiąc mieszkańców przypada u nas 386 mieszkań. W Niemczech 509, na Węgrzech 456, w sąsiednich Czechach 455. Więcej jest w prawie całej Unii Europejskiej, mniej – jedynie na Słowacji.

Pierwsza opowiada Jagoda. Ma 27 lat i choć mentalnie przeszła wszystkie fazy kredytu hipotecznego, nadal mieszka z ojcem: – To się zaczyna, gdy kończysz studia i idziesz do pracy, ale nadal spotykasz się ze znajomymi ze swojej bańki. Nagle orientujesz się, że wszyscy traktują posiadanie własnego mieszkania jako oczywistość. Niektórzy kupią, by mieszkać, inni chcą wynajmować, ktoś mówi o inwestycji albo zabezpieczeniu na starość, choć ma 25 lat. Ciężko ci się z tego wyrwać, bo wydaje ci się, że to jest tak naturalne jak pójście do szkoły albo posiadanie w domu toalety. W końcu kupno mieszkania staje się celem samym w sobie.

Ola już od kilku lat zbiera na wkład własny, uzbierać nie może. Weronika rok temu kupiła na kredyt, choć nigdy tego nie chciała. Mają wyższe wykształcenie i pracę o wiele za dobrą, by starać się o mieszkanie komunalne.

Mają do wyboru: życie kątem u rodziców, wieczny wynajem albo zadłużenie na 30 lat, co z perspektywy młodej dziewczyny niepokojąco przypomina wieczność.

14 lipca 2006 r. świeżo zaprzysiężony premier Jarosław Kaczyński zapowiadał budowę trzech milionów mieszkań w „najbliższym latach”. Jagoda miała wtedy 12 lat, Ola 14, Weronika – 16.

„Można to zrobić, a jedyną realną przeszkodą, taką nie do przełamania, byłaby tylko niechęć obywateli do zakupu tych mieszkań – przekonywał premier. – Nic nie wskazuje na to, żeby Polacy, kiedy się dowiedzą, że rzeczywiście można mieć mieszkanie stosunkowo tanio, na dogodny kredyt, tych mieszkań nie będą chcieli”.

Przez 13 lat od tamtej zapowiedzi trzy dziewczyny zdały matury, skończyły studia, przeprowadzały się, podróżowały i pracowały. W tym czasie w kraju powstały dwa miliony mieszkań. Zbudowali je głównie deweloperzy, udział państwa był marginalny.

Historia Oli

– W 2003 roku zaczyna się historia polskiego kredytu hipotecznego – mówi Mikołaj Lewicki, socjolog, autor książki „Społeczne życie hipoteki”. – Przed wejściem do Unii musieliśmy spełnić normy dotyczące zadłużenia państwa, trzeba było ciąć koszty. To były ostatnie tchnienia polityki mieszkaniowej. Państwo i samorządy pozbywały się i nieruchomości, i odpowiedzialności za bezpieczeństwo mieszkaniowe obywateli. To był błąd. Biednych skazaliśmy na mieszkanie w wielopokoleniowych rodzinach, a młodych na próżnię pomiędzy okazjonalnym najmem a drogim kredytem.

Od 10 lat Ola wynajmuje mieszkanie w Krakowie. Od sześciu pracuje w banku. Zarabia powyżej średniej krajowej (5125 zł). Choć studia skończyła, mieszka „po studencku”, czyli ze współlokatorami. Na mieszkanie samej szkoda pieniędzy, to kosztuje ok. 1700–2000 zł miesięcznie.

– Od kilku lat próbuję uzbierać na wkład własny. Żyjąc normalnie, jestem w stanie odłożyć ok. 15 tysięcy rocznie. Tylko że te pieniądze co miesiąc tracą na wartości. Żadna lokata nie da gwarancji, że moje pieniądze zarobią chociaż na inflację.

Wkład własny, czyli najczęściej 20 proc. wartości kredytu. Pierwsze wymaganie banków, a dla wielu młodych – największe wyzwanie pierwszych lat dorosłego życia.

– Mieszkanie, które trzy lata temu mogłabym kupić za 250 tys., dzisiaj kosztuje 350 tys. – mówi Ola. – Przeliczając na wkład własny, z 50 tys. zrobiło się 70. Syzyfowa praca.

Dzisiaj w Polsce czynnych jest prawie 2,5 mln kredytów mieszkaniowych. Od 2006 r. ta liczba wzrosła ponad ­dwukrotnie. W sumie jesteśmy zadłużeni (tylko kredytami mieszkaniowymi, stan na trzeci kwartał 2019 r.) na ponad 439 mld zł. W 2006 r. było to tylko 77 mld.

Historia Weroniki

Jej wypłata w branży IT ma pięć cyfr. To oznacza, że jest wśród jednego procenta najlepiej zarabiających Polek i Polaków. Wynajmuje kawalerkę we Wrocławiu, ale rok temu kupiła na kredyt mieszkanie w Gdańsku. Na razie je wynajmuje, ale docelowo będzie miała stamtąd bliżej do siostry i do domu rodzinnego.

– Mogę sobie na to pozwolić, wiem, jaki to przywilej. Wyszło mi, że to rozsądna inwestycja. I mówi ci to osoba, która rękami i nogami zapierała się przed kredytem. Nie cierpiałam samej idei takiego zobowiązania. Istotna była też presja ze strony mamy. Żeby mieć coś własnego.

Ciasne, ale własne. To powiedzenie wciąż wisi nad polskim rynkiem mieszkaniowym. Jesteśmy i bardzo chcemy być społeczeństwem właścicieli. Tylko 16 proc. Polek i Polaków wynajmuje mieszkania (dla porównania w Niemczech 48,5 proc.).

– Uwierzyliśmy w sens indywidualnego dorabiania się. Potraktowaliśmy je jako dogmat – mówi Dorota Leśniak-Rychlak, redaktorka naczelna kwartalnika „Autoportret”, autorka książki ­„Jesteśmy wreszcie we własnym domu”. – Polska wchodziła w globalny kapitalizm w tym specyficznym momencie, kiedy doktryna neoliberalna w ogóle nie została jeszcze podważona. Patrzyliśmy na Zachód z zachwytem, bo reprezentował wolność i poziom konsumpcji dla nas niedostępny. Widzieliśmy dobrą stronę obrazka, ale nie dostrzegaliśmy nierówności, które są w ten system wpisane. Społeczeństwo właścicieli i absolutyzacja prywatnej własności przyniosła grodzone osiedla, dziką reprywatyzację, chaotyczny rozwój przedmieść, gentryfikację centrów. Szybko straciliśmy z oczu tych, którzy zostali za burtą, także młodych.

Cytat z raportu Ministerstwa Rozwoju z 2020 r.: „Wzrost liczby oddawanych do użytku mieszkań nie poprawia w znaczący sposób dostępności mieszkań dla osób o dochodach zbyt niskich, by nabyć lub wynająć mieszkanie na zasadach rynkowych, a jednocześnie zbyt wysokich, aby móc ubiegać się o najem mieszkania komunalnego”.

– To jest bardzo dziwna burta, bo czasem można mieć wrażenie, że więcej osób jest poza nią niż na pokładzie – mówi Leśniak-Rychlak: – Prawie połowa młodych ludzi nie może sobie pozwolić na kredyt. Miliony mieszkają z rodzicami, bo nie stać ich, o ironio, na dług.

Historia Jagody

Jest aktywną osobą. Uwielbia podróżować, jeździ na nartach, uczy kitesurfingu. Mieszkała już na Nowej Zelandii, Islandii i we Włoszech. Wyjeżdżała na rok, parę miesięcy. Za granicą podróże łączyła z pracą. Dwa lata temu wróciła do Polski na dłużej, zaczęła pracę w firmie z branży medycznej.

– Gdy wróciłam, myślałam, że kredyt to moja życiowa misja. Po co płacić za wynajem? Przy kredycie poniosę podobne koszta, a za 30 lat będę właścicielką. Jeśli wyjadę w podróż, mogę zawsze wynająć. Dlaczego nie?

Do sprawy podeszła metodycznie. Robiła wywiady z ludźmi, pytała o ich podejście, realia rynku. Zaczęła oglądać oferty mieszkań. 14 metrów to jednak trochę za mało, bo co, jak pojawi się rodzina? Przydałoby się chociaż 30. Jedno nawet poszła z ojcem oglądać, żeby przyzwyczaić go do pomysłu. Ustaliła, że zbiera na wkład własny. Chciała to zrobić jak najszybciej, postanowiła, że będzie odkładać połowę z 4000 zł pensji. Cały proces miał zająć dwa lata.

Zauważyła, że z miesiąca na miesiąc musi odmawiać sobie kolejnych rzeczy – wyjazdów czy kupna jakiegoś sprzętu. Rozważała wyjazd na Islandię, żeby zarobić szybciej. Przeliczała miesiące polskie na miesiące islandzkie. Kredyt wracał do niej z każdą wydaną złotówką.

– Szłam do sklepu, wiedziałam, co chcę zjeść na obiad, ale w myślach miałam wkład własny. Kredyt nie opuszczał mnie ani na krok, w żadnym momencie życia. Są może ludzie, którzy umieją tym zarządzać bez takich myśli, dla mnie przy mojej pensji to niemożliwe. Po kilku miesiącach uświadomiłam sobie, że nie chcę tak stracić najlepszych lat mojego życia. Dla mnie czas jest wartością większą niż mieszkanie. Nie dam sobie go zabrać.

Do niedawna mieszkała z ojcem, żeby ograniczyć koszty. W styczniu nie wytrzymała, wyniosła się do Zakopanego, dzisiaj myśli o wynajęciu czegoś w okolicach Krakowa.

– Naprawdę dobrze się z tatą mieszkało. Weszliśmy w tryb współlokatorski, nie było wspólnych obiadków i ojcowania. Mimo to dla mnie powrót z każdej podróży to kolejne adaptowanie się do tego mieszkania w Nowej Hucie. Do tego, że jednak jestem jakoś zależna, że nie jestem do końca u siebie. Czas pandemii i pracy zdalnej był punktem przełomowym. To się w ogóle nie opłaca, ale naprawdę poczułam potrzebę wyprowadzenia się.

11 pokoi

Państwo po transformacji ustrojowej na ponad 15 lat wycofało się z aktywnej polityki mieszkaniowej nawet na poziomie deklaracji. Mieliśmy być u siebie, być właścicielami, a zapewnić miał nam to wolny rynek.

– Gdzieś po drodze zgodziliśmy się, że mieszkanie jest towarem, choć nikt nas chyba o zdanie nie pytał – mówi Dorota Leśniak-Rychlak. – Dziś lokale, zwłaszcza w centrach miast, nie służą temu, by mieszkał w nich przeciętny Kowalski. One istnieją dla nieprzeciętnych Kowalskich, którzy zamierzaja nimi spekulować.

– Nie demonizuję kredytu hipotecznego – dodaje Mikołaj Lewicki. – Tylko że on stał się bezalternatywny. To, cytując Pierre’a Bourdieu, wybór konieczności. Alternatywą jest tylko czekanie na uwolnienie mieszkania gdzieś w rodzinie albo wynajem, który sprowadziliśmy do roli stanu tymczasowego, niestabilności, aberracji. Do dzisiaj posiadanie mieszkania jest dla nas opowieścią o tym, że mamy warunki do stabilnego życia, bycia klasą średnią. Wynajem cały czas kojarzymy z młodymi albo ubogimi. Z tymi, którym w życiu jeszcze albo już nie wyszło.

Sam rynek wynajmu to odzwierciedla. Z 16 proc. wynajmujących dwie trzecie to najem społeczny (lokale komunalne i należące do Towarzystw Budownictwa Społecznego). Tylko 5 proc. Polaków wynajmuje na zasadach rynkowych. Większość, jak czytamy w raporcie Ministerstwa Rozwoju, to „najem okazjonalny, gdzie stronami umowy są osoby fizyczne: wynajmujący i najemca. Najem instytucjonalny, w przypadku którego wynajmującym jest osoba prawna, która posiada więcej niż jedno mieszkanie (np. cały budynek), jest śladowy”.


Czytaj także: Jak ci się mieszka - rozmowa z architektką Magdaleną Milert


Przeglądam oferty wynajmu w Krakowie. Ostatnio robiłem to parę lat temu, ale niektóre rzeczy się nie zmieniły. Nadal widzę umowy bez okresu wypowiedzenia, ukryte opłaty, przechodnie pokoje i mieszkania, które są magazynami rzeczy po babci właściciela. Ale są też zmiany. Najbardziej oczywista: ceny zauważalnie spadły podczas pandemii, choć i tak, żeby mieszkać samemu w komfortowych warunkach, trzeba wydać pół pensji. Druga: pojawiło się dużo profili, które wystawiają po kilka, kilkanaście ogłoszeń. Posiadanie mieszkań pod wynajem stało się modną formą inwestycji. Wszystkie mieszkania urządzone według klucza, żeby dobrze wyglądały na zdjęciach. W każdym pokoju jedna, nieśmiertelna i najtańsza szafka z Ikei.

Najgorzej jest w centrum. Idę oglądać dwa mieszkania w krakowskich kamienicach. Przypadek pierwszy: kawalerka na Starowiślnej. Całkiem przytulne 15 metrów kwadratowych za niewielkie pieniądze. Problem w tym, że mieszkanie ewidentnie jeszcze kilka miesięcy temu funkcjonowało na Airbnb jako najem krótkoterminowy. Jest przygotowane dla weekendowych turystów, a nie lokatorów. Szafa mieści tylko walizkę i wieszak na kurtki, kuchnia składa się ze zlewu, kosza na śmieci i jednego elektrycznego palnika. Właściciel na tym piętrze ma jeszcze trzy takie mieszkania. Router wi-fi jest wspólny, stoi w środkowym. Czasem rwie zasięg. Na jedynej półce stoi drewniany napis „Love”. Z Ikei.

Przypadek drugi: kamienica przy Mickiewicza. W ogłoszeniu ładne zdjęcia pokoju, kuchni, łazienki. Na miejscu okazuje się, że pokoi w mieszkaniu jest jedenaście. Każdy jednoosobowy. Właściciel połączył dwa lokale, dawne duże pokoje podzielił karton-gipsem na klitki po 10 metrów kwadratowych.

Dorota Leśniak-Rychlak: – Ciągle budujemy i wynajmujemy tak, żeby osiągnąć jak największy zysk z działki i inwestycji. Do tego dorabia się opowieść o minimalistycznym stylu życia młodych, którzy chcą mieszkać w klitkach, bo całe życie spędzają w knajpach nad laptopami. Nie chcą, tylko muszą. Mieszkanie służy dziś temu, żeby na nim zarobić, a nie temu, żeby było dobrze skomunikowane, doświetlone i przewietrzone. Czy da się w nim dobrze żyć, to drugorzędna kwestia.

Szampan i pętla

97,8 proc. mieszkań oddanych do użytku w 2019 r. to budownictwo deweloperskie (znaczna większość) i indywidualne inwestycje. Lokale dla osób o niższych dochodach (komunalne, zakładowe, TBS) to zaledwie 2,2 proc. Taki stan rzeczy utrzymuje się od lat. Od 2006 r. może i powstały dwa miliony mieszkań, ale wkład państwa pozostał marginalny.

Władze podejmowały próby bardziej aktywnej polityki mieszkaniowej. Tylko że choć od lat wiadomo, że potrzebne są tańsze mieszkania na wynajem, programy z czasów Platformy Obywatelskiej (Rodzina na Swoim i Mieszkanie dla Młodych) polegały na dopłatach do kredytów. Młodzi ludzie stali się jedynie pośrednikiem w przekazywaniu pieniędzy bankom i deweloperom.

– Oferta państwa zamiast ograniczać spekulacyjne cechy rynku, podtrzymała „naturalną skłonność” Polaków do zaciągania kredytu – komentuje Mikołaj Lewicki. – W dodatku MdM zawdzięczamy suburbanizację. Program miał takie limity stawek, że trzeba było budować na peryferiach dużych miast, by dostać wsparcie państwa. To samo państwo zapłaciło później za dodatkowe kilometry dróg i infrastrukturę.

Gdy do władzy doszło PiS, rozpoczął się program Mieszkanie Plus. W ciągu kilku lat miało powstać nawet sto tysięcy mieszkań na wynajem po cenach niższych niż rynkowe. Do stycznia 2021 r. oddano zaledwie 11 852 lokali. Sam program też zakłada możliwość wykupu mieszkań na własność.

– Nie mogę zrozumieć, dlaczego wszyscy politycy w momencie tworzenia programów mieszkaniowych nagle słowo „wynajem” zmieniają na „własność” – mówi Mikołaj Lewicki. – Państwo wyzbywa się całego zasobu, który niemałym kosztem stworzyło. A mieszkania zamiast odpowiadać na zmieniające się potrzeby społeczne, za dwa pokolenia wrócą na rynek jako element spekulacji.

Podobnie uważa Joanna Erbel, socjolożka i aktywistka miejska: – Dobrym przykładem jest Wiedeń. Tam system mieszkań na wynajem funkcjonuje podobnie do naszych TBS-ów, tylko na większą skalę. Kiedy ludzie mają możliwość wyboru taniego najmu publicznego o dobrej jakości, to też jest presja na deweloperów, żeby lepiej budować. Polityka mieszkaniowa jest w tym samym pakiecie co edukacja, transport, dostęp do przestrzeni publicznej. My też tego coraz bardziej potrzebujemy. Kryteria zdolności kredytowej poszybowały w górę. Pokolenie wchodzące teraz na rynek pracy nie będzie miało nawet opcji założenia sobie pętli kredytowej na szyję. Nie stać go na to.

Według Erbel dwa najpilniejsze rozwiązania to dopłaty do czynszu i właśnie budowa tańszych niż rynkowe mieszkań na wynajem. Dlatego z dużą nadzieją podchodziła do pakietu ustaw mieszkaniowych przygotowanych przez byłą ministrę rozwoju Jadwigę Emilewicz. – Nareszcie ktoś zauważył, że jeden program nie odpowie na wszystkie potrzeby. Że nie ma jednego klucza do wszystkich polskich mieszkań. I że nie ma prawdziwej polityki mieszkaniowej bez współpracy z samorządami.

Tylko że budżet nowego rządowego programu to ledwie pół miliarda rocznie. Oczywiście samorządy będą mogły­ ­korzystać jeszcze z innych źródeł finansowania, ale to i tak kropla w morzu potrzeb.

Historia Oli

Rządowe programy powstają powoli i szybko rozpływają się w powietrzu. Na rynku mieszkań trwa dominacja deweloperów i banków. Ola się poddała. Nie a rady sama uzbierać na wkład własny, a mieszkanie chciałaby kupić jeszcze w tym roku. Pieniądze pożyczy od mamy. Gdyby miała jakikolwiek wybór, nie zdecydowałaby się na żaden kredyt.

– Kredyt hipoteczny stał się niesamowitym mechanizmem konserwowania porządku społecznego – zauważa Mikołaj Lewicki. – Oczywiście nie ma nic złego w tworzeniu wielopokoleniowych więzi i relacji, ale czy kredyt jest dobrą ku temu przyczyną? Dzisiaj często młodzi ludzie są zupełnie zależni od rodziców. Czasem biorą ślub, bo weselne koperty stają się zbiórką na wkład własny. To paradoks, ale okazuje się, że najbardziej zależni od rodziny jesteśmy w momencie „wyjścia na swoje”.

Uwiązani kredytem młodzi ludzie staną się pragmatykami. Nie będą mieli komfortu podejmowania ryzyka.

– Zaczyna liczyć się praca. Może nie mieć sensu, byle była stabilna – mówi Dorota Leśniak-Rychlak. – Kredyt jest projektem optymistycznym: zakładam, że będę miała pracę, będę zdrowa, sprawna. Lecz wszystko jest podszyte lękiem, że te klocki wcale się tak ładnie nie ułożą. Ale ludzie robią to, bo nie mają wyboru. Parafrazując Václava Klausa: „Mieszkanie to nie szynka. Nie można z niego zrezygnować”.

Ola ma 28 lat. Mówi, że gdyby miała mieszkanie, żyłaby spokojniej. Nie bałaby się. Mogłaby inwestować w siebie, a nie w bank. Teraz jest singielką, ale z mieszkaniem mogłaby pomyśleć o rodzinie. Bez mieszkania nie pomyśli. Podobnie ponad 45 proc. młodych ludzi (25–34 lat), którzy mieszkają z rodzicami, i kolejni, którzy wynajmują mieszkania ze współlokatorami, bo samemu ich nie stać. Nikt świadomie nie zdecyduje się na dziecko, nie mając gdzie wstawić kołyski.

Normalne

Średnia pensja netto w 2021 r. (na umowie o pracę) według prognoz wyniesie 3759 zł miesięcznie. Statystyczny Polak za wynajem małej kawalerki w dużym mieście zapłaciłby połowę takiej pensji. Na mieszkanie za 350 tys. zł odłożyłby za prawie osiem lat – gdyby nie wydawał na nic innego.

Jagoda: – Nie wezmę kredytu, więc nie kupię mieszkania. Pandemia pokazała, jak szybko świat potrafi się zmienić. Wcale nie jestem przekonana, czy mieszkanie w centrum miasta za 30 lat będzie coś warte. Mam w pamięci wizje tych pustych miast-duchów w Chinach czy Hiszpanii. Gdybym miała coś posiadać, to chyba ziemię.

Weronika: – Jest dużo prostszy powód, dla którego wzięłam kredyt. Powód tak wpojony w naszą rzeczywistość, że nawet o nim nie pomyślałam. Wzięłam, bo inaczej w tym kraju nie da się posiadać swojego miejsca. Nieważne już, czy miałam taką potrzebę, czy nie – miejsce równa się kredyt. To równanie stało się normalne. I to jest przerażające.

Ola: – Wiesz, jak trudny jest moment wejścia na ten rynek? Może parom jest łatwiej. Ale ja nawet z pomocą mamy patrzę już tylko w okolicach Krakowa, bo na samo miasto mnie nie stać. Jakie ja mogę mieć wymagania? 30 metrów w Wieliczce i żeby się tynk na głowę nie sypał. Dostanę mieszkanko, w którym będę się czuła jak kura w chowie klatkowym. I będę je spłacać przez 30 lat.

Jagoda: – Nie ma pytania: kredyt czy coś innego? Jest: kredyt teraz czy później? To nie jest prawdziwy wybór, ale ja wybieram „później”. Nie wiem, czy dobrze robię. Może będę żałowała. Ale wiem, że gdybym teraz zmarnowała najfajniejsze lata życia i się rozczarowała, pękłoby mi serce.

W przerwie od pisania artykułu zaglądam na Twittera. Ktoś wrzucił tekst: „Władze publiczne prowadzą politykę sprzyjającą zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych obywateli, w szczególności przeciwdziałają bezdomności, wspierają rozwój budownictwa socjalnego oraz popierają działania obywateli zmierzające do uzyskania własnego mieszkania”. W komentarzach ktoś wyzywa autora od komunistów, ktoś od lewaków, ktoś pyta, czy myśl zaczerpnięta jest z Marksa, czy może Lenina?

Tekst jest cytatem z Konstytucji RP. ©

PROBLEM NA LITERĘ M

WSPÓŁCZESNE KŁOPOTY MIESZKANIOWE są pokłosiem sytuacji lokalowej, w jakiej Polska znalazła się po II wojnie światowej. W 1947 r. Biuro Odszkodowań Wojennych przy Prezydium Rady Ministrów oszacowało straty substancji mieszkaniowej na 162,2 tys. budynków mieszkalnych i 353,8 tys. zagród wiejskich. Nawet z uwzględnieniem strat ludzkich, które sięgnęły 6 mln osób, brakowało dachu nad głową dla 968,2 tys. rodzin.

W PIERWSZYCH POWOJENNYCH LATACH odbudowa szła oczywiście powoli; w latach 1945-46 udało się jedynie wyremontować 70 tys. izb. Problem zaogniły dodatkowo wielkie migracje wywołane powojennymi przesunięciami granic (a na tzw. ziemiach odzyskanych do użytku nadawało się zaledwie 1,5 z 3,5 mln izb mieszkalnych istniejących tam jeszcze w 1939 r.) oraz błyskawiczna industrializacja kraju, za sprawą której do 1989 r. miało przenieść się ze wsi do miast około 5,1 mln Polaków. Poza propagandowymi projektami typu Nowa Huta, zajęci uprzemysłowieniem i ściganiem ideo­logicznych wrogów komuniści nie byli w stanie zdobyć się na spójną politykę mieszkaniową.

W LATACH 1950-55 do użytku oddano 400 tys. nowych lokali. Cóż z tego, skoro w tym samym czasie zawarto blisko 900 tys. małżeństw. PRL weszła w stan chronicznego nadpopytu na mieszkania, którego centralnie sterowana gospodarka nie zdołała nigdy zaspokoić – choć z dzisiejszej perspektywy tempo budowy mieszkań, zwłaszcza w latach 70. XX w., nie wydaje się aż tak ślimacze, za jakie uchodzi. W latach 1971-80 zbudowano 2,6 mln nowych mieszkań, co zapewniło własny dach nad głową aż 10 mln osób. Rekordowym rokiem był 1978, kiedy oddano do użytku 284 tys. lokali – wynik niepobity po dziś dzień. Kryzys gospodarczy kolejnej dekady przyniósł już jednak głęboką zapaść w budownictwie mieszkaniowym, świetnie sportretowaną przez Stanisława Bareję w serialu „Alternatywy 4”.

PO 1989 ROKU budownictwo mieszkaniowe powierzono prywatnym inwestorom. Od tego czasu liczba mieszkań w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców wzrosła z 274 do niemal 350, a przeciętny metraż na lokatora skoczył z 19 do ponad 24 m kw. Do mieszkaniowego komfortu Europy Zachodniej, wyrażonego choćby unijną średnią liczby mieszkań na głowę, wciąż brakuje nam jednak ok. 3 mln lokali. Blisko 60 proc. Polaków mieszka w budynkach wzniesionych za PRL.

©(P) MAREK RABIJ

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 20/2021