Nim oko zbieleje

Gapić się znaczy pytać: dlaczego się ode mnie różnisz? Być obiektem gapienia znaczy pytać: co cię tak zaciekawiło? A przede wszystkim: co jest ze mną nie tak?

15.11.2021

Czyta się kilka minut

Paryż, 19 czerwca 2007 r. / KEVIN CONNOLLY
Paryż, 19 czerwca 2007 r. / KEVIN CONNOLLY

Słowo „barok” pochodzi z języka francuskiego, pierwotnie oznaczało perłę o nieregularnym kształcie. Mianem barocco Michel de Mon­taigne miał określać wszystko to, co budzi zdziwienie i wyróżnia się nadmiernym skomplikowaniem. Istnieją również teorie, jakoby „barok” pochodził z łaciny, od pięknego verruca, czyli brodawki na ludzkim ciele. Czy jednak barok ma coś wspólnego z gapieniem się?

Odpowiedź jest prosta: gapimy się na wszystko to, co budzi nasze zdziwienie, zaburza codzienny krajobraz, przyciąga wzrok. Jak nieregularna perła, jak mężczyzna bez jednej dłoni, jak blizna na gładkiej skórze, jak grudkowata narośl na karku, jak coś odbiegającego od „normalności”. Gapienie się jest zatem barokowe. Zawsze nadmiarowe, zawsze szukające wyjaśnienia. Jest prawdziwą atrakcją wśród praktyk wzrokowych.

Wydane przez Teatr 21 w Warszawie tłumaczenie książki amerykańskiej akademiczki Rosemarie Garland-Thomson „Gapienie się, czyli o tym, jak patrzymy i jak pokazujemy siebie innym” rozgrywa dylemat gapia i gapionego już w samym tytule. Gapienie się – jak twierdzi autorka, czołowa badaczka w nurcie studiów o niepełnosprawnościach – stanowi wzajemną i twórczą relację, jaka zawiązuje się pomiędzy patrzącym i pokazującym się. Po prawdzie gap nie istnieje bez tego, który pozwala się gapić na siebie. Nie istnieje ciekawość bez tego, kto ciekawość wzbudza. A co ją wzbudza? To już kwestia do wyjaśnienia.

Drobinka piasku

W 2019 r. prowadziłem badania w Montrealu, mieszkałem wówczas na wielokulturowym osiedlu Notre-Dame-de-Grâce u rodziny żydowskiej z polskimi korzeniami. Podczas jednej z wielu kolacji szabatowych Steven opowiadał, jak całą rodziną pojechali do Polski, odwiedzić strony, z których się wywodzili. Pokazywał zdjęcia: kuzyni, chata, w której mieszkała jego prababka, na końcu autobus Jelcz-Berliet. „Tym jechaliśmy – wskazał z podziwem na pojazd – nie mieliśmy gdzie usiąść, tyle było ludzi. Całą drogę staliśmy i ściskaliśmy plecaki, ze strachu, bo wszyscy się na nas gapili. Jakby mieli nas wszystkich wzrokiem ograbić, a potem zabić – tutaj zamyślił się na chwilę, po czym dorzucił – dlaczego wy tak patrzycie na innych, od stóp do głów i na wylot?”.

Zrozumiałem jego pytanie, pełne zdziwienia, dopiero nazajutrz, kiedy wsiadłem rano do wagonu montrealskiego metra. Pasażerowie, jak zauważyłem, nie patrzyli na siebie wzajemnie. Oczy w gazetach, telefonach, książkach. Oczy zamknięte, śpiące. Oczy niewidzące. Powtórzę: zauważyłem, że nikt na drugiego nie patrzy. A więc sam się gapiłem. Jak dziecko, które jednocześnie nie zna zasad, według których funkcjonuje rzeczywistość społeczna, i próbuje dowiedzieć się, dlaczego te zasady obowiązują, dlaczego nikt nie zwraca na siebie uwagi, nie rzuca wzajemnych ukradkowych spojrzeń, nie przygląda się wygodnym butom współpasażera, bransoletce na kostce.

Wróćmy na chwilę do perły. Uznaje się, że główną przyczyną powstawania pereł jest ciało obce, które dostaje się do wnętrza muszli – niech to będzie drobinka piasku – i wywołuje reakcję obronną. Wtedy mięczak, czyli na przykład małża, okłada to obce ciało kolejnymi warstwami masy perłowej. Perła jest zatem realnie wytworem reakcji obronnej przed obcością. Bardzo pięknym wytworem, trzeba przyznać. Czy nie podobnie jest z gapieniem się?

Nie gapimy się na osoby, które nie zwracają naszej uwagi, nie rozbijają codziennego krajobrazu, nie są obcym ciałem pośród oswojonych ciał. „Zjawisko gapienia się na siebie nawzajem – napisze Garland-Thomson – posiada swoją własną geografię. To, co przyciąga wzrok, wyróżnia się na tle całego ciała (które pod innymi względami wygląda zwyczajnie) i działa niczym niespodziewane zaproszenie do zwiedzenia owej egzotycznej wizualnej »atrakcji«”. Gapić się, jak dodaje amerykańska badaczka, to pytać: dlaczego się ode mnie różnisz? Być obiektem gapienia znaczy pytać: co cię tak zaciekawiło? A przede wszystkim: co jest ze mną nie tak?

Steven na polskiej wsi, w zatłoczonym autobusie, był dosłownie obcym ciałem. Wyróżniającym się wyglądem, sposobem zachowania, nieznaną mową. Jednocześnie został wychowany w kulturze, w której w ciągu XIX w. doszło do ostatecznego przekształcenia społeczeństwa rolniczego (opartego na bezpośrednich, tworzących się w obrębie jednej zbiorowości relacjach) w społeczeństwo masowe (zindywidualizowane, zajęte pracą zarobkową, funkcjonujące głównie dzięki interakcjom obcych ludzi w przestrzeni publicznej). Reakcją na tę przemianę, która sprawiła dodatkowo, że Amerykanie, w tym i Kanadyjczycy, zaczęli być coraz częściej „w otoczeniu, które widzieli po raz pierwszy”, było wytworzenie nowych rytuałów interakcyjnych. Jednym z takich rytuałów, który instruował mieszkańców Stanów Zjednoczonych, co począć ze swoimi oczami, polegał na kultywowaniu wizualnej anonimowości i zapewnianiu jej innym. Ervin Goffman określił taki rodzaj interakcji „uprzejmą nieuwagą”.

W języku polskim istnieje wiele sposobów patrzenia. Można patrzeć krzywo, komuś na ręce, spod oka, wilkiem, z góry, jak cielę na malowane wrota, jak w obrazek. Każdy z tych związków frazeologicznych potwierdza oczywisty fakt: za pomocą wzroku przekazuje się zarazem emocje, jak i ustala relacje międzyludzkie, manifestując swoją wyższość, wrogość lub nieufność. Dwa ostatnie z wymienionych wyrażeń określają w sposób niezwykle dokładny spektrum znaczeniowe, w jakim mieści się gapienie. Patrzeć „jak cielę na malowane wrota” oznacza bezmyślnie i w sposób niekontrolowany, natomiast „jak w obrazek” – z podziwem, ufnie i bezkrytycznie. Innymi słowy, gapienie jest rozpięte między ogłupieniem i zachwytem. Niewiedzą i fascynacją.

W Polsce gapimy się często, prawdopodobnie dlatego, że nasz krajobraz nie uległ tak drastycznym zmianom jak w Stanach Zjednoczonych. Pod względem praktyk wzrokowych wciąż – nawet w dużych miastach – pozostajemy społeczeństwem rolniczym, które tworzy relacje w obrębie jednej społeczności. Nazywając rzecz po imieniu: społeczności polskiej, czyli białej, katolickiej, heteroseksualnej i pełnosprawnej. Wszelkie zmiany w tak ustalonym krajobrazie, zmiany dotyczące narodowości, religijności, koloru skóry czy orientacji seksualnej, przyciągają wzrok gapiów i każą zastanowić się, na ile jesteśmy otwarci na to, co obce. Czy potrafimy wytworzyć z niewiedzy i fascynacji, jak małża z drobinki piasku, nowy kształt społeczności. Czy raczej reagujemy agresją, wykluczeniem i nietolerancją.

Ciała poza porządkiem

Książka „Gapienie się” nie jest tylko napisaną niezwykle klarownym językiem publikacją naukową tworzącą rozległą teorię gapienia się – zbudowaną na podstawie licznych odwołań do tekstów socjologicznych, literackich i filozoficznych. Pozostaje przede wszystkim przewodnikiem po świecie ciał obcych, to znaczy ciał osób z niepełnosprawnościami, przyciągających barokowe spojrzenia, nadwyrężających wizualną normę, otwierających „spektakularny wachlarz ludzkiej różnorodności”. Dlaczego to właśnie osoby z niepełnosprawnościami przyciągają spojrzenia?

Najlepiej wyjaśni to przykład. W Stanach Zjednoczonych między wojną secesyjną (1867) a I wojną światową (1914) wprowadzano i egzekwowano tak zwane prawa o brzydocie (ugly laws). W większości były one zapisami miejskimi, zakazującymi osobom, które – jak można przeczytać w „Chicago City Code” z 1881 r. – były „chore, okaleczone, kalekie lub w jakikolwiek inny sposób zdeformowane”, pojawiać się w miejscach publicznych. Te przepisy wymierzono przede wszystkim w ludzi biednych, w kryzysie bezdomności, włóczęgów oraz tych z zauważalnymi niepełnosprawnościami. Prawa o brzydocie działały na zasadzie podwójnego wykluczenia – ze społeczeństwa i z człowieczeństwa. Po pierwsze przez uznanie ciał tych osób za „obiekt brzydki i obrzydliwy”, zakłócający porządek społeczny w mieście, jak również zagrażający zdrowiu i dobrobytowi przyszłych pokoleń. Po drugie – nadawały tym osobom status podludzi czy nawet nieludzi.

Często w tym kontekście przytacza się przypadek kobiety zwanej Matką Hastings, której na początku XX w. reprezentant władz miasta Portland w stanie Oregon powiedział, że stanowi „widok zbyt przerażający dla dzieci”, po czym wręczył jej pieniądze i nakazał opuścić miasto. Matka Hastings przeniosła się więc na zachodnie wybrzeże. „To z pewnością przez moje kalekie ręce” – przyznała dziennikarzowi „Los Angeles Times”.

Definicja „człowieka” ustalana jest zresztą na podstawie konkretnego, znormalizowanego obrazu ciała, na który składa się określona liczba kończyn i palców, odpowiednia postawa i wzrost, symetryczna twarz czy ogólna sprawność. Wszelkie odstępstwa od tej normy – amputowana ręka, deformacja twarzy czy obecność wózka – stanowią zagrożenie, ale i atrakcję.

Na przykład karły, licznie obecne na dworach europejskich, w tym i polskich, uznawane były od XVI do XVIII w. za ludzką obrazę porównywalną ze zwierzętami lub ruchomymi przedmiotami, a jednocześnie uosabiały tzw. curiositas, czyli wyjątkowość, niezwykłość. Zresztą łacińskie słowo curiositas – od którego w języku polskim wzięło się „kuriozum”, to jest osobliwość, dziwadło – oznacza tyle co pragnienie wiedzy, ciekawość lub dociekliwość (nierzadko myloną ze wścibstwem). Gapienie się nie jest niczym innym: łączy zdziwienie dotyczące „nieregularnego kształtu” ciała z pragnieniem wiedzy. Widok osobliwości z próbą wyjaśnienia. Jest wzrokowym wytłumaczeniem dla niewytłumaczalnego.

Rosemarie Garland-Thomson opisuje w kolejnych rozdziałach książki zatytułowanych „sceny patrzenia” części ciała – twarz, dłonie czy piersi – jako te miejsca, które są kluczowe dla budowania interakcji społecznych. Twarz funkcjonuje jako „ważki tekst”, dłonie to „narzędzia nad narzędziami”, a piersi określają „kim t a k n a p r a w d ę kobieta jest”. Amerykańska badaczka nie poprzestaje jednak na zreferowaniu ogólnych, znormalizowanych znaczeń przypisywanych w kulturze zachodniej poszczególnym częściom ciała, przywołuje przypadki osób o ciałach niezwykłych, extraordinary. Słowo to oznacza z jednej strony zaprzeczenie „zwykłości” czy „pospolitości”, z drugiej – wykroczenie poza porządek, wyjątek w ustalonym wizualnym ładzie, twórcze, domagające się nowych kategorii myślenia zakłócenie w kraj­obrazie społecznym.

Garland-Thomson z troską i zrozumieniem przedstawia postać jednoręcznego pianisty Paula Wittgensteina, ale i dzieci z Sierra Leone, którym odcięto maczetami dłonie – służyły one jako element widowiska, przede wszystkim jednak jako komunikat, że tamtejsi „rebelianci mogli w dowolnym momencie odebrać innym to, co uznawane było za symbol samowystarczalności”. Przywołuje działalność komika Davida Roche’a, który na scenie wytworzył różnorodne sposoby „odgapiania się”, czyli takiej sytuacji, w której osoba będąca obiektem gapienia przeistacza się w podmiot gapienia i aktywnie współtworzy interakcję, np. informując gapia o swojej przypadłości.

Autorka omawia również przypadek zrośniętych głowami bliźniąt Lori i George’a Schappell, które dostosowują się do siebie „w sposób, w który trudno byłoby wyobrazić sobie w jakimkolwiek związku syngieltonów” (termin „syngielton” oznacza osobę, która żyje dosłownie sama, przede wszystkim jednak zwraca uwagę na mniejszość, do której „należą osoby zrośnięte, nazywając wcześniej nienazwaną większość”). Przywołuje prace pozbawionego nóg Kevina Connolly’ego, który dokładnie w 15 krajach w 31 miastach wykonał 32 tysiące zdjęć osób rzucających spojrzenia na jego niezwykłe ciało poruszające się na deskorolce – to prawdopodobnie największy na świecie projekt fotograficzny ukazujący barokowe gapienie się.

Na stronie projektu „The Rolling Exhibition” Connolly napisał: „Wszyscy staramy się wyjaśnić rzeczy, które wprawiają nas w zakłopotanie. Potrzebujemy wiedzieć, jak działa magiczna sztuczka lub kończy się powieść, tak samo jak potrzebujemy wytłumaczyć sobie, dlaczego ktoś jest inny, dziwny lub zdeformowany”. W Nowej Zelandii mały chłopiec zapytał fotografa, czy nogi odgryzł mu rekin. W Rumunii starsza kobieta zastanawiała się, czy przeżył wypadek samochodowy. W Stanach Zjednoczonych właściciel jednego z barów był ciekaw, czy służył w Iraku i czy wciąż nosi wojskowy nieśmiertelnik.

Być kruchym

W Muzeum Akropolu w Atenach znajduje się miejsce ciał niezwykłych. Tors bez głowy, rąk i nóg pręży się w promieniach słońca. Pozbawione rąk kariatydy dźwigają niewidzialny ciężar.

To miejsce przyciągające niegdyś wiernych, pełne posągów stanowiących wzory piękna, symetrii i gracji, pełniące funkcję siedziby bogów i bogiń, dzisiaj przyciąga tysiące turystów z całego świata patrzących na przedstawienia stanowiące świadectwo nie tyle upadku, ile kruchości. Pamiętam, że będąc w Muzeum Akropolu długo stałem przed umieszczoną na postumencie głową pozbawioną nosa, z ukruszoną dolną wargą, czarnym śladem jakby znaczącym dawne łzy. Gapiłem się na potłuczoną, zapłakaną twarz sprzed 2 tysięcy lat, gapiłem głupio i w zachwycie.

Gapienie się, jak zauważa Rosemarie Garland-Thomson, zwraca naszą uwagę na paradoksalne założenie demokracji mówiącej: „Jeżeli chcemy, aby nam wszystkim okazywano szacunek (...), musimy być w pełni sobą, a jednocześnie być tacy sami jak inni”. Mówiąc nieco inaczej: chęć pozostania anonimowym – bycie podobnym do innych, niezauważalnym, zwyczajnym – stoi w sprzeczności z takim modelem obywatela, który wspiera przeświadczenie mówiące, że każda ludzka jednostka jest wartościowa w swojej wyjątkowości.

Zbiory Muzeum Akropolu w Atenach, czyli w mieście kształtowania się podstaw demokracji, stanowią dla mnie potwierdzenie mądrości, którą przekazuje książka amerykańskiej badaczki: być wyjątkowym, to uznać w sobie i innych zdolność do bycia kruchym. Z takiego myślenia i odczuwania bierze początek szacunek, którego się domagamy. Tak właśnie małża zaczyna tworzyć perłę.©

Rosemarie Garland-Thomson, Gapienie się, czyli o tym, jak patrzymy i jak pokazujemy siebie innym, przekład Katarzyna Ojrzyńska, Wydawnictwo Fundacja Teatr 21.

Zdjęcia pochodzą z projektu THE ROLLING EXHIBITION Kevina Connolly'ego. Fotograf urodził się bez nóg. Jest autorem ponad 32 tysięcy zdjęć przedstawiających ludzi, którzy mu się przyglądali. Reprodukujemy je dzięki jego uprzejmości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, tłumacz, antropolog. Wydał tomy wierszy na koniec idą (2017, nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia) oraz LUXUS (2019). Za książkę prozatorską Niż (2020) otrzymał Nagrodę Krakowa Miasta Literatury UNESCO, był nominowany do… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2021