„Nigdy nie będzie jak przedtem"

W ciągu kilku sezonów strachu i wyczekiwania, które minęły od 11 września 2001 r., Stany Zjednoczone zmieniły się. Uderzyły - w Afganistanie, potem w Iraku. W kraju z terroryzmem walczy się inaczej: ustawa Patriot Act pozwala prezydentowi użyć nadzwyczajnych środków w obliczu zagrożenia. Tymczasem odbudowa serca Nowego Jorku, zniszczonego w wyniku "9/11, rusza dopiero teraz.

12.09.2006

Czyta się kilka minut

Ks. Brian Jordan błogosławi krzyż ze stalowych dźwigarów na ruinach WTC; 4 października 2001 r. /
Ks. Brian Jordan błogosławi krzyż ze stalowych dźwigarów na ruinach WTC; 4 października 2001 r. /

Sprawy rozliczeń politycznych - kto dopuścił do zaniedbań, które umożliwiły zamachowcom uderzenie na Nowy Jork i Waszyngton - zamknęły się już dwa lata temu, gdy swój raport ogłosiła kongresowa komisja specjalna pod przywództwem byłego republikańskiego gubernatora New Jersey, Thomasa Keana. Jego autorzy doszukali się zaniedbań nie tylko w działaniach administracji prezydenta Busha bezpośrednio przed zamachami, ale także rządu jego poprzednika. Bill Clinton miał wszak czterokrotnie okazję do rozbicia Al-Kaidy, wypadło to jednak w czasie afery, której głównym bohaterem był on i Monika Lewinsky, więc ówczesny gospodarz Białego Domu bał się politycznych konsekwencji ewentualnej porażki w walce z Osamą bin Ladenem.

Kto zawinił: rozliczenia polityczne

Na podstawie raportu komisji Keana komentatorzy polityczni ułożyli listę "dziesięciu zmarnowanych szans". Nie znalazło się na niej nic szokującego ani kompromitującego władze. Chodziło raczej o błędy szwankującego od dawna systemu wymiany informacji między konkurującymi ze sobą agencjami wywiadowczymi - idzie o ciemną stronę ludzkich ambicji, gdy rywalizujący agenci FBI i CIA zatajają przed sobą niezbędne wiadomości.

Najważniejszą konkluzją raportu było stwierdzenie, że "11 września był szokiem (...), ale nie powinien się jawić jako niespodzianka". Dowodem na to jest skrupulatnie odtworzona historia Al-Kaidy: od chaotycznej partyzantki po świetnie zorganizowaną strukturę, zdolną uczynić z samolotów latające bomby. Prócz dwóch wspomnianych agencji winą za zaniedbania obarczono także Radę Bezpieczeństwa Narodowego, a nawet Departament Stanu. "Żadne z działań podjętych przez rząd amerykański od 1998 r. do 2001 r. nie zakłóciło ani nie opóźniło działań Al--Kaidy" - napisano w dokumencie.

Departamentowi Stanu dostało się za anachroniczną, wręcz "historyczną" politykę rodem z "zimnej wojny", gdy wrogie mocarstwo miało wyraźne polityczne granice. Al-Kaida wymyka się ówczesnej kategoryzacji. Konflikt XXI w., gdy przeciwnikiem jest terroryzm, wygląda inaczej. "W żadnym momencie przed 11 września Departament Stanu nie był w pełni zaangażowany w misję zwalczania Al-Kaidy, mimo że była ona największym zagrożeniem zewnętrznym dla USA" - głosi raport. A gnuśność biurokracji FBI i CIA spowodowała, że ważne informacje nie opuszczały biurek urzędników.

Komisja Keana nie zdobyła się jednak na to, aby wyjaśnić, dlaczego rząd nie zareagował na sygnały o możliwych zamachach. Najpewniej nie chodzi o złą wolę polityków, tylko systemowe błędy w zarządzaniu. Największą pomyłką FBI było zignorowanie kluczowego dla zamachów spotkania dwóch przyszłych terrorystów z ważnymi figurami z Al-Kaidy, do jakiego doszło w Malezji w 2000 r. FBI miało też listy "podejrzanych spiskowców", jednak nikt nie utrudnił im legalnego wjazdu na terytorium Stanów. Szczególnie dużo na sumieniu mieli Chalid al-Midhar i Nawak Alhamzi; obaj wzięli później udział w porwaniu samolotów, które rozbiły się w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Personalne niesnaski między FBI i CIA spowodowały też, że nie przeprowadzono szczegółowego przesłuchania zatrzymanego w sierpniu 2001 r. Zacariasa Moussaouiego. Dziś wiadomo, że człowiek ten uczestniczył w spisku. Niedawno skazano go na dożywotnie więzienie. Dowody jego winy znane były agentom już wtedy. Ale wówczas je zignorowano.

I co dalej?

Dalej raport komisji Keana piętnował Komisję Nadzoru Lotniczego (Federal Aviation Agency) za zaniedbania w odprawie pasażerów, oraz w zabezpieczeniach kokpitu. Zamachowcom udało się wszak bez trudu sforsować zamki i obezwładnić pilotów. Pochwalono natomiast organizację i bohaterstwo nowojorskich strażaków i policjantów.

W rozdziale "Co zrobić?" skoncentrowano się na doraźnych działaniach administracji. Zdefiniowano nowoczesny terroryzm jako islamski ekstremizm polityczny. Zasugerowano, jak zmniejszyć ryzyko zamachów w przyszłości. Wnioski dotyczące geograficznego usytuowania zagrożeń ujęte zostały następująco: rząd amerykański musi rozpoznać bieżące zagrożenie wynikające z terroryzmu i jego potencjalnych ognisk. Dla każdego z nich powinno się przygotować odpowiednią strategię, by spiskowcy nie czuli się bezpiecznie. Z tych ogólnych założeń niewiele jednak wynikało.

Komisja Keana zaproponowała przebudowę struktur wywiadowczych i szerszą reformę instytucji politycznych. Prócz istniejącej Rady Bezpieczeństwa Krajowego, której większość kompetencji nie uległaby zmianie, powinno się utworzyć urząd krajowego dyrektora ds. wywiadu. Sprawowałby on kontrolę nad wszelkimi komórkami i instytucjami wywiadowczymi. Dokonywałby analizy rzeczywistego zagrożenia dla bezpieczeństwa po konsultacjach z Radą Bezpieczeństwa Narodowego. Dyrektor podlegałby bezpośrednio prezydentowi. Jednak tu pojawiło się zagrożenie dla tradycyjnego trójpodziału władz, wszak doszłoby do politycznej kontroli nad służbami specjalnymi, a na to demokratyczne państwo nie może sobie pozwolić. Do dziś jednak sprawa nowego urzędnika (i jego urzędu), zwanego przez media "carem wywiadu", nie została rozstrzygnięta. Raport komisji Keana okazał się tylko wydarzeniem jednego sezonu.

Wielka odbudowa...

Tymczasem odbudowa kompleksu World Trade Center ruszyła dopiero wiosną tego roku. Wydawałoby się, że przy organizacji tak ważnej ku pokrzepieniu serc inicjatywy Amerykanie zadbają, aby wszystko poszło gładko. A jednak... Gdyby chcieć zaadaptować dla filmu historię przygotowań do wznoszenia nowego Światowego Centrum Handlu, trzeba by zatrudnić scenarzystę o piórze Szekspira - w całym tym zamieszaniu przewinął się wszak korowód Hamletów i szwarccharakterów.

Losy kompromisu co do podziału prac i wydatków oraz późniejszych profitów ważyły się prawie do ostatniej chwili. W sprawę angażowały się władze stanów Nowy Jork i New Jersey, międzystanowej agencji Port Authority (będącej właścicielem gruntów pod WTC) oraz agent nieruchomości Larry Silverstein, który podpisał umowę na 99-letnią dzierżawę obydwu drapaczy chmur na kilka tygodni przed ich zburzeniem.

Kłopoty z odbudową zaczęły się zaraz po zamachach. Jesienią 2001 r. gubernator Nowego Jorku George E. Pataki i szef metropolitalnej egzekutywy, ulubiony burmistrz Ameryki Rudolph Giuliani utworzyli specjalną agencję ds. odbudowy (także ekonomicznej) zniszczonej części miasta. Lower Manhattan Development Corporation, czyli Towarzystwo Rozwoju Dolnego Manhattanu, zobowiązane zostało do nadzoru nad rekonstrukcją nie tylko wież, ale też warunków życia do tych sprzed tragedii. Granicą działań LMDC była ulica Houston; powyżej zaczynają się już charakterystyczne numerowane ulice, ciągnące się aż po północny kraniec wyspy. Do Rady Nadzorczej nowego Towarzystwa weszły grube ryby: biznesmeni, filantropi i politycy, w tym czterech wiceburmistrzów Nowego Jorku. Na jej czele stanęli zastępca Sekretarza Stanu z epoki Reagana, John C. Whitehead i szef potentata telekomunikacyjnego Verizon, Lawrence Babbio jr.

U podstaw działalności LMDC legła nieco patetyczna doktryna: jego urzędnicy i działacze mieli się zająć obroną demokratycznych wartości - i bez ironii trzeba przyznać, że to poszło im nieźle: wdrożono kilka programów ochrony mniejszości etnicznych, promowania kobiet w ubieganiu się o etaty, a planując przebudowę dzielnicy, zadbano o niepełnosprawnych. LMDC wydało na to mnóstwo pieniędzy.

...i wielkie spory

Z odbudową WTC nie poszło już tak łatwo.

Pierwsze trudności pojawiły się, gdy na agendzie stanął temat pomnika ku czci ofiar. W styczniu 2004 r. spośród kilku tysięcy projektów wybrano wreszcie zwycięzcę: Reflecting Absence autorstwa Michaela Arada. Nie będzie w nim żadnych ruin, tablic ani nawet flagi. W kwadratowej wyrwie pozostałej po wieżowcach powstanie kompleks głębokich na dziesięć metrów sztucznych stawów, wodospadów i fontann. Na czterech ścianach okalających ową wodną instalację wyryte zostaną nazwiska wszystkich ofiar.

Budowa tego najdroższego w historii Stanów, bo szacowanego na prawie miliard dolarów pomnika rozpoczęła się dopiero w marcu tego roku. Dla porównania: oddany dwa lata temu monument ku czci ofiar II wojny światowej w Waszyngtonie kosztował 182 mln dolarów, a ten upamiętniający tragedię w Oklahoma City - 29 mln.

Ale rekordowe wydatki, na które nie zebrano jeszcze niezbędnych środków, nie są największą kontrowersją towarzyszącą projektowi Arada. Prócz tego, że zdaniem krytyków woda zimą zamarznie i zniszczy całą infrastrukturę, to jeszcze architektom zabrakło pomysłu na porządny plan ewakuacyjny. Jednak sens budowania Reflecting Absence stanął pod znakiem zapytania, gdy swój protest ogłosiły rodziny ofiar i związki branżowe zrzeszające przedstawicieli służb mundurowych, które 11 września straciły swych funkcjonariuszy. "Oczekujemy, że pomnik stanie w świetle dnia, a nie zostanie ukryty w ciemnościach" - mówił Patrick J. Lynch ze Stowarzyszenia Ochotniczych Służb Porządkowych. "Ci, którzy poświęcili życie, powinni być wzniesieni ponad ludzi, a nie umieszczani poniżej ich stóp" - wtórował mu Michael J. Palladino z nowojorskiej policji.

Jednak największą niemocą Towarzystwo Rozwoju Dolnego Manhattanu wykazało się, gdy przyszło do odbudowy całego kompleksu Światowego Centrum Handlu. Rada Nadzorcza LMDC nie była w stanie rozwiązać konfliktu między właścicielem gruntu a jego dzierżawcą. Tereny pod WTC należą do Port Authority of New York and New Jersey, międzystanowej agencji pod kontrolą gubernatorów obu stanów. Powstała ona w 1971 r. po połączeniu dwóch mniejszych, by zarządzać infrastrukturą komunikacyjną w Nowym Jorku (dziś posiada np. wszystkie metropolitalne lotniska). Port Authority nie dostaje żadnych pieniędzy od fiskusa, utrzymuje się z wydzierżawiania gruntów i nieruchomości.

Co z WTC?

Traf chciał, że tuż przed tragedią, 24 lipca 2001 r., Port Authority wydzierżawiła kompleks World Trade Center znanemu agentowi nieruchomości Larry'emu Silversteinowi. Zanim właściciel i najemca doszli do porozumienia w sprawie warunków odbudowy WTC, minęło sporo czasu, znaczonego przez podchody, wzajemne kalumnie i niekończące się awantury.

Firma Silverstein Properties, na czele której stoi ów agent nieruchomości, otrzymała bowiem po tragedii 11 września ogromną sumę: prawie trzy miliardy dolarów z ubezpieczenia. Dla wszystkich oczywistym było, że przeznaczy się je na odbudowę wież. Ale gdy Silverstein torpedował kolejne etapy negocjacji, władze Port Authority oskarżyły go, że chce uciec z gotówką. Wówczas w spór zaangażowali się politycy. Po stronie agenta nieruchomości stanął wpływowy senator Charles Schumer, który zwykł drzeć koty z wieloma notablami, nawet z macierzystej Partii Demokratycznej. Od agencji będącej właścicielem gruntu zażądał on, by jej biura znalazły się w kosztownym i najbardziej okazałym budynku kompleksu: Wieży Wolności. Tymczasem burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg zaproponował, aby wybudować w niej także luksusowe apartamenty mieszkalne. Temu sprzeciwił się Silverstein. Poparł go naturalnie senator Schumer. Śladem szekspirowskiej komedii w tym konflikcie jest to, że żona Schumera pracuje w ratuszu u Bloomberga na stanowisku miejskiego komisarza transportu.

W połowie marca tego roku rysował się już kompromis, ale Silverstein znów zerwał negocjacje. Wtedy do akcji wkroczył poirytowany gubernator Nowego Jorku, George E. Pataki. Dał szefowi Silverstein Properties ultimatum: albo ten zgodzi się na kompromis, albo Port Authority dostanie zgodę na odbudowę według własnej woli. Pataki i władze Port Authority napiętnowali agenta za chciwość, co szybko podsyciły media.

Odtąd Silverstein miał przeciw sobie nowojorczyków. Pod tą presją się ugiął, choć ugodę osiągnięto dopiero po kolejnych tygodniach rozmów, w kwietniu. Tymczasem, jakby problemów było mało, swoje pięć groszy do umowy chciał dorzucić kolejny polityk, gubernator New Jersey Jon Corzine. Po oskarżeniach o wbijanie kija w mrowisko szybko się jednak wycofał.

Wreszcie 26 kwietnia rozpoczęły się prace nad budową Wieży Wolności. Ma ona zostać ukończona na dziesiątą rocznicę "9/11" (cały kompleks WTC będzie gotowy w 2012 r.). Nowojorczycy nie są jednak zadowoleni z projektu Wieży Wolności, który wyszedł z firmy Daniela Liebskinda. W momencie zatwierdzania planu większość wolała alternatywną koncepcję, przedstawioną przez studio architektoniczne THINK. Tymczasem przeprowadzony niedawno sondaż dowiódł, że dziś mieszkańcom nie odpowiada ani koncepcja Liebskinda, ani THINK.

Odbudowany drapacz chmur sięgnie wysokości 541 metrów. W amerykańskim systemie miar daje to 1776 stóp: liczba ma upamiętniać datę podpisania Deklaracji Niepodległości.

Koszt odbudowy całego kompleksu WTC szacowany jest na 11-12 miliardów dolarów, co przekracza możliwości Silversteina. Obawa przed niewypłacalnością zaprowadziła agenta nieruchomości do sądu. Pozwał on firmę ubezpieczeniową, wykorzystując lukę w prawie. Jego adwokaci powołali się na precedens, że każda katastrofa powinna być traktowana oddzielnie i z tej racji powinno przysługiwać odrębne odszkodowanie dla jednego i drugiego drapacza chmur. Silverstein próbował dowieść, że dwa boeingi, które rozbiły się o wieże Światowego Centrum Handlu, spowodowały dwa odrębne kataklizmy. Chciał, aby na podstawie jednej polisy wypłacono mu podwójne zadośćuczynienie. Przegrał.

Trudny powrót do normalności

Oprócz wielkiej polityki i potężnego biznesu w spór o kształt zrekonstruowanego WTC angażują się też osoby niezbyt wpływowe, acz osobliwe. Brian Jordan, katolicki ksiądz z Nowego Jorku robi wszystko, aby zapobiec odbudowie kompleksu, bo jego zdaniem zniszczy to ważną relikwię.

Otóż 13 września 2001 r. jeden z pracujących przy poszukiwaniach ofiar katastrofy w gruzach wież odnalazł prawie siedmiometrowy krzyż. Ten sakralny symbol powstał z rozłupanych elementów konstrukcyjnych, spiętych prostopadle. Wszyscy odwiedzający to miejsce zostawiali pod nim spisane modlitwy. Wreszcie 4 października 2001 r. krzyż postawiono na cokole, na jakim stoi do dziś. Jego replika stanęła na grobie ks. Mychala Judge'a, kapelana straży pożarnej, który zginął w WTC. Ks. Jordan nie chce dopuścić, aby oryginalny krzyż usunięto z gruzowiska. Choć najprawdopodobniej znajdzie się dlań miejsce, przeciw jego obecności protestują ateiści i niechrześcijanie.

Cokolwiek się stanie na placu budowy i cokolwiek będzie się działo przez lata po oddaniu budynków do użytku, kontrowersji nie ubędzie. Część rodzin ofiar skarży się, że fragment Dolnego Manhattanu, na jakim stały wieże, jest wielkim cmentarzyskiem i nie wolno go zabudowywać, nawet jeśli na miejscu powstanie pomnik ku czci zabitych. Wtórują im znudzeni i poszukujący sensacji turyści, opowiadający z przejęciem, że w okolicy cały czas wisi w powietrzu zapach spalonych ciał.

Towarzystwo Rozwoju Dolnego Manhattanu ciągle wypłaca prowizoryczne odszkodowania mieszkańcom okolicznych ulic, gdyż po 11 września 2001 r. niejeden z nich podupadł na zdrowiu. Jeszcze smutniej było z ratownikami i służbami porządkowymi; nad gruzami długo unosił się azbest, co wielu przypłaciło życiem.

Ale najgorszy jest wszechobecny strach. - Ludzie z okolicy już nigdy nie wrócą do normalnego życia. Oprócz tych, którzy widzieli tragedię na własne oczy bądź stracili w niej kogoś, są tysiące dotkniętych jej późniejszymi skutkami. Ta część miasta się wyludnia i jeszcze długo tak się będzie działo - uważa Manuel Cartagena, inżynier mieszkający niecałych 20 minut spacerem od "strefy zero".

- Wśród mieszkańców krążą różne spiskowe teorie: a to, że zaniżono liczbę ofiar, a to, że zatajono informacje o skażeniu środowiska... Moim zdaniem już nigdy nie będzie tu tak jak przed 11 września - dodaje rozgoryczony.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zajmuje się polityką zagraniczną, głównie amerykańską oraz relacjami transatlantyckimi. Autor korespondencji i reportaży z USA.      więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2006