Szpiedzy potrzebni od zaraz

John Negroponte - pierwszy Krajowy Dyrektor Wywiadu Stanów Zjednoczonych - staje przed nie lada zadaniem. Musi zreformować agencje odpowiedzialne za bezpieczeństwo państwa, głośno oskarżane o dopuszczenie do zamachów z 11 września. Przyjdzie mu to tym trudniej, że z pewnością napotka opór nowych podwładnych.

13.03.2005

Czyta się kilka minut

John Dimitri Negroponte /
John Dimitri Negroponte /

Powołanie urzędu Krajowego Dyrektora Wywiadu Stanów Zjednoczonych nie wywołało entuzjazmu biurokracji służb wywiadowczych. Liczono, że przynajmniej zostanie nim zawodowiec. Gdy jako potencjalnego kandydata wymieniano Roberta Gatesa (szef CIA w latach 1991-1993, obecnie kieruje uczelnią Texas A&M University), pracownicy wywiadu odczuli ulgę. W ich opinii Gates to człowiek, który wie, jak gromadzić dane wywiadowcze, jak je analizować i prezentować. Co więcej, z pewnością podkreślałby rolę agencji wywiadowczych i potrafił wykłócać się dla nich o większe pieniądze z budżetu.

Wbrew tym oczekiwaniom prezydent George W. Bush mianował 17 lutego szefem wszystkich służb wywiadowczych Johna Negroponte, dyplomatę i konsultanta politycznego, który nigdy wcześniej nie odpowiadał za dostarczanie informacji. Amerykańscy urzędnicy wysokich szczebli do tej pory pomrukiwali gniewnie, a czasem głośno krytykowali pracę amerykańskiego wywiadu. Teraz jeden z nich przejął kontrolę nad wszystkimi piętnastoma służbami wywiadowczymi.

I właśnie ktoś taki potrzebny jest na nowe stanowisko: odbiorca, który będzie się domagał lepszych informacji zamiast szukać usprawiedliwienia dla niemożności ich zdobycia. Negroponte zapewne nie będzie też walczył o zwiększenie budżetu dla agencji wywiadowczych, ale zacznie domagać się od nich oszczędności i lepszego wykorzystania funduszy.

Powołanie nowego urzędu i przyjęte zmiany w prawie dotyczącym bezpieczeństwa państwa są przełomem. Jak mówił prezydent Bush, tak radykalne zmiany wprowadził ostatnio w 1947 r. Harry Truman, podpisując Deklarację o Bezpieczeństwie Narodowym.

Aby do tego doszło, potrzeba było tragedii 11 września 2001 r. Przyjęta ustawa zakładająca przebudowę amerykańskich służb wywiadowczych pokrywa się z zaleceniami komisji badającej okoliczności zamachów na Nowy Jork i Pentagon.

Mądry po szkodzie

Jest bowiem znaną prawdą, że zwycięstwa niczego nie uczą. Wystarczy spojrzeć na Irak, do którego po względnie łatwym zwycięstwie w Afganistanie wysłano zbyt mało żołnierzy. Lepszymi nauczycielami bywają porażki. Jak pokazują podane do publicznej wiadomości raporty, zamachy z 11 września były kolosalną porażką wywiadu. I to w czasach, gdy wywiad Stanów Zjednoczonych pochłaniał rocznie 400 miliardów dolarów - więcej niż wywiady pozostałych państw razem wziętych. Niemniej tylko niecały procent tej sumy szedł na rozpracowywanie terrorystów.

Zapewne pierwsze pytanie, jakie zechce zadać podwładnym Negroponte, będzie brzmiało: na co idzie pozostałe 99 proc. pieniędzy? Pytanie istotne nawet nie dlatego, że walka z terroryzmem potrzebuje większych nakładów, ale dlatego, że te olbrzymie wydatki są pozostałością po zimnej wojnie - jak choćby kosztowne satelity zamiast zdjęć lotniczych czy podsłuchiwanie całych armii zamiast stosowania podsłuchów indywidualnych. Te rzeczy odwracają uwagę od aktualnych zagrożeń i tylko powiększają deficyt państwa.

Co więcej, okazało się, że nawet ten jeden procent wydawano bez pożytku. Nie sporządzano niezbędnych ekspertyz, brakowało podstawowej wiedzy na temat islamu, umiejętności odróżniania poszczególnych nurtów tej religii, choćby wojowniczego salafizmu [powstały w XIX w. ruch odnowy islamu nawiązujący do korzeni religii - red.], znajomości języków arabskich.

Przyczyna tych zaniedbań nie jest tajemnicą: żadna amerykańska instytucja, która wymaga pracy umysłowej, nie funkcjonuje dobrze bez odpowiedniej liczby zatrudnionych absolwentów szkół z Ivy League [stare, renomowane szkoły jak Yale, Harvard - red.]. Wysoki poziom intelektualny był niegdyś standardem w CIA, lecz po wojnie w Wietnamie jest coraz rzadszy. Po części bierze się to stąd, że absolwenci kiepskich, prowincjonalnych szkół opanowują państwowe instytucje. Wskutek tego standardem pracy stała się miernota. Znaleźli oni też sposób na blokowanie kandydatur absolwentów renomowanych szkół - na przykład pewną kobietę z tytułem doktora, władającą dwoma rzadkimi i ważnymi językami, oceniający mormon uznał za niemoralną, gdyż była po rozwodzie.

Światli ludzie chętnie zapoznają się z ekspertyzami i językami, których potrzebują. W ostateczności bez oporów zatrudniają najlepszych ekspertów, jakich tylko mogą znaleźć. Przeciętniacy zaś nie są zdolni do pierwszego i nie chcą zrobić drugiego.

Pod wpływem zamachów z 11 września ówczesny dyrektor CIA George Tenet wysłał werbowników do Yale i innych szkół z Ivy League. Zrobił to po raz po raz pierwszy od wielu lat. Tymczasem jego następca Porter Goss (absolwent Yale) wydaje się zdeterminowany, by pozbyć się wielu dotychczasowych pracowników i zatrudnić odpowiednich ludzi. John Negroponte musi więc jedynie zagwarantować, że te zmiany będą wystarczająco głębokie.

W jednym łóżku, ale osobno

Po zamachach 11 września okazało się także, że nawet bardzo nieuważne amerykańskie służby wywiadowcze, łącznie z FBI, uporczywie skoncentrowanym - w imię starych marzeń o wchłonięciu agencji do walki z narkotykami DEA - na tropieniu laboratoriów produkujących metamfetaminę, skompletowały wystarczająco dużo informacji, by odkryć plany zamachowców. Wystarczyło tylko, żeby jakiś odpowiedzialny analityk poskładał je w całość. Ale informacje te leżały osobno w różnych agencjach, które, zazdrośnie pilnując swoich rewelacji albo ze zwykłego niechlujstwa, zaniedbały komunikację między sobą. Tak przyziemne przeszkody jak brak wymiany danych mogą zniweczyć dobrą wolę i kompetencję agentów. Informacje, które wpływają ze źródeł - raportów, zdjęć, podsłuchów - muszą być układane tematycznie. Niektóre zagrożenia okazują się poważne dopiero po dokładnym przeanalizowaniu wstecz pewnych faktów. Wszystko więc zależy od sprawnej wymiany danych. Tymczasem raporty sporządzone po 11 września unaoczniły olbrzymią przepaść pomiędzy dobrym samopoczuciem a rzeczywistym funkcjonowaniem agencji wywiadowczych, które - wbrew legendom - rzadko rywalizują ze sobą, a częściej po prostu się ignorują. Po wpadce z 11 września zaproponowano sporo zmian w pracy wywiadu. Część z tych propozycji wprowadzono w życie.

John Negroponte zechce zapewne zadać także pytanie o skuteczność zmian. Bo to, że zaprowadzono pewne rozwiązania wymuszające bliższą współpracę, jeszcze nic nie znaczy: wielu małżonków nie porozumiewa się ze sobą, nawet jeśli dzielą wspólne łoże... Dyrektor wywiadu potrzebuje więc kogoś, kto będzie odpowiednio często sprawdzał nowy system zbierania informacji i robienia z nich użytku.

John Negroponte stanie jednak przed olbrzymim wyzwaniem: brak odpowiednich źródeł dostarczających informacji na temat zjawisk, których nie można sfotografować, podsłuchać czy też przyjrzeć się im przy pomocy białego wywiadu. Niektóre kwestie są poza zasięgiem nawet bystrych amerykańskich dyplomatów czy agentów CIA korzystających ze statusu dyplomaty. Nie chodzi tyle o terroryzm, ile np. o chińskie zamiary względem Tajwanu, albo o irańskie plany atomowe. Tylko działania szpiegowskie polegające na werbowaniu lokalnych agentów, umieszczaniu własnych ludzi czy bezpośredniej infiltracji przez CIA - to, co znamy z filmów - może przynieść skutek. Przez pół wieku, gdy głównym wrogiem był Związek Sowiecki, takie działania były praktycznie niemożliwe, więc CIA odeszła od tych metod.

Taksówką do Bagdadu

Tymczasem Al-Kaida i inne współpracujące z nią grupy z początku musiały zaufać ochotnikom, w tym także ludziom świeżo nawróconym na islam. Raporty wykazały, że dawno po tym, jak Al-Kaida okazała się organizacją zabijającą Amerykanów, CIA wciąż nie miała ani jednego agenta wśród jej członków. Co więcej, Centralna Agencja Wywiadowcza nie próbowała też infiltrować szajki Bin Ladena samodzielnie. CIA odrzuciła takie pomysły, gdy jeszcze Al-Kaida operowała w Afganistanie i napływali do niej bez przeszkód młodzi Amerykanie czy Francuzi. Pewnie, że życie wśród nich nie byłoby przyjemnie, ale z pewnością nie bardziej niebezpieczne niż nocny dyżur w którymś ze sklepów na terenie USA. Inne opublikowane w 2003 r. raporty wykazały, że nie pozyskiwano żadnych szpiegowskich raportów z wnętrza irackiego rządu - 13 lat po wojnie o Kuwejt i 10 lat po tym, jak Kurdystan mógł stać się bazą, z której do Bagdadu można było dojechać nawet taksówką. Nikt nie zaprzeczy przecież, że Irak w ostatniej dekadzie stanowił dla wywiadu zagadnienie priorytetowe.

Smutna prawda jest taka, że funkcjonariusze odpowiedzialni za tzw. humint [skrót od human intelligence - zdobywanie informacji bądź działanie bezpośrednio przez agentów - red.] niewiele w tym zakresie zrobili, a jeśli już, to źle. Nowo pozyskanym pracownikom wywiadu zdobycie potrzebnego doświadczenia zajmie z pewnością sporo czasu, nie oznacza to jednak, że Negroponte nie powinien ich poganiać czy tolerować działania pozorne.

Niektórzy powiadają, że Negroponte poniesie klęskę, ponieważ dzierżąc zbyt wiele uprawnień nie będzie koordynował pracy wywiadu, lecz zechce przejąć kontrolę i zdominować wszystkie instytucje odpowiedzialne za bezpieczeństwo kraju, w tym także Pentagon. Z drugiej strony słychać głosy tych, którzy obawiają się, że Negroponte będzie za słaby, by przeciwstawić się władczym zapędom Donalda Rumsfelda. Oba przeczucia mogą okazać się trafne. Jeśli Rumsfeld zechce podporządkować sobie Negroponte, ten w odpowiedzi będzie dążył do zdominowania pozostałych. Oczywiście wszystko się może zdarzyć, ale patrząc na wcześniejsze dokonania Negroponte, wolno wątpić, czy spełni się którykolwiek z tych scenariuszy. Straszono też, że Negroponte nie podoła zreformowaniu służb wywiadowczych, ponieważ nigdy wcześniej nie zarządzał instytucją większą niż placówka dyplomatyczna. Pomijając fakt, że misja bagdadzka, którą wcześniej kierował liczyła więcej pracowników niż jego nowe biuro, warto pamiętać, że teraz ma setki ludzi, by zarządzali dla niego. W pierwszym rzędzie szefów CIA, NSA (Agencja Bezpieczeństwa Narodowe), NRO (satelitarne obserwacje) itd.

Tak czy inaczej zapowiada się ostro, bo w Waszyngtonie od likwidacji źle pracującej instytucji trudniejsze jest tylko powołanie nowej, która będzie funkcjonowała.

Przełożył Andrzej Brzeziecki

Edward N. Luttwak jest politologiem, doradcą w Centrum Badań Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) w Waszyngtonie. Stale współpracuje z “TP".

---ramka 347981|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2005