Nieszczęśliwe paradoksy

Formacja czy informacja? Ten dylemat można by rozstrzygnąć, przywracając katechizację parafii, przekazywanie wiedzy pozostawiając szkole.

25.09.2006

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

"Nie pójdę więcej na lekcję religii" - oświadczyła któregoś dnia moja młodsza siostra. Nie była jeszcze pełnoletnia, więc potrzebowała zgody rodziców, którzy byli tym postanowieniem zaskoczeni. Ja mniej, bo od dawna słuchałam jej opowieści o nudnych katechezach. Zresztą co tu dużo mówić: sama przez 12 lat chodziłam na religię w szkole, więc wiedziałam, w czym problem. Przekonałam rodziców, że tak jak ja niewiele zyskałam, tak ona niewiele straci.

Moja religijna edukacja rozpoczęła się od porażek: nie umiałam ładnie prowadzić zeszytu, więc w klasach od pierwszej do trzeciej nigdy nie dostawałam piątek z kwiatkiem. Pamiętam też Magdę, która na religię nie chodziła. Co tu kryć: byliśmy przekonani, że jest od nas gorsza. W liceum na szczęście dali nam wybór: religia lub etyka. Na religii było niemożliwie nudno, ale przepisać się na etykę nie pozwalał ideowy podział: w końcu należałam do części klasy deklarującej się jako katolicy. Podział rozmył się w klasie drugiej: religia jako gwarantująca łatwe szóstki, które w naszym liceum (podobnie jak stopnie z etyki) wliczały się do średniej, cieszyła się większym powodzeniem. Czwórkę z religii miało się tylko w przypadku lekceważenia przedmiotu, podczas gdy na innych lekcjach na ten sam stopień trzeba było ciężko pracować. Podobnie na etyce: konieczność przygotowywania się do lekcji i obowiązkowe lektury odstraszyły młodych kontestatorów Kościoła. Ale zysk z ich powrotu był żaden, bo kolejni katecheci nie wykorzystali ewangelizacyjnej okazji i raczej utwierdzali ich w dystansie lub niechęci do katolicyzmu.

Nie powiem, żebym wtedy narzekała. W końcu mieliśmy przyzwolenie na odrabianie łaciny i biologii, a gdy nic nie było zadane, zagospodarowywaliśmy czas na katechezie w inny sposób.

Strach przed wiedzą uczniów

Czy wliczanie stopni z religii do średniej pomoże odbudować pozycję tego przedmiotu? A może tylko dostarczy przeciwnikom religii w szkole argumentu, iż w ten sposób faworyzuje się katolików? Przecież średnia podwyższona przez szóstkę z religii, nieporównywalną z szóstką z polskiego (na którą trzeba zasłużyć np. startem w olimpiadzie), ma potem znaczenie przy przyznawaniu stypendiów i czerwonych pasków. Każdy uczeń wie, że od tych gratyfikacji za trud nauki często dzielą nie tylko dziesiętne, ale i setne. Chyba że tą samą ustawą wprowadzi się obowiązek konsekwentnego korzystania przez katechetów z całej skali ocen. Albo zagwarantuje, że nauczyciele etyki będą równie niewymagający.

Owszem, religię w szkole traktuje się jako przedmiot-michałek. Problem w tym, że spotkałam co najmniej kilku katechetów, a słyszałam o wielu innych, którzy sami sprawiają, że trudno ich przedmiot traktować poważnie. Przyzwolenie na odrabianie lekcji nie wynikało z tego, że byliśmy nieokiełznaną młodzieżą. Był to raczej wynik lenistwa katechetów.

Poza tym w wielu dobrych liceach występuje pewien nieszczęśliwy paradoks. Dlaczego młodzież, która wśród wielu dobrze prowadzonych przedmiotów ma świetne lekcje filozofii, nie jest jej obca historia sztuki oraz języki obce, tak często ma nauczycieli religii, którzy o tym wszystkim nie mają pojęcia? To, że nauczyciel boi się wiedzy uczniów i zasłania przy każdej okazji koniecznością wiary i wierności nauce Kościoła, jeszcze bardziej rozsierdza zadających trudne pytania nastolatków.

Nie wierzę w maturę z religii

Kiedy zdawałam na teologię, w przerażenie wprowadził mnie egzamin z wiedzy zdobytej na szkolnej katechezie, który w porównaniu z innymi powinien być przecież śmiesznie łatwy. Po latach nauki wiedziałam, czego spodziewać się po egzaminach z polskiego czy historii, nie miałam jednak pojęcia, co obejmuje program religii w liceum.

Czym ma być matura z religii? Można z pewnością napisać arkusz egzaminacyjny z wiedzy, która powinna być przyswojona podczas czteroletniego kursu, ale wątpliwości powracają. Czy matura z religii oznacza, że przenosimy formację do parafii, a informowanie pozostawiamy szkołom? Czy katecheci są na to przygotowani? Czy mamy odpowiednie podręczniki? Czy zdążymy z tym wszystkim przed rokiem 2009?

Nie wierzę w maturę z religii, chyba że dla wyjątków, czyli tych, którzy mają porządnych katechetów i jakąś niezrozumiałą motywację, by zdawać na maturze coś mało przydatnego. Wydaje mi się, że nawet wydziały teologiczne powinny przywiązywać większą wagę do ocen z polskiego czy historii, bo wiedza ogólna będzie młodym teologom potrzebna, a tę z teo-logii i życia Kościoła tak czy inaczej zdobędą.

Potencjalni maturzyści, którzy w 2009 r. zdawaliby maturę z religii, właśnie zaczynają naukę w liceach.

Trochę jak na misjach

Katechetyczny kij ma jednak dwa końce. Mój kolega, który rozpoczął pracę w szkole, po dwóch tygodniach września złożył wypowiedzenie. Gimnazjaliści okazali się dla niego bezlitośni. I tak obeszli się z nim łagodniej niż klasa w technikum, która podpaliła księdzu sutannę i zagrodziła drogę do wyjścia, tak że musiał wyskakiwać przez okno. Nie wiem, czy odnotowały to kroniki policyjne Pragi-Północ, ale nasz znajomy z podstawówki uczestniczył w tym zdarzeniu i ochoczo je relacjonował. Pomyślałam, słysząc to, że być katechetą to praca na pierwszej linii frontu. Trochę jak na misjach.

Natomiast Patrycja wydaje się być zadowolona, choć o pracy w szkole nie marzyła. Może dlatego że radzi sobie ze swoimi gimnazjalistami i podchodzi do nowej funkcji z dystansem i humorem. Co ciekawe biskup proponował jej od razu stanowisko katechetki w dwóch gimnazjach. Ponoć do pracy w gimnazjach nie każdy się nadaje, w dużej Warszawie brakuje rąk.

Ci, którzy trafiają do podstawówek, są zwykle zadowoleni. Z dziećmi w tym wieku można sobie poradzić, praca przynosi satysfakcję. Marcin chwali sobie zatrudnienie w szkole prywatnej, choć ma ona swoją specyfikę: rodzice dają do zrozumienia, czego na lekcjach religii sobie życzą, a czego nie. Np. katecheta nie powinien mówić, że trzeba chodzić w niedziele na Mszę, bo oni nie chodzą i nie będą. Przy omawianiu de sexto też trzeba ostrożnie, bo skoro mama nie żyje z tatą tylko z wujkiem, to lepiej nie wyjaśniać dzieciom, czym jest cudzołóstwo. "Czasem mam wrażenie, że moim zadaniem jest sprawić, by mieli z religii miłe wspomnienia" - mówił niedługo po tym, jak zaczął pracę.

To jest pejzaż, który widać z miejsca specjalizującego się w przygotowaniu katechetów, czyli z wydziału teologii. Wobec nikłych szans na inną pracę dla świeckich teologów, właśnie do tej specjalizacji jesteśmy zachęcani. Mimo że jest to dość pewna perspektywa pracy, prawie wszyscy zaczynają studia, zastrzegając, że do szkoły pracować nie pójdą. Potem marzenia ustępują rzeczywistości, a praca w szkole okazuje się atrakcyjna. Bo jest.

A może w parafii?

Dręczyłam tym pytaniem znajomych pamiętających religię w salkach katechetycznych i tych, którzy tamtych czasów nie pamiętają. Pierwsi byli za, pamiętając, że wyprawa do kościoła miała rangę wydarzenia. Młodsi odpowiadali sceptycznie. Gdzie znajdą czas, żeby między licznymi zajęciami pozalekcyjnymi iść jeszcze na religię? A przecież jako licealiści nie muszą w to angażować rodziców. Co z małymi dziećmi? Nie dość, że rodzice muszą je odprowadzić, to uczniowie podstawówek mają po lekcjach równie wiele zajęć.

Jednak obok zastrzeżeń wymienionych we wcześniejszych głosach w "Tygodnikowej" dyskusji, da się wskazać parę zalet religii w parafii. Jedną z nich jest to, że katecheza nie jest traktowana jako usługa, część szkolnego pakietu. Rodzice, biorąc ją na siebie, przyjmują w ten sposób odpowiedzialność za religijną formację dzieci. Czy zdrowa wspólnota parafialna nie powinna być w stanie unieść tego ciężaru?

Jestem więc zwolenniczką przeniesienia w jakiś sposób ciężaru katechezy na parafię (co nie znaczy, że tylko na proboszcza, wikarego i panią katechetkę). Może się to okazać dla parafii korzyścią. W dużych miastach licealiści, którzy chodzą do szkół w różnych dzielnicach, najczęściej tracą z nią kontakt. Skoro katecheza szkolna jest niewydolna i nie uświadczy się na niej ani katechumenatu, ani mistagogii, to może jest to zadanie właśnie dla parafii? Szkole zostawmy przekazywanie wiedzy. Wtedy w końcu rozstrzygniemy konflikt "formacja czy informacja", który widać chyba w formule lekcji rozpiętych między początkową modlitwą a dyktowaniem do zeszytu. I w tym, dlaczego na zajęciach z religii uczniowie odrabiają lekcje z innych przedmiotów.

---ramka 454354|strona|1---

ZUZANNA RADZIK jest studentką teologii, stale współpracuje z "TP".

Głosy młodzieży z forum internetowego prowadzonego przez autorkę artykułu można znaleźć .

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolożka i publicystka a od listopada 2020 r. felietonistka „Tygodnika Powszechnego”. Zajmuje się dialogiem chrześcijańsko-żydowskim oraz teologią feministyczną. Studiowała na Papieskim Wydziale Teologicznym w Warszawie i na Uniwersytecie Hebrajskim w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2006