Nie wióry, ale ludzie

"Indeks zasobów IPN w internecie, a także zawieszanie w sieci "zaświadczeń o współpracy, nie mogą wykluczać możliwości popełnienia pomyłki. Niesłusznie oskarżeni będą mieli jedną drogę: bronić się przed sądem (na swój koszt) i tam dowodzić, że nie byli osobowymi źródłami informacji. Ten system jest ustawiony na głowie, bo to posądzony musi w nim udowodnić swoją niewinność.

07.08.2006

Czyta się kilka minut

rys. M. Owczarek /
rys. M. Owczarek /

Nową ustawę lustracyjną, czyli, mówiąc ściślej, ustawę "o ujawnianiu informacji o dokumentach organów bezpieczeństwa państwa z lat 1944-1990 oraz treści tych dokumentów" Sejm przyjął z entuzjazmem. "Za" głosowało 372 posłów, 44 było przeciw, a trzech wstrzymało się od głosu. "Schody" zaczęły się w Senacie. Jak donosiły media, do tej pory żadna ustawa nie budziła w izbie wyższej tak żywych emocji. Senatorowie z komisji praw człowieka i praworządności po kilkanaście godzin dziennie omawiali zgłaszane poprawki. Ostatecznie termin debaty całego Senatu, planowanej na 8 sierpnia, przesunięto o kilkanaście dni. Pracami nad poprawieniem ustawy kierują senatorowie Zbigniew Romaszewski z PiS, przewodniczący wspomnianej komisji, i Krzysztof Piesiewicz z PO.

Usiłuję zrozumieć filozofię nowej ustawy. Dotychczasowe procedury były pod tym względem dość czytelne. Kandydujący na określone funkcje publiczne składali oświadczenia lustracyjne. Ujawnienie związków ze służbami bezpieczeństwa ich nie dyskwalifikowało; po prostu takie uwikłanie stawało się jawne. Dyskwalifikowało kłamstwo lustracyjne. Zeznania weryfikował Rzecznik Interesu Publicznego, a skargi rozpatrywał Sąd Lustracyjny. Każdą sprawę z osobna i przy drzwiach zamkniętych.

Mimo to sytuacja daleka była od ideału: trwały gry teczkami, które zawsze we właściwym momencie, przypadkiem wypływały z cienia; Rzecznik, Sąd i IPN byli ograniczeni ścianą "zbiorów zastrzeżonych". W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" (3 sierpnia 2006 r.) były RIP, sędzia Bogusław Nizieński barwnie opowiada, jak ów mur w końcu naruszono, kiedy szefowi WSI gen. Dukaczewskiemu zależało na utrąceniu generalskiej nominacji zastępcy szefa ABW Mieczysława Tarnowskiego.

Obowiązek składania oświadczenia lustracyjnego powstrzymywał ludzi z nieczystą hipoteką przed pchaniem się do życia publicznego. Kłamstwa lustracyjne - należy przyznać - należały do rzadkości. Pion prokuratorski IPN badał, ścigał i ściga zbrodnie popełnione przez esbeków (projekt nowej ustawy przedłuża granice ich przedawnienia). Wobec zwykłych funkcjonariuszy ograniczano się do publikowania ich danych, głównie zresztą w naukowych publikacjach IPN. Tajnych współpracowników nie ścigano i nie karano. Owszem, poszkodowani mogli żądać ujawnienia danych autorów donosów znalezionych w teczce. Co z tą wiedzą robili, było ich sprawą.

Milion źródeł

W nowej ustawie zamiast "tajnego współpracownika" ma się pojawić "osobowe źródło informacji" (cytuję definicję: "osoby, których dane zostały odnotowane w dokumentach organów bezpieczeństwa państwa w charakterze tajnych informatorów lub pomocników przy operacyjnym zdobywaniu informacji wszelkich kategorii rejestracji stosowanych przez organy bezpieczeństwa państwa"). Andrzej Friszke, historyk i członek Kolegium IPN, tak skomentował pojawienie się nowego terminu: "Jako historyk nie widzę specjalnej jego przydatności dla siebie. Obawiam się takich ogólnych pojęć - że będą zbyt rozciągłe. Wolałbym, żeby zostało wymienionych choćby 10 czy 15 terminów, które coś znaczą konkretnie w danej sytuacji" ("Rz" z 4 sierpnia 2006 r.).

Art. 55 nowej ustawy postanawia, że IPN "w ciągu trzech miesięcy od wejścia jej [ustawy] w życie opublikuje wykaz pracowników, funkcjonariuszy i żołnierzy organów bezpieczeństwa państwa", a także "uwzględniając aktualne informacje o stanie zasobu archiwalnego Instytutu [także w czasie trzech miesięcy], opublikuje wykazy osób traktowanych przez organy bezpieczeństwa państwa jako osobowe źródła informacji ze wskazaniem, w jakim charakterze występują w tych dokumentach. Wykazy te będą aktualizowane w miarę postępu prac badawczych Instytutu nie rzadziej jednak niż raz na sześć miesięcy".

Antoni Dudek, historyk i doradca prezesa IPN, doskonale znający archiwa Instytutu, uważa to za kompletne nieporozumienie. W archiwach IPN znajduje się blisko 100 tys. teczek "osobowych źródeł informacji" (OZI) i kilkaset tysięcy, a może nawet milion nazwisk OZI w kartotekach i innych materiałach ewidencyjnych wytworzonych w ciągu ponad 40 lat funkcjonowania tajnych służb PRL. Teczki znacznej części OZI zniknęły z archiwum bezpieki, lecz w niektórych przypadkach można znaleźć w innych materiałach dokumenty związane z ich działalnością. Odszukanie tych dokumentów wymaga jednak czasu, przecież zbiory IPN to 80 kilometrów akt. Tymczasem "ma powstać wykaz, w którym wszyscy współpracownicy tajnych służb PRL będą figurować w taki sam sposób, bez względu na to, co i jak długo rzeczywiście robili. Oznacza to, że (...) wróciliśmy do punktu wyjścia, a cała wiedza o złożoności problemu agenturalnej współpracy, którą zdobyliśmy po utworzeniu IPN, została zignorowana - mówi dalej dr Dudek. - Nie przypominam sobie, by którykolwiek z historyków twierdził, że wszystkie przypadki współpracy z bezpieką są podobne. Jest dokładnie odwrotnie - każdy przypadek był inny, bo inne były okoliczności werbunku, czas współpracy, wreszcie jej charakter. Na liście jednak wszyscy będą sobie równi. Także ci, którzy zerwali współpracę natychmiast po podpisaniu zobowiązania lub też ją pozorowali" ("Dziennik" z 28 lipca 2006 r.). Antoni Dudek widzi w tym wręcz próbę skompromitowania całej idei otwierania archiwów komunistycznych służb specjalnych.

Pomysł opublikowania wykazu podała Platforma Obywatelska. Donald Tusk tak to wyjaśnia: "Mamy głębokie przekonanie, że lepiej ujawnić cały zasób IPN i powiedzieć ludziom: to nie jest informacja, kto był agentem, to jest tylko informacja, jaki zasób sporządziła SB. Wtedy już nikt w sposób tajny nie będzie mógł grać teczkami. To jest plus. Minus? Część zdezorientowanej opinii publicznej może rzeczywiście uznać, że to wykaz agentów. Ale wszystkie rozwiązania związane z lustracją są bolesne".

I kolejna zmiana. Już nie będzie oświadczeń lustracyjnych. Na ich miejsce pojawia się wymóg wystąpienia do IPN o potwierdzenie istnienia w archiwach Instytutu dokumentów dotyczących danej osoby. Urzędowe potwierdzenie "wydaje organ świadczący w formie zaświadczenia" (art.7). Każda osoba pełniąca funkcję publiczną, urodzona przed 1 sierpnia 1972 r., musi w ciągu trzech miesięcy od wejścia ustawy w życie wystąpić do IPN o wydanie takiego zaświadczenia. Będzie ono zawierało informacje m.in. o tym, w jakim charakterze ktoś występuje w dokumentach, jak przebiegała praca/służba w organach; nie będzie w nim jednak informacji objętych ochroną, dotyczących stanu zdrowia i życia seksualnego. Tekst każdego wydanego zaświadczenia będzie dostępny w internecie.

Katalog funkcji publicznych, pełnienie których nakłada obowiązek posiadania zaświadczenia IPN-u, wzrósł i jeśli dotychczas obejmował 27 tys. osób zobligowanych do lustracji, teraz może obejmować nawet kilkaset tysięcy. Na poszerzonej liście mają się znaleźć: radni i osoby pełniące funkcje w samorządach, pracownicy urzędów państwowych i służby cywilnej, dyplomaci, członkowie władz spółek z udziałem Skarbu Państwa oraz przedsiębiorstw państwowych, kontrolerzy NIK, pracownicy IPN, szefowie NFZ, ZUS i KRUS, rektorzy szkół wyższych, pracownicy naukowi od stopnia starszego wykładowcy, dyrektorzy szkół publicznych i prywatnych, szefowie związków sportowych, radcy prawni, notariusze, szefowie i wydawcy mediów prywatnych i publicznych oraz redaktorzy naczelni i dziennikarze w rozumieniu prawa prasowego.

Odmowa ubiegania się o zaświadczenie jest wystarczającym powodem do rozwiązania stosunku pracy, zaś zaświadczenie IPN w takiej sytuacji wydaje z urzędu. Instytut miałby na to dwanaście miesięcy. Jeśli zainteresowany uznałby, że akta służb PRL na jego temat nie są prawdziwe, nie dotyczą jego osoby albo zostały sfałszowane, może zaskarżyć IPN do mających powstać wydziałów lustracyjnych cywilnych sądów okręgowych. Wyrok sądu będzie dołączony do akt w IPN i do zaświadczenia umieszczonego w internecie.

Za ustawą, przeciw niej oraz "za, a nawet przeciw" wypowiedziało się w tych dniach mnóstwo kompetentnych osób. Wskazywano na znaczenie ustawy dla postępów lustracji, ale też wytykano jej braki, jak choćby zlikwidowanie istniejącej dotąd możliwości zastrzeżenia dostępu do swojej teczki przez osoby uznane według starej ustawy za "pokrzywdzone". Wskazywano na techniczne trudności. Zdaniem Janusza Kurtyki, prezesa IPN, wydawanie zaświadczeń może potrwać nawet siedem lat. Rocznie będzie mogło je otrzymać około 40 tys. osób, choć na razie trudno dokładnie określić liczbę osób objętych obowiązkiem lustracji. Sen. Romaszewski w "Sygnałach dnia" (1 sierpnia) trafnie zauważył : "Mówi się, że zaświadczenie należy złożyć przed objęciem stanowiska lub przed zarejestrowaniem np. na listach wyborczych, tyle że to jest po prostu zwyczajnie niewykonalne".

Nie wszyscy zdrowi

Wróćmy jednak do pytania o filozofię ustawy. Niedobrze, jeśli jej wyrazem jest cytowane wyżej zdanie Donalda Tuska. Już dwa razy eksperymentowaliśmy z ujawnianiem list (w 1992 r. mieliśmy "listę Macierewicza", a w 2005 r. - "listę Wildsteina") i dwa razy nic dobrego z tego nie wynikło. Tusk wskazuje na wyższe racje dobra publicznego, tylko czy na pewno prawa osobiste osób nie są ważniejsze od interesu publicznego? Na wyjaśnienie takiej metody lustrowania, że "gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą" abp Józef Życiński, metropolita lubelski, replikował: tylko że to nie są wióry, ale żywi ludzie.

A może pochłonięci logistyką lustracji zapominamy, czemu ma ona służyć? W pierwszej fazie podkreślało się jej konieczność jako zabezpieczenia przed ewentualnym szantażem ze strony dawnych służb. Dziś wyrazicielem myślenia wielu ludzi jest, jak się zdaje, sędzia Nizieński, który w cytowanym wywiadzie na pytanie, po co lustracja, odpowiedział: "Jakże po co? Po to, aby ludzie niegodni, ludzie, którzy się zhańbili tajną współpracą i skłamali w oświadczeniu lustracyjnym, nie pełnili funkcji publicznych, takich, które mają zasadniczy wpływ na losy naszego kraju. Przecież nie może być tak, żeby ci, którzy są niewiarygodni, kłamią, zajmowali ważne stanowiska. (...) Jeżeli chce się mieć zdrowe państwo, trzeba mieć zdrowych ludzi, którzy tym państwem kierują. (...) Lustracja powinna trwać dopóty, dopóki nasze życie publiczne nie zostanie wyczyszczone z ludzi niegodnych".

Jest w tym wiele prawdy, lecz niestety bywa wiele różnych chorób i także stan zdrowia (moralnego, psychicznego) ludzi nieskażonych współpracą z SB może czasem budzić niepokój. Tak, tak, nawet lustracja doskonała nie uzdrowi automatycznie ani państwa, ani społeczeństwa.

"Indeks zasobów IPN" w internecie, a także zawieszanie w sieci "zaświadczeń" o współpracy, nie mogą wykluczać możliwości popełnienia pomyłki. Niesłusznie oskarżeni będą mieli jedną drogę: bronić się przed sądem (na swój koszt) i tam dowodzić swojej niewinności, bo to na nich spada ciężar udowodnienia, że nie byli osobowym źródłem informacji (!). Bez względu na to, czy takich przypadków będzie wiele, czy nie, ten system jest ustawiony na głowie przez to właśnie, że posądzony musi w nim udowodnić swoją niewinność. W demokratycznym państwie prawa to podejrzanemu trzeba udowodnić winę.

***

W Niemczech wyraźnie zakreślono ramy rozliczania z komunistyczną przeszłością. Samego faktu współpracy nie traktowano jako występku, inne były cele. Najpierw więc udostępniono archiwa (zwłaszcza "Stasi") obywatelom. W ten sposób - rozumowano - wiedza "Stasi" na temat obywateli zostanie im niejako zwrócona i zneutralizowana. Potem rozpoczęto rozliczanie prawno-sądowe zbrodni i przestępstw popełnionych w czasie istnienia NRD (1949-89) i "oczyszczanie" służb oraz instytucji publicznych z ludzi dawnego reżimu. Skupiono się zresztą na etatowych pracownikach i współpracownikach "Stasi", pomijając ludzi z partii komunistycznej, co potem oceniono jako błąd.

Jak będzie w Polsce? Nieodwracalny i potrzebny proces odczytywania i udostępniania społeczeństwu akt służb bezpieczeństwa na szczęście będzie postępował. Poznawanie mechanizmów systemu, lepsze rozumienie własnej historii, wyjaśnienie zdarzeń, których bez dokumentów bezpieki nie da się ani poprawnie wytłumaczyć, ani zrozumieć - to są sprawy godne wysiłku. Służą temu aktualnie przygotowywane badawcze i wydawnicze programy IPN. Śmiem wątpić, czy można to samo powiedzieć o coraz gęstszych sieciach zastawianych na byłych pracowników i współpracowników UB/SB. Dotychczasowy system stwarzał aspirującym do publicznych stanowisk szansę na wyznanie faktu współpracy lub rezygnację z ambicji piastowania stanowisk. Co zaś do innych uwikłanych, opracowania historyków pokazywały kontekst sytuacji, przypominały okoliczności, pozwalając zindywidualizować stopień szkodliwości czy winy.

Teraz wszystko ma zostać załatwione odgórnie, przy pomocy zawierającego lakoniczne informacje zaświadczenia: jesteś "osobą, której dane zostały odnotowane w dokumentach organów bezpieczeństwa państwa w charakterze...", lub nie jesteś. Reszta nikogo nie obchodzi.

To się nazywa skuteczność. A filozofia? Tu nie ma żadnej filozofii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2006