Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wszystkie te plany spełzły na niczym. Ciekawe są natomiast wnioski, jakie wyciągnęły partie z jesiennych wyborów. PO i PSL, które tak gorąco protestowały przeciw wprowadzeniu tzw. blokowania list, ochoczo wykorzystywały to narzędzie. PiS podszedł do blokowania z dużą rezerwą (sojusz z Samoobroną i LPR okazał się przed pół rokiem kosztowny i w poparciu wyborców, i w podziale mandatów), niemniej, w obliczu zblokowania się konkurencji, musiał pójść w jej ślady. Osamotniony pozostał natomiast LiD, dla którego nie przyniosło wyraźnego efektu poparcie Kwaśniewskiego (na pewno ambicją byłego prezydenta nie było podniesienie wyników centrolewicowej koalicji o pół procenta).
Wynik wyborów okazał się zaskakująco podobny do tego sprzed pół roku, podobnie jak podział mandatów. Sejmikowi znów grozi pat. Nieuchronnie narzuca się pytanie: po co było jeść tę żabę? Jeśli jednak wgryźć się w te wyniki głębiej, dostrzec można mniej oczywisty sygnał. Procenty były takie same, ale liczby głosów już nie, gdyż frekwencja było o połowę mniejsza niż w listopadzie. Samoobrona i LPR dostały poparcie wyraźnie mniejsze (bez blokowania ludzie Andrzeja Leppera w ogóle nie dostaliby się do sejmiku), PSL stracił jedną trzecią poparcia na rzecz zblokowanego z PiS-em PSL-Piast. Gdyby ten trend się utrzymał, w wyborach do Sejmu "przystawki" czeka polityczna śmierć.
Można by postawić tezę, że scena polityczna się porządkuje. Nie jest to jednak porządek pozwalający na stabilne rządzenie. Za kulisami zamieszanie jest coraz większe, trudno się też spodziewać, że Lepper, Giertych czy Pawlak odejdą z polityki bez walki.