Przykre przełykanie przystawek

Swój największy triumf zamienili w największą porażkę: Samoobrona i Liga Polskich Rodzin tracą w Polsce rację bytu. Ale "połknięcie przez Prawo i Sprawiedliwość obu "przystawek ma wysoką cenę.

16.07.2007

Czyta się kilka minut

Rys. MIROSŁAW OWCZAREK /
Rys. MIROSŁAW OWCZAREK /

Czy można wyobrazić sobie Samoobronę bez Leppera? Raczej trudno: Lepper to jej "być albo nie być". A że tajemnica jego sukcesu stała się także przyczyną klęski, idąc na dno - przy kolejnej odsłonie serialu pt. "Andrzeja Leppera przypadki z prawem" - pociąga za sobą partię.

Sukces, czyli paradoks

To Lepper sprawił, że w 2001 r. Samoobrona znalazła się nagle w parlamencie z 10-procentowym poparciem (1,3 mln głosów). Nagle, bo cztery lata wcześniej zyskała niecały promil (czyli 10 tys. głosów). Rok 2001 to był prawdziwy wyczyn: jak wynika z obliczeń Marcina Kocóra, socjologa z UJ, który badał przepływy elektoratu między partiami, ówczesny sukces Leppera polegał bowiem na skutecznym zmobilizowaniu tych, którzy wcześniej nie głosowali: 70 proc. jego wyborców z 2001 r. to byli ludzie, którzy w 1997 r. w ogóle nie poszli do urn. Samoobrona weszła więc do wielkiej polityki jako ruch protestu, uosabiając nadzieje wykluczonych, którzy wcześniej wybierali polityczną absencję.

Lepperowi pomogło jego nowatorskie (wtedy) podejście do mediów: komunikował się językiem prostym, zrozumiałym dla każdego, wykorzystując świadomie - inaczej niż większość ówczesnej klasy politycznej - potencjał mediów elektronicznych. Upraszczając: gdy Marek Belka oznajmiał, że "występują patologie systemowe", Lepper mówił: "kradną!". Różnica w znaczeniu niewielka - w klarowności przepaść.

Ale było coś jeszcze: w pewnym momencie wydawało się, że Samoobrona stanie się autentycznym ruchem wiejskim. Gdy skończyły się widowiskowe protesty i blokady dróg, jej pomysłem na budowanie poparcia były autentyczne działania społeczne na wsi, np. o charakterze samopomocowym. Nie na długo starczyło dla nich entuzjazmu, ale nikt z innych partii nawet tego nie próbował.

Lepperowi udało się również doprowadzić do skrajności to, czym Wałęsa grał w wyborach 1991 roku, by później całkowicie porzucić: konflikt kulturowy między "wykształconymi" a "niewykształconymi", polegający na - wzajemnie nakręcającej się - niechęci (ci drudzy uważają, że ci pierwsi nimi gardzą; ci pierwsi dziwią się, skąd szczera niechęć tych drugich, skoro "wcale nie gardzimy ciemniakami"). To napięcie nałożyło się na podział na tych, którzy na przemianach po 1989 r. bezapelacyjnie zyskali, i tych, którzy sobie nie poradzili, doznając co najmniej relatywnego zubożenia. Ci pierwsi, do których na pewno zaliczają się dziennikarze, nieustająco podkreślają, że bycie "szczęśliwym, zdrowym i bogatym" to domena wykształconych mieszkańców dużych miast.

Nie tylko Lepper odwoływał się zresztą do zawiedzionych, na swój sposób uczynił to także o. Tadeusz Rydzyk - w sytuacji, gdy media z tzw. głównego nurtu zadowalały się zadowolonymi. Było to chyba jedną z przyczyn sukcesu jego mediów (choć wielu analityków przewidywało ich klapę).

Wracając do Leppera: wchodząc przebojem do mediów, wykorzystał on sytuację, gdy większość dziennikarzy traktowała go jak - pardon - "buraka". Paradoksalnie, ich niechęć działała na jego korzyść: to, co tak drażniło media, czyli, powiedzmy, ubogie wyposażenie kulturowe wodza Samoobrony, było jego atutem. Wyborcom, na których Lepperowi zależało, pokazywało, że "on jest nasz", że nie jest jednym z wielkomiejskich mądrali, którzy przypominają sobie o nas, gdy zbliżają się wybory (na marginesie, ten ostatni sąd ma zakorzenienie w faktach: polski poseł spotyka się w trakcie kadencji z czterokrotnie mniejszą liczbą swych wyborców niż poseł niemiecki).

Zmierzch Leppera

Ale potem zaczęły się schody. Pierwszą przeszkodę w swym rozwoju - od oddolnego ruchu ku normalnej partii - formacja napotkała, gdy okazało się, że kadry ugrupowania Lepper dobiera na swój obraz i podobieństwo. Liderami zostawali ludzie tacy jak on: typ niegdyś udanych przedsiębiorców rolnych, którzy popadli w tarapaty finansowe (lub/i prawne). Wejście do polityki wiązało się dla nich z załatwianiem konkretnych interesów, z immunitetem itd.

A potem? Potem największy sukces Leppera - funkcja wicepremiera i wejście do koalicji rządzącej - stał się początkiem jego końca. Dlaczego? Najprostsza odpowiedź: powoli, ale nieubłaganie zanikają okoliczności, które kiedyś decydowały o jego sukcesie. Choć ciągle istnieją obszary biedy i społecznego wykluczenia, polepsza się sytuacja gospodarcza; zmienia się także wieś (w czym udział ma obecność Polski w Unii). Dalej, w sferze komunikacji społecznej minęła już cała epoka i sztukę, która kiedyś wyróżniała Leppera - jak robić polityczne show, jakim językiem docierać do wyborcy - zdążyli opanować inni politycy.

A w szczególności politycy PiS, którzy potrafią zatroszczyć się nie tylko o to, jak być obecnymi w mediach, ale stosują - jedni bardziej, inni może mniej świadomie - podobny mechanizm paradoksu, który kiedyś pomógł Lepperowi. Skupiając na sobie niechęć sporej części mediów i wielkomiejskich elit (niezależnie od tego, że wielu z nich z tych elit się wywodzi), pokazują sporej części elektoratu, że "są swoi". A fakt, że Lech i Jarosław Kaczyńscy są dziś postrzegani przez tę część elektoratu nie jak dwaj żoliborscy intelektualiści (którymi są), działa na niekorzyść zarówno Leppera, jak i Giertycha. To nie przypadek, że największe sukcesy Samoobrona i LPR odnosiły podczas wyborów samorządowych w 2002 r. (Samoobrona: 16 proc., LPR: ponad 14 proc.), do których PiS i PO poszły wspólnie, zdobywając poparcie niewiele większe od Samoobrony.

Dalej: skandale, finansowe i obyczajowe. Wyniszczają one Samoobronę zarówno od zewnątrz (podważając jej wiarygodność jako "obrońcy uciśnionych"), jak i od wewnątrz. Mało kto zwraca uwagę na ten drugi aspekt, tymczasem w żadnej z polskich formacji nie ma tylu wewnętrznych konfliktów (w poprzedniej kadencji klub Samoobrony stopniał o połowę; stąd potem weksle jako narzędzie do zapewnienia jedności). Ma to konkretne skutki: w wyborach parlamentarnych w 2005 r. i w wyborach do sejmików w 2006 r. Samoobrona - jako jedyna ogólnopolska partia! - nie była w stanie wystawić list we wszystkich okręgach; przyczyną były konflikty wewnętrzne i słabość organizacyjna.

No i sprawa ostatnia: nad głową Leppera wisi dziś miecz o dwóch ostrzach. Pierwsze to weksle: gdyby okazały się nielegalne, i gdyby dodatkowo okazało się, że Samoobrona nie zapłaciła od nich należnych opłat, oznaczałoby to finansowy koniec ugrupowania (komornik na partyjnych kontach). Ostrze drugie to perspektywa zakazu kandydowania do parlamentu dla skazanych. Aby przeszedł, potrzebna jest zmiana konstytucji, a więc zgoda PiS i PO. Na razie jej nie ma: partie zgłosiły osobne projekty; projekt PO obejmuje kazus Leppera (skazanego za zniesławienie z oskarżenia prywatnego), projekt PiS nie. Aby doszło do porozumienia PiS-PO, starczy zmiana jednego zdania w projekcie PiS. W ten sposób być albo nie być Leppera zależy, koniec końców, od tego jednego zdania... Dla premiera to "imadło", które mógłby dokręcać lub poluzowywać aż do wyborczego roku 2009.

Lepper nie zniknie jeszcze z ekranów telewizorów; w sondażach jego partia krąży wokół progu 5 procent. Ale jako polityk dotarł do kresu: dla niego nie ma już dobrych scenariuszy.

Sukces, czyli dar

Do kresu dotarł też Roman Giertych i Liga Polskich Rodzin, która balansuje już nie wokół 5 procent, ale na granicy błędu statystycznego. Wszelako przyczyny jej zmierzchu są inne niż w przypadku Samoobrony, jak inna była jej geneza. O ile "elektorat założycielski" Leppera tworzyli Polacy, którzy wcześniej nie głosowali, to w przypadku "elektoratu założycielskiego" LPR - jak wynika z badań Marcina Kocóra - takich prawie nie było. Liga, która do parlamentu weszła podobnie jak Samoobrona w 2001 r., była jednym ze spadkobierców Akcji Wyborczej Solidarność: 80 proc. wyborców Ligi z 2001 r. stanowili ci, którzy wcześniej głosowali na AWS. Popierali więc ugrupowanie z głównego nurtu polityki, nawet jeśli na jego listach wyszukiwali kandydatów wspieranych przez Radio Maryja. Byli to zatem ludzie, dla których "wyrazistość" partii nie była aż tak istotna.

O tym znaczącym - jak się dziś okazuje - fakcie nie pamiętał jednak człowiek, który w Lidze dostrzegł szansę na realizację swych ambicji: Roman Giertych. On to, wsparty przez środowisko wychowanków Młodzieży Wszechpolskiej, dokonał w ciągu ostatnich lat sprawnego przejęcia Ligi - po to, by na koniec skonstatować, że jego

wewnątrzpartyjny sukces zamienia się w największą porażkę: utratę wyborców.

Giertych zapomniał, że pierwotny elektorat, jaki zdobyła Liga, był elektoratem "podarowanym" i wynikał z kompromitacji AWS. W 2001 r. Liga - jako oferta polityczna - wypełniła pustkę: między z jednej strony schodzącą ze sceny Akcją Wyborczą Solidarność a z drugiej strony raczkującym PiS-em, który także powstał po klęsce AWS i UW i także w 2001 r. po raz pierwszy pojawił się w Sejmie, wtedy z 10-procentowym poparciem. A nie był to wówczas taki PiS jak dziś; warto pamiętać, że ok. 40 proc. jego "elektoratu założycielskiego" w 2001 r. stanowili dawni wyborcy... Unii Wolności; dopiero na drugim miejscu byli wyborcy AWS.

Liga wdarła się niemal na szczyt, w wyborach samorządowych w 2002 r. stając się w niektórych regionach jedną z kilku głównych sił. Profitowała, podobnie jak Lepper, z konfliktu kulturowego, zbierając poparcie "odrzuconych" - tych krytycznie patrzących na to, co działo się po 1989 r., ale bardziej konserwatywnych i bardziej związanych z Kościołem niż wyborcy Leppera: w Małopolsce czy na Podkarpaciu poparcie dla Samoobrony było znikome, Lidze natomiast gwarantowało pozycję w gronie największych partii. Wtedy, tuż przed wejściem Polski do Unii Europejskiej i zaraz po nim, Liga eksploatowała również obawy przed Unią; wybory do Parlamentu Europejskiego w 2004 r. to jej największy sukces - zdobyła więcej głosów niż PiS.

Zmierzch Giertycha

Potem jednak zaczął się zjazd w dół. Liga stała się ofiarą walki między PiS a Platformą: PiS tym bardziej przyciągał do siebie elektorat Ligi, im ostrzej odcinał się od Platformy i walczył z "Polską liberalną". Wprawdzie fiasko sojuszu PO-PiS pozwoliło Lidze wejść do rządu, ale kij ten miał drugi koniec: dziś w Polsce nie ma już miejsca dla Ligi, skoro zapotrzebowanie na taką ofertę polityczną jest konsumowane przez PiS, który stał się "nowym AWS". Czyli ugrupowaniem masowym, darzonym zaufaniem przez tradycyjno-katolicki elektorat. Zaś "Liga wszechpolaków" sama zawężała swój potencjał: młodzi i wielkomiejscy liderzy, jak Giertych czy Wierzejski, są zdecydowanie mniej "swoi" dla mieszkańca podkarpackiej wsi niż Przemysław Gosiewski. To, że mówią o wartościach i tradycji, nie ma znaczenia: przeciętny wyborca głosuje nie wedle tego, co kto mówi, ale w jakim stopniu mówiący ucieleśnia jego wyobrażenia o świecie.

Dziś w całym kraju starsi wiekiem i doświadczeniem działacze Ligi - o ile jeszcze nie zostali wypchnięci przez wszechpolaków - sami skwapliwie przechodzą do PiS-u.­ Jarosław Kaczyński jest dla nich bardziej wiarygodny niż "chłopcy Romana".

Podobnie jak Lepper, także Roman Giertych długo jeszcze nie zniknie z ekranów; o to zadbają już same media, pastwiąc się nad jego kolejnymi pomysłami. Ale i dla niego nie ma już dobrych scenariuszy.

Grzech ordynacji

Jednak przełykanie "przystawek" ma swą cenę. Zagarnięcie ich wyborców przez PiS odbywa się kosztem utraty sporej części elektoratu centrowego (choć procenty się nie zmieniają, są to inne już procenty; w wyborach do sejmików PiS stracił co czwartego wyborcę na Górnym Śląsku i co trzeciego w Krakowie). Energia rządu spala się w rozwiązywaniu niekończących się konfliktów związanych z osobami Leppera i Giertycha. Sojusz z nimi kompromituje PiS także w oczach ludzi mu przychylnych, którzy - jak publicyści "Rzeczpospolitej" czy "Dziennika" - niemal codziennie wypominają Kaczyńskiemu jego sojuszników. Zarazem PiS wiele ryzykuje: w 2009 r. może powtórzyć "wariant węgierski", gdzie prawicowy Fidesz zebrał najwięcej głosów, ale zabrakło mu sojuszników i koalicję utworzyły wspólnie partie lewicowo-centrowe.

Tyle dobrego, że zmierzch Samoobrony i Ligi oczyści choć trochę politykę z wyjątkowo podejrzanych indywiduów. Ale nie ma się co łudzić: życie polityczne pozostanie patologiczne. Bo problem nie tylko w Lepperze i Giertychu. Po 1989 r. każde ugrupowanie miało swój mniejszy lub większy wkład do (niespisanych) dziejów politycznych patologii. W przeszłości każda ze współrządzących mniejszych partii, ówczesnych "przystawek" (także UW czy PSL), chciała być "głównym daniem", starając się deprecjonować swego partnera. Każda też żyła w obawie, że zostanie "przełknięta", co zmuszało ją do panicznych ruchów. To ordynacja - sposób wybierania posłów, skłaniający ich (i partie) do ciągłej walki między sobą - sprawia, że zbudowanie stabilnej koalicji rządzącej jest tak trudne. A na to, by ordynację mądrze zmienić, ciągle brakuje czasu. Nie pomaga w tym wyjątkowa chwiejność elektoratu: z wyborów na wybory zdanie zmienia ni mniej, ni więcej tylko połowa Polaków...

Krzaklewski, Miller, Kaczyński - różni ich wiele, ale łączy jedno: wszyscy szli do władzy z przekonaniem, że będą sprytniejsi, mądrzejsi i skuteczniejsi od poprzedników. Wszystkim własny obóz rządowy rozłaził się w szwach, wymuszając skupianie się na grach o poparcie, a nie na strategicznych projektach. Czas już zauważyć, że nie jest to ich indywidualna "zasługa".

Pocieszmy się, że nasze patologie nie są specyfiką polskiego charakteru narodowego: w Finlandii czy Włoszech, gdy obowiązywała tam podobna jak u nas ordynacja, rządy zmieniały się co kilkanaście miesięcy przez 50 lat. Tylko czy to jakaś pociecha?

JAROSŁAW FLIS jest socjologiem UJ, zajmuje się badaniem mechanizmów władzy. Ostatnio opublikował książkę "Samorządowe Public Relations". Stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 29/2007