Nie przestanę być księdzem

Mówią, że jestem diabłem wcielonym, belzebubem, masonem. Skąd w ludziach tyle jadu? Muszę z tym żyć.

22.07.2013

Czyta się kilka minut

MAREK ZAJĄC: Co teraz?
KS. WOJCIECH LEMAŃSKI: Nie rozumiem pytania.
Co dalej z ks. Wojciechem Lemańskim? Zwłaszcza po komunikacie kurii warszawsko-praskiej z 21 lipca. Zarzuca się w nim, że m.in. miał się Ksiądz stać dobrowolnym zakładnikiem mediów i wyrządzić Kościołowi krzywdę – mimo deklaracji, że Ksiądz Kościół „kocha”. Ten cudzysłów jest w oryginale.
Kolejnymi atakami kurii przestałem się już przejmować. Odpowiem tylko tyle, że Kościół kocham nie tylko w cudzysłowie. I nadal idę drogą kapłańską wyznaczoną przez Tego, który mnie powołał. Zarazem idę moją ścieżką dialogu chrześcijańsko-żydowskiego, na którą też wezwał mnie Najwyższy. Czekam też na rozpatrzenie przez Stolicę Apostolską rekursu, czyli odwołania od decyzji biskupa warszawsko-praskiego, który chce mnie usunąć z parafii w Jasienicy.
Kościelna procedura odwoławcza ma taki walor, że można ją przerwać, jeżeli tylko biskup zmieni zaskarżoną decyzję. Tak właśnie się stało, gdy abp Henryk Hoser chciał mnie karnie przenieść do parafii w Kicinach. Nie zgodziłem się i złożyłem rekurs, ale wtedy biskup zmienił zdanie. Z Watykanu dostałem odpowiedź, że w związku z tym rekursu nie rozpatrzą, bo stał się bezprzedmiotowy. Teraz też byłoby to najlepsze wyjście.
Ale mało prawdopodobne.
Po perypetiach z kurią warszawsko-praską nauczyłem się już niczemu nie dziwić. Poza tym nauczyłem się cierpliwości i prawa kościelnego.
Abp Hoser wycofujący się z decyzji? To byłby chrześcijański happy end. Ale jeszcze piękniejsze byłoby, gdybyście się spotkali i wszystko sobie wyjaśnili. To możliwe?
Tych spotkań było wiele, np. przy przekazywaniu kolejnych dekretów i decyzji. Od razu starałem się reagować na zarzuty.
Słyszę, że omijam spotkania kapłańskie. Odpowiadam: „Przecież jeżdżę na dni skupienia, spotkania proboszczów, wszystkie uroczystości”. Arcybiskup: „Tak, ale ksiądz jest obecny tylko ciałem”.
Słyszę, że bojkotuję inicjatywy diecezjalne, np. nawiedzenie figury Matki Bożej Loretańskiej. Odpowiadam: „Przecież w wielu parafiach była przez dobę, a u mnie przez trzy dni. Niemal wszyscy uczestniczyli w nawiedzeniu, bo akurat trwały rekolekcje wielkopostne. Cała szkoła, dzieci, nauczyciele, rodzice i starsi. Ojciec Maciej Zięba, który głosił nauki, włączył nawet wątek nawiedzenia do rozważań”. Arcybiskup: „Ale to tak, jakby wcale nawiedzenia nie było”. Proszę mi podpowiedzieć, jak mamy sobie cokolwiek wyjaśniać?
A koronny argument, że podważam nauczanie bioetyczne episkopatu?
Mówię: „Nawet we wciąż przywoływanym programie Tomasza Lisa oświadczyłem, że przedstawianie mnie jako człowieka, który się dystansuje od nauki Kościoła – jest nieprawdziwe. Ja dystansuję się tylko od języka, którym posłużono się przy okazji dyskusji wokół dokumentu przygotowanego przez Zespół Episkopatu Polski ds. Bioetycznych”. Arcybiskup: „Ksiądz jest za mądry, żeby głośno powiedzieć to, co myśli”.
Trudno się bronić, gdy ze strony arcybiskupa nie słyszy się pytań, tylko tezy nie do obalenia.

Ostatnio zaroiło się od komentarzy, że w Watykanie za pontyfikatu Franciszka wiele się zmieniło i może Ksiądz liczyć na przychylne rozpatrzenie sprawy. Ale to dziecinne myślenie, nieszczęsne dziedzictwo czasów, gdy nic nie umieliśmy załatwić sami, więc z każdą sprawą jeździło się do Jana Pawła II. Franciszek o ks. Lemańskim nawet nie usłyszy.
Tu nie chodzi o papieża, tylko o zwykłą chrześcijańską sprawiedliwość, zapisaną w prawie Kościoła. Każda watykańska instancja – Kongregacja ds. Duchowieństwa, Druga Sekcja Sygnatury Apostolskiej czy Kamera Apostolska – zbada argumenty obu stron. Przed chwilą usłyszał pan, jak odpowiadam na zarzuty. Są bezprzedmiotowe, dlatego wierzę w pozytywne rozstrzygnięcie. Nie oczekuję atencji, tylko sprawiedliwości. To aż tak wiele?
Nie postawiłbym grosza, że Watykan weźmie stronę Księdza, a nie arcybiskupa.
A ja uważam, że w Watykanie też są ludzie wierzący. Kiedy podczas sowieckich prześladowań skazywano niewinnych ludzi, mówili do sędziów: „Przecież wszyscy umrzemy”. Bo każdy kiedyś stanie przed trybunałem, który zna prawdę. Dlatego wierzę, że kurialiści rozpatrujący sprawę, która przyszła do Rzymu z dalekiego kraju, będą szukać sprawiedliwego rozstrzygnięcia, a nie zastanawiać się, czy chodzi o księdza albo biskupa.
Boli mnie argument powtarzany przez księży i katolickich publicystów, że złożenie rekursu jest wypowiedzeniem posłuszeństwa przełożonemu. Gdyby tak było, Kościół ogłosiłby, że podwładny musi pogodzić się z każdą decyzją. Nawet niesprawiedliwą. Ale w prawie kanonicznym zapisano coś zupełnie innego.
Przyjmijmy czarny dla Księdza scenariusz: Watykan podziela argumentację abp. Hosera. Odwołać się można już tylko do Sądu Ostatecznego.
Spokojnie. Powtarzam: ufam, że nie będę musiał iść drogą wyznaczoną przez prawo do samego końca. Może już na początku, a może w połowie drogi biskup zmieni zdanie.
A gdy Ksiądz przejdzie już całą drogę i uderzy głową w mur?
Jeżeli wszystkie instancje podtrzymają argumentację biskupa, będę się czuł niesprawiedliwie osądzony i pomówiony, ale się im podporządkuję. Bo to jest mój Kościół.
Rozczarował Ksiądz tych, którzy od dawna widzą ks. Lemańskiego bez sutanny.
Rozumiem, jeżeli mówią tak ludzie spoza Kościoła. Często w komentarzach do moich felietonów czy homilii pytają: „Po co ty się jeszcze z tą czarną sotnią i hołotą zadajesz? Zrzuć tę sukienkę i bądź normalnym człowiekiem”. Tak może to wyglądać dla kogoś z zewnątrz. Jeżeli natomiast podobne sugestie czy propozycje wychodzą od księży albo katolików – mam do nich żal. Ja tego rozwiązania w ogóle nie biorę pod uwagę i właśnie do tych ludzi skierowałem słowa, że nie pozwolę się z Kościoła wypchnąć. Do tych, którzy myślą, że znalazłem się wśród nich przez pomyłkę albo jestem piątą kolumną, ale na szczęście za chwilę sobie pójdę.
Możemy teraz spojrzeć na krajobraz po bitwie?
Dlaczego po bitwie?
W poniedziałek 15 lipca, gdy wierni w Jasienicy wypychali samochód z dziekanem z Tłuszcza, kanclerzem kurii i administratorem parafii – pachniało bitwą.
Mnie to przerosło – przyznaję. Nie wierzyłem, że kuria zdecyduje się na tak prowokacyjny ruch.
Prowokacyjny?
Dlaczego po tym, co ujawniłem na temat postępowania kanclerza, ks. Wojciecha Lipki, i niecnego zachowania dziekana, ks. Władysława Trojanowskiego – właśnie tych ludzi wysłano, by przejęli parafię, którą jeden i drugi tyle razy skrzywdził?
Jak?
Parafian z Jasienicy darzę wielkim szacunkiem. Dźwigają skutki traktowania ich proboszcza przez kurię i biskupa. Od ludzi Kościoła oberwali już nie raz. Dziekan powiedział sołtysowi z Jasienicy, który przyjechał porozmawiać o parafii: „Pan to niech jedzie sprzątać ulice”. A parafian z Jasienicy obrażał, wyzywał ich od komunistów i mówił, że przed nimi nie będzie się tłumaczył, bo to nie jest ich sprawa. Mówił do nich – i o nich – w homiliach i ogłoszeniach parafialnych: że ich proboszcz niszczy Kościół, a oni, wspierając go, robią to samo. Odmawiano tam nowożeńcom spowiedzi tylko z tego powodu, że byli z Jasienicy.
W tamten poniedziałek emocje puściły wszystkim. Mnie, księżom i parafianom. Kiedy potem zobaczyłem w internecie, jak ludzie wypychają samochód – uświadomiłem sobie, że za pięć minut nikt nad tym już nie zapanuje. Zadzwoniłem do kanclerza, że chciałbym umówić spotkanie w związku z przekazaniem parafii administratorowi. Zapytał: „Czy zgodzi się ksiądz, żeby to było bez udziału mediów?”. „Tak”. „A bez rady parafialnej?”. „Tak”. Zaproponowałem, żeby podjechali od strony garażu, bo przed plebanią stoją dziennikarze. Poprosiłem też, żeby w rozmowach nie uczestniczył dziekan. Nie było problemu, z dekretu zaraz zniknęło jego nazwisko.
Rozmowy trwały pięć godzin, nie były proste. Ale obie strony dostrzegły, że jest dobra wola. Tekst porozumienia kanclerz notował odręcznie. Zapytałem, czy pojedzie do kurii, przepisze to i mi prześle. Odpowiedział: „Nie. Mamy tekst, przeczytamy i podpiszemy. Jak Ksiądz Arcybiskup zatwierdzi, porozumienie wejdzie w życie”. Późnym wieczorem dostałem telefon, że abp Hoser zaakceptował tekst bez poprawek.
Biskup nie mianował nowego proboszcza, tylko zgodnie z prawem wyznaczył administratora do czasu rozpatrzenia rekursu. Z reguły postępuje się tak w sytuacjach szczególnych, gdy np. księdza oskarżono o molestowanie albo popadł w alkoholizm. Procedura rekursowa może potrwać bardzo długo, więc trudno, by taki człowiek opiekował się parafią. Biskup uznał, że także w moim przypadku należy tak postąpić. Nadal mam jednak prawo mieszkać w Jasienicy. Ale postanowiłem tego uprawnienia nie nadużywać i zamieszkać u emerytowanego księdza w sąsiedztwie. Na plebanii w Jasienicy będę raczej gościem.
Będę robił wszystko, żeby w Jasienicy zachować pokój. Przypomnieliśmy, że nie jestem obciążony żadnymi karami i uzgodniliśmy, że ilekroć będę chciał, będę mógł stawać przy ołtarzu w tutejszym kościele. Ale obiecałem, że też nie będę tego nadużywał. Nie poproszę, żeby np. mieć własną Mszę w niedzielę.
Czuje się Ksiądz współodpowiedzialny za wydarzenia z tamtego poranka?
Czuję się odpowiedzialny za to, że emocje przekroczyły niebezpieczny próg. Gdybym mógł cofnąć czas, starałbym się tonować emocje. Daleko mi do ideału. Też mam uczucia, które sprawiają, że czasem głos więźnie w gardle albo mówię coś, czego nie powinienem. Spotkanie z dziekanem Trojanowskim w obecności parafian, przed kamerami, sprawiło, że wróciły złe wspomnienia. Ciężko się było opanować.
Nasz biskup jest szczery. Raz powiedział mi: „Przeglądałem księdza teczkę i nie znalazłem nic negatywnego. Ale poleciłem ks. Trojanowskiemu, żeby zbierał materiały”. Potem zadzwonił nieżyjący już dziś kard. Kazimierz Świątek z Białorusi, gdzie pracowałem siedem lat, i pyta: „Księże Lemański – nigdy nie byliśmy per ty – co ksiądz narozrabiał, że nawet u nas szukają na księdza haków?”. Uśmiechnąłem się: „Nic ponad to, co robił sam Ksiądz Kardynał”. A kiedyś kard. Świątek, zaproszony na obrady Episkopatu Polski, powiedział: „Gdy patrzę na samochody, którymi przyjechaliście, to się zastanawiam, po co bicz na siebie kręcicie?”. Prymas Glemp odparł: „Dziękujemy Księdzu Kardynałowi za rekolekcje”. A kard. Świątek na to: „To nie rekolekcje. To braterskie upomnienie”.
Abp Hoser przeczytał mi nawet obciążający mnie list od jednego z księży, który przekazano na prośbę dziekana. Jak wobec parafian i tego dziekana miałem przyznać, że udało mu się wreszcie usunąć mnie z parafii? Dziekan obiecał mi to już trzy lata temu.
A co z parafianami w Jasienicy? Przegrali czy wygrali?
Szczerze?
Szczerze.
Myślę, że naprawdę wszyscy zwyciężyliśmy.
Serio? Katolicyzm bywa ostro atakowany w mediach, często także nieuczciwie. Nie ma Ksiądz wrażenia, że jego sprawa stała się dla wielu poręczną pałką, żeby tłuc w Kościół? Zwłaszcza gdy oświadczył Ksiądz, że w styczniu 2010 r. abp Hoser dwukrotnie pytał, czy nie jest Ksiądz obrzezany?
Starałem się przez trzy i pół roku wyjść z tego zgodnie z nauczaniem Ewangelii. Gdy jednak okazało się, że otrzymuję tylko coraz więcej bolesnych razów, co może doprowadzić do sytuacji, która mnie przerośnie – zdecydowałem się opowiedzieć o wszystkim publicznie.
Tak – miałem świadomość, że wybuchnie skandal. Ponad pół roku temu prosiłem nuncjusza o pomoc, żeby go uniknąć. Rozwiązać rzecz godnie i dyskretnie.
Jaka była odpowiedź?
To jest sprawa księdza z biskupem, więc proszę to samemu załatwić. Poczułem się opuszczony. Nuncjusz potraktował rzecz po urzędniczemu. Niczego nie zaproponował – np. spotkania u siebie czy u metropolity. Zapewne miał inne sprawy na głowie?
Tymczasem w powietrzu wisiała groźba suspensy. Kanclerz ks. Lipka mówił wprost: „Gdyby Ksiądz Arcybiskup chciał, to już dawno sieknąłby księdzu suspensę”. Spytałem: „Za co?”. Odpowiedź była krótka: „Ma takie prawo”. Uświadomiłem sobie, że gdy spadną na mnie naprawdę ciężkie kary, ujawnienie słów arcybiskupa ze stycznia 2010 r. będzie wyglądało na zemstę albo wołanie człowieka już spoza Kościoła. I zrobiłem, co zrobiłem.
Krzywda Księdza to jedno. Ale na ile uczciwe jest np. mieszanie tamtego wydarzenia z zarzutami wobec abp. Hosera o jego rzekomą współodpowiedzialność za zbrodnie w Rwandzie?
Słowa tuż po wypowiedzeniu ich publicznie przestają być nasze. Media robią z nimi, co chcą.
Pytam raz jeszcze: czy abp. Hosera nieuczciwie zaatakowano w związku z ludobójstwem w Rwandzie?
Nie mam wiedzy, żeby odpowiedzieć. Natomiast nie widzę nic złego w pytaniach o rolę abp. Hosera w Kościele rwandyjskim, gdzie de facto pełnił rolę przedstawiciela Stolicy Apostolskiej. Świat ma prawo pytać. Jeżeli nie mamy nic do ukrycia, powinniśmy jasno i odważnie odpowiadać.
Z czystym sumieniem mogę natomiast powiedzieć coś innego. Bp Sławoj Leszek Głódź wprowadził do naszej diecezji wojskowy dryl; wszyscy stawali niemal na baczność, gdy wychodził z samochodu albo szedł do kurii. Sądziłem, że po przyjściu abp. Hosera na Pragę będziemy mieli każdego roku – od kwietnia do czerwca – wspomnienie rzezi w Rwandzie. Będziemy na jego prośbę odprawiać nabożeństwa za setki tysięcy ludzi zaszlachtowanych maczetami. Poświęcił przecież temu krajowi dwadzieścia lat życia. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Temu się dziwię, podobnie zresztą jak wielu innych.
W rozmowie z „Do Rzeczy” abp Józef Michalik mówił, że celem wielu nie jest „obiektywizm ani pomoc księdzu. Czy ks. Lemański tego nie widzi? Nie widzi tego, co widzą nawet obserwujący tę sytuację z daleka? Nie widzi, że laicka prasa skorzystała z okazji i atakuje arcybiskupa za to, że jest ortodoksyjnie poprawny? Wykorzystują sytuację, by ks. Lemańskim uderzyć w biskupa”.
Jak ktoś chce uderzyć, to kij zawsze znajdzie. Kiedyś miałem taką rozmowę z abp. Hoserem: „Czy ksiądz wie, że piszą o księdzu w gazetach wrogich Kościołowi? W tygodniku, którym kieruje dawny rzecznik rządu PRL? W piśmie, gdzie pracuje jeden z zabójców ks. Popiełuszki?” „Księże Arcybiskupie, ja z tymi gazetami nie współpracuję. Zresztą tam piszą też o Księdzu Arcybiskupie”. „No tak, ale o mnie piszą źle!” „A to już nie moja wina”.
Media mogą napisać o każdym, co chcą. Czy z tego powodu mamy zamykać się w wieży z kości słoniowej i nic nie mówić, bo każde nasze słowo może być opacznie zrozumiane, zmanipulowane albo stanowić przyczynek do ataku na Kościół?
Mówi Ksiądz, że wszyscy są zwycięzcami. To nieprawda. Bez względu na liczne głosy poparcia do abp. Hosera już na zawsze przylgnęła łatka biskupa, który pytał, czy Ksiądz jest obrzezany.
Bo tak było! A całą sprawę można było rozwiązać po chrześcijańsku już dawno. I nadal można.
Teraz? Jak?
Mam dar przebaczenia dla tego, kto o przebaczenie zabiega. Jeżeli jednak człowiek nie widzi zła, które wyrządził – nie można ot tak wybaczyć.
Jezus tak czynił.
Nie. Nigdy.
Na krzyżu...
Gdybym powiedział, że przebaczam abp. Hoserowi, bo nie wiedział, co czyni – byłbym od razu oskarżony, że uznaję przełożonego za nie do końca rozgarniętego. W sercu już zresztą wybaczyłem. Ale pamięta pan, gdy pewien czytelnik podburzony przez portal Fronda.pl napluł mi w twarz? Gdybym temu człowiekowi natychmiast powiedział, że nic się nie stało i wybaczam, byłbym idiotą. I za chwilę znowu by mnie opluto.
Kuria zaprzecza, aby abp Hoser kiedykolwiek pytał Księdza o obrzezanie. Staraliśmy się o wywiad z biskupem warszawsko--praskim. Na razie bez skutku. Ale w prywatnych rozmowach ponoć także sam arcybiskup zaprzecza.
Oświadczenie kurii nie ma znaczenia, bo rozmowa z abp. Hoserem była w cztery oczy. A jednego jestem pewien: Ksiądz Arcybiskup nie skłamie. Może nie ujawnić, jak było. Milczeć. Ale – powtarzam – nie skłamie. W ciągu tych trzech i pół roku wiele razy pisałem do abp. Hosera, nawiązując do tamtego wydarzenia. Nigdy nie zaprzeczył.
A co Księdza podkusiło, żeby postępowanie abp. Hosera połączyć początkowo z nazwiskiem kard. Keitha O’Briena, który seksualnie molestował księży?
Naprawdę nie miałem wiedzy o postępowaniu szkockiego kardynała. Dowiedziałem się tylko, że nie jedzie na konklawe. Na dwóch katolickich stronach przeczytałem, że nie jedzie ze względu na oskarżenie przez jednego z księży o niestosowne zachowanie. To zdanie zapadło mi w pamięć. Uznałem, że tak się zwykło mówić w Kościele, jeżeli nie chce się zdradzać gorszących szczegółów.
Ale jeszcze zanim poznaliśmy szczegóły, mówił Ksiądz, że nikt nie ma prawa domagać się od osoby, która została skrzywdzona „przez molestowanie, zgwałcenie, żeby jeszcze raz o tym opowiedziała”.
To była reakcja na domaganie się, żebym o wszystkim opowiedział publicznie. Chciałem zwrócić uwagę, że zachodzi tu identyczny mechanizm jak w przypadku osób molestowanych.
Ostatnio stałem się powiernikiem historii wielu ludzi, którzy zostali w Kościele zranieni i trudno było im zrzucić z siebie tamtą przeszłość. Przede wszystkim im nie ufano. Zmuszano raz, drugi i piąty, żeby opowiadali o bolesnych wydarzeniach. A gdy się przełamywali, wszystko od razu podawano w wątpliwość. Zdawało ci się, sam to sprowokowałeś, to nie było intencją tamtego księdza itp. Wielu przestało dochodzić sprawiedliwości, bo ich zaszczuto.
Skontaktował się ze mną np. misjonarz, którego jako dziecko molestował proboszcz. Powiedział chłopcu, że pójdzie do nieba, jeżeli nikomu o niczym nie powie. Teraz mówi: „Jestem misjonarzem. Od tamtych wydarzeń minęło kilkadziesiąt lat. I proszę, aby ksiądz mówił o tych sprawach, bo ja wciąż nie mogę dojść do siebie. Wybaczyłem temu księdzu, niedawno się z nim nawet spotkałem. Jest już emerytem. Ale skrzywdził mnie tak głęboko i tak długo milczałem, że do dziś noszę w sobie ropiejącą ranę”.
Gdy zorientowałem się, że abp. Hoserowi zaczyna się przypisywać działania sensu stricto seksualne, natychmiast przeprosiłem, bo zauważyłem, że nieświadomie sprowokowałem takie domysły.
Okładka „Newsweeka” z zeszłego tygodnia: Wąsosz, miejsce pogromu Żydów w 1941 r. Ks. Lemański z kipą na głowie stoi pośród zbóż. Tytuł: „Wróg Kościoła numer jeden”. Nie czuje się Ksiądz wciskany w nie swoje buty?
Pewnie, że tak. Osoba publiczna traci kontrolę nad swoim wizerunkiem. Nie akceptuję wielu treści publikowanych o mnie. Niektórzy piszą, chociaż ze mną nawet nie rozmawiali, a już doskonale wiedzą, jaka jest prawda. Kiedy nazywano mnie naczelnym rabinem diecezji warszawsko-praskiej, traktowałem to z przymrużeniem oka. Podobnie jak teraz ową okładkę.
Dostaję mnóstwo listów, również tych podpisanych „ksiądz” albo „prawdziwie wierzący”, w których wylewa się na mnie wiadra pomyj. Jestem diabłem wcielonym, belzebubem, masonem. Cóż, „Żyd” nie jest określeniem, którego bym się wstydził – to już wiedzą. Skąd w ludziach tyle jadu? Muszę z tym żyć.
Wracając do zysków i strat. De facto rozpadła się Polska Rada Chrześcijan i Żydów. Członków podzieliło oświadczenie w Księdza obronie, które wystosował reprezentujący stronę żydowską Stanisław Krajewski.
To skomplikowana sprawa. Jakiś czas temu napisałem do Rady, że bardzo cenię sobie udział w tym gremium, ale proszę, żeby nie wypowiadała się w mojej sprawie. Stało się inaczej. Rada to znacznie więcej osób niż te trzy, które odeszły.
A co z parafianami z Jasienicy? Nie należą do wygranych.
Wszystkich nas to wiele kosztowało. Kiedy po roku opuszczałem moją pierwszą w życiu parafię, przeżywałem odejście, bo zżyłem się z wiernymi. Gdy wracałem z Białorusi do Polski, na odjezdnym ludzie pytali z wyrzutem, dlaczego ich zostawiam. Kiedy bp Głódź powiedział, że mam jechać do Jasienicy, szukałem na mapie, gdzie to jest. Wszędzie zostawiłem kawałek siebie, ale zabrałem też kawałek doświadczenia tych ludzi.
A teraz w Jasienicy zostaje jeszcze poczucie niesprawiedliwości i rozgoryczenia.
Tego się nie uda uniknąć. Tak jest zawsze, gdy np. z parafii odchodzi lubiany wikariusz. Sam jestem zwolennikiem kadencyjności proboszczów. Popierałem stawiany na ogólnopolskim synodzie postulat, żeby proboszcz opuszczał parafię po czterech, maksymalnie po sześciu latach. Tyle wystarczy, by parafię poznać i coś dobrego zaszczepić.
Zwykłe przeniesienie proboszcza nie rani tak jak jego karne usunięcie.
Zgoda, ale co w związku z tym? Oczywiście uważam, że w moim przypadku zapadła decyzja niesprawiedliwa. Tak samo myśli wielu parafian. Czy można to jakoś...
...zaleczyć?
Do każdego błędu można się przyznać. Powiedzieć, że nie mieliśmy całościowego obrazu sytuacji, ale poznaliśmy inne argumenty i odwołujemy decyzję. Świat ani diecezja się nie zawalą.
Zostawia Ksiądz parafian mocniejszymi?
Wierzę, że czegoś się wszyscy nauczyliśmy.
Czego?
Chociażby tego, że można stawić czoło trudnej przeszłości. W Jasienicy ginęli Żydzi, którzy uciekali z transportów do Treblinki. Sam byłem zdziwiony, gdy dziennikarzom chwytającym tu ostatnio każdego, żeby porozmawiać – ci ludzie opowiadali o Żydówce, którą okradziono ze wszystkiego, co miała. Potem przyprowadzono Niemca i dokończył dzieła. Albo o dwóch Żydach, których zakopano na jednym z podwórek. Gdy przez półtora roku nie mogłem się doczekać na decyzję biskupa, co zrobić z macewami, które do mnie trafiły – zapytałem parafian, czy zbudujemy symboliczną mogiłę. Około tysiąc stu parafian było za, szesnastu przeciw.
Jak macewy trafiły do Księdza?
Pewien ksiądz dał drugiemu księdzu – w ramach wdzięczności za wygłoszone rekolekcje – macewy, które leżały przy plebanii. Obdarowany usypał z nich Golgotę i postawił na szczycie krzyże. Zaproszony na poświęcenie biskup kazał przysypać to ziemią, bo będzie skandal. Potem przyjechał ks. Lemański, poprosił komendanta policji oraz burmistrza Tłuszcza o pomoc i zabrał macewy.
Są i tacy, którzy po decyzji o usunięciu Księdza z parafii deklarują, że odchodzą z Kościoła. Ksiądz napisał na blogu, że nie zamierza ich zatrzymywać. To dziwne.
Szacunek dla wolności człowieka jest wpisany w chrześcijaństwo.
Ale przecież mógłby Ksiądz po prostu powiedzieć, że nadal mają w Kościele miejsce.
Proszę wybaczyć, ale wydaje mi się, że wszystko, co dotychczas robiłem i pisałem, pokazywało, że dbam w Kościele o miejsce dla tych ludzi. Teraz też nikogo nie wypędzam, ale szanuję ich decyzję. I nigdy nie powiem, żeby nie odchodzili, bo czeka ich ogień piekielny.
Rozumiem ich rozgoryczenie i ból. Nie nazywam ich nawet synami marnotrawnymi, bo w przypowieści mogło być i tak, że syn odszedł np. zwiedziony chęcią odrzucenia autorytetu Ojca.
Jeżeli jednak ci ludzie odchodzą, bo zostali w Kościele zranieni, nie znaleźli zainteresowania ich sprawami albo księża kojarzą się im z niezdrową dominacją, pedagogiką strachu itp. – niech odejdą.
Nie wierzę, że Ten, w którego wierzę – zostawi ich bez opieki. Pozostaną pod skrzydłami Opatrzności, tyle że już nie w miejscu, które ich zraniło, zgorszyło, zbulwersowało czy odepchnęło. Owca odeszła, a Pasterz będzie jej szukał. Ja też będę ich szukał.
Osobisty bilans zysków i strat ks. Lemańskiego?
Obroniłem to, o czym pisałem do abp. Hosera i nuncjusza. Mam jedno dobre imię i nie mogę pozwolić, żeby zostało zmieszane z błotem. Żeby mi przypisano, że jestem wrogiem Kościoła. Żeby mnie z Kościoła wypchnięto. Co straciłem? Jestem rozbity psychicznie.
Ale ten jeden zysk, że nie przestałem być księdzem ani człowiekiem... Że mogę spojrzeć w oczy tym ludziom... Spojrzeć w lustro...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2013