Po stronie Boga

Jest rzeczą gorszącą, że dwóch ludzi Kościoła nie może się spotkać, szczerze porozmawiać i pojednać. Biorąc pod uwagę hierarchiczną zależność, nie ma innego wyjścia: zaproszenie powinien wystosować abp Hoser.

11.06.2013

Czyta się kilka minut

Ks. Wojciech Lemański przed kościołem w Jasienicy / Fot. Filip Klimaszewski dla „TP”
Ks. Wojciech Lemański przed kościołem w Jasienicy / Fot. Filip Klimaszewski dla „TP”

W oczach niewierzącego zakrawa to na ironię losu, ale wierzący może w tym dostrzec znak od Opatrzności. Najsłynniejsze zdanie kodeksu prawa kanonicznego, wieńczące ogłoszony w 1983 r. dokument, poucza, że salus animarum, zbawienie dusz „zawsze winno być w Kościele najwyższym prawem”. Ten fundamentalny komentarz odnosi się bezpośrednio do kanonów regulujących... usuwanie i przenoszenie proboszczów.

SPIRALA ZGORSZENIA

Kurialna kartoteka ks. Wojciecha Lemańskiego, od lat zaangażowanego w dialog z Żydami i znanego z ciętego języka komentatora – pęka w szwach. Przypomnijmy: zaczęło się trzy lata temu od dekretu o karnym przeniesieniu proboszcza z parafii w Jasienicy – oprotestowanego przez parafian i samego zainteresowanego, pełnego prawnych niedociągnięć i w końcu wycofanego przez arcybiskupa warszawsko-praskiego. Początek 2012 r. przynosi pierwsze upomnienie kanoniczne. Potem dochodzą: zakaz nauczania religii w szkole, zaś w maju tego roku – kolejne upomnienie i zakaz wypowiadania się w mediach. No i jeszcze formalnie niewyartykułowana, ale majacząca groźba suspensy. Zagmatwaną historię, a także towarzyszące jej prawne i psychologiczne zawiłości, skrupulatnie opisano i wyważono w poprzednim numerze „Tygodnika”.

Poruszający tekst Zuzanny Radzik sprowokował w innych mediach lawinę artykułów, komentarzy i wywiadów z jego głównym bohaterem. Sprawa ks. Lemańskiego stała się sprawą publiczną. Bez złudzeń jednak: wkrótce temat się dziennikarzom znudzi, a przy duchownym pozostaną tylko najwierniejsi z parafian i przyjaciół. A naprzeciw będzie nieprzychylna kuria i abp Henryk Hoser, który – jak dowiedzieliśmy się z zeszłotygodniowego artykułu – podczas osobistych rozmów z ks. Lemańskim zdawał się rozumieć racje proboszcza, ale potem w urzędowych pismach nie stronił od ostrych nagan i ciężkich zarzutów.

Zapominając o osobistych sympatiach czy antypatiach, spróbujmy spojrzeć na sprawę obiektywnie. Czarno na białym widać, że prawo kanoniczne tu zawodzi. Zuzanna Radzik trafnie diagnozowała, że perypetie proboszcza z Jasienicy przypominają samonakręcającą się spiralę: kuria upomina, ksiądz ma coraz mniej do stracenia, mówi coraz ostrzej, kuria znowu upomina i grozi, na co ksiądz...

FAŁSZYWE PODSZEPTY

Na szczęście twórcy kodeksu prawa kanonicznego, na którego polu kuria warszawsko-praska i ks. Lemański toczą niezmordowany pojedynek na dekrety, rekursy, upomnienia i odwołania – doskonale rozumieli, jak ułomny, chociaż niezbędny dokument stworzyli. Przecież sama Ewangelia jest w dużym stopniu opowieścią o napięciu między literą beznamiętnych przepisów a Miłością, która jest najważniejszym z Bożych przykazań. Oczywiście wspólnocie grzeszników daleko do ideału – i dlatego prawo kanoniczne wkracza tam, gdzie w Kościele zawodzi człowiek. Ale użyteczne narzędzie nie może przysłaniać pierwotnego źródła ani ostatecznego celu, co wyraża właśnie zasada salus animarum suprema lex.

Na razie ze sprawy ks. Lemańskiego szerokim strumieniem sączy się zgorszenie, które trzeba powstrzymać. I nie chodzi o kościelną dulszczyznę, która wszelkie różnice zdań i konflikty każe zamiatać pod dywan. Pisząc o zgorszeniu, mam na myśli zataczające coraz większe kręgi niechęć i zło, a także pogłębiające się wśród wiernych podziały. Może wszystkich zagorzałych uczestników sporu ostudzi niedawne wydarzenie, gdy człowiek podający się za czytelnika „Frondy” opluł napotkanego ks. Lemańskiego.

Ta spirala będzie się nakręcać, aż koniec końców zmiażdży proboszcza z Jasienicy, z jednoczesną szkodą dla archidiecezji z abp. Hoserem na czele i całego naszego Kościoła. Będzie się nakręcać – chyba że wrócimy do Ewangelii. Jakkolwiek patetycznie by to brzmiało.

Jest po prostu rzeczą wobec świata gorszącą, że dwóch skonfliktowanych ludzi Kościoła nie może się spotkać, szczerze porozmawiać i pojednać. Że w obliczu narastającego konfliktu rozmawiają przez pośredników albo przy pomocy urzędowych pism. Zarówno ks. Lemańskiego, jak i abp. Hosera, miałem okazję poznać osobiście, i to od najlepszej strony. Szczerze mówiąc, nie pojmuję, dlaczego nie potrafią się porozumieć.

Biorąc pod uwagę hierarchiczną zależność, nie ma innego wyjścia – zaproszenie powinien wystosować abp Hoser. Odrzucić tu trzeba ewentualne fałszywe podszepty, jakoby uwłaczało to godności czy autorytetowi arcybiskupa. Skoro Jezus umył nogi Dwunastu, z których dziewięciu miało Go wkrótce haniebnie porzucić, jeden zaprzeć się trzy razy, a jeszcze inny sprzedać za garść srebrników – trudno doszukiwać się obrazy w spotkaniu następcy Apostołów z księdzem, którego uważa za nieposłusznego.

Ale na gest pokory i pojednania powinien zdobyć się też ks. Lemański. Dobrze byłoby, gdyby przerwał swą peregrynację po mediach. Sprawa stała się już wystarczająco głośna. Kolejne wywiady czy komentarze będą jedynie dolewaniem benzyny do ognia. I nie ma znaczenia fakt, że zakaz wypowiadania się w mediach jeszcze się nie uprawomocnił, bo proboszcz czeka na rozpatrzenie odwołania. Przecież nie wszystko, co zgodne z prawem – jest dobre i pożądane. Mało kto powinien rozumieć to tak doskonale jak ks. Lemański.

Obu, podkreślam: obu stronom, przekonanym zapewne, że działają nie tylko zgodnie z prawem, ale i dla dobra Kościoła – zadedykowałbym trzeźwiące słowa prezydenta Abrahama Lincolna: „Nie jest ważne, czy Bóg jest po mojej stronie. Martwię się tylko o jedno: czy ja jestem po stronie Boga?”.

PRZETARTYM SZLAKIEM

Co jednak w sytuacji, gdy zrealizuje się najczarniejszy ze scenariuszy? Gdy obie strony nie dojdą do porozumienia, a na kurialnym horyzoncie w coraz ostrzejszych kształtach rysować się będzie suspensa dla niepokornego proboszcza? Pokornie pochylić głowę czy iść na czołowe zderzenie, którego impet może wyrzucić ks. Lemańskiego poza granice Kościoła?

Sprawą jedynie jego sumienia jest pytanie, jaką cenę będzie gotów płacić za wierność kapłańskiemu powołaniu i Kościołowi. Gdybym miał jednak radzić z punktu widzenia zewnętrznego obserwatora, sugerowałbym przełknąć gorycz i podporządkować się woli abp. Hosera. Mając w pamięci słowa papieża Franciszka (przez proboszcza z Jasienicy przecież tak cenionego), które otworzyły jego pontyfikat: „Bez krzyża możemy być księżmi, biskupami, kardynałami, papieżami, ale nie jesteśmy uczniami Pana”.

Ale poza tym uzasadnieniem głęboko duchowym warto przywołać inny argument. Bez ks. Lemańskiego – nawet biorąc pod uwagę, że nie jest wolny od błędów i nie wszystkim musi podobać się jego bezpardonowy styl – nasz Kościół naprawdę byłby uboższy. A milczenie w mediach wcale nie oznacza końca jego misji i powołania. Gdy dwa lata temu oblano farbą i zbezczeszczono antysemickimi napisami pomnik w Jedwabnem, kilkudziesięciu chrześcijan i żydów postanowiło tam przyjechać, aby wspólnie wyrazić sprzeciw wobec zła i się pomodlić. W miejscu, w którym spłonęła najsłynniejsza w naszych dziejach stodoła, pojawiło się wtedy dwóch rzymskokatolickich duchownych – o. Wiesław Dawidowski i właśnie proboszcz z Jasienicy. Nie musieli nic mówić. Ich obecność była wystarczającym znakiem. I nie trzeba nikogo przekonywać, jak ważne było, że wśród katolików i żydów stał nie po prostu obywatel Lemański, ale ksiądz Lemański. Czasem koloratka naprawdę robi różnicę.

***

Jeszcze jedno: pod koniec tego roku miną dwa lata, odkąd zakonni przełożeni nakazali ks. Adamowi Bonieckiemu milczenie w mediach poza „Tygodnikiem”. Kara była niesprawiedliwa – nikt nie zdołał wykazać, że duchowny kiedykolwiek wystąpił przeciw katolickiemu nauczaniu. Przyniosła sporo zgorszenia, a żadnego pożytku – oburzyła wielu katolików, a Kościół pozbawiła głosu słuchanego i szanowanego także daleko poza chrześcijańskim opłotkami. Wreszcie z czysto ludzkiego punktu widzenia wydawała się wręcz upokarzająca – zakon skrzywdził zasłużonego kapłana z pięknym życiorysem, skądinąd swego dawnego generała.

Ks. Boniecki podporządkował się sankcjom. I śmiem twierdzić, że – parafrazując cytat z Ewangelii – dzięki posłuszeństwu wzrósł jeszcze w łasce u Boga i ludzi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2013