Nie dajmy się nabrać!

„Stracone stulecie, zdradzona muzyka”... Tytuł pamfletu Stefana Riegera brzmi tyleż patetycznie, co śmiesznie.

09.03.2003

Czyta się kilka minut

Pyta Rieger: „Muzyka XX wieku: koncert na pokładzie »Titanica«? Ilu skoczyłoby jej na ratunek, w lodowate odmęty, gdyby zatonęła? Ilu uroniłoby choć łezkę?”. Ja skoczyłbym bez wahania, a gdyby moja ofiara daremną była, płakałbym. Dlaczego? Bo straciłbym znaczną część siebie.

W swoim krótkim życiu miałem szczęście. Poznałem ludzi, którzy nauczyli mnie, że mistrzem polifonii był zarówno B ach, j ak i Schonberg. Ze geniuszem formy był i Beethoven, i Webern. Tyle tylko, że Schonberg, Webern i dziesiątki innych twórców dwudziestowiecznych są mi bliżsi. Na tej muzyce się wychowałem, jej słuchałem od pierwszych chwil przygody ze sztuką. Prawdopodobnie Stefan Rieger takiego szczęścia nie miał. A że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, nie dziwi doktrynerstwo wyłażące między wierszami znakomicie skrojonego tekstu.

Niemalże koronnym zarzutem autora jest pluralizm muzyki dwudziestowiecznej. No cóż, istotnie „rozprysnęła się ona, jak lustro, na tysiąc kawałków”. Ale czy to źle? A może właśnie mnogość rozwiązań oraz idei pozwala - jak nigdy dotąd - jednostce na wybór? Daje miejsce i czas na identyfikację z konkretną wizją sztuki i jej przesłaniem?

Zgadzam się, „muzyka w XX wieku uległa absolutnemu rozproszeniu, rzucając się na oślep we wszystkie możliwe kierunki, odkrywając nowe światy...”. Ale ja to lubię. Rieger, reagując niemal odruchem wymiotnym na jakiekolwiek odchylenie od porosłego mchem systemu dur-moll, nie otrzyma daru widzenia Nowych Lądów Estetycznych. Często tak nęcących, że nie sposób odwrócić wzroku od cudownych dźwiękowych krajobrazów. Trzeba tylko dać się ponieść wyobraźni.

I trzeba być odważnym. Pojawia się tu pytanie o miejsce muzyki w życiu Stefana Riegera i moim. Rieger oczekuje od niejtranscendentalnego uniesienia, objawienia najczystszego piękna, emocji i łączenia z rodzajem ludzkim. Dobrze. Dla mnie zaś istotne jest intelektualne wyzwanie. Uwielbiam być bezradnym wobec najświeższych kompozycji; lubię stać pod murem niezrozumiałej w pierwszej chwili struktury dźwiękowej. Cieszę się jak dziecko, gdy odkryję drugie dno jakiegoś współcześnie powstałego dziełka, a zżymam się, gdy słyszę produkt miernej myśli artystycznej.

A piękno? Muzyka tylko wówczas jest piękna, gdy przynosi coś, czego wcześniej nie oczekiwałem: strukturę, emocję, bagaż myśli. Wówczas zdaje się być drzewem, które wzbija się ku słońcu Prawdy Absolutnej. Ale jak gałęzie nie mkną prosto w górę, tak i różne muzyki szukają drogi w gąszczu rozmaitych estetyk. A oprócz tego, a jakże, doznaję transcendentalnych uniesień, jestem świadkiem objawień najczystszego piękna, emocji (łączenie nie jest konieczne...).

Wyjątkowo niesprawiedliwy jest kończący tekst Riegera fajerwerk retoryczny - porównanie twórczości największych kompozytorów przeszłości ze znaczącymi sylwetkami muzyki XX wieku. Czerwona lampka oznaczająca przekroczenie granicy odpowiedzialności za słowo niebezpiecznie zaczęła tu migać. Zwłaszcza Lutosławski jest przykładem całkowicie chybionym. Człowiek, który twierdził, że „brak skromności jest śmieszny” nigdy nie zgodziłby się na skonstruowanie tak koślawej paraleli między jego utworami a dziełami Chopina...

Stefan Rieger poszedł jednak dalej: wrzucił do jednego worka Bacha, Bouleza, Beatlesów i Bjork... Absurdalne to posunięcie, bo i ciężar gatunkowy tych muzyk inny, i estetyka zgoła odmienna. No i jeszcze ten nieszczęsny Adorno, którym Rieger straszy czytelników niczym Babą Jagą. Myśl niemieckiego filozofa to tylko jedna strona teoretyczno-estetycznego medalu lat 40. i 50. Z drugiej był Igor Strawiński, który o pięknie - właśnie takim Riegerowskim - pisał wprost w „Poetyce muzycznej”.

Rieger przywołuje nazwiska tylko paru kompozytorów współczesnych, nie podając żadnych konkretnych danych. Oczywiście, można usprawiedliwić to formą literacką. Ale zanim rzuci się „zdeprawowanych” kompozytorów XX wieku lwom na pożarcie, należy dać im chwilę na obronę.

Jeśli więc wspomina autor o Boulezie, posłuchajmy „Pli selon pli” czy wyrafinowanych „Structures I, II”. Skoro wywołuje do tablicy Stockhausena, to zbadajmy nie tylko elektroniczne „Gesang der Junglinge”, ale i „Gruppen”, w których kompozytor znakomicie zakomponował przestrzeń. Rieger przywołuje jeszcze Lutosławskiego, arystokratę polskiej muzyki współczesnej. Tutaj do wyboru mamy wiele dzieł znamienitych: klasycyzujący „Koncert na orkiestrę”, nowatorskie „Gry Weneckie”, bez pustych miejsc skomponowany „Koncert fortepianowy”. A Penderecki? Polecam fenomenalny „Tren - pamięci ofiar Hiroszimy”, skrzące się barwami „Fluorescencje”, a dla lubiących tematykę religijno-narodową „Pasję św. Łukasza”.

To zaledwie cztery nazwiska. A co z Schonbergiem (np. „Pierrot lunaire”), Bergiem (np. „Wozzeck’) czy Webernem (np. „Variationen fur Orchester”)? Nie wspominając o Bartósku, Strawińskim, Messiaenie (np. „Vingt regards sur l'enfant Jesus”), Xenakisie (np. „Pithoprakta”), Cage'u (np. „4 '33”), Nono (np. „Il canto sospeso”), Ligetim (np. „Aventures & Nouvelles Aventures”), Lachenmannie (np. „Das Madchen mit den Schwefelholzern”) i dziesiątkach innych.

Nie zaglądam do płytoteki Stefana Riegera. Jest mi obojętne, że woli siedzieć w ciepłej wannie znanego niż wejść do chłodnej jaskini niewiadomego. Mam tylko żal, że z taką łatwością przekreśla istotną część muzycznej kultury. Ze podnosi kamień bezsensownej krytyki i rzuca nim w muzykę nową. Wierzę jednak, że twórczość nam współczesna się obroni. I nikt z potomnych nie będzie miał wątpliwości, kto był większy - Nino Rota czy Lutosławski.

PS. Pisząc ten tekst słucham „IV Symfonii” Witolda Lutosławskiego...

DANIEL CICHY (ur. 1979) jest studentem muzykologii w Krakowie i Heidelbergu, współpracuje z magazynem „Ha!art” i „Ruchem Muzycznym”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 6/2003