Emerytury: czy stać nas na starość

Jak doszło do tego, że pokolenie dzisiejszych 40- i 50-latków przez lata godziło się pracować na sukces polskiej gospodarki kosztem własnej starości?

11.03.2023

Czyta się kilka minut

Aleja Solidarności w Warszawie, luty 2023 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM
Aleja Solidarności w Warszawie, luty 2023 r. / ADAM CHEŁSTOWSKI / FORUM

Sukces ma wielu ojców, choć nie każdym z nich wypada się chwalić. W opowieści o spektakularnych dokonaniach polskiej gospodarki, które zaowocowały wzrostem standardu życia Polaków do poziomu 80 proc. średniej dla 38 krajów OECD, takim wstydliwym wątkiem stały się składki emerytalne. Bo czy dopalaczem, który rozpędził polskie PKB z 69,5 mld dolarów w 1990 r. do blisko 700 mld dolarów w roku ubiegłym, nie są także miliardy złotych, jakie na świadczeniach emerytalnych i socjalnych milionów pracowników zaoszczędzili pracodawcy, zatrudniający ich na umowach śmieciowych? Skąd w polskim dyskursie wzięło się przekonanie o chronicznej słabości krajowego systemu ubezpieczeń społecznych? Wreszcie – czy to przedziwne uwłaszczenie, jakiego pracodawcy dokonali na przyszłości swoich podwładnych, odbyło się wbrew woli tych ostatnich, czy raczej za ich milczącą aprobatą?

Wzorcowy rok

Zacznijmy jednak od garści danych, które mogą być kubłem zimnej wody na głowy tych, którzy przywykli do narracji o piramidzie finansowej, jaką jest rzekomo ZUS. W ubiegłym roku Zakład pobrał od płatników 376 mld zł, co pokryło wydatki Funduszu Ubezpieczeń Społecznych w aż 84,8 proc. Nigdy udział dotacji budżetowej w wydatkach ZUS nie był równie niski (państwo dopłaciło do emerytur 36 mld zł) – choć to oczywiście nie efekt mrówczego trudu urzędników, lecz rezultat szczęśliwego zbiegu okoliczności.

Rok 2022 przyniósł w Polsce spadek rejestrowanego bezrobocia do nienotowanego od 1990 r. poziomu 4,9 proc. W ślad za rekordowo wysokim wskaźnikiem aktywności zawodowej, który dobił do 59 proc., szedł dodatkowo wyraźny, bo kilkunastoprocentowy wzrost wynagrodzeń, co automatycznie przełożyło się na wysokość opłacanych składek. Wreszcie – choć analitycy ZUS wolą nie mówić o tym publicznie – pozytywnie zaskoczyły dane o aktywności zawodowej ok. 1,5 mln uchodźców z Ukrainy, zarejestrowanych w bazie PESEL. Ponad połowę tej grupy stanowią kobiety w wieku produkcyjnym, a spośród nich aż 53 proc. podjęło w Polsce legalną pracę. W większości przypadków były to wprawdzie posady z pensją minimalną, do tego oferowane najczęściej na podstawie umowy-zlecenia, ale z punktu widzenia interesów systemu ubezpieczeń społecznych oznaczało to i tak wyraźny postęp. Przed pojawieniem się Ukraińców na naszym rynku pracy najniższe jego pokłady tkwiły bowiem głęboko w szarej strefie. Część z nich za jakiś czas wróci zresztą zapewne do ojczyzny, a ich składki staną się czystym zyskiem polskiego systemu ubezpieczeń społecznych.

Bardzo dobre zeszłoroczne wyniki ZUS dowodzą jednego. Polski system ubezpieczeń społecznych nie jest bezużytecznym wozem bez kół. Przy pewnym poziomie aktywności zawodowej ludności, tempie wzrostu gospodarki i odpowiednim bilansie demograficznym może się nadal niemal samofinansować. Ale czy w kolejnych latach zaistnieją po temu odpowiednie warunki? To już pytanie do płatników ZUS.

Kto wypowie pakt solidarności?

W tym roku – jak zapowiadała niedawno w Polskim Radiu prezeska ZUS prof. Gertruda Uścińska – suma pobranych składek ma przekroczyć 400 mld zł. Jednocześnie w latach 2023-2027 ZUS spodziewa się wzrostu liczby przechodzących na emeryturę do ponad 300 tys. osób rocznie – z rynku pracy schodzić będzie bowiem pokolenie wyżu demograficznego początku lat 60. W ostatnich latach ich liczba oscylowała wokół 280-290 tys. rocznie. Oznacza to jedno – dalszy wzrost wydatków z FUS. Zwłaszcza w obliczu inflacji utrzymującej się długo na dwucyfrowych poziomach, która wymusi kolejne bardzo wysokie waloryzacje świadczeń. Tegoroczna podwyżka emerytur o aż 14,8 proc. może więc jawić się jako wręcz skąpa w porównaniu z kolejnymi.

Tymczasem, jak wynika z szacunków Eurostatu, do 2030 r. liczba osób w wieku produkcyjnym (20-64 lata) zmaleje w ­Polsce o około 7 proc. W kolejnej dekadzie można spodziewać się spadku o ­kolejne 4,6 proc. A w dwóch następnych – po około 10 proc. Średnio daje to kurczenie się grupy aktywnych zawodowo Polaków w tempie aż 1,5-2 proc. rocznie, przy jednoczesnym, na szczęście nieco wolniejszym przyroście liczby emerytów. Obciążenia emerytalne pracujących będą musiały zatem dalej rosnąć, aby zbilansować wydatki na seniorów. Czy młodsze pokolenia nie zechcą w przyszłości zmienić prawa i zerwać paktu solidarności społecznej?

Powodów do obaw dostarczają nie tylko kolejne badania opinii publicznej, w których młodzi pracownicy wprost kwestionują sens łożenia na emerytury dla starszych w sytuacji, kiedy wypłaty ich własnych świadczeń stoją pod znakiem zapytania. Mniejsza także o darwinistyczny sznyt programu ekonomicznego Konfederacji, która tradycyjnie cieszy się dużym poparciem młodych wyborców. Osią przyszłego sporu pokoleń może być fakt, że to generacja dzisiejszych czterdziesto- i pięćdziesięciolatków pierwsza zerwała warunki tego paktu, masowo uciekając przed składkami na ubezpieczenie społeczne w tzw. elastyczne formy zatrudnienia. Częściowo przymuszona ówczesną trudną sytuacją na rynku pracy, na którym warunki bezwzględnie dyktowali pracodawcy, ale częściowo skuszona po prostu wizją wyższych zarobków tu i teraz.

Teraz kosztem potem

Dyskusja o umowach śmieciowych czy ekspansji tzw. samozatrudnienia trwa od lat i nie ma sensu przywoływać w tym miejscu padających w niej argumentów. Dość podkreślić, że proceder nie tylko trwa, ale nabiera tempa. Z najnowszego Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności, jakie podług unijnej metodologii prowadzi systematycznie GUS, wynika, że w drugim kwartale 2022 r. liczba prowadzących jednoosobową działalność gospodarczą (a więc niezatrudniających dodatkowych pracowników) przekroczyła 5 mln. Tymczasem jeszcze w 2018 r. sięgała 1,3 mln osób. Z udziałem samozatrudnionych w łącznej liczbie pracujących na poziomie 29,9 proc. Polska jest dziś trzecim – za Grecją i Włochami – krajem unijnym pod względem popularności tej formy zatrudnienia. Rzecz jasna, na tę armię składają się także właściciele małych sklepów, rzemieślnicy lub doradcy podatkowi prowadzący własne biura. Słowem – osoby prowadzące faktycznie działalność gospodarczą. Według ostrożnych szacunków statystyków od 60 do nawet 70 proc. mogą jednak stanowić ci, którzy pięć dni w tygodniu spędzają osiem kodeksowych godzin za biurkiem „kontrahenta”, któremu w zamian za rozmaite „usługi” wystawiają co miesiąc fakturę na stałą kwotę.

W powszechnym wyobrażeniu większość z nich padła ofiarą nacisków ze strony pracodawców, którzy nakłaniali ich do zmiany etatu na samozatrudnienie. Z badania ,,Indeks przedsiębiorczości 2019”, przygotowanego na zlecenie firmy doradczej TaxCare, wynika jednak, że aż 7 na 10 samozatrudnionych nigdy nie doświadczyło namowy do przejścia na działalność ze strony pracodawcy lub potencjalnego pracodawcy. Z kolei 2 na 10 spotkało się jedynie z taką sugestią, a tylko w 1 na 10 przypadków pracodawca wskazał, że jest to warunek bezwzględny. W przypadku pracowników etatowych tylko 7 proc. spotkało się z taką propozycją, a jedynie 5 proc. zostało postawionych w sytuacji bez wyboru. Jeśli wyniki tego badania nie zostały spreparowane pod zamówienie zleceniodawcy, oznacza to, że większość samozatrudnionych z premedytacją ryzykuje własnym bezpieczeństwem socjalnym dla szybkiej podwyżki.

W przypadku umowy o pracę na kwotę 6 tys. zł netto łączne koszty zatrudnienia przekraczają dziś 10 tys. zł. Przejście na samozatrudnienie daje pracownikowi od razu niemal 20 proc. podwyżki, oczywiście kosztem przyszłej emerytury – bo bazą do wyliczenia wysokości składki nie są już faktyczne zarobki, ale 60 proc. przeciętnej pensji krajowej brutto. Obecnie – ok. 4,2 tys. zł. Rezygnacja z w pełni ozusowanego etatu na rzecz kontraktu firma-firma daje zatem pracownikowi dodatkowe pieniądze, ale kosztem emerytury, która wskutek takiego zabiegu zmaleć może o przeszło 50 proc.

„Ryzyko dożycia do emerytury”

Znamienne, że wśród polskich samozatrudnionych przeważają dziś mężczyźni (3,1 mln). Może świadczyć to o tym, że kobiety, na których wciąż spoczywa w Polsce główny ciężar opieki nad dziećmi, do tej formy zatrudnienia podchodzą z dystansem z uwagi na słabą ochronę socjalną, jaka się z nią wiąże. Samozatrudnionym ZUS wypłaca zaledwie kilkaset złotych zasiłku – i to tylko tym, którzy zdecydują się na opłacanie dobrowolnej składki chorobowej. Szybka telefoniczna ankieta wśród kilku krakowskich biur podatkowych nie pozostawia wątpliwości: olbrzymia większość samozatrudnionych rezygnuje z chorobowego, bo „to się nie opłaca”.

Składki na ubezpieczenie społeczne „nie opłacały się” także tysiącom świetnie wykształconych specjalistów-freelancerów, którzy przez lata nie odkładali na ZUS ani grosza, żyjąc z nierzadko lukratywnych umów-zleceń – aż do niedawnych zmian, praktycznie zrównujących w takich obciążeniach tę formę zatrudnienia z umową o pracę. Część z nich odkładała na starość w bankach. Część żyła jednak beztrosko wedle zasady, że jakoś to będzie, i dziś budzi się z przerażeniem z tego snu, widząc symulacje, które przewidują wypłaty groszowych emerytur, lub odbierając pierwsze niskie świadczenia. Rekordziście w tej kuriozalnej dyscyplinie co miesiąc wpływa na konto 10 groszy z ZUS. Smutny ślad po dwóch dorywczych pracach, od których kiedyś odprowadził symboliczne składki.

Takie postawy dostarczają argumentów ekonomistom i ekspertom od rynku ubezpieczeń, którzy od lat budują w Polsce narrację, że najgorsze, co może się człowiekowi przytrafić w jesieni życia, to osiągnięcie wieku emerytalnego. Jednemu z nich takie stwierdzenie wyrwało się niedawno dosłownie w podkaście dla Instytutu Misesa, w którym grzmiał o „ryzyku dożycia do emerytury”. Lekiem na całe zło ZUS według eksperta, autora rozchwytywanych książek o inwestowaniu, są oczywiście prywatne fundusze inwestycyjne i towarzystwa ubezpieczeniowe. A stąd już krok do forsowanej coraz szerzej idei dobrowolności ubezpieczeń emerytalnych i chorobowych. Oczywiście z założeniem, że pieniądze marnowane na składkę w ZUS pójdą na konta tych, którzy z pewnością zainwestują je skuteczniej od państwowego molocha. W tego typu opowieściach zazwyczaj brak jednego elementu – wskazania podmiotu, który zagwarantuje wypłaty świadczeń na wypadek bankructwa ubezpieczyciela. Dużo miejsca poświęca się za to rozdętym rzekomo kosztom funkcjonowania ZUS – ale bez podawania konkretów. Te bowiem przemawiają na korzyść państwowego ubezpieczyciela. W 2021 r. koszty operacyjne ZUS wyniosły niemal 5,4 mld zł (z czego 3 mld stanowiły wynagrodzenia ponad 40 tys. pracowników). Gdyby porównać je do sumy zebranych składek, okaże się, że koszty funkcjonowania pochłonęły nieco ponad 2 proc. pieniędzy, które podatnicy przekazali ZUS. W przypadku większości dużych towarzystw ubezpieczeniowych tę samą relację kosztów operacyjnych do wartości składek wyrażają tymczasem liczby dwucyfrowe. Rekordzista przeznacza na ten cel aż 27 proc.

Zadanie niewykonalne

400 mld zł, które rokrocznie Polacy odkładają na emerytury, jest kwotą zbyt dużą, by nie łakomili się na nią wielcy gracze świata finansów. Na razie jednak próby rozmontowania publicznego systemu ubezpieczeń społecznych nie wychodzą poza sferę pomysłów. O dobrowolnej składce na ZUS, poza garstką ultrawolnościowych harcowników, wspominają nieśmiało jedynie ludowcy z PSL – i raczej po to, żeby na przednówku kampanii wyborczej przypodobać się drobnym przedsiębiorcom, których dobija wysoka inflacja.

Klimat po temu jest nie najgorszy. Polacy wciąż pamiętają politykom kontrowersyjną reformę, która praktycznie wyrwała OFE z systemu ubezpieczeń, a nade wszystko naderwała zaufanie do umów, jakie państwo zawiera z obywatelami. Pokłosiem tamtych wydarzeń jest dziś niechęć do Pracowniczych Planów Kapitałowych, dobrowolnego system długoterminowego oszczędzania, który wchodzi w skład polskiego systemu emerytalnego i który gorąco promują politycy obozu rządzącego. Na próżno. Po trzech latach od startu programu, który zadebiutował w styczniu 2019 r., należy do niego 2,2 mln osób, czyli ledwie co trzeci zatrudniony na etacie. Płatnicy nie wierzą, że państwo kiedyś znów nie położy łapy na ich pieniądzach.

Czy zatem można w Polsce zbudować zaufanie do ZUS? To zadanie z pogranicza niewykonalnych, bo przekonanie o chronicznej chorobie systemu ubezpieczeń społecznych jest klasyczną samosprawdzającą się przepowiednią: im mniej płatników w systemie i ich pieniędzy, tym większe ryzyko, że wypłacane emerytury, zgodnie z wyobrażeniami płatników, nie wystarczą na nic więcej niż wegetację. Tymczasem spośród ok. 9,2 mln polskich emerytów już niemal 300 tys. dostaje emeryturę poniżej minimalnej, która obecnie wynosi 1588 zł. W dodatku ich liczba dynamicznie rośnie – w ciągu ostatniej dekady aż dziewięciokrotnie. 

Nie słabnie też społeczny opór przed podniesieniem wieku emerytalnego, połączony z brakiem rozeznania co do wysokości przyszłych świadczeń. Niewiele dają nawet symulacje specjalistów od systemu ubezpieczeń społecznych, które pokazują, że przepracowanie tylko jednego roku po osiągnięciu wieku emerytalnego skutkuje wzrostem wypłacanego świadczenia o około 8 proc., a wydłużenie aktywności zawodowej o cztery lata daje już emeryturę wyższą o jakieś 30 proc. Z badania przeprowadzonego dla Business Insider Polska przez UCE Research wynika, że aż 40 proc. Polaków spodziewa się, iż po przejściu na państwowy garnuszek będą otrzymywać przelewy z ZUS w wysokości przynajmniej 50 proc. dzisiejszej pensji. Inni karmią się nadzieją, że starczy im zdrowia, by pracować do osiemdziesiątki.

Śpij słodko, płatniku

Rządzący, zamiast bić na alarm, wolą utrzymywać wyborców w tym błogim złudzeniu. PiS zaraz po przejęciu władzy cofnął zmiany poprzedniego rządu, które wydłużyły staż pracy niezbędny do przejścia na świadczenie o dwa lata. Dziś temat spadł z politycznej agendy, mimo że koleje ekspertyzy pokazują, że bez podniesienia wieku emerytalnego Polacy za kilkanaście lat będą dostawać świadczenia, za które nie zdołają przeżyć. Z symulacji przygotowanych przez fundację GRAPE wynika, że po obniżeniu wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn niemal trzy czwarte osób urodzonych w latach 80. będzie mieć na starość emeryturę minimalną. Obecni 40-50-latkowie, urodzeni dekadę wcześniej, nie będą w dużo lepszym położeniu, bo średnio sześciu na dziesięciu też wyląduje na emeryturze minimalnej.

Dotyczy to zwłaszcza kobiet, które w Polsce wciąż zarabiają średnio kilkanaście procent mniej od mężczyzn, a dodatkowo obciąża je zakorzenione w naszej kulturze przekonanie, że to na nich spoczywa ciężar opieki nad dziećmi, a dzisiaj również często starszymi rodzicami. W rezultacie przeciętna Polka w trakcie aktywności zawodowej gromadzi o kilkadziesiąt tysięcy złotych mniej na kontach emerytalnych od mężczyzny w tym samym wieku. Stopa zastąpienia w przypadku kobiet jest już o ok. 10 pkt. proc. niższa niż w przypadku mężczyzn. W dodatku kobiety żyją dziś statystycznie o 10 lat dłużej od mężczyzn.

W ostatnich latach coś jednak drgnęło. Jak podaje sam ZUS, natychmiast po osiągnięciu wieku emerytalnego na państwowy garnuszek przechodzi obecnie ok. 62 proc. uprawnionych. To wciąż dużo, ale jeszcze w 2017 r. odsetek ten sięgał w Polsce aż 83 proc. Wygląda na to, że po raz pierwszy od reformy systemu emerytalnego z 1999 r. zaczęliśmy się poważnie martwić tym, z czego będziemy żyć na starość. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Ballada o ubezpieczeniach społecznych