Na półwyspie

Dobrze pamiętam grudniową noc, gdy Polska została objęta strefą Schengen. Przed północą pojechaliśmy na przejście graniczne ze Słowacją.

06.03.2016

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk /
Andrzej Stasiuk /

Nie mieliśmy daleko – ot kilkanaście kilometrów od domu. Był mróz i śnieg. Przemawiali jacyś lokalni notable. Było nawet musujące wino w plastikowych kubeczkach. Bawiliśmy się, przechodząc swobodnie z jednego kraju do drugiego i z powrotem. Strażnicy przyglądali się tym igraszkom z niewyraźnymi uśmiechami. Nie wiedzieli, jak mają się zachować. My zresztą też nie. Nikt chyba nie wiedział. Urodziliśmy się i wychowaliśmy w tej części Europy i świata, gdzie granice opasane były kolczastym drutem i stały na nich strażnicze wieże. Wydawało się, że ich świat bezpowrotnie odchodzi w przeszłość.

Dziwna była jeszcze jedna rzecz: w tym kilkudziesięcioosobowym świętującym towarzystwie nie było w ogóle miejscowych. Wieś po stronie polskiej zaczynała się kilkaset metrów od przejścia. Słowacka odległa była o trzy kilometry. Tymczasem poza lokalnymi urzędnikami, notablami i strażnikami było kilku turystów i kilka osób, które jak my sprowadziły się w te strony z miasta. Jednak nikogo żyjącego na co dzień i od pokoleń w pobliżu granicy. Spali albo oglądali telewizję. Może zerkali zza firanek w oczekiwaniu na coś spektakularnego w rodzaju fajerwerków. Mieli w nosie symbolikę tej europejskiej nocy.

Dziś myślę, że tamta nieobecność miała w sobie znaczenie, którego nie potrafiliśmy wtedy odczytać. Otóż nieobecni, zerkający zza firanek, kierowali się instynktem właściwym dla tej części świata. Kierowali się odwieczną mądrością tych stron, która podpowiada, że wszystkie zmiany przychodzą z zewnątrz. Są czymś w rodzaju obcego żywiołu: powodzi, wichury albo wojny. Dlatego lepiej je przeczekać w bezpiecznym i ciepłym wnętrzu własnego domu. Nieufność jest emblematem tych krain.

Niewykluczone, że nigdy nie chcieliśmy być Europejczykami. Przecież ledwo starczało nam sił na obronę polskości, węgierskości, słowackości. Bycie Polakiem, Węgrem, Czechem, Słowakiem czy Rumunem całkowicie nas pochłaniało. Na nic innego nie mieliśmy czasu. Europejskość? Och, to tylko fanaberia bogatych i znudzonych. Coś jak wyścigi kłusaków albo slow food. My tutaj musimy po prostu przetrwać. Owszem, weźmiemy tyle, ile zdołamy unieść, złożymy nieszczere obietnice, a potem chyłkiem udamy się do swoich domów, do swoich chat na odludziu, z nadzieją, że nigdy nie odwiedzi nas nikt obcy. Bo obce, inne, z zewnątrz oznaczało tutaj złe. Wojnę, grabież i zagładę. Obcego się bało, obcym się pogardzało. Obcego się podziwiało, ale ten podziw niósł w sobie poczucie własnej niższości. Do tej pory na wsiach polskich można usłyszeć, że „za Niemca to był porządek”. Od kobiet zaś pamietających wojenne czasy, „jacy przystojni byli ci Niemcy w tych swoich mundurach”. Niejasna pozostaje jedynie formacja, do której owi przystojniacy należeli.

No dobrze. Jesteśmy Europejczykami, ale innymi. Jeśli Europa jest półwyspem – a przecież jest – my pochodzimy z głębi lądu. Byliśmy uwięzieni pomiędzy dwiema przestrzeniami. Nie chcieliśmy być Azją, ale nie mogliśmy być Zachodem, ponieważ Zachód był już „zajęty”. Nie było tam dla nas miejsca. Dlatego przez wieki wiedliśmy swój dziwny pograniczny żywot. Mentalnie byliśmy koczownikami. Wciąż zadawaliśmy sobie pytanie: kim właściwie jesteśmy? Co jest nasze, a co sobie przyswoiliśmy od innych? Od tych „dzikszych” i od tych bardziej cywilizowanych. Wysnuwaliśmy mniej lub bardziej rzeczywiste rodowody. Pochodziliśmy od Sarmatów, od Attyli, od Rzymian, od Daków, Getów, od Aleksandra Macedońskiego albo w prostej linii od samego Adama. Zjawiliśmy się późno, jako ostatni w europejskiej rodzinie, i mieliśmy kompleks bękartów. Wszyscy byli starsi, bardziej utytułowani, bardziej wiarygodni, pewniejsi siebie niż my.

W dodatku wydaje się, że im dłużej w tej rodzinie przebywaliśmy, tym nasza niepewność, nasze enigmatyczne pochodzenie bardziej nas prześladowały. Prześladowała nas nasza własna tożsamość. Nie będąc jej pewni, tym bardziej baliśmy się ją utracić. Nie mając szczególnych zasług – bo przecież dokonaliśmy stosunkowo niewielu odkryć, nie podbiliśmy nowych kontynentów, nie wynaleźliśmy maszyny parowej, silnika spalinowego ani Boga, ani religii – skupiliśmy się jedynie na tym, kim jesteśmy.

Myślę, że jesteśmy zmęczeni. Od lat musimy ścigać świat, ścigać Zachód. Dogonić Niemcy, wyprzedzić Włochy, zrównać się z San Marino. Jesteśmy zmęczeni, ponieważ przyszłość nie jest naszym udziałem. W tym wyścigu zawsze pozostaniemy z tyłu. Jesteśmy skazani na wieczne podążanie cudzym śladem. Jedyna szansą jest dla nas rozpad Europy, bo wtedy wyścig ustanie. Przyszłość skazuje nas na przegraną. Przyszłość jest dla nas jeszcze jednym żywiołem, który nadciągnie niczym burza gdzieś zza horyzontu i przyniesie nam zagładę. Dlatego wybieramy przeszłość, wybieramy minione. Z pomocą mitów, przesądów i polityki historycznej mamy nad przeszłością władzę i możemy ją dowolnie kształtować. W przeszłości nie ma wyścigu, nie ma konkurencji. Nikt przecież nie będzie z nami rywalizował o naszą przeszłość. W przeszłości leży ich mniej lub bardziej wyimaginowana wielkość.

Co będzie? Nie wiadomo. Niewykluczone, że nasz kontynent, nasz półwysep skruszy się jak kra podczas wiosennego przyboru wód. I my tutaj, na skraju, będziemy dryfować, powtarzając sobie opowieści o nareszcie odzyskanej suwerenności i tożsamości. Ale żeby przetrwać, będziemy zmuszeni zawierać chwilowe, niejasne sojusze i pragmatyczne przyjaźnie. Będziemy jednocześnie trwożnie spoglądać na horyzont, czy nie nadciąga burza, która nas pochłonie. Znów wszystkie nasze myśli skierujemy ku przetrwaniu. Schronimy się przed nocą w naszych domach, by trwożnie i nieufnie spoglądać zza firanek. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2016