Na obrzeżach Zagłady

Wszystko wskazuje na to, że "Złote żniwa" wywołają taką samą burzę jak "Sąsiedzi" i "Strach".

27.12.2010

Czyta się kilka minut

Treblinka, teren byłego obozu zagłady. Chłopi pozują dowspólnej fotografii z milicjantami, ktorzy złapali ich na rabowaniu kosztowności znalezionych przyzwłokach zabitych Żydów. U ich stóp czaszki ofiar Holokaustu. / reprodukcja zdjęcia opublikowanego w „ /
Treblinka, teren byłego obozu zagłady. Chłopi pozują dowspólnej fotografii z milicjantami, ktorzy złapali ich na rabowaniu kosztowności znalezionych przyzwłokach zabitych Żydów. U ich stóp czaszki ofiar Holokaustu. / reprodukcja zdjęcia opublikowanego w „ /

Zaczęło się od fotografii, która ilustrowała zamieszczony trzy lata temu w "Gazecie Wyborczej" artykuł Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego "Gorączka złota w Treblince". Reporterzy opowiadali, opierając się na źródłach i rozmowach ze świadkami, jak po zakończeniu wojny tereny wokół obozu koncentracyjnego były przekopywane przez poszukiwaczy kosztowności i złota, rozgrzebujących popioły i zwłoki ofiar. Autorom udało się również zdobyć fotografię, która przedstawia efekt obławy milicyjnej na kopaczy złota z położonej koło Treblinki wioski Wólka Okrąglik.

- Zdjęcie od razu zwróciło moją uwagę i byłem zdumiony, że jego publikacja nie wywołała żadnego rezonansu - tłumaczy Jan Tomasz Gross w rozmowie z "TP". - Zamiast zwykłego dokumentu otrzymaliśmy zapis ikonograficzny, aż ciężki od znaczeń symbolicznych. Schwytani podczas obławy wyglądają jak oderwani od ciężkiej pracy przy żniwach. Są spokojni, zmęczeni, na ich twarzach nie znać przerażenia. Stoją w pełnym słońcu. Przed sobą mają ułożone równo czaszki i skrzyżowane kości. Nawet półkole, w którym wraz z mundurowymi pozują do zdjęcia, bardziej kojarzy się z pamiątką po uroczystości wspólnotowej niż grabieżą.

Kiedy więc Gross otrzymał od wydawnictwa Oxford University Press propozycję napisania eseju o fotografii z dziedziny, którą się zajmuje, bez wahania wybrał właśnie to zdjęcie. Współautorką tekstu jest Irena Grudzińska-Gross; u nas książka ukaże się

w lutym, nakładem wydawnictwa Znak. Mimo że skromna objętościowo i oparta na materiałach drukowanych już w języku polskim, może wywołać burzę porównywalną z tymi, jakie przetoczyły się przez Polskę po publikacji "Sąsiadów, i "Strachu". Gross po raz kolejny podważa bowiem mity, na których fundowana jest nasza świadomość historyczna.

Owszem: Polacy w jego oczach to przede wszystkim ofiary wojny. Ale również współsprawcy dramatu polskich Żydów. - Do słynnego zdania Bartoszewskiego, że uratowanie jednego Żyda było możliwe dzięki dziesięciu Polakom, dodałbym kolejne: zamordowanie jednego Żyda nie byłoby możliwe bez współpracy wielu osób - mówi autor "Złotych żniw".

Żywność, wódka, usługi erotyczne

Gross świadomie naraża się na zarzut, który słyszał wielokrotnie: dotyka tego, co w Holokauście jest istotnym, ale mimo wszystko obrzeżem, czyniąc z niego centrum swoich zainteresowań. Już podtytuł eseju brzmi: "Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach Zagłady Żydów". Gdzie indziej zaznacza, że "katastrofa europejskiego żydostwa ma miejsce za sprawą nazistów, Niemców, którzy podbijają niemal cały kontynent i w pewnej chwili przystępują do systematycznego mordowania Żydów. I wszystko, co się działo między ludnością miejscową a Żydami na terenach okupowanych, było tylko dodatkiem do zasadniczego nieszczęścia, jakie stanowiło dla Żydów zetknięcie z Niemcami, zawsze w swoich ostatecznych skutkach śmiertelne". Ponieważ jednak centrum zostało zbadane przez minione dziesięciolecia bardzo wnikliwie, czas przypatrzeć się fragmentom, które do niedawna pozostawały w ukryciu albo umykały uwadze.

Dlatego "Złote żniwa" są przede wszystkim niewygodną opowieścią o korzyściach, jakie w czasie wojny i po jej zakończeniu Polacy czerpali z Holokaustu, zarówno w wymiarze lokalnym, jak i szerszym. Ten pierwszy opisany jest na przykładzie zdjęcia z Treblinki: istniały na mapie wojennej Polski miejscowości, które skorzystały na istnieniu obozów koncentracyjnych, podnosząc w istotny sposób swój status materialny - dowodzi historyk z Princeton. Najpierw dzięki wymianie handlowej z esesmanami i personelem pomocniczym (zrabowane w obozach kosztowności trafiały do wiosek w zamian za żywność, wódkę i usługi erotyczne), później dzięki wygrzebywaniu spomiędzy zakopanych w ziemi zwłok i popiołów tego, co ocalało przed grabieżą. Według cytowanych przez Grossa źródeł gospodarze z Wólki Okrąglik najpierw wysyłali swoje żony i córki do esesmanów i regimentu ukraińskiego, wściekając się, jeśli w zamian kobiety przynosiły do domu zbyt mało precjozów, następnie zaś, kiedy Niemcy odeszli, ruszyli dużymi grupami w stronę zbiorowych mogił, tworząc dobrze zorganizowane grupy poszukiwawcze. Podobnie sytuacja rozwinęła się w Bełżcu i Sobiborze, część historyków do tej listy dodaje jeszcze Poniatową i Chełmno.

- Tam, gdzie Niemcy budowali obóz, pojawiali się żołnierze, którzy musieli coś jeść. Stąd kontakty ze społecznościami z zewnątrz, szczególnie w takich miejscach jak Treblinka czy Sobibór, oddalonych od miast - przyznaje Piotr Cywiński, dyrektor Muzeum KL Auschwitz-Birkenau. - Bałbym się jednak generalnego oskarżania o barbarzyństwo chłopów, którzy w czasie wojny handlowali z obozowym personelem; te postawy nawet wewnątrz małych społeczności były bardziej skomplikowane. Równie dobrze można powiedzieć, że Kraków skorzystał na obecności Wehrmachtu.

Skwapliwość, zaradność, chciwość

Jest u Grossa i plan szerszy, z którego można wyciągnąć wnioski jeszcze bardziej dramatyczne niż z historii podlaskiej Wólki Okrąglik, gdzie już w czasie wojny dachy kryto blachą, zamiast słomą. Za plecami rozluźnionej, spokojnej gromadki kopaczy złota stoją specjaliści od handlu pożydowskim mieniem, szmalcownicy, granatowa policja, a także ci, którzy ręki do zbrodni nie przyłożyli, ale podkreślali jej pozytywny wymiar.

Niebywałe zdanie, "Hitlerowi po wojnie postawi się pomnik za to, że Polskę uwolnił od Żydów", okazuje się banałem, powtarzanym w takim lub innym sformułowaniu wzdłuż i wszerz Rzeczypospolitej, wśród ludzi ze wszystkich środowisk - opisuje Gross postawę okupowanego społeczeństwa. Jakkolwiek to zabrzmi, Holokaust rozwiązuje nieusuwalny konflikt z dwudziestolecia międzywojennego, wysyłając do gazu całą właściwie klasę społeczną, która zajmowała się handlem i wywoływała skrajnie negatywne uczucia. "Rozporządzenia okupantów nakazujące aryzację żydowskich przedsiębiorstw i kamienic spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem polskich prawników. Przejmowali zarządzanie żydowską własnością - co było okazją do szybkiego wzbogacenia - z przeświadczeniem, że spełniają w ten sposób patriotyczny obowiązek obrony polskiego stanu posiadania przed zakusami Niemców. Tylko »Biuletyn Informacyjny« - nietypowa publikacja na firmamencie prasy nielegalnej obozu londyńskiego, bo nie ukazywały się w nim antysemickie artykuły - ostrzegał korporację prawników w wydaniu z 19 lipca 1940 r. przed kompromitacją grożącą osobom biorącym udział w tym przedsięwzięciu sponsorowanym przez okupanta" - pisze naukowiec z Princeton.

Dla Grossa grabież majątków żydowskich to coś więcej niż pojedyncze przypadki: "była to praktyka społeczna, a nie kryminalne wyskoki dewiantów ze społecznego marginesu". A oprócz grabieży miało miejsce przecież także mordowanie Żydów albo wydawanie ich Niemcom (co wychodziło na to samo), po czym "zabójca pozostawał dalej akceptowanym, a często i szanowanym członkiem wspólnoty". Kopacze stają się z takiego punktu widzenia częścią polskiego pejzażu, jego odrażającym odpryskiem, który cudzą tragedię przyjmuje z iście chłopską zaradnością, starając się znaleźć w niej swoje miejsce. Na obrzeżach Holokaustu dzieją się rzeczy równie potworne, jak w jego centrum.

Jeśli więc zamknąć w kilku słowach zestaw zarzutów, jakie pojawiają się w tej książce pod adresem Polaków, a szczególnie polskiego chłopstwa, będą one brzmiały następująco: skwapliwość, zaradność, chciwość.

Humanitaryzm i kalkulacja

Szczególnie mocno brzmią w eseju Grossa próby dekonstrukcji dwóch mitów, na których wychowywały się powojenne pokolenia Polaków.

Po pierwsze: autor "Złotych żniw" podważa powszechne dotychczas przekonanie, że za ukrywanie Żydów groziła automatycznie kara śmierci.

- Między Niemcami a Polakami, którzy się na to decydowali, stała jeszcze duża grupa pośredników nastawiona na zysk. Zależało im przede wszystkim na tym, by wyciągnąć z Żydów jak najwięcej pieniędzy, a nie na tym, by rozstrzeliwać polskich sąsiadów czy znajomych - dowodzi. Gross formułuje swoją tezę wyraźnie: "osoby, u których znaleziono Żydów, nie były bezwarunkowo karane śmiercią".

Po drugie: jedną z ważnych pobudek, jakie miały kierować Polakami ukrywającymi Żydów, były według Grossa motywacje finansowe i chęć drapieżnego wzbogacenia się na tych, którzy i tak przecież nie mieli prawa wyjść z wojny żywi. Co oczywiście otwiera pole do kolejnej gwałtownej dyskusji. Jak bowiem pogodzić przekonanie, że Polakami kierowała chęć zarobku, z ponad sześcioma tysiącami Sprawiedliwych? Czy podczas wojny płynęły obok siebie dwa nurty, humanitaryzmu i chłodnej kalkulacji, czy też bywały momenty, w których splatały się one w jedno? To skądinąd temat nienowy: "przemysłem pomocy", czyli ratowaniem Żydów za pieniądze, zajmował się np. Jan Grabowski w roczniku "Zagłada Żydów". W tym samym piśmie Joanna Tokarska-Bakir pisała o wsiach, w których jedni Żydów przechowywali, drudzy - udając obojętność - chronili, inni mordowali, a jeszcze inni "nie mogli się zdecydować, do jakiej kategorii należą"...

Od Szwajcarii do Treblinki

Nad "Złotymi żniwami" unosi się w związku z tym jeszcze jedno istotne pytanie: dlaczego trzeba książek Jana Tomasza Grossa, by zwrócić uwagę na mroczne fragmenty historii polsko-żydowskiej? Dlaczego ich autor, mimo że bardzo rzetelnie wskazuje na źródła, z których czerpie swoją wiedzę, jest lepiej słyszany niż historycy, którzy wykonali podobną pracę przed nim? Dlaczego możemy z dużą dozą prawdopodobieństwa zakładać, że najnowszy esej wywoła większe zainteresowanie niż źródła, na których się opiera?

Jan Tomasz Gross: - Dla mnie samego to zagadka. Nie mogę wykluczyć, że decyduje atmosfera skandalu. Ktoś czuje się obrażony, uznaje mnie za wroga polskości, protestuje, książką zaczyna interesować się prasa.

- Opowieści o absolutnej demoralizacji niektórych wiosek położonych w pobliżu obozów koncentracyjnych pojawiają się już od czasów wojny, ale dotychczas nie budziły żadnych emocji - twierdzi jeden z najbardziej cenionych polskich historyków Holokaustu Dariusz Libionka (to jego prace w "Złotych żniwach" przywoływane są bodaj najczęściej). - Ja się z popularności Grossa cieszę, choć nie we wszystkim się z nim zgadzam. Zainteresowanie, jakie budzi, może wyjść Polakom tylko na dobre. On pokazuje to, czego jako naród nie chcemy dostrzec.

Piotr Cywiński wskazuje na jeszcze inną cechę, która sprawia, że akurat wokół autora "Strachu" koncentruje się

medialna dyskusja. - Bardzo ceniłem "Sąsiadów", bo ta książka odkryła dla Polaków rzeczywistość, która dziesiątki lat czekała na ujawnienie. Ale już w "Strachu" autor przyjął na siebie rolę sędziego, dla mnie zupełnie obcą. To pomieszanie ról, moim zdaniem niedopuszczalne.

Ślady dyskusji o roli historyka w tak bolesnych eksploracjach przeszłości - o tym, czy ma on prawo do własnych sądów, czy też powinien poprzestać jedynie na suchym podawaniu faktów - widać w "Złotych żniwach" bardzo wyraźnie. Z jednej strony autor pisze w zakończeniu: "Wyliczanie okrucieństw nie prowadzi do żadnego uogólnienia". Z drugiej, kilkanaście wersów wcześniej, uogólnienie jednak się pojawia: "I jeśliby zadać pytanie, co bankier szwajcarski i polski chłop mają ze sobą wspólnego - oprócz tego, że obydwaj są ludźmi i posiadają nieśmiertelną duszę - odpowiedź, z lekka tylko ustylizowana, będzie brzmiała: złoty ząb wyrwany z czaszki zabitego Żyda".

Dariusz Libionka: - Eseju nie czytałem. Ale ja bym tak nie napisał. Nie moja poetyka.

Piotr Cywiński: - Dla mnie to równie haniebne uogólnienie jak uogólnienia rasistowskie. Nikt, również Gross, nie ma prawa do wypowiadania takich sądów.

- Wydaje mi się, że słowo "hańba" jest jak najbardziej właściwe. Tyle że nie w odniesieniu do niesłusznie domniemywanej odautorskiej intencji obrażania kogokolwiek - ripostuje Gross. - Zdanie o wyrwanym zębie jest opisowe i mówi o zachowaniu społeczeństw europejskich skonfrontowanych z nazistowską polityką Zagłady Żydów; powtarza w realiach, z którymi zaznajomił się czytelnik książki, to, co kilka linijek wcześniej można przeczytać w cytacie z Saula Friedlandera: że mianowicie "ani jedna grupa społeczna, ani jedna wspólnota religijna, ani też żadne instytucje naukowe czy profesjonalne stowarzyszenia, zarówno w Niemczech, jak i w całej Europie, nie ogłosiły solidarności z Żydami (niektóre Kościoły chrześcijańskie utrzymywały, że konwertyci są, do pewnego stopnia, częścią wspólnoty wiernych). Przeciwnie - wiele środowisk i różne grupy posiadające władzę bezpośrednio angażowały się w wywłaszczenie Żydów i były zainteresowane, choćby tylko z chęci zysku, w tym, żeby Żydzi całkowicie zniknęli". To istotnie zasługuje na określenie słowem użytym przez pana Cywińskiego.

Polemiki i ataki musi wywołać jeszcze jedna kwestia. Wierny zwerbalizowanej niegdyś przez Annę Bikont przy okazji "My z Jedwabnego" zasadzie, że dziennikarz czy naukowiec zajmujący się Holokaustem powinien zawsze stać po stronie ofiar, Gross nie próbuje nawet dokonać gradacji zła. A jest to pytanie, które przy lekturze eseju nasuwać się musi. Czy przekopywanie pożydowskich szczątków jest tym samym, co zamknięcie swoich sąsiadów w stodole i puszczenie jej z dymem? Czy czerpanie korzyści z sąsiedztwa obozu koncentracyjnego jest równie naganne moralnie jak mordowanie na własny rachunek? Czy ten, kto przechowuje Żydów za pieniądze, jest równie odrażający jak szmalcownik?

W "Złotych żniwach" odpowiedzi na te pytania nie znajdziemy.

***

Prawdopodobieństwo, że po publikacji nowego eseju Grossa przez Polskę przetoczy się kolejna fala dyskusji o roli Polaków w Holokauście, jest tym większe, że niemal równolegle nakładem Centrum Badań nad Zagładą Żydów ukażą się kolejne prace Barbary Engelking i Jana Grabowskiego, pokazujące stosunek polskich chłopów do Żydów w czasie II wojny światowej i po niej.

W jakim celu? Po co rozgrzebywać groby raz jeszcze, tym razem rękami historyków, a nie poszukiwaczy złota i szlachetnych kamieni? Być może Gross dotyka sedna problemu w następującym zdaniu: "Trauma, post-ból, pozostaje i domaga się wyrażenia. Bo to, co straszne, straszy tak długo, jak długo nie jest prawdziwie nazwane".

Przy wszystkich zastrzeżeniach, jak choćby podkreślane przez autora paralele z sytuacją innych krajów, będą "Złote żniwa" kolejnym kijem wetkniętym w szprychy polskiej narracji wojennej i powojennej, pokazującej Polaków wyłącznie jako ofiary wojny. Kolejną wstrząsającą i, miejmy nadzieję, oczyszczającą lekcją.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2011