Rosja: pożeracz przestrzeni

Gdy spojrzeć z wysoka na mapę, to okazuje się, że Europa jest skromnym półwyspem na końcu rosyjskiego lądu.

14.04.2014

Czyta się kilka minut

Rzeka Jenisej w Krasnojarsku, luty 2007 r.  / Fot. Rafał Milach / FORUM
Rzeka Jenisej w Krasnojarsku, luty 2007 r. / Fot. Rafał Milach / FORUM

Byłem dwa razy w Rosji. Pojechałem na Syberię i na Daleki Wschód. Ominąłem Moskwę i Petersburg. Tak mi podpowiadał instynkt. Żeby jechać jak najdalej, bo tylko w ten sposób mogłem się dowiedzieć czegoś o tym kraju. Wydawało mi się, że to „dalej” stanowi jego najgłębszy sens, z czego my, Europejczycy przywykli do naszej europejskiej skali, nie zdajemy sobie sprawy.

Wybierając się do Moskwy czy Petersburga, ulegamy złudzeniu, że to wciąż Europa, tyle że nieco egzotyczna, w stopniu, który nas ekscytuje, lecz nie wpędza w konfuzję. Pomyślałem, że w Moskwie czy Petersburgu niczego się nie nauczę, ponieważ mój umysł będzie jedynie szukał mętnych analogii.

Uwięziony w przestrzeni

Dlatego pojechałem jak najdalej. Do Zabajkalska przy chińskiej granicy. A potem jeszcze dalej, do Krasnokamieńska, bo mój niemiecki przyjaciel, z którym podróżowałem, chciał zobaczyć miejsce zesłania Michaiła Chodorkowskiego (pisałem już o tym w „Tygodniku” przy innej okazji). Prawie trzy godziny jechaliśmy wynajętym autem przez step. Przez zieloną, pofalowaną krainę bez jednego drzewa. Tamtejsza przestrzeń wyglądała bardziej na abstrakcję niż na twór natury. Była piękna, idealna i nierzeczywista. Obóz czy też więzienie Chodorkowskiego obejrzeliśmy z pewnej odległości. Kierowca twierdził, że tak będzie bezpieczniej. Lecz nawet z kilkuset metrów można było dostrzec, że skupisko niechlujnych zabudowań otoczone jest niskim i dość nędznym ogrodzeniem z drutu kolczastego, a strażnicze wieże przypominają kurze grzędy. Nikogo zresztą na nich nie było. Najsłynniejszy więzień Rosji, osobisty więzień Putina, był przetrzymywany w czymś w rodzaju kurnika.

Strzegła go przestrzeń. Bezmiar zielonego stepu. Jak i dokąd miałby uciekać? W tej bezdrzewnej krainie nie tylko człowiek, ale pies czy lis nie miały specjalnych szans przemknąć niezauważone z góry, powiedzmy ze śmigłowca. Mógł brnąć dziesiątki kilometrów, by na koniec paść ze zmęczenia w kołchozie Stiepnoje. Albo w następnym, oddalonym o kolejne 60 kilometrów i o nazwie równie wyszukanej. Oczywiście mógł wybrać Chiny. Do granicy było tylko 50 kilometrów zielonych, falujących traw. Wzdłuż niej ciągnęły się zasieki z drutu kolczastego i chodziły patrole. Albo jak w bajce – mógł zamienić się w mysz albo dosiąść Konika Garbuska.

Był więźniem przestrzeni. Był więźniem politycznym i zarazem metafizycznym, bo przestrzeń w Rosji to coś więcej niż siatka kartograficzna i odległości opisywane w kilometrach i godzinach drogi.

Rosyjska przestrzeń jest niewolą i wolnością jednocześnie. Polscy więźniowie polityczni byli przez carów zsyłani w XIX wieku na daleką Syberię. Wielu z nich robiło tam kariery handlowe albo naukowe. Miasto Irkuck w sporej części jest ich dziełem. Zostawali kupcami, geografami, podróżnikami. Gdy kończył im się okres zesłania, wracali do kraju. Ale wielu z nich nie mogło znieść polskiej i europejskiej ciasnoty, i wyjeżdżało na powrót na Syberię, do miejsca zsyłki, do swojego więzienia.

Dwadzieścia dwa woły w zaprzęgu

Nam, obywatelom niewielkich, gęsto zaludnionych i wyraźnie od siebie oddzielonych krajów trudno zrozumieć kategoryczny dyktat przestrzeni. Trudno pojąć, że przestrzeń może tak wyraziście kształtować tożsamość. Przestrzeń niemal nieograniczona. Bo czyż, przy takiej Szwajcarii czy Belgii, Rosja nie jawi się niczym nieskończoność? Czy w jakimś europejskim kraju przestrzeń jest elementem kultury, tak jak język czy historia? Może w dawnych krajach kolonialnych, ale jest to przestrzeń morska i zamorska, więc jednak nietożsama z tą zamieszkiwaną. Natomiast Rosjanin wychodzi z domu i stąpa po ziemi, która nie zmieniając przynależności państwowej ciągnie się 7 tysięcy kilometrów, by na koniec przepaść w oceanie.

Nie piszę tego wszystkiego po to, by usprawiedliwiać Rosję. Ciekawi mnie jej fenomen, jako państwa niejednoznacznego. Przynależnego tyleż do Europy, co do Azji. Państwa o ustalonych granicach, a zarazem państwa ruchomego, niejako państwa „w drodze”. Wciąż przypomina mi się stary dowcip jeszcze z czasów sowieckich: Z kim graniczy Związek Radziecki? Z kim chce. Kryje się w nim głębsza prawda, ponieważ historia Rosji to historia dziejąca się bardziej w przestrzeni niż w czasie, to historia będąca w istocie geografią.

Gdy Europa zajmowała się doskonaleniem własnego, ustalonego terytorium, jego zabudową, urbanizacją, katedrami, miastami, następującymi po sobie epokami, renesansem, barokiem, wciąż i nieustannie aktualizującą się przyszłością, Rosję absorbował jej rozmiar. Nie miała innych zmartwień. Jej południowowschodnia granica przez stulecia nie była żadną granicą, tylko ogromnym pograniczem. Na południowym wschodzie Rosja z nikim nie graniczyła w takim sensie, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Bo czy Złota Orda była zwykłym państwem albo nawet cesarstwem? Sięgała tam, gdzie rosła trawa dla koni, a jej władcy przemieszczali się wozami, na których stały ich wielkie i z przepychem urządzone jurty. W zaprzęgu ciągnącym wojłokowy pałac Czyngis-chana można naliczyć dwadzieścia dwa woły. Tak wyobrażony jest wędrowny dwór władcy na współczesnym mongolskim banknocie tysiąctugrikowym.

Żyjąc dwieście lat pod zwierzchnością ruchomego stepowego władztwa trudno było nie przyswoić sobie pewnych struktur myślenia o świecie. Przywykliśmy o tym myśleć jako o wpływach „barbarzyńskich”, ale dla stepowych jeźdźców przestrzeń była pewnym rodzajem nieskończoności i Rosja zaadoptowała tę naukę. W końcu gdy kozak Jermak Timofiejewicz wyruszał na wschód, na podbój Syberii, nie miał pojęcia, gdzie kończy się ów niemal dziewiczy ląd i czy w ogóle się kończy. Po drodze rozgromił kilkutysięczne wojska Chanatu Syberyjskiego, ale to, co dziś wydaje się kolonizacją, wówczas miało postać sprawiedliwego odwetu, bo przecież Chanat był jednym ze spadkobierców Złotej Ordy, która na dwa stulecia wzięła Rosję w niewolę.

Kosmos jako sankcja metafizyczna

Nie szukam usprawiedliwienia dla ogromnego kraju, który właśnie z racji swej wielkości powinien się zachowywać w świecie nieco delikatniej. Ale być może zwyczajnie nie potrafi, bo taką ma genetykę?

Znów przypomina mi się nasza wyprawa do Zabajkalska. Jeździliśmy z wynajętym kierowcą wzdłuż chińskiej granicy. Mężczyzna z dumą opowiadał, że jego syn dostał pracę w FSB. Dwukilometrowy pas stepu oddzielał nas od granicznych zasieków. Po drugiej stronie z trawiastej równiny wyrastało miasto Manzhouli. Złociste zwieńczenia wieżowców błyszczały w słońcu. Mieli tam nawet wielką błękitną cerkiew wybudowaną dla Rosjan przyjeżdżających na zakupy. Cerkiew w Zabajkalsku wyglądała jak barak z desek. Wieżowców też w Zabajkalsku nie było, ani w ogóle niczego, na czym można by zaczepić wzrok. Jechaliśmy wzdłuż rzeki Argun, która za pięćset kilometrów miała połączyć się z rzeką Szyłką, by potem już wspólnie popłynąć jako Amur. Popłynąć niemal przez trzy tysiące kilometrów, zanim wpadnie do Morza Ochockiego.

Pytaliśmy naszego kierowcę o Gruzję, bo akurat w tych dniach weszło tam rosyjskie wojsko. Machał lekceważąco ręką: eto dalieko. Rzeczywiście – autem wychodziło ponad siedem tysięcy kilometrów, a w linii prostej jakieś pięć i pół. W jego głosie nie było ani kpiny, ani przekąsu. Po prostu stwierdzał fakt. Odległość unieważniała jakikolwiek sens zdarzeń. Odbierała im ciężar. Potem wspomniał jeszcze o znikomości Gruzji, że tego w ogóle nie widać na mapie, czym dawał do zrozumienia, że w ogóle nie ma mowy o żadnej wojnie. Bo niby z kim?

Trzeba było pojechać niemal na koniec kontynentu, by wysłuchać tej lekcji. Trzeba było od tamtej strony i z takiej odległości popatrzeć na Zachód, by się przekonać, że nie wszystko, do czego jesteśmy przyzwyczajeni i co możemy zaproponować, znajdzie tutaj zastosowanie. Nasze słowa mogą pozostać niezrozumiałe, albo najzwyczajniej porwie je stepowy wiatr.

Zastanawiało mnie zawsze, dlaczego Rosjanie pierwsi polecieli w kosmos. Oczywiście wiadomo, że konkurowali z Amerykanami, że chcieli pokazać światu itd. Ale niewykluczone przecież, że ziemska przestrzeń wyczerpała się, skończyła i dalsza ekspansja na dotychczasowych warunkach przestała być możliwa. Wszystko było zajęte i skutecznie pilnowane przez Amerykę właśnie. Został więc kosmos. To było coś więcej niż podbój Syberii, to było znacznie dalej niż wyprawa Kolumba za ocean. Gagarin nadał aneksji terytorialnej sankcję niejako metafizyczną. Rosja rzeczywiście wkroczyła w dziedzinę nieskończoności. Wobec tego osiągnięcia bledło wszystko: zapóźnienie cywilizacyjne, bieda, brak wolności, izolacja – to wszystko zostawało na Ziemi. Tak jak kiedyś azjatycka przestrzeń pozwalała rościć nadzieje i snuć tęsknoty.

Można to zrozumieć, gdy podróżuje się na przykład po Azji Centralnej. Można sobie wyobrazić uczucia zdobywców, gdy otwierały się przed nimi wciąż nowe i potężne w swoim pięknie krajobrazy. Nawet dziś można mieć tam wrażenie, że ogląda się ziemię jeszcze nieodkrytą.

Inny świat

Oczywiście piszę to wszystko w związku z aneksją Krymu. W żaden sposób nie popieram jej ani nie usprawiedliwiam. Ale znów wracam myślą na chińskie pogranicze i do naszego rezolutnego kierowcy. Co powiedziałby dzisiaj o Krymie? Zapewne, że Krym zawsze był rosyjski. A w każdym razie, dopiero pod rosyjskim panowaniem znalazł się w obrębie cywilizowanego świata. Tak pewnie by rzekł, patrząc beznamiętnie na złociste wieżowce po drugiej stronie kolczastych drutów.

Europa nie będzie miała innego sąsiada. Nie może się przenieść. Jako Polaka nawet mnie to cieszy, bo zdejmuje z mojej ojczyzny część ciężaru. Nie jesteśmy (mam nadzieję) już tacy samotni z rosyjskim sąsiedztwem. Nie mogąc się wyprowadzić, zamienić w wyspę i odpłynąć w regiony bardziej komfortowe, Europa będzie się musiała nauczyć żyć w rosyjskim cieniu.

Gdy spojrzeć z wysoka na mapę, to okazuje się, że jesteśmy skromnym półwyspem na końcu rosyjskiego lądu. Oczywiście możemy tego nie dostrzegać i wmawiać sobie, że to Rosja jest niedoskonałym i zapóźnionym dodatkiem do Europy. Jej młodszą siostrą. Lecz wtedy szybko poczujemy rozczarowanie. Tak jak tej wiosny. Zakładaliśmy, że Rosja jest – mniej więcej – takim państwem jak nasze państwa, tylko większym, zacofanym, niezgrabnym i nieco egzotycznym. Ale wystarczy ją cierpliwie nakłaniać, przekonywać oraz edukować, by w końcu nadrobiła zaległości. Tak chyba jednak nie jest. Nasze zaskoczenie, nasza irytacja i nasz lęk mówią same za siebie.

Musimy się pogodzić z tym, że nie graniczymy z własnym dalszym ciągiem. Graniczymy z kimś innym. Dziwna jest nasza naiwność w tym względzie. Dziwna i podszyta wyższością. Jesteśmy tak otwarci na „innego”, gdy przychodzi z pokorą, w potrzebie, i chce się stać jednym z nas. Gdy jednak zjawia się bez próśb, bez oczekiwań, lecz z żądaniami, znajdujemy jedynie słowa oburzenia. Jakby nas oszukano. Albo jakby nasze prawdy miały być oczywiste dla całego świata. Nie są i prawdopodobnie nigdy nie będą.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2014