Był dzień Trzech Króli

Zaczął się rok i nie wiadomo, co będzie. Ósma rano, niskie chmury i błoto. W oddali, w mglistym powietrzu porykuje bydło. Nisko, płasko, jak spod wody.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

Fot. GRAŻYNA MAKARA /
Fot. GRAŻYNA MAKARA /

Jakby świat się zanurzył na początku stycznia i Bóg wie, kiedy wypłynie. Łagodny potop. Tak dla przypomnienia. I te głosy krów sąsiada przywodzą na myśl głosy wymarłych krów morskich, morskich syren. Tak sobie to wyobrażam. Że się cofamy, że chcemy opuścić ląd, bo to wszystko wydało się zbyt trudne, zbyt niebezpieczne, za wielkie dla nas. To życie na powietrzu, w świetle dnia, w blasku słońca, życie na wolności, gdy każdy gest, każdy ruch wydaje się lekki, nieważki i trudno odgadnąć, dokąd nas zaprowadzi. Że lepiej było jednak w głębi wód, pod ciśnieniem, pod ciężarem, w oddzieleniu, w niemych ławicach pędzonych nieustępliwymi prądami, w dół, w ciemność i chłód, na samo dno, w piach, w muł, by przetrwać w opuszczonych muszlach, w podwodnych jamach, z dala od innych.

Nie wiadomo, co będzie, chociaż rok się już zaczął. Śnieg spada na chwilę i zaraz znika. Zupełnie, jakby kosmos bawił się w kotka i myszkę, i nawet upływ, starzenie się i śmierć utraciły coś ze swojego nieodwracalnego okrucieństwa, które sprowadzało spokój. „Grozi nam atak zimy”, czytasz, a potem się okazuje, że w okolicy Suwałk w nocy będzie minus pięć stopni. I nie wiadomo: czy to wszechświat wypada z kolein, czy to my produkujemy histerię jak pszczoła miód, a pająk nić. W każdym razie wygląda na to, że z każdym oddechem wydychamy strach, a potem na powrót wciągamy go do płuc. Kiedyś zapewne też tak było, ale strach jednak gdzieś się podziewał, coś go pochłaniało, tak jak rośliny pochłaniają dwutlenek węgla, zamieniając go w tlen. A teraz nie. Teraz siniejemy i opadamy na dno. Jak organizmy w dusznych akwenach, gdzie życie z wolna osiada, osadza się w gnilnych pokładach wydzielających siarkowodór.

Piszę to wszystko w Święto Trzech Króli. Przez miasta ciągną wesołe maskarady. Wleczemy na postronkach Bogu ducha winne zwierzęta. Wypomadowani na czarno, w turbanach, w idiotycznych strojach Obcy na parę godzin goszczą wśród nas. Potem zmywają ciemny make up, zdejmują kaftany i szarawary, a zwierzęta wracają do klatek i do zagród. A my sami na powrót zanurzamy się w styczniowym mroku i w strachu, że prawdziwy Obcy nadejdzie, a przecież nie mamy sił ani odwagi, by go przyjąć i by mu sprostać. Nie mamy dla niego nic.

Nie świeci nad nami żadna gwiazda, która wskazywała drogę Magom, Astrologom albo Królom. Sami musimy czernić twarze i wkładać szarawary. Obcego nie wiedzie już żadna gwiazda. Gna go głód, gna go wojna, gna go strach taki sam jak nasz, który każe szukać pociechy w jasełkach opiewających dawną chwałę i dawną odwagę. Niczym nie różnimy się od przybyszów. Jak oni chcemy tylko przetrwać.

Śnieg prószy nocą, a za dnia w marnym cieple niewidzialnego słońca znika. Wypuszczam owce, żeby miały trochę ruchu i żeby poskubały sobie zielonych jeżyn rosnących nawet w najsroższe zimy w jarze potoku. Wychodzą bez zapału. To jedna, to druga odwraca łepek i popatruje, czy aby na pewno. W końcu jednak wychodzą na łąkę. Niby czarne, a szarobure jak mgła, niebo i ziemia. Rozłażą się niemrawo, coś tam pogryzają, szukają zielonego między zgniłym. O kilka, kilkanaście metrów jedna od drugiej, jakby w tym mokrym i zimnym powietrzu traciły owczą łączność. Ale czasem wystarczy jakiś ruch, którego nie jestem w stanie dostrzec, albo dźwięk, który słyszą tylko one, i w trzy sekundy zbijają się w ciasne stado. Bok przy boku, głowa przy głowie, zwarte, ścieśnione, jak wełnista, ciepła wysepka wśród bezmiaru ziem Beskidu. Znieruchomiałe wypatrują rzeczywistego albo urojonego niebezpieczeństwa. Stoją tak długą chwilę i wyobrażam sobie, że ich wystraszone serca powoli uspokajają się i zaczynają bić w tym samym równym rytmie.

Nie chcę przez to powiedzieć, że jesteśmy owcami. Niemniej jednak, jeśli idzie o postrzeganie subtelnej mieszanki wyimaginowanych oraz rzeczywistych niebezpieczeństw, dorównujemy temu gatunkowi, a nawet go przewyższamy. Nie mamy tylko instynktu, który pozwoliłby nam przetrwać. Nawet w krótkiej perspektywie roku, który właśnie nadciągnął i nikt nie wie, jak się skończy. ©

Literatura faktu i eseje, poezja, powieści i opowiadania. Recenzje nowości wydawniczych i rozmowy z twórcami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2018