Stasiuk: Na przekór zimnemu tchnieniu listopada

Opowieść jest dzieckiem samotności. I dzieckiem ciemności. Ci, co mówią do innych, a zwłaszcza do wszystkich, skazani są na ględzenie.

14.11.2022

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk, Wołowiec, maj 2021 r. / GRAŻYNA MAKARA
Andrzej Stasiuk, Wołowiec, maj 2021 r. / GRAŻYNA MAKARA

Za progiem listopad, czas pięknego schyłku. Siedzimy w tej sali w nadziei, że jej ściany ochronią nas przed chłodem i mrokiem. Wszak to jedna z funkcji kultury i literatury – ochrona przed nieuniknionym. Dlatego się tu zbieramy, gdy za progiem stoi listopad. Ponieważ potrzebujemy schronienia. Gdy byłem chłopcem, szukałem go w opowieściach. Nie czułem się jakoś szczególnie zagrożony. Ani listopadem, ani chłodem. Nieuniknione dopiero ­czaiło się w mroku.

Dla umarłych

Byłem normalnym chłopcem. Rzucałem kamieniami w przejeżdżające pociągi i dręczyłem zwierzęta. W tamtych czasach chłopcy dręczyli zwierzęta. Nie z okrucieństwa, ale z ciekawości świata. Żeby patrzeć w gasnące oczy i dotykać gasnącej krwi. Tak robili chłopcy ciekawi świata. Chłopcy w tamtych czasach.

A ja potrzebowałem i krwi, i opowieści. By w końcu wybrać i oddać się tym drugim. Ponieważ wydawało mi się, że nad opowieściami będę miał większą władzę i nie będę musiał rozlewać krwi, która na końcu stygnie. A opowieści nigdy nie miały zagrozić chłód ani mrok. Tak mi się wydawało. I tak mi się wydaje i dziś, chociaż listopad stoi już u drzwi.

Co do pociągów, pragnę Państwa uspokoić: rzucaliśmy głównie w towarowe. Ta liczba mnoga jest oczywiście czymś w rodzaju usprawiedliwienia. Ale cóż... Chłopcy w tamtych czasach byli podobni do kotów: reagowali tylko na rzeczy w ruchu. I podobnie jak psy reagowali stadnie.

Ale wieczorami niektórzy z nich odchodzili na bok i skryci w mroku, którego nadejścia jeszcze nie podejrzewali, oddawali się opowieściom. Bo opowieść jest dzieckiem samotności. I dzieckiem ciemności. Ci, co mówią do innych, nie zostaną wysłuchani. Ci, co mówią do innych, a zwłaszcza do wszystkich, skazani są na ględzenie.

Jeżeli już musicie mówić/pisać (widzę na tej sali legion piszących, zamierzających pisać, piszących ale niepokazujących, tęskniących do pisania itd., itp.), to piszcie dla umarłych.

Josif Brodski – który koniec końców jak wszyscy wiemy, okazał się wielkoruską szowinistyczną świnią – powiedział przynajmniej jedną sensowną rzecz: „Pisz tak, żeby się podobało tym, którzy żyli/pisali przed tobą”. To jest mądra rada nawet z ust szowinistycznego Wielkorusa żydowskiego pochodzenia. Jeżeli już dla kogoś pisać – pisz dla umarłych. Pisz dla nieboszczyków. Żywi porwą twoją opowieść, i ani się obejrzysz, wykorzystają dla swoich celów. Zaczną ci klaskać albo sarkać, ale tak czy tak, będziesz chciał ich zaspokoić, będziesz chciał się podobać. Utracisz wolność i samotność. Będziesz ględził, żeby zadowolić wszystkich.

Zapłata

Gdy to piszę, w naszym Wołowcu zapada zmierzch. Widzę ciemnozieloną grań wzgórza, ciemnoszare niebo i nagie, odarte z liści drzewo. I chciałbym pisać tylko o tym. O nieskończenie spokojnym i pięknym widoku. I o tym, że słyszę, jak szczeka pies u sąsiada. I o tym, jak na ziemię spływa mrok i pejzaż powoli gaśnie. I świecą w nim jeszcze tylko złote płomienie modrzewi i brzóz.

O czym chciałbyś opowiadać? To podstawowe pytanie dla tych, którzy pragną snuć opowieść. Tak mi się wydaje. O tym, co pragniesz zabrać na drugą stronę – jeśli oczywiście druga strona istnieje. Więc jeśli idzie o mnie, to chciałbym zabrać właśnie ten obraz, obraz zmierzchającego świata: piękny, wyrazisty i spokojny. Żeby powieka dnia zamknęła się razem z moją powieką. Żeby na tak zwaną drugą stronę zabrać obraz tego, co, mam nadzieję, będzie trwało, gdy nas już nie będzie. I żeby do końca o tym opowiadać. O tym, co nas przekracza, przerasta. O tym, co jest większe od nas. Reszta jest ględzeniem. Tak jak ten „wykład mistrzowski” – za który po prostu obiecali mi pieniądze; wcale nie jakieś wielkie.

Z jakiegoś względu większość nagród literackich przyznawana jest jesienią. Może ma być to pociecha w czasie, gdy za progiem słychać nieustępliwy oddech listopada. Dzisiaj w tej sali ma się odprawić jedna z tych podniosłych jesiennych ceremonii. Nie odmówię sobie przyjemności nawiązania. Tym bardziej że jako literacki dziad i dziaders dostałem od cholery nagród i dochodzą mnie słuchy, że literacka młódź uważa, iż dostałem ich zbyt wiele, nie wiadomo za co i na dobrą sprawę należałoby mi je odebrać i przekazać zniecierpliwionym.

Nagrody jednak są zdradliwe. Zatruwają umysły i serca piszących. Wywołują najniższe uczucia. Zawiść, zazdrość, pychę, wzgardę – tak u przegranych, jak u laureatów. Widziałem zwycięzców, którzy już nie podnieśli się po swojej wiktorii. Przytłoczeni dwuznacznym splendorem po prostu zamilkli. Zwyczajnie odebrało im mowę. Widziałem laureatów, których chwilowy triumf wpędzał w literackie gadulstwo podszyte dość komicznym przekonaniem, że po nagrodzie będę pisali już tylko lepiej i donośniej. Nie trzeba chyba dodawać, że było wręcz odwrotnie. Nagroda bowiem niczego nie czyni poza chwilową stymulacją ego. Realne są pieniądze, których i tak zawsze jest za mało.

Ale cóż, oddajemy się tym jesiennym rytuałom. Siedzimy w rzędach i wstrzymujemy oddechy. Ktoś radzi nad skrwawionymi skrawkami naszych serc, dusz i umysłów. Gmera w nich. Ogląda pod światło. Robią to jacyś ludzie, których często nie znasz, a niektórych – Boże uchowaj – w ogóle nie chcielibyśmy poznawać.

Zasiadamy w rzędach, pocimy się i nasłuchujemy werdyktu obcych ludzi. Tak wygląda słynna pisarska wolność i samotność. Musimy ją porzucać, by w ogóle przetrwać? Musimy ją zdradzać? Sprzeniewierzać?

Ale pisanie to rzecz wysoce dwuznaczna. By zachować niewinność, powinniśmy trzymać je w ukryciu. Tak jak w tamtych niewinnych czasach, gdy składaliśmy pierwsze słowa i prócz radości towarzyszyła nam wstydliwość. Lecz niewinność jest cnotą dość bezpłodną, nieprawdaż? A cała historia, również ta pisana, zaczęła się w chwili upadku.

Runo

O dwuznaczności pisania dość precyzyjnie wyraził się Wystan Hugh Auden w jednym z esejów pomieszczonych w wiekopomnym tomie „Ręka farbiarza”: „Ilekroć jakiś bubek mówi mi, że podobał mu się mój wiersz, czuję się tak, jakbym go okradł”. Takoż i ja się czuję, Szanowni Państwo, z tym „wykładem mistrzowskim”. Trochę jak bubek i trochę jak złodziej.

Niby „mistrz”, a przelewam gorycz z pustego w próżne. Ostatnie słowa piszę na czwartym piętrze hotelu Ibis w Dąbrowie Górniczej. Wieczorny, neurotyczny hałas miasta wlewa się przez otwarte okno i wypełnia ciasne wnętrze. Parę dni temu miałem spotkanie w więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim. Było dość podobnie, tylko znacznie ciszej. Podobnie w sensie architektury wnętrz. Więzienie przypominało Ibis, tyle że horyzontalny. Faceci w zielonych uniformach pytali mnie o różne mądre rzeczy. Co sądzę o tym, co o tamtym. O politykę pytali, o Kościół, przyszłość świata, a ja nie znałem żadnej odpowiedzi. Siedziałem przed nimi jak bubek i jak złodziej. Wszystko, co mogłem, to składać opowieści. Przypominać sobie, odtwarzać, przywoływać obrazy, sklejać pospiesznie historie. Żadnych odpowiedzi na nic. Żadnych „mądrości”. W ciasnym wnętrzu przypominającym horyzontalny Ibis.

Miałem szczęście i oni też, bo kiedyś siedziałem w więzieniu i mogłem dotknąć ich serc. Wiedziałem, o czym mówię, i oni wiedzieli, że wiem. Przypomina mi się to spotkanie sprzed tygodnia, gdy tak stoję przed Państwem. I wtedy, i teraz towarzyszy mi poczucie pewnej bezradności. Żeby od niej uciec, żeby ją zażegnać albo i zakląć, powrócę do dzisiejszego poranka w naszym Wołowcu.

Obudziłem się koło szóstej i było zupełnie cicho. Tak cicho, że musiałem wykonać jakikolwiek ruch, by się przekonać, czy jeszcze żyję. Wstałem i podszedłem do okna, żeby odnaleźć pejzaż, o którym Wam opowiadałem. Lecz było jeszcze zbyt ciemno. Modrzewie dopiero zaczynały się tlić mglistym, złotawym blaskiem. Pod nimi, na mokrej trawie, leżało sześć naszych owiec. Ich runo było ciężkie od nocnej rosy. Ciężkie i szare. Poruszały miarowo pyszczkami i żuły. Jak to owce. W tym chłodzie i ponocnej wilgoci wyobrażałem sobie ich ciepłe, pełne życia ciała. Jak krąży w nich krew, pokarm i energia. Na przekór zimnemu tchnieniu listopada. Na przekór. ©

Mowa została wygłoszona podczas gali wręczenia Nagrody Conrada przyznawanej za debiut na zakończenie Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2022