Ładowanie...
Mundial 2018: Opowieść o prawdziwym piłkarzu
Mundial 2018: Opowieść o prawdziwym piłkarzu
Mecz Anglików z Tunezyjczykami był tak typowy dla najnowszej historii reprezentacji Anglii, że w 90. minucie miało się właściwie ochotę zajrzeć do własnego archiwum tekstów i wyciągnąć dowolny, opisujący losy tej drużyny podczas wielkich turniejów. Obiecujący początek (nie było dotąd na mundialu w Rosji drugiej drużyny, która potrafiłaby stworzyć sobie tyle sytuacji bramkowych w pierwszej połowie…), fantazja, rozmach i płynność, gol dający prowadzenie, a później idiotyczny błąd, po którym rywale wykonują rzut karny, i długie minuty nerwowości, bicia głową w mur, unikania odpowiedzialności, zmęczenia i coraz intensywniejszego wrażenia deja vu. Co okaże się przyczyną niepowodzenia tym razem? Może wołgogradzkie muszki, włażące piłkarzom do ust i uszu przez całe niemal spotkanie? Jakie gorzkie dowcipy na temat obiecujących jak nigdy i niespełniających obietnic jak zawsze Anglików przeczytamy jutro w londyńskich gazetach?
O tym, że nie przeczytamy żadnego, zdecydował 24-letni kapitan reprezentacji Anglii, napastnik Tottenhamu Harry Kane, strzelający już w doliczonym czasie gry swoją drugą bramkę w tym meczu. Bramkę dającą zwycięstwo.
Rób swoje
Ja się zazwyczaj słabo nabieram na opowieści o piłkarzach będących po jasnej stronie mocy, a już szczególnie się jeżę w przypadku, gdy serwują nam je rekiny rynku reklamowego. W przypadku Harry’ego Kane'a kampania koncentrująca się na słowach „Loan, Loan, Loan, Loan, Lane, Lion, Leader” wydaje się jednak oddawać istotę rzeczy. Ponieważ tak się składa, że mamy do czynienia z piłkarzem wychowanym przez klub, któremu od blisko trzech dekad kibicuję, piłkarzem, który – mimo iż z pewnością oglądają go największe kluby świata, z Realem Madryt na czele – po raz kolejny przedłużył właśnie kontrakt, nową umowę z Tottenhamem zawierając do 2024 roku; ponieważ chodzi o piłkarza, który nie ukrywa, że inspiruje go przypadek Francesco Tottiego, przez całą swoją karierę grającego w jednym klubie, czuję się osobą właściwą do mówienia o kapitanie Anglików.
Kiedy zdobył setnego gola w Premier League, on sam zresztą zdecydował się opowiedzieć swoją historię. Zaczynała się tak: miał osiem lat, szedł przez park z ojcem, który ni stąd, ni zowąd oznajmił, że ma mu coś ważnego do powiedzenia. Była to wiadomość, że szkółka Arsenalu, w której wówczas trenował, nie jest nim zainteresowana. Dobrze pamięta reakcję taty: to, że go nie skrytykował, tak samo zresztą, jak nie skrytykował tych, którzy podjęli decyzję w sprawie jego przyszłości. Pan Patrick Kane nie dawał synowi do zrozumienia, że się nie nadaje, nie okazywał wściekłości i rozczarowania, nie nakładał dodatkowej i zupełnie zbędnej presji. Po prostu otoczył chłopca ramieniem i powiedział, że najważniejsze, żeby dalej robił swoje i że znajdą mu inny klub. Dwa lata później Harry Kane trafił do akademii Tottenhamu, któremu zresztą kibicowała cała jego rodzina i w którym grał jego idol, Teddy Sheringham.
Czytaj także: Mundial 2018 w specjalnym serwisie "Tygodnika Powszechnego"
To jest dobra historia, bo kiedy opowiadał ją jako zdobywca setki goli w Premier League (dziś ma ich już 108 w 153 występach – świetna statystyka; w reprezentacji ma 15 goli w 25 meczach), wspominał też chwile, w których myślał, że nie zdobędzie ani jednego. Miał dziewiętnaście lat – niejeden jego rówieśnik był już gwiazdą Premier League – i od dwóch lat tułał się po wypożyczeniach do niższych lig. Nawet tam nie zawsze mieścił się w wyjściowej jedenastce: czy mógł marzyć o tym, że stanie się podporą nie tylko klubu z ekstraklasy, ale też reprezentacji kraju? Przy okazji poznawał, jak wspomina, prawdziwe życie, przyglądając się ludziom, dla których wizja spadku z drugiej do trzeciej ligi oznaczała groźbę radykalnego ograniczenia i tak niewielkich na tym poziomie zarobków czy wręcz bezrobocia. Przestawał być dzieciakiem.
Nie przejmuj się tym, co o tobie mówią
„Robić swoje” musiał wyjątkowo długo. Pierwszy raz na ławce rezerwowych Tottenhamu znalazł się w październiku 2009, debiutował – w meczu Ligi Europy – w sierpniu 2011. Na to, by Tim Sherwood, nadzorujący jego rozwój w młodzieżówce, zaczął na niego stawiać już będąc tymczasowym trenerem, musiał czekać jeszcze dwa i pół roku. U obecnego trenera, Mauricio Pochettino, również zaczynał jako rezerwowy: Argentyńczyk ostatecznie przekonał się do niego po wygranej z Aston Villą w listopadzie 2014 r., kiedy to również strzelił zwycięskiego gola w ostatniej minucie (był to zresztą gol bardzo szczęśliwy, bo Anglik wykonywał rzut wolny i trafił w mur, a piłka po rykoszecie zmyliła bramkarza i wpadła do siatki).
Czytaj także: Michał Okoński: Kompletna i nie tak znów krótka metafizyka piłki nożnej
Przez wszystkie te lata, tak jak wtedy w parku z ojcem, nie myślał, że coś jest nie tak. Nie zniechęcał się. I ciężko pracował. Pracujący wówczas z napastnikami Tottenhamu świetny przed laty snajper Les Ferdinand opowiadał, że nigdy w życiu nie spotkał juniora, który tyle pracy wkładałby w swój rozwój, a bramkarz Brad Friedel dorzucał wspomnienie Kane’a, wypraszającego u niego dodatkowe pół godziny po treningu, by mógł poćwiczyć rzuty wolne. Dobrze pamiętam, jak podczas pierwszych występów w Tottenhamie miał kłopoty z przyjęciem piłki, jak nie potrafił ustać na nogach w starciu z obrońcami: kiedy patrzę na miejsce, w którym jest dzisiaj, czuję, że wręcz powinienem o tym przypominać. Wątpili przecież w niego w zasadzie wszyscy. Po świetnym sezonie 2015/16 pytali, czy będzie umiał powtórzyć to w sezonie kolejnym. Otóż powtórzył. Rok później wątpili, czy będzie potrafił pokazać się w Lidze Mistrzów. Otóż potrafił. Dwa lata później chcieli wiedzieć, czy da radę zagrać dobry mecz na mundialu. Otóż dał.
Trzymaj nogi na ziemi
Napisałem kiedyś, że aby w pełni oddać fenomen Harry’ego Kane’a, trzeba by w zasadzie pióra socrealisty – i z perspektywy Wołgogradu wypada to zdanie powtórzyć. Kapitan Anglików nie ma w sobie nic z celebryty, nie imprezuje, nie sfotografowano go z żadną modelką ani nie złapano na paleniu pod prysznicem (ba: kiedy po meczu idzie pod prysznic, nie rzuca koszulki czy spodenek na podłogę szatni, jak robi to wielu jego kolegów: starannie je składa, żeby dbający o stroje zawodników członek ekipy miał potem mniej pracy). Z wyglądu i uczesania przypomina bardziej bohatera filmu epoki kina niemego niż współczesnego piłkarza; lekko parafrazując Jonathana Wilsona można by powiedzieć, że Harry Edward Kane mógłby zagrać w nim rolę jednego z tych dzielnych pilotów dwupłatowca, którzy nigdy nie wrócili z wyprawy przeciwko Czerwonemu Baronowi. Mamy tu prostego chłopaka, który liczbą strzelonych goli w jednym roku przebił Lewandowskiego, Ronaldo czy Messiego. Mamy opowieść o skromności (za każdym razem mówi, ile z jego goli jest zasługą drużyny – dzisiaj też zresztą mnóstwo roboty przy jego bramkach odwalili koledzy, a on „tylko” dostawiał nogę i głowę; z drugiej strony zaczynał przecież pressing Anglików i robił, co mógł, by stwarzać także sytuacje kolegom), prostocie (nie uświadczycie w jego wykonaniu sztuczek w stylu Ronaldo czy Neymara, on zmierza do celu bez dbania o noty za styl), normalności (twardo chodząca po ziemi żona, koleżanka jeszcze z dzieciństwa, żadna tam WAG, jedno dziecko na świecie, drugie w drodze…), wierze we własne siły (nigdy nie martwi go to, że spudłował – zaraz wykorzysta następną okazję...).
Jasne, to była tylko Tunezja. Jeszcze nic się nie stało, jeszcze nie wyszli z grupy. Z drugiej strony: nie potknęli się na pierwszej przeszkodzie, w następnych meczach powinno więc być łatwiej. No i mają Harry’ego Kane’a. Jeśli ktoś na tym turnieju rozegrał typowo angielski mecz, byli to przegrywający z Meksykiem Niemcy.
PODYSKUTUJ Z AUTOREM NA BLOGU "FUTBOL JEST OKRUTNY"
Autor artykułu

Napisz do nas
Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.
Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!
Kup książkę
Podobne teksty
Newsletter
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]