Moje filmy Wajdy

Swoimi filmami skutecznie podważał świat otaczającej nas zewsząd prymitywnej propagandy, dawał mojemu pokoleniu oddech wolności.

17.10.2016

Czyta się kilka minut

Z Krystyną Zachwatowicz podczas prób do „Zemsty” na dziedzińcu Kolegium Nowodworskiego, Kraków 1986 r. / Fot. Czesław Czapliński / FOTONOVA
Z Krystyną Zachwatowicz podczas prób do „Zemsty” na dziedzińcu Kolegium Nowodworskiego, Kraków 1986 r. / Fot. Czesław Czapliński / FOTONOVA

Andrzej Wajda tworzył polską kulturę, tworzył polską historię. Artysta na wskroś polski i z tą polskością ciągle się wadzący. „Chory na Polskę” – pisał o nim Jerzy Andrzejewski. Żył z nami, ciągle realizował nowe filmy, wypowiadał się na temat polskiej rzeczywistości; mądrze krytyczny, wyznawał bowiem zasadę, że prawdziwym patriotą jest ten, kto nie jest do końca zadowolony ze swojej ojczyzny. Słowem: był kimś oczywistym, stałym w polskim krajobrazie, i dopiero jego śmierć uzmysławia, że odszedł człowiek, po którym wyrwa nigdy nie zostanie zasypana.

Wajda twierdził, że zrealizował się jako człowiek kina: „Po sukcesie »Popiołu i diamentu« pytano mnie, dlaczego nie porzucę Polski, żeby być reżyserem światowym. Ale ja nie miałem nic do opowiedzenia o świecie, wszystko, co miałem do powiedzenia, dotyczyło Polski. Więc po cóż ja miałem gdzieś wyjeżdżać? Wszystko to byłoby z drugiej ręki, a tu było tyle rzeczy nieopowiedzianych, które koniecznie musiały znaleźć swoje miejsce w kinie”.

Renata Lis we wspomnieniu po śmierci reżysera napisała, że w zasadzie „jak się tak zastanowić”, to wychowali ją ludzie urodzeni w latach 20. ubiegłego wieku. To jest także moje doświadczenie. Bo to właśnie takie osoby jak Andrzej Wajda były naszymi nauczycielami, mistrzami, kamieniami węgielnymi i punktami odniesienia, niezależnie od tego, czy ich właśnie podziwialiśmy, czy się z nimi akurat kłóciliśmy. Pisze Lis: „Zaryzykuję nawet pogląd, że tamto przedwojenne pokolenie urodzonych w latach dwudziestych; ci z nich, którzy szczęśliwie nie dali się zabić – wychowało kilka pokoleń Polski powojennej i być może to im zawdzięczamy paradoks wysokiego poziomu edukacji w PRL”.

Teraz to pokolenie słabnie i odchodzi. Pamiętamy wszyscy scenę w barze z „Popiołu i diamentu”, kiedy Maciek Chełmicki zapala lampki ze spirytusem. Płoną, jakby to był cmentarz. Jego przyjaciel Andrzej wymienia poległych, na końcu dodaje: „My żyjemy”, jakby chciał powiedzieć, że jesteśmy wezwani do pamięci i kontynuacji ich dzieła. Reakcją jest ironiczny śmiech Maćka i powątpiewanie w ludzką pamięć. Pokolenie Wajdy zatem odchodzi. My żyjemy!

Z popiołów

„Tygodnik” wychodzi w środę, chciałbym więc przypomnieć w dniu pogrzebu kilka filmów Mistrza, ważnych dla mnie osobiście. Kształtowały bowiem – mówiąc górnolotnie – moje poglądy społeczne i narodowe, polskie. Cenię całą twórczość Wajdy, ale te filmy wpisywały się w konkretny moment moich osobistych przewartościowań.

Na przykład „Popioły”. To był „mój” pierwszy film Andrzeja Wajdy. Nauczył mnie mądrego, krytycznego patriotyzmu. Obejrzałem go jako młody chłopak, chyba sześć lat po premierze. Potem zacząłem chłonąć całą jego twórczość, powracając do początków, czyli do szkoły polskiej.

Wajdę i scenarzystę Aleksandra Ścibora-Rylskiego zainteresował przede wszystkim temat „Popiołów”: dzieje Legionów i wydarzenia wojenne z lat 1807–1812, a także szturm Saragossy i obrona klasztoru św. Jakuba w Sandomierzu. Powstała szansa na zrealizowanie nie tylko monumentalnych scen batalistycznych, ale nade wszystko na refleksję o sensie i bezsensie walki „za wolność waszą i naszą”. Powstało znakomite, humanistyczne dzieło, które przetrwało próbę czasu i wciąż czeka na sumienną, pogłębioną analizę. Już pierwsza scena poraża tragizmem historycznym i politycznym; poraża także absurdem. Film rozpoczyna się, gdy podróżujący po Włoszech książę Gintułt latem 1798 r. spotyka żołnierzy w strzępach polskich mundurów, śpiewających „Mazurka Dąbrowskiego”. Wyglądają jak nędzarze, ledwo idą, czołgają się, niektórzy bez nóg, podpierają się na drewnianych kulach, ale wciąż wierzą (jeszcze wierzą) cesarzowi. Potem ich śpiew zagłuszają żołnierze Napoleona intonujący dumnie „Pieśń wymarszu” („Le Chant du Départ”).

Zaraz po premierze rozpętała się dyskusja bez precedensu, wielu uznało bowiem, że Andrzej Wajda zrealizował film antypatriotyczny, żeby nie powiedzieć antypolski. Czy adaptując powieść Żeromskiego reżyser miał świadomość, że jego dzieło stanie się pretekstem do ogólnonarodowej dyskusji? Gdy czyta się ataki na ten film z roku 1965 i z lat następnych, można dojść do wniosku, że były zapowiedzią tego, co wydarzy się w Marcu 1968. „Oni, to znaczy moczarowcy, potrzebowali wroga – mówił reżyser dla kwartalnika „Ethos”. – Atakowano mnie bardzo ostro i demagogicznie: jak można pokazywać tragedię San Domingo, Polaków gwałcących hiszpańskie kobiety, rozstrzeliwujących powstańców w Madrycie? No, tylko problem w tym, że Żeromski to naprawdę opisał, a ja nie filmowałem Sienkiewicza, tylko Żeromskiego właśnie i z całą świadomością przedstawiłem świat, który on przedstawił w »Popiołach«”.

Wajda niespodziewanie dla siebie wstrzelił się w moment narodzin narodowego komunizmu. Władza miała już dosyć tzw. szkoły polskiej, rozdrapującej rany wojenne, postawiła więc na wielkie ekranizacje literatury, sądząc zapewne, że powstaną narodowe epopeje, „czytanki historyczne” dla szkół i dla mas. Okazało się jednak, że i ta polityka była krótkowzroczna, bo partia nie doceniła niezależności polskich artystów.

W gazetach partyjnych rozpoczęto nagonkę na reżysera. Pułkownik Zbigniew Załuski: „Historię na serio przekształca się w stek nonsensów, których trzeba jak najprędzej się wyrzec”. Prof. Jan Zygmunt Jakubowski: „Powiada poeta: Kłamie ten, co zna słowa, a nut nie pamięta. W filmie są słowa Żeromskiego, ale nie ma tej najważniejszej nuty, którą on najgłębiej znał – trudnej, ale i serdecznej miłości do narodu”. Tekst w „Głosie Pracy” brzmiał bardzo groźnie: „Film wzbudza odruch protestu. Denerwuje sadystyczne biczowanie historii narodu”. Czytając takie opinie odnoszę wrażenie, że w powiedzeniu „historia lubi się powtarzać” jest jednak dużo prawdy. Déjà vu. Na szczęście to był rok 1965; można było jeszcze dyskutować pełnym głosem. Wajdy bronili Kazimierz Wyka, Andrzej Jarecki, Wiktor Woroszylski, Aleksander Jackiewicz i wielu innych. Trzy lata później byłoby to niemożliwe; narodowi komuniści na chwilę wygrali; była to dramatyczna chwila.

Ludzie z marmuru

Drugi „mój” film Wajdy to „Człowiek z marmuru”. Pamiętam, że jako chłopak byłem pod jego wielkim wrażeniem. Stalinizm na ekranie. Tego jeszcze w takiej formie nigdy nie było. Tak ostro i tak otwarcie. Rozliczenie ze straszną epoką, odważne i bezkompromisowe. W łódzkim kinie Przedwiośnie na ulicy Żeromskiego – tylko tam „szły projekcje” – byłem chyba na dziesięciu seansach, dzień po dniu. W ten sposób manifestowało się swoje poglądy. Obawialiśmy się, że władze ten film zaraz zdejmą z ekranów. Kopii było bardzo mało, a w niektórych kinach w repertuarze zamiast tytułu filmu zamieszczano informację: „wszystkie seanse zarezerwowane”. Tłumy waliły do kin drzwiami i oknami.
Do dziś pamiętam prawie każdy kadr „Człowieka z marmuru”. Film ten nie stracił nic ze swojej siły, sądzę, że jest to ciągle najbardziej przejmujący i najprawdziwszy obraz tamtych strasznych, nieludzkich czasów, jaki kiedykolwiek w Polsce powstał. Wciąż robi ogromne wrażenie.

Film poddano w prasie partyjnej pryncypialnej krytyce, a szczególnie w tygodniku „Ekran”, opanowanym wtedy przez „Grunwald”, czyli grupę narodowych komunistów, którzy atakowali wszystko, co powstawało poza Zespołem Filmowym „Profil” Bohdana Poręby. Oskarżano więc Wajdę o jawną tendencyjność i nietolerancyjność przy ocenie zjawisk społecznych; wytykano mu skrajny subiektywizm, polemiczne zacietrzewienie, aprioryczny, arbitralny punkt widzenia. Zarzucano mu – to dziś zabawnie brzmi – zaniechanie „marksistowskiej analizy zjawisk społecznych”, a także fatalistyczny determinizm. „Człowiek z marmuru” przetrwał jednak próbę czasu, przede wszystkim dlatego, że jest spełnionym dziełem artystycznym, ze znakomitymi rolami Krystyny Jandy i Jerzego Radziwiłowicza.

Po „Człowieku z marmuru” Wajda zrealizował kolejny film „antysystemowy”. „Bez znieczulenia”, według scenariusza Agnieszki Holland, to gorzkie rozliczenie z PRL-em „pomarcowym” i gierkowskim. Główny bohater, wybitny dziennikarz Michałowski – zagrany przez Zbigniewa Zapasiewicza – niczym Ryszard Kapuściński chce być niezależny i bezkompromisowy, co nie zawsze mu się udaje. Jego antagonista Rościszewski – w tej roli Andrzej Seweryn – to klasyczny wytwór Marca’68, pełen kompleksów karierowicz, miernota, która zaczyna decydować o losach znienawidzonego „salonu”. Znowu déjà vu.
Wajda: „Byliśmy wtedy bardzo rozgoryczeni z tego powodu, że się eliminuje z życia najrozmaitszych ludzi pod byle jakim pretekstem. Można było sfabrykować zarzuty wobec każdego, czy to nauczyciela akademickiego, pisarza czy dziennikarza, i w konsekwencji wykluczyć go nagle, z dnia na dzień, z życia publicznego. W takiej sytuacji człowiek właściwie nie ma gdzie iść, nie ma żadnej obrony, nie ma nikogo, kto by się o niego upomniał. Skreślają człowieka i pomiędzy żywymi jest żywy trup”. Fobia antyinteligencka, wręcz pogarda dla inteligencji – to się powtarza. To niebezpieczeństwo ciągle nad nami wisi, chociaż nie jest już aż tak groźne, raczej karykaturalne. A może jednak groźne?

Stare klamki

Wajda nie chciał stwarzać wrażenia, że jest autorem tylko filmów politycznych. Chciał tworzyć także psychologiczne opowieści o dramatach ludzkich. Stąd jego trzy adaptacje iwaszkiewiczowskie, spośród których „Panny z Wilka” uważam za arcydzieło. Gdy ktoś mnie pyta o najlepszy film Wajdy, myślę zazwyczaj o „Pannach”.

Iwaszkiewicz nie był odskocznią Mistrza od wielkich tematów narodowych w świat psychologii, namiętności, nostalgii, przemijania i śmierci. Wręcz przeciwnie. W tych kameralnych filmach reżyser nie potrafi uciec od klimatów polskich, które szczególnie odczuwalne są w warstwie wizualnej: brzezina, zapach tataraku, a każdy kadr z „Panien z Wilka” to jakby obraz Malczewskiego. Nawet zapach starych klamek był ważny.

Wajda mówił dla „Ethosu”: „Robiliśmy ten film w takim dworze, gdzie jeszcze tliły się resztki dawnego życia. Allan Starski namówił mnie, żeby nie robić nowej dekoracji, tylko żeby koniecznie umieścić akcję tam, gdzie jeszcze żyją ludzie. (...) Nagle Starski patrzy i pyta: »A gdzie są prawdziwe klamki?«, bo tam w drzwiach były tylko zwykłe klamki aluminiowe. Był przy tym jakiś starszy pan, który tam kiedyś mieszkał i po latach przyjechał w odwiedziny z Londynu: »Klamki są chyba na strychu. W 1914 roku po wojnie przechodziły tu różne wojska i myśmy się bali, że te klamki nam zabiorą. Schowaliśmy je na strychu«. I przynoszą ze strychu prawdziwe klamki. Zrozumiałem wtedy, że jesteśmy w miejscu, gdzie coś się dzieje naprawdę, a my się tylko dokładamy z naszym filmem do tej rzeczywistości. (...) To wszystko kiedyś istniało naprawdę”.

„Panny z Wilka” to film piękny, który uczy dystansu do świata, a jednocześnie bije z niego tęsknota za czymś nieokreślonym. Oto czas, który odszedł; czas pozornie niestracony. Przecież każdy z bohaterów coś przeżył. A teraźniejszości jakby już nie było. Pomyśleć, że poetyckie i malarskie „Panny z Wilka” powstały zaraz po „Człowieku z marmuru” i „Bez znieczulenia”, filmach naładowanych emocjami politycznymi.

Z przyjemnością patrzę na renesans „Niewinnych czarodziejów” – sam Wajda dziwił się temu. Film o walce z przemocą pamięci, walce z góry przegranej. Jeden z młodych krytyków w plebiscycie na najlepszy polski film wszech czasów umieścił niedawno „Czarodziejów” na pierwszym miejscu. Przesadził? A może on ma rację.

Wajda swoimi filmami skutecznie podważał świat otaczającej nas zewsząd prymitywnej propagandy, dawał mojemu pokoleniu oddech wolności. Ostatni film, „Powidoki” (dopiero wejdzie na ekrany), to testament wolnego artysty, który opowiadając o przeszłości, wskazuje na to, co dzieje się „tu i teraz”. Wajda był i pozostał do samego końca oddechem wolności. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „Andrzej Wajda. Pożegnanie