Misja: iść środkiem, swobodnie

Na warszawski Muranów wrócił mural upamiętniający Marka Edelmana. Namalował go ponownie Dariusz Paczkowski.

17.04.2016

Czyta się kilka minut

Dariusz Paczkowski, Warszawa, 13 kwietnia 2016 r.  / Fot. Rafał Siderski dla „TP”
Dariusz Paczkowski, Warszawa, 13 kwietnia 2016 r. / Fot. Rafał Siderski dla „TP”

Mural powstał nocą z 14 na 15 kwietnia. Po cichu, bez przemówień i zadęcia. – To nie w stylu Marka Edelmana. Byłby z nas zadowolony – mówi Paczkowski. Powrót malowidła na teren dawnego getta celebrował tylko w Muzeum POLIN warsztatami dla młodzieży z historii street artu i zaangażowanego społecznie graffiti. Uczestnicy przygotowali szablony w formie żonkili do namalowania na płóciennych torbach, a po zajęciach przeszli pod budynek szkoły przy Karmelickiej obejrzeć nowe-stare dzieło swojego wykładowcy.

Długa kręcona broda, za którą tarmosił go przyjacielsko Dalajlama podczas wizyty w Polsce, postura niedźwiedzia, kolorowy strój łączący punkową nonszalancję z przesłaniem pacyfisty. Paczkowski nie należy do tych, którzy przejdą niezauważeni ulicą. Z zawodu stolarz, ojciec dwójki dzieci, buddysta. Gdy w 1987 r. malował na murach najsłynniejszy polski szablon przedstawiający Lenina z irokezem, miał 16 lat i był punkowcem z Grudziądza, nielegalnie wypisującym sprayem hasła w rodzaju „MO-rdercy”. Lenin został powielony na tysiącach ścian w całej Polsce, jako symbol przejęła go Pomarańczowa Alternatywa.

Z czasem Paczkowski zyskał przydomek „polskiego Banksy’ego”. Równie dobrze to Banksy, którego podobny Lenin na rolkach, wyceniany na aukcjach na minimum 50 tys. dolarów, powstał nieco później, mógłby być nazywany „brytyjskim Paczkowskim”. Potem stworzył Grupę Antynazistowską, Front Wyzwolenia Zwierząt, wreszcie Fundację Klamra, w której działa do dziś. Murale malował już z niewidomymi, z dziećmi, seniorami, młodzieżą w trakcie resocjalizacji.

Młodzi i zbuntowani lubią z nim pracować – wyczuwają bratnią duszę, choć mogą być zdziwieni, gdy słyszą, że nie podziela ich nieufności względem autorytetów. Jednym z nich jest dla niego Edelman. – Jako działacz antyfaszystowski zawsze zabierał głos, przestrzegając przed współczesnym polskim nacjonalizmem. Popierał wolny Tybet, na rzecz którego działałem – wylicza Paczkowski.

Za wysokie progi, przekonywał wtedy sam siebie, gdy korciło go, by Edelmana poznać. Gdzie jemu, chłopakowi realizującemu własną pracę od podstaw na prowincji, czyli w Żywcu, do dalekiej Warszawy – myślał sobie. Nie spotkali się więc za życia, dopiero symbolicznie przy okazji muralu. Teraz wie, że nie warto wznosić w wyobraźni sztucznych piedestałów. Bo inna postać, do której też nie śmiałby wtedy zagadnąć, przyjaciółka Edelmana, Paula Sawicka, współzałożycielka stowarzyszenia Otwarta Rzeczpospolita, z miejsca włączyła się w akcję szukania miejsca i funduszy na projekt.

Dwa zrywy

W warszawskiej pizzerii dyskutowało dwóch gości. Sądząc z rozmowy, która docierała do uszu siedzącej obok Ingeborgi Janikowskiej-Lipszyc, pracowniczki Fundacji Batorego – miejscowy i obcokrajowiec. Miejscowy próbował wyjaśnić koledze, dlaczego uważa swoje miasto za najpiękniejsze w Europie. Opowiadał o II wojnie i powstaniu. Jednym, tym z 1944 r.

– Po kilku minutach nie wytrzymałam. Włączyłam się: „Tak naprawdę w Warszawie były dwa powstania. Jedno w 1943, a drugie w 1944 roku”. Napotkałam dwa zdumione spojrzenia – opowiada Janikowska-Lipszyc.

Potem wdała się w dyskusję na internetowych forach, gdy szkoła podstawowa, mieszcząca się na Muranowie, chcąc wykorzystać nowoczesne formy edukacji historycznej, ozdobiła jedną ze ścian muralem nawiązującym do powstańczego zrywu. I znów: tylko tego z 1944 r.

– Rozmawiając z jedynym znanym mi grafficiarzem, czyli Darkiem Paczkowskim, wspomniałam, że mam takie marzenie, by w Warszawie powstał mural łączący oba powstania i dwie daty, bo przecież moje miasto jest jedno i jego historia powinna być wspólna, a nie dzielona na to, co poza murem, i to, co wewnątrz getta – mówi Janikowska-Lipszyc. – Nie wiedziałam, że z Darkiem nie rozmawia się ot tak, bez konsekwencji.

Kwiat i pięść

Zaciśnięta pięść – symbol walki. Widział ten motyw, myśląc o powstańczym muralu. Czegoś jednak mu brakowało.

W „Zdążyć przed Panem Bogiem” Hanna Krall opisała historię bukietu żółtych kwiatów, które każdego 19 kwietnia przysyłała Markowi Edelmanowi nieznana osoba. – To nie były żonkile, lecz różne kwiaty, zawsze jednak żółte – opowiada Paula Sawicka. – Ta historia stała się znana, utarło się, że Marek Edelman lubi żółte kwiaty. Przynosili mu je między innymi wdzięczni za opiekę pacjenci.

Edelman nigdy nie uczestniczył w oficjalnych obchodach rocznic powstania w getcie, ale każdego 19 kwietnia przychodził pod pomnik prywatnie, sam albo z kilkoma przyjaciółmi. Wyjątkiem był 1983 r., kiedy w głośnym liście otwartym wezwał do bojkotu uroczystości organizowanych przez generała Jaruzelskiego i autorów stanu wojennego. Podziemie zorganizowało niezależne obchody, Edelmana zatrzymano w areszcie domowym, zaś uczestników rozpędziła milicja. Odtąd co roku opozycjoniści organizowali niezależne obchody, a 45. rocznica stała się ogromną, całodniową manifestacją antyrządową. – Zwyczaj towarzyszenia Markowi Edelmanowi 19 kwietnia przetrwał upadek PRL-u, a uczestnicy tego wydarzenia zaczęli spontanicznie przynosić żółte kwiaty – mówi Paula Sawicka. – Z roku na rok stało się to coraz bardziej powszechne, a w kwietniu o żonkile najłatwiej.

– To zagrało mi idealnie – mówi Paczkowski. Zrobił projekt. Żonkil w zaciśniętej pięści młodego Marka Edelmana, symbolizujący walkę o życie i wolność. Młodego, by wydał się bliższy tym, którzy mają teraz niewiele więcej lat niż bojownicy w getcie. W popkulturze, której częścią jest sztuka ulicy – murale i graffiti – ważny jest jasny przekaz.

Dwa tygodnie później żonkil stał się oficjalnym logo obchodów rocznicy powstania w getcie.

Reszta to żywioł

Paula Sawicka: – Ktoś dał Dariuszowi kontakt, odszukał mnie. Potrzebował w Warszawie osób i organizacji, które udzieliłyby poparcia tej inicjatywie człowieka z Żywca. Tym bardziej że wtedy, za pierwszym razem, chciał z odsłonięcia muralu zrobić wydarzenie, w którym uczestniczyłoby jak najwięcej przedstawicieli różnych środowisk, połączonych wspólną sprawą. Bo wszystko, co robi Darek, musi mieć walor edukacyjny.

– Od początku wiedziałem, że taki mural powinien powstać oddolnie, nie tak, że jakaś instytucja da pieniądze i będzie wielka feta – mówi Paczkowski. – Stąd pomysł na komitet honorowy, by matek i ojców sukcesu było jak najwięcej. Każda organizacja musiała podpisać deklarację uczestnictwa. Na tym kończyły się formalności. Reszta to żywioł.

Do komitetu weszły stowarzyszenia, fundacje i niezrzeszeni. Biegali po mieście, robiąc zdjęcia ścian, które mogą się nadać, szukali pieniędzy na zakup farb, sprzętu niezbędnego przy malowaniu. Stowarzyszenie Stacja Muranów wskazało wspólnotę mieszkańców, która była skłonna oddać ściany swoich budynków pod malowidła. – Gdy usłyszeli, że na muralu ma być przywódca powstania w getcie, pierwsze reakcje nie były entuzjastyczne, ale wkrótce potem zgłosił się do mnie członek zarządu tej wspólnoty, który znał osobiście Edelmana, bo pomagał jego znajomym – mówi Paczkowski. Sprawa ruszyła z miejsca. Stanęło na elewacji domu przy Nowolipkach 9b – doskonała ekspozycja, tylko wysoko. Więc potrzebny podnośnik. Droga sprawa. Robert Brylewski – idol jeszcze z czasów młodości – zaoferował, że zagra koncert na imprezie z okazji odsłonięcia muralu, a wynagrodzenie przekaże na wynajem dźwigu. – Jaka impreza, człowieku, przecież jej nie ogarnę! – złapał się za głowę Paczkowski. Brylewski zdecydował zatem, że zagra za darmo. Dołączyli Słoma i Jacek Kleyff, z którym współpracował wcześniej przy muralach Galerii Tybetańskiej na filarach trasy toruńskiej na Woli. – Miałem trzech tenorów – śmieje się Paczkowski. Przemysław Dziubłowski z Fundacji Do Dzieła, zajmującej się street artem, nagłośnił inicjatywę, dzięki czemu znalazł się sprzęt potrzebny na koncert. Przyjaciołom Paczkowskiego z Good Looking Studio, malującym komercyjnie murale dla firm udało się tanio wynająć podnośnik.

– On ma jedną fantastyczną cechę, która bardzo się przydaje osobom zaangażowanym społecznie: nie przyjmuje do wiadomości, że czegoś się nie da zrobić – dodaje Ingeborga Janikowska-Lipszyc.

Siły zła

Wszystko szło niby gładko, do nocy, kiedy zaczął malować. Wcześniej, w ciągu dnia, siedząc dziesięć godzin w samochodzie zaparkowanym przed budynkiem, gdzie miał powstać mural, by nikt nie zablokował wjazdu dla podnośnika, czuł już – jak mówi – gęstniejącą atmosferę. Ludzie wiedzieli, że będzie malowanie. Część przyglądała się życzliwie, ale doleciały go też komentarze o bezsensie malowania żydowskich bohaterów, skoro tylu jest nieupamiętnionych Polaków.

Pierwszy podnośnik, który przyjechał, okazał się za mały. W drugim wysiadła elektryka. Wtedy Paczkowski chwycił za telefon i nie zważając na późną porę, zaczął wydzwaniać do wszystkich znajomych. – Buddyści, katolicy, niewierzący – prosiłem, żeby się pomodlili czy pomedytowali w intencji przedsięwzięcia, jak kto potrafi – mówi Paczkowski. Po półgodzinie kierowcy udało się odpalić maszynę, ale zepsuł się kosz, więc trzeba było malować w niewygodnej pozycji, trzymając się mocno jedną ręką, by nie wypaść.

– Zawziąłem się, bo czułem w tym miejscu autentyczną walkę z materią – opowiada Paczkowski. – Jakby siły zła nie chciały dopuścić, by podziękować w tym miejscu ludziom, którzy polegli za ważne wartości.

Dopiął swego. Na imprezie odsłaniającej mural było gęsto – od squattersów po pracowników korporacji, którzy odeszli w swoich mundurkach prosto od biurek. Przyszła Maja Komorowska, śpiewał chór ze szkoły im. Jacka Kuronia, obecne były organizacje mieszczące się w budynku – Centrum Wolontariatu, Monar, szkoła plastyczna. Każdy mógł się poczuć współautorem muralu, odbijając szablon żonkila na ścianie.

A rok później wspólnota rozpoczęła remont. I mural zniknął. Członek zarządu, któremu zależało na obecności Edelmana na Nowolipkach, był akurat w szpitalu, gdy inni przegłosowali, że malunek nie wróci na elewację. Gdy zrobił się szum w mediach, okazało się, że mural może jednak wrócić. Za symboliczną złotówkę, która szybko okazała się ceną za metr kwadratowy powierzchni i na trzy lata z góry. Na rzecz powrotu muralu zaangażowały się władze dzielnicy i część mieszkańców, ale Paczkowski nie chciał już słyszeć o odmalowywaniu. Nie pomogły perswazje i prośby przyjaciół.

Zgodził się dopiero dwa lata później, gdy znalazło się inne miejsce, z dala od tamtej ściany.

Patriotycznie zakręcony

– Mural był całkowicie jego autorskim przedsięwzięciem i taka jest chyba istota działań podejmowanych przez Darka. Wymyśla je i realizuje z niezwykłym uporem. To niespotykane w czasach, gdy łatwiej o dobre rady niż o rzeczywiste działania. Cenię i szanuję tę jego cechę, choć czasem musi mu utrudniać życie – mówi Paula Sawicka. – Darek jest wrażliwy na zło, krzywdę czynioną innym, zwłaszcza słabszym. Kiedyś się dziwiłam, że ten wielki, silny mężczyzna z wielką brodą kryje w sobie tyle czułości, delikatności, ciepła i życzliwości dla innych. Może dlatego łatwo go zranić. Jednocześnie wobec sprzeniewierzających się jego wartościom staje się twardy, silny i nieustępliwy. Współpracując z Darkiem, trzeba o tym wszystkim pamiętać.

Identycznych jak ten na Muranowie murali Edelmana jest dziś kilkanaście w całej Polsce. Najnowszy powstał 19 kwietnia we Wrocławiu, przy siedzibie organizacji Cukunft. Z prośbą, by przyjechał i namalował, zaczęły zgłaszać się do Paczkowskiego różne organizacje, ale również pojedyncze osoby. Sam też, malując coś innego, pyta czasem, czy może zostawić na dokładkę Edelmana. Mural w Żywcu malował już cztery razy. Za pierwszym zniszczyli go narodowcy, zamazując swastykami. Potem zakrył go napis antykomunistyczny. Jeśli znów ktoś zamaluje – znów chwyci za pędzel. Do skutku.

Ingeborga Janikowska-Lipszyc poznała Paczkowskiego w 2010 albo w 2011 r., kiedy, starając się o wsparcie Fundacji Batorego, przedstawiał koncepcję projektu Fundacji Klamra. – Projekt dotyczył dyskryminacji i zachowań rasistowskich wobec Romów w powiecie żywieckim oraz opracowania programu przeciwdziałania tym zjawiskom. Darek opowiadał o swoich pomysłach z takim zapałem, że nie sposób było go nie zapamiętać – mówi Janikowska-Lipszyc.

Na listę „wrogów białej rasy”, tworzoną przez narodowców, trafił jednak nie dlatego, że organizował warsztaty dla dzieci romskich, lecz ze względu na wynik ogłoszonego na Śląsku plebiscytu, w którym przyznano mu tytuł „patriotycznie zakręconego”, bo nie pozwolił im zawłaszczyć patriotycznych haseł.

– Całe życie mam tak, że ani na lewo, ani na prawo. Środkiem, swobodnie – mówi Paczkowski. – Za największe zagrożenie uważam ekstrema. Nie podoba mi się prawicowa retoryka, nieufność względem obcych, ale choć ideowo bliżej mi do lewicy, nie zgadzam się też z nią, gdy na przykład ze wszystkich żołnierzy wyklętych robi morderców i antysemitów.

Dlatego gdy Muzeum Armii Krajowej zaproponowało mu namalowanie muralu wyklętych, po zastanowieniu powiedział „tak”. – Bohaterom trzeba oddać cześć, a oprawców piętnować ku przestrodze. Tylko tyle – kwituje.

Edelman był bezkompromisowy, mówił, co myślał, nie zastanawiając się, czy komuś się to nie spodoba – wylicza Paczkowski. Też się tak stara. Nie jest wtedy lekko.

Zrozumiałe symbole 

Jacek Kleyff: – Darka uważam za fantastycznego artystę grafika, którego prace przede wszystkim zachwycają mnie formą. Oczywiście jest także społecznikiem bardzo zaangażowanym w sprawy wszelkich krzywdzonych grup społecznych i właściwie jedynie na ich rzecz używa swej sztuki, co nie pozwala jej dostrzegać wielu ślepym entuzjastom tzw. czystej formy.

Pytany, czemu maluje, Paczkowski zastanawia się chwilę. Z początku był to sposób na wykrzyczenie swojej niezgody na rzeczywistość, wyjście do ludzi. Także metoda na ominięcie cenzury. Rozmawiając z artystami, często słyszy, że to, co robi, nie jest sztuką, lecz propagandą. Czy sam uważa się za artystę? – Wykonuję reklamę społeczną, nakłaniam do działania i przyciągam do konkretnej idei. Zwykle bronię się, że bardziej jestem aktywistą, bo zdaję sobie sprawę z własnych braków. Jestem samoukiem, próbowałem zdać do szkoły plastycznej w Cieszynie, ale oblałem egzaminy – mówi. Kto by pomyślał, że wiele lat potem będzie wystawiał swoje prace w galeriach, Rafał Roskowiński, ojciec polskiego muralu, zaprosi go jako wykładowcę na ASP w Gdańsku, zaś starsi grafficiarze, z początku przyglądający się mu nieufnie, zaczną szanować za konsekwencję.

Nie stroni w swoich pracach od barw narodowych, mało popularnych na lewicy. Uważa, że lewa strona popełniła błąd, oddając je prawej walkowerem, bez walki, choć polskie symbole nie były związane z nacjonalizmem. Na odsłonięciu pierwszego muralu Edelmana wystąpił w koszulce z białym orłem z napisem „Polska”. A we Wrocławiu, na manifestację organizowaną przez Partię Razem w kontrze do demonstracji antyimigranckiej, poszedł z transparentem „Witamy uchodźców” i wizerunkiem Świętej Rodziny.

– Zapanowała konsternacja, choć sporo osób już mnie rozpoznaje i wie, że nie jestem prowokatorem, tylko jak zwykle chodzi mi o edukację, uświadomienie, że otwartość na obcych może też dotyczyć tych, którzy dziś są nas najbliżej – mówi. – Skoro żyję w tym kraju, staram się wykorzystywać symbole, które są zrozumiałe dla większości jego mieszkańców.

Z okazji 1050-lecia chrztu Polski też będzie malował mural. Pomogą mu młodzi ludzie, wpisując hasła – cytaty z wypowiedzi różnych księży. – Jestem buddystą, ale kto wie, gdybym w młodości słuchał, co mówią takie osoby jak ksiądz Tischner czy ksiądz Boniecki, może nie wypisałbym się z Kościoła katolickiego – mówi. – Papieża Jana Pawła II jeszcze za jego życia również malowałem z szacunkiem, bo wiedziałem, że jego przesłanie w ważnych dla mnie kwestiach jest identyczne z tym, które głosi Dalajlama.

Obraz dla ministra

Trzy godziny po katastrofie smoleńskiej był już w Bielsku-Białej i też malował, choć o politykach z reguły wypowiada się krytycznie. – W obliczu śmierci nie liczy się, kto miał jakie przekonania, tylko człowiek i wspomnienie o nim. Trzeba mu się pokłonić.

Praca Paczkowskiego dotycząca katastrofy trafiła na okładkę książki socjologa Piotra Glińskiego o reakcjach społecznych na tamto zdarzenie. Znają się jeszcze z czasów Frontu Wyzwolenia Zwierząt, gdy mówili w tych sprawach jednym głosem, biorąc udział w pracach Listy 21, grupy liderów ruchu ekologicznego. Paczkowski nocował parę razy w warszawskim mieszkaniu Glińskiego, był gościem na jego ślubie.

W listopadzie 2015 r. namalował płótno „Kultura na Glińskiego nogach”. Dawny kolega, dziś minister, w sportowym stroju dzierży niczym kulomiot obraz z napisem „Kultura” na tle biało-czerwonej szarfy. W literę „t” wpisany jest krzyż.

„Karkołomna ewolucja. Zawsze Cię szanowałem, tym bardziej bolesne jest dla mnie to, co się teraz wyprawia…. Szkoda mi Ciebie, Piotrze. Oby ku dobremu jednak poszło” – napisał na Facebooku. Wcześniej wysłał też Glińskiemu wiadomość, jak to dziwnie się składa: kiedyś on zamieścił jego mural na okładce, teraz sam został bohaterem innego malunku.

Na razie nie dostał odpowiedzi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 17/2016