Moda na talerzu

Lepiej, żeby się w głowach poprzewracało niż w żołądku.

09.07.2018

Czyta się kilka minut

 / Fot. PIXABAY.COM
/ Fot. PIXABAY.COM

Za każdym razem nachodzi mnie taka myśl, kiedy czytam o nowych modach i konceptach w jedzeniu, które zanim jeszcze dotrą na niższe piętra masowej dystrybucji i przestaną być fancy, zjawiają się na branżowych targach i degustacjach dla mediów. Jakie prawidła rządzą tym, że spośród pięciu różnych niszowych dziwactw, które tak zwani „ambasadorzy” zachwalają na imprezie, jedno akurat się przyjmuje na najbliższy rok? Kto decyduje, że dziś najbardziej szałowa wśród ludzi, którzy chcą pić zdrowo, ale nie aż tak, żeby się odważyć na sięgnięcie po kranówkę, jest woda aloesowa? Czekam z utęsknieniem, aż swoje pięć minut dostanie sok z brzozy, bo go szczerze lubię i chciałbym mieć większy wybór niż butle po mineralnej brane spod lady od znajomego dostawcy warzyw z Podlasia. Tylko że zanim się nasi nieliczni dystrybutorzy tego reliktu słowiańskiej magii drzew zorientują, że można podbić Soho i Zbawix, to nastanie rok wody z lukrecją.

Albo z octem. Mówię serio. Wśród dziesięciu najbardziej obiecujących zjawisk nowojorskich targów Fancy Food Show, będących w branży zbytku jedzeniowego czymś takim jak Milan Fashion Week dla niepotrzebnych ubrań, przebijały się napitki z octem (przeważnie jabłkowym, będącym ubocznym produktem cydrowni). To, że ocet jest dobry nie tylko na osad z kamienia w czajniku i zacieki przy zlewie, jest wiedzą w sumie dość archaiczną: starczy odkurzyć poradnik w rodzaju „ABC porządków domowych”. Dwie łyżki zdrowego, nieprzemysłowego octu wypite w szklance wody zatrzymują wchłanianie skrobi – co ma znaczenie dla każdego, komu grozi cukrzyca w epoce, gdy „skrobię modyfikowaną” znajdziecie w składzie każdego prawie produktu na półce. Od kiedy mój przyjaciel wędrujący stale po Ziemi Świętej zapewnił mi dostawę octu ziołowo-czosnkowego od trapistów z klasztoru Latrun pod Jerozolimą, uwielbiam ten rytuał, chociaż moment otwierania buteleczki wiązał się dla mnie długo z piskiem i ucieczką dzieci z kuchni, gdyż nie każdy delikatny nosek lubi silną woń czosnku podbitą specyficzną, octową kwasowością. Ja akurat uwielbiam ten piwniczny powiew. Kiedy produkty z tegorocznego Fancy Food dotrą do Polski, muszę sprawdzić, czy producentom octowych napitków, oprócz dodania aromatów w rodzaju buraczków lub cytryny, udało się usunąć charakterystyczny zapach.

W kwestii aromatów, podobno dużą karierę ma zrobić masło klarowane, czyli ghee z dodatkiem himalajskiej soli, czosnku (to jeszcze rozumiem, chociaż długotrwałego macerowania czosnku w czymkolwiek się boję) albo wanilii z Madagaskaru. Ghee jest jednym z fundamentów kilku bardzo popularnych reżimów jedzeniowych – takich jak ajurweda czy dieta paleo, to znaczy udająca pożywienie z epoki paleolitycznej – więc należy się spodziewać, że to dopiero początek przygody. Jednak syndrom „problemu pierwszego świata” odczułem w pełni dopiero wobec oferty półproduktów uzyskanych z kalafiora. Albowiem dotąd był ponoć „zbyt pracochłonny”. Jakoś nie kojarzę, jaka to znów wielka praca. Do różnych wypieków i zup widziałem mąkę kalafiorową, jak się domyślam, uzyskaną ze sproszkowania kwiatów. Oraz krakersy i przekąski. I to w sumie niezły pomysł: jeśli jeszcze zdążycie przeczytać te słowa przed finałem mistrzostw świata, przygotujcie dla gości na mecz brytfankę polaną obficie oliwą, w której ułożycie małe różyczki kalafiora obtoczone w wyrazistej ziołowej mieszance – trzeba je podpiec, ale tak solidnie, aż się mocno zrumienią, i wystudzić. Do pogryzania z miski, uzależniają jak czipsy ziemniaczane z paczki albo jeszcze bardziej.

Włosi mieli swoją mundialową kompensację podczas nowojorskiego show – ich pawilon był jak zwykle największy i najbardziej oblegany, niewątpliwie we wmawianiu innym, że umieją dobrze zjeść, są mistrzami świata. Ale tym razem przegięli: jako najciekawszy region włoskiej kuchni promowali Kalabrię. Wszystko da się powiedzieć o czubku włoskiego buta – ma piękne morze, zapomniane do Boga i ludzi miasteczka, gdzie ledwo zasięg dochodzi, a także wielosetletnią tradycję rozbójnictwa, porwań, wymuszeń i klanowego terroru, dzięki czemu lokalna mafia zwana ’ndrangheta jest dziś czołowym dystrybutorem kokainy na kontynencie. Ale z jedzeniem, nawet jak ktoś uwielbia biedną strawę pasterzy, jest kiepsko, poza kilkoma ciekawymi kiełbasami na ostro. Pieniądze, przeznaczone na promocję regionu, zwłaszcza rozsądnie wydane na dziennikarskie wyjazdy połączone z kilkudniowym byczeniem się na plaży, mogą prawie wszystko, ale są pewne fake newsy, których nie da się wiarygodnie zapakować. ©℗

À propos biednego w sumie dania z nadmorskich okolic południa Włoch. Sycąca sałatka, do jedzenia na zimno w lecie. Kupujemy mrożone ramiona ośmiornicy. Rozmrażamy je. Wkładamy do dużego garnka z zimną wodą, doprowadzamy do wrzenia, gotujemy na wolnym ogniu ok. godziny, aż zmiękną. Wyłączamy ogień i zostawiamy ośmiornicę w garnku, aż woda trochę wystygnie. Wyciągamy jeszcze gorącą, nacinamy skórkę i obieramy ramiona. Kroimy mięso na małą kostkę. Obieramy kilka ziemniaków i kroimy je w kostkę ilością mniej więcej odpowiadającą ośmiornicy. Dusimy kilka minut na oliwie, dajemy sól, ząbek czosnku, odsączoną ciecierzycę z puszki i mięso ośmiornicy. Sypiemy obficie pieprz i tymianek, podlewamy odrobiną wody z gotowania ośmiornicy, dusimy na wolnym ogniu, ewentualnie podlewając jeszcze wodą, aż ziemniaki zmiękną i zaczną się „rozmazywać”, tworząc rodzaj kremowego sosiku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 29/2018