Mit o prapoczątku

Wszystko to razem tak wstrząsa, tak zapada w pamięć, że będzie się śniło po nocach. Oto „Drach” Szczepana Twardocha w wersji Aleksandra Nowaka.

14.10.2019

Czyta się kilka minut

Premiera „Dracha” na festiwalu Auksdrone, Tychy, 5 października 2019 r. / PAWEŁ STELMACH
Premiera „Dracha” na festiwalu Auksdrone, Tychy, 5 października 2019 r. / PAWEŁ STELMACH

Był sobie statek. Przyszedł na świat w południowonorweskiej miejscowości Rosendal, nad fiordem Hardanger, w 1872 r. – tym samym, w którym urodził się Roald Amundsen. Dostał na imię „Gjøa”, na cześć żony swego pierwszego właściciela. „Piękna Bogini” – bo to właśnie znaczy „Gjøa” – przez prawie dwadzieścia lat woziła po morzu rybaków łowiących śledzie. Rozbiła się w pobliżu portu Kabelvåg na Lofotach. Po remoncie poszła w nowe ręce i wypłynęła na wzburzone wody Arktyki. Pożeglowała na Morze Karskie, dotarła do wschodnich brzegów Grenlandii, wyprawiła się ku Nowej Ziemi, skąd powróciła okrężną drogą przez Ziemię Franciszka Józefa i Wyspę Białą.

W 1901 r. Amundsen odkupił swoją rówieśnicę za dziesięć tysięcy koron, wzmocnił jej drewniany kadłub, wyposażył ją w silnik i dwa lata później ruszył na podbój Przejścia Północno-Zachodniego: na poły mitycznej drogi wodnej z Europy do Azji Wschodniej przez Archipelag Arktyczny. Po rozlicznych perypetiach osiągnął swój cel w 1906 r. Zamiast wziąć „Boginię” w triumfalną podróż powrotną do Norwegii, zostawił ją w San Francisco, gdzie niszczała przez dekady, smagana wiatrem i deszczem, dewastowana przez wandali. Na rok przed setnymi urodzinami Amundsena zawiązano komitet na rzecz sprowadzenia statku do ojczyzny. Odrestaurowana „Gjøa” stoi dziś samotnie w oddzielnym budynku Frammuseet w Oslo – zielona, niepozorna łupinka, dzięki której Amundsen urzeczywistnił marzenie dziesiątków pokoleń europejskich żeglarzy.

W stulecie tego wyczynu Przejście Północno-Zachodnie w rekordowym tempie przepłynęła najmłodsza ekipa żeglarzy na świecie. Na początkowym etapie wyprawy polskim jachtem „Stary” – przez Szwecję, Danię, Norwegię, Szetlandy i Wyspy Owcze na Islandię – w składzie załogi znalazł się Aleksander Nowak, student ostatniego roku kompozycji Akademii Muzycznej w Katowicach, w klasie Aleksandra Lasonia. Rok wcześniej uczestniczył w rejsie dalekomorskim na Svalbard: przedsięwzięcie sfinansował z pierwszej raty stypendium „Förderpreise für Polen”, ufundowanego przez monachijską Ernst von Siemens Musikstiftung. Drugą obiecano mu za realizację poważnego zamówienia kompozytorskiego – muzycznego dziennika podróży na morza północne. Nowak skomponował „Fiddler’s Green and White Savannas Never More” na chór męski i orkiestrę kameralną; wykonano go po raz pierwszy na lwowskim festiwalu Aksamitna Kurtyna, w październiku 2006 r.

Życiopisanie

Prawykonanie przyjęto owacyjnie. Krytycy śmiali się do łez z opracowania tradycyjnych szant i nie ustawali w zachwytach dla rozwichrzonego poematu dźwiękowego, dowcipnego jakoby. Zetknęłam się z tym utworem trzy lata później, w nagraniu na płycie Polskiego Radia Katowice. Nie było mi wcale do śmiechu, a przed oczyma stawały mi raczej partytury Brittena i Szostakowicza.

W muzyce Nowaka nie wyczułam ani parodii, ani pastiszu, tylko przejmujący dialog z przeszłością, podszytą niepokojem tęsknotę za Fiddler’s Green – legendarnym zaświatem marynarzy, krainą wiecznej uciechy, niemilknących skrzypiec i niestrudzonych tancerzy. Coś się jednak we mnie burzyło. Uległam sugestiom ówczesnych „postępowców”, upychających kompozycje Nowaka w przepastnej szufladzie z napisem „jeszcze nowszy romantyzm”.

Popełniłam błąd. Już wówczas powinnam była wsłuchać się w „Last Days of Wanda B.” z 2006 r., będące „zapisem emocji towarzyszących pożegnaniu oraz zestawem migawkowych wspomnień, przeplatanych szczątkowymi cytatami ulubionych melodii” adresatki dedykacji, czyli niedawno zmarłej babci Nowaka. Andrzej Chłopecki zarówno w ­„Fiddler’s Green”, jak i w tym utworze wytropił pierwsze ślady kompozytorskiego „życiopisania” – wplatania banalnych z pozoru elementów codzienności w uniwersalną, mityczną tkankę ludzkiej egzystencji. Zwrócił uwagę, że Nowak od pierwszych prób kompozytorskich zdradzał osobliwą wrażliwość na słowo: że o niezwykłości jego muzyki stanowiły uwarunkowane tekstem funkcje poszczególnych głosów w partyturze i zaskakujące faktury harmoniczne. Słusznie ocenił, że w jego twórczości znać „pazur twórcy wybitnego”. Trafnie zaobserwował, że równie brawurowo w świat polskiej muzyki współczesnej weszli tylko Krzysztof Penderecki i Paweł Mykietyn.

Coś mi zaczęło świtać po prapremierze opery kameralnej „Sudden Rain” (2010), w której po raz pierwszy pojawili się Ona, On i Coś jeszcze. Nowak i współautorka libretta Anna Konieczna zestawili fragmenty listów i notatek osoby z zespołem Aspergera z rozmową małżeństwa w dniu rocznicy ślubu. Ona czekała na dowód miłości, On dał jej wolność, którą zinterpretowała jako zapowiedź rozstania. Na drodze obojga stanęło Coś: nieświadomość własnych emocji, nieumiejętność wyrażenia istoty rzeczy poza słowami i milczeniem. Wciąż jeszcze zbita z tropu subtelnością strategii kompozytorskich Nowaka uznałam pochopnie, że partytura „Sudden Rain” nie kryje w sobie szczególnych napięć ani konfliktów, doceniłam jednak warsztat twórcy i jego nieprzeciętną umiejętność pisania na głos ludzki. Zrozumiałam też, że Nowak nie jest bynajmniej epigonem „pokolenia stalowowolskiego”, że równie swobodnie żongluje tradycją, jak brzmieniem awangardy, przeciw której zbuntowali się kiedyś jego nauczyciele.

Pisarki i pisarze

Nie spodziewałam się jednak, że Nowak potrafi stworzyć dzieło tak spójne i porażające siłą wyrazu jak późniejsza o pięć lat „Space Opera” – historia pierwszej załogowej wyprawy na Marsa, opowiedziana znów głosami Onych, czyli małżeńskiej pary astronautów, oraz Czegoś Pozaludzkiego, reprezentowanego między innymi przez muchę, podróżującą z nimi na gapę. Utwór wyznaczył początek nowej ery w karierze Nowaka: współpracy z wybitnymi pisarzami, którzy nigdy nie mieli do czynienia z formą operową. Co więcej, nagabnięci przez kompozytora, ani myśleli zmieniać tego stanu rzeczy.

Scenariusze kolejnych oper Nowaka to owoc żmudnych negocjacji, potem zaś równie żmudnej edukacji niedoświadczonych w materii pisarzy, którzy ku własnemu zaskoczeniu tworzyli pod jego okiem narracje zwarte i klarowne, prowadzone na kilku poziomach, utrzymane w ryzach konwencji teatru muzycznego.

Znakomite libretto „Space Opera” to dzieło Georgi Gospodinowa, jednego z najwybitniejszych współczesnych pisarzy bułgarskich. Nowak obudował je muzyką trudną, utkaną z niejednorodnych, a zarazem fascynujących współbrzmień, bogatą w warstwie orkiestrowej, zmysłową w partiach wokalnych, pełną wyrafinowanych nawiązań do spuścizny tytanów XX wieku. Zaczął budować własne uniwersum mityczne: w swojej pierwszej „prawdziwej” operze roztoczył wizję apokalipsy bytów lekceważonych, wykraczającą poza antropomorficzny sposób ujmowania natury.


Czytaj także: Jan Błaszczak: Czekając na zmierzch bogów


Jeszcze dalej posunął się w „Ahat ilī” do libretta Olgi Tokarczuk, na motywach jej powieści „Anna In w grobowcach świata”. Zasugerował pisarce, by najważniejszą postacią w tej historii nie czynić rozkapryszonej i okrutnej bogini Inanny, lecz jej śmiertelną powiernicę Ninszubur. Nakłonił Tokarczuk, by pomieszać bohaterom języki: mowę ludzi oddać angielszczyzną, mowę bogów i demonów – kilkorgiem złowieszczo niezrozumiałych wymarłych języków. Całość zespolił muzyką przemyślaną i zrealizowaną tak konsekwentnie, że nie miałam żadnych wątpliwości, kogo nominować do tegorocznych Paszportów „Polityki”. Każdej z głównych postaci przyporządkował odrębną strukturę mikroharmoniczną. Tajemniczą regułę rządzącą światem oddał akordem dwunastodźwiękowym, który nawraca w toku utworu niczym wagnerowski motyw przewodni. Przywrócił mi wiarę w przyszłość opery: stworzył odrębny, rozpoznawalny od pierwszych taktów idiom dźwiękowy, zniewalający cechą, którą współczesność przez długie lata miała w pogardzie – subtelnym i nieoczywistym pięknem, popartym niepospolitą wyobraźnią brzmieniową. Przedstawił kolejną odsłonę mitu na stulecie wszystkich strachów, w którym przyszło nam żyć – przypowieść o konieczności buntu przeciw bezmyślnym i samolubnym bogom.

On, Ona i Coś

W styczniu dostał Paszport „Polityki” – pierwszą poważną nagrodę w swojej karierze. Kilka miesięcy później zaanonsował premierę kolejnej kompozycji, tym razem owocu współpracy ze Szczepanem Twardochem. Prawykonanie „Dracha” odbyło się niedawno w ramach trzech wieczorów festiwalu Auksodrone w tyskiej Mediatece, z udziałem orkiestry Aukso pod batutą Marka Mosia – Nowak odżegnał się od sformułowania „opera” i przedstawił swój nowy utwór jako dramma per musica, odwołując się do korzeni formy. Przesłał mi wcześniej libretto, w które nie miałam odwagi zajrzeć, nie wyobrażając sobie, jak można skondensować potężną, wielowątkową sagę dwóch śląskich rodzin do rozmiarów niespełna półtoragodzinnego utworu na troje solistów i orkiestrę kameralną z klawesynem.

Otóż można. Obydwaj twórcy wydestylowali „Dracha” do postaci mitu o prapoczątku, o cyklicznej naturze czasu i nierozłącznej więzi człowieka z przyrodą. Znów jest On – Josef, ten sześcioletni, który patrzył na świniobicie, ten, który poszedł na Wielką Wojnę, Josef górnik i przykładny ojciec rodziny, Josef, który zdradził żonę, oraz ten, który zabił i potem zwariował. Znów jest Ona – uosabiająca wszystkie kobiety Josefa: jego matkę, żonę i kochankę. Ale oboje są także sarną i jej koźlęciem, śmiertelnym strachem zarzynanej świni, tęsknotą matki, głodem psów, rozpaczą żony i pożądaniem męża. A nad wszystkim znów góruje Coś – przedwieczny smok Drach, chtoniczny bóg płodności i zmarłych, gnostyczny uroboros, kres i początek wszystkiego. Istota wszechrzeczy, rozjeżdżana gąsienicami czołgów, kaleczona bruzdami okopów i szybów górniczych, pożerająca martwych i wypluwająca z głębi trzewi nowe życie.

Nowak wyposażył Oną w głos sopranowy (Joanna Freszel), Onego obdarzył barytonem (Sebastian Szumski), Drachowi nadał brzmienie kontratenoru (Jan Jakub Monowid), czasem zwielokrotnione użyciem live electronics. Ubrał to wszystko w tak wyrafinowaną szatę muzyczną, że w porównaniu z nią przygasło nawet piękno „Ahat ilī”. Narracja – niczym odradzający się w nieskończoność Drach – rozwija się koliście, od śpiewu wspartego zniekształconym harmonicznie akompaniamentem aż po iście straussowskie kulminacje i z powrotem, do barokowego prapoczątku. Rozbudowana partia klawesynu (Marcin Świątkiewicz), nastrojonego w dawnej temperacji średniotonowej, tworzy niepokojące, fałszywie brzmiące „wzory”, krążące wokół kilku ustabilizowanych centrów tonalnych. „Ludzki” śpiew Onego i Onej przeistacza się niepostrzeżenie w kwik świni albo szczekanie sarnich koźląt. Drach komentuje z dystansu albo sam sobie śpiewa modlitwę, która brzmi czasem jak średniowieczny lament, czasem zaś – jak świetlisty luterański chorał.

Wszystko to razem tak wstrząsa, tak zapada w pamięć – również za sprawą idealnie zgranego z narracją czarno-białego filmu Łukasza Heroda – że będzie się śniło po nocach.

Skąd się wzięło to organiczne „życiopisanie” Nowaka? Z podróży do Arktyki, gdzie lód śpiewa, morze oddycha, a ptak krzyczy jak człowiek. Ze wspomnienia o niepozornej łódce imieniem „Gjøa”, bez której Amundsen nie dotarłby na Alaskę, a którą później porzucił tak bezdusznie, jak tylko człowiek potrafi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Latynistka, tłumaczka, krytyk muzyczny i operowy. Wieloletnia redaktorka „Ruchu Muzycznego”, wykładowczyni historii muzyki na studiach podyplomowych w Instytucie Badań Literackich PAN, prowadzi autorskie zajęcia o muzyce teatralnej w Akademii Teatralnej w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2019