Między nami, stanami

Prof. Jill Lepore, historyczka: Pierwszą rzeczą, którą należałoby zrobić w celu ocalenia idei Ameryki, jest namówienie moich rodaków, aby wystawili przed domy krzesła i usiedli na nich z sąsiadami.

28.12.2020

Czyta się kilka minut

 / STEPHANIE MITCHELL / HARVARD UNIVERSITY / MATERIAŁY PRASOWE
/ STEPHANIE MITCHELL / HARVARD UNIVERSITY / MATERIAŁY PRASOWE

MARCIN ŻYŁA: Czy Amerykanie są przygotowani na spadek swojego znaczenia w świecie?

JILL LEPORE: Na pewno nie. Dla wielu z nas mur berliński upadł jakby wczoraj i wciąż czujemy się przywiązani do idei Ronalda Reagana, że Stany Zjednoczone przewodzą całemu wolnemu światu.

Rzecz w tym, że o Związku Sowieckim wiedzieliśmy stosunkowo dużo. Pamiętam, jak w szkole uczyłam się o państwach członkowskich Układu Warszawskiego. Było to oczywiste – przeciwnika należało znać. O Chinach, z którymi konkurujemy teraz, młodych Amerykanów już się tak nie uczy. W „New York Timesie” nie ma działu azjatyckiego. Brakuje tamtej świadomości, która towarzyszyła nam, gdy rywalizowaliśmy z blokiem wschodnim.

A Stany Zjednoczone mają jeszcze w ogóle do wypełnienia jakąś misję? Prezydentura Donalda Trumpa wydawała się tego zaprzeczeniem.

Trump nie miał wizji Ameryki. On naprawdę nie mógł wyjść poza jedną wizję – siebie samego. Jakby nie patrzył na swój kraj przez okno, tylko oglądał go w lustrze. Ameryka była zatem taka jak on: samolubna, narcystyczna, podejrzliwa wobec innych. W tym lustrze nie było miejsca na szczodrość, poświęcenie czy honor.

Wartości, z których dumne są inne ­narody, nie pojawiały się w wizji Trumpa. Psychopatologia jego rządów polegała na tym, że nie myślał kategoriami, jakimi myśli większość z nas. Bo my wiemy, że to ważne, jak się traktuje innych, że potrzebującymi trzeba się opiekować, że wszyscy w świecie dzielimy się wspólnymi zasobami.

Ale jeśli pyta pan o to, czy Ameryka po Trumpie będzie taka, jak np. w latach 1945-46, kiedy budowała ogólnoświatowy porządek liberalny albo oferowała plan Marshalla, odpowiedź brzmi „nie”. To był tylko moment w historii. Już się skończył.

To jaka będzie?

Wiele zależy od tego, jak wyjdziemy z pandemii. Ona przyzwyczaiła nas patrzeć do wewnątrz, zamknęła granice między państwami, a nawet wprowadziła ograniczenia w podróżowaniu między stanami. Gospodarki jeszcze długo będą do siebie dochodzić po kryzysie. To wszystko ma wpływ na politykę i na to, jak Amerykanie będą patrzeć na świat.


Dariusz Rosiak: A może to dobrze, że Stanom Zjednoczonym i nam wszystkim przytrafił się Donald Trump? Pytanie tylko, co zrobimy, gdy go zabraknie.


 

Jest jednak szansa. Pandemia uświadomiła nam, że jesteśmy wszyscy jednym gatunkiem, zamieszkujemy tę samą planetę. W 2020 r. wszyscy nosiliśmy maski. I bliżej nam do zrozumienia, że jeśli nie zajmiemy się kryzysem klimatycznym, dość szybko będziemy musieli założyć je ponownie. Joe Biden na pewno będzie traktował NATO inaczej niż jego poprzednik i z powrotem dołączy Amerykę do porozumienia klimatycznego z Paryża.

I Zachodowi nie grozi już amerykański izolacjonizm?

Być może pewien rodzaj protekcjonizmu będzie potrzebny Stanom Zjednoczonym do odbudowy znaczenia w świecie. Kapitalizm miał już w historii swój najważniejszy moment. Wielu wyborców Trumpa to ludzie, którzy poczuli się ofiarami globalizacji. W latach 90. XX w. progresiści ostrzegali, że skutkiem ubocznym globalizacji będzie społeczne wykluczenie. Nie szacowano jednak jego skali, nie zastanawiano się, czy udział w globalizacji „bez trzymanki” jest tego wart.

Na amerykańskiej lewicy dopiero Bernie Sanders, kandydat w wyborach prezydenckich w 2016 r., podjął temat kosztów globalizacji dla obywateli. I pierwszy postawił pytania o państwowy interwencjonizm.

Ale przecież to nie globalizacja zapoczątkowała rozwarstwienie społeczne.

Idee równości zawsze przegrywają w konfrontacji z rzeczywistością gospodarczą. W Stanach Zjednoczonych różnice między biednymi a bogatymi zwiększały się od początku lat 70. XX w. W ameryka­ńskiej historii rozwarstwienie to wciąż zjawisko wyjątkowe.

Nie zdarzało się wcześniej?

Tylko dwukrotnie. Najpierw w XIX w., kiedy społeczeństwo z grubsza dzieliło się na tych, którzy za pracę otrzymywali wynagrodzenie, oraz na niewolników. I później, na przełomie XIX i XX w., kiedy rozkwitły wielkie monopole. Dopiero ok. 1910 r. uchwalono pierwsze przepisy pozwalające rządowi federalnemu aktywnie działać w obszarze gospodarki. Później, za prezydentury Franklina D. Roosevelta, pozwolono państwu na jeszcze więcej swobody.

To przyczyny gospodarcze. A co politycznie uformowało współczesną Amerykę?

Większość zjawisk, które ją dziś charakteryzują, zaczęła się na przełomie lat 60. i 70. XX w. Oprócz rozwarstwienia mam na myśli zwiększanie się politycznej polaryzacji. Gdyby te dwa trendy pokazać na osi czasu, pokryłyby się ze sobą niemal jeden do jednego.

Polaryzacja w polityce amerykańskiej ma asymetryczny charakter. Przez ostatnie pół wieku Partia Republikańska przesunęła się bardzo w prawo – znacznie bardziej niż w lewo Partia Demokratyczna. W ścisłym tego słowa znaczeniu Demokraci nie są nawet lewicą, bardziej odpowiednikiem europejskich partii centrowych.

Jak się zaczęły te ruchy?

Podobnie jak obecnie w Polsce, podziały narosły wokół pojedynczych ­tematów. W Stanach – wokół dostępu do broni palnej i legalizacji aborcji.

Legalizacja aborcji zaczęła się w latach 60., głównie za sprawą lobbingu ­lekarzy. Długo nie postrzegano jej w kategoriach walki kobiet o swoje prawa. W tym samym czasie, po zabójstwie prezydenta Kennedy’ego, nabrał znaczenia ruch na rzecz ograniczania dostępu do broni palnej. Z czasem dyskusje na oba tematy wyniesiono na wysoki, moralny poziom, wykluczając kompromis. Już w latach 80. konserwatyści utrzymywali, że aborcja jest morderstwem, zaś prawo do posiadania broni – wyrazem wolności. Liberałowie natomiast – że aborcja to wolność, a masowy dostęp do broni przynosi śmierć. Obie partie zaczęły mobilizować elektorat tymi hasłami, jakby każde kolejne głosowanie było niemal sprawą życia i śmierci.

Nie dało się tego trendu powstrzymać?

W dużej mierze go nie widzieliśmy. Aż do lat 90. oraz początku XXI w., kiedy za sprawą wzrostu znaczenia internetu i mediów społecznościowych wybory stały się grą o wszystko. Mechanizmy polaryzacji powstały „ręcznie”, ale potem podchwycił je internet – można powiedzieć, że dziś polaryzacja ma już charakter „zmechanizowany”.

Dwa miesiące przed ostatnimi wyborami jeden z sondaży wykazał, że ponad 40 proc. Amerykanów – wyborców obu partii – uważa, że w sytuacji zwycięstwa kandydata drugiej strony uzasadnione jest sięgnięcie po przemoc. Z każdą kolejną elekcją polaryzację coraz trudniej zatrzymać. Sama styczniowa zmiana warty w Białym Domu też przecież nie wystarczy.

Nie. Ale przed Bidenem widzę kilka możliwości. Jest katolikiem, co­ nie­dzie­lę chodzi na mszę, ma potencjał łączenia ze sobą różnych środowisk.

Pani rady dla nowego prezydenta?

Amerykanie muszą wrzucić na luz – przestać wierzyć, że ich polityczni oponenci są śmiertelnymi wrogami. Biden mógłby udać się do hrabstw, w których wysoko wygrywał Trump, wyjść do ich mieszkańców, pokazać im, że nie jest antychrystem. Na stanowiska rządowe powinien mianować ludzi umiarkowanych, dla których nadrzędnym celem jest zgoda.


Marta Zdzieborska: „Najważniejsze, żebyśmy dostali szczepionkę, i żeby mój mąż był zdrowy” – to marzenie amerykańskiej nauczycielki. Fakt, że w tak trudnych czasach nie będzie już rządził Trump, daje jej nadzieję.


 

Wiele naszych bolączek wynika z problemów w komunikacji, pogłębianych przez media społecznościowe. Facebook czy Twitter nie zaczną się same ograniczać, a rząd federalny jest za słaby, aby wpływać z zewnątrz na internetowych gigantów. Są jednak inne powody do optymizmu. Właśnie zaczyna się akcja masowych szczepień przeciw koronawirusowi. Tuż przed Bożym Narodzeniem Kongres uchwalił w końcu, wart 900 mld dolarów, „pakiet ulgi” – przepisy mające pomóc ludziom, którzy stracili pracę podczas epidemii. Wiosna w końcu nadejdzie.

Nie obawia się Pani, że epidemia i szczepionka dołączą do innych tematów, z ochroną klimatu na czele, które stały się dla Amerykanów tak bardzo zideologizowane?

Obserwując z zewnątrz, w Ameryce widzi się głównie prezydenta. Rzeczywiście, Biały Dom w ostatnich latach funkcjonował fatalnie, a w sprawie koronawirusa Donald Trump wysyłał sprzeczne sygnały. Ale nie tylko prezydent rządzi tym państwem. Gubernatorzy stanów nie lekceważyli już tak niebezpieczeństwa. Robili regularne briefingi dla prasy, naukowcy i urzędnicy ogłaszali kolejne wytyczne, walczyli z teoriami spiskowymi. Nie sądzę, aby antyszczepionkowcy przyczynili się w tym momencie do powstania większych podziałów.

Ale jak sprawić, aby Amerykanie zobaczyli siebie nazwajem, dostrzegli nawzajem ludzi zasługujących na szacunek?

Pierwszą rzeczą, którą należałoby zrobić w celu ocalenia idei Ameryki, jest namówienie moich rodaków, aby wystawili przed domy krzesła i usiedli na nich z sąsiadami. Aby spotkali się w bibliotece, w szkole, na trawniku. Porozmawiali z ludźmi, z którymi się nie zgadzają. Poczuli się częścią wspólnoty, w której najważniejszy problem to ten, czy za tydzień umówią się znowu w środę czy w czwartek? W domu Camilli czy ­Mike’a?

To może brzmi naiwnie, ale musimy na nowo ustanowić reguły demokracji w społeczeństwie obywatelskim. To wyzwanie, które wymaga, żeby ludzie spędzali ze sobą więcej czasu. Teraz nie mamy zwyczaju być razem.

Takie spotkanie jest możliwe w czasie, gdy ludzie pokroju Aleksa Jonesa, zwolennika teorii spiskowych, twórcy portalu InfoWars, wciąż podsycają nieufność do władz i innych obywateli?

Nie wiem. Ale wiem, że negatywne zjawiska medialne nie nastały wraz z Donaldem Trumpem. To się działo wcześniej. Powtórzę: to nie media społecznościowe i internet zapoczątkowały polaryzację. Zautomatyzowały ją, owszem, ale populizm w mediach pojawiał się już w latach 80. i 90 XX w., m.in. za sprawą telewizji 24-godzinnej. Alex Jones i jemu podobni nie przestaną nadawać – ale z czasem mogą utracić widownię. Wbrew pozorom w historii było już dużo takich ludzi.

Prezydentura Baracka Obamy była w wielu momentach nieudana, ale jego koncepcja zaoferowania czegoś w rodzaju przywództwa moralnego wiązała się z jasnym przekazem. Obama porywał Amerykanów, gdy mówił na głos, czym dla niego są Stany Zjednoczone. Nie wiem, czy Biden jest w stanie zaoferować coś podobnego, mam jednak nadzieję, że najbardziej wpływowe media – sieci kablowe w rodzaju ABC czy CNN, „New York Times” i inne gazety – podejmą refleksję na temat tego, w jaki sposób opowiadać o polityce, aby nie pogłębiać polaryzacji.

Patrząc w ten sposób, należałoby silniej trzymać kciuki za Fox News.

Nie jestem pewna, czy są tam ludzie, którzy byliby skłonni do podjęcia rachunku sumienia na temat tego, w jaki sposób przez ostatnie lata przyczynili się do podziałów w kraju.

W „My, Naród” – książce o historii politycznej Stanów Zjednoczonych – pisze Pani, że między zamachami z 11 września 2001 a wyborem Donalda Trumpa na prezydenta w 2016 r. Amerykanie „błądzili jak w chmurze dymu”. Wskazuje Pani na rok 2004, kiedy, podejmując decyzję o ataku na Irak, administracja George’a W. Busha przyjęła pogląd, że wiedza i fakty są względne, zależą od politycznych interpretacji, a nie obiektywnej prawdy. Czy z wyborem Joe Bidena Ameryka odzyska właściwą orientację?

Myślę, że wielu ludzi głosujących na Bidena będzie po prostu z wielką ulgą włączać telewizor, w którym nie będą musieli na dzień dobry oglądać Donalda Trumpa. Jestem pewna, że nowy prezydent nie będzie używał retoryki, która dzieli ludzi. To nie jego styl. Kiedy słychać go mówiącego na jakikolwiek temat, można się oczywiście z nim nie zgadzać, ale trudno uznać, że nie jest człowiekiem rozsądnym.

Wiem, że obiektywnie to mało. Ale proszę mi wierzyć: gdy wielu wyborców Trumpa zobaczy, że Biden nie jest socjalistą, który chce zrujnować kraj, gdy rekonwalescencja kraju po epidemii będzie przebiegać zgodnie z planem, gdy sukcesem zakończy się akcja szczepień – wśród Amerykanów może odrodzić się dużo dobrej woli. A to zawsze moment, który ten kraj odmienia na lepsze.

I tak doszliśmy do konkluzji, że tajemnica odradzania się Ameryki po kolejnych kryzysach tkwi w charakterze samych Amerykanów.

Historia mojego kraju pokazuje, że zestaw politycznych założeń, na którym ufundowano naród – m.in. jego suwerenność, koncepcja, że wszyscy urodzeni w Ameryce dysponują określonym zestawem praw i wolności – jest stale aktualny. W różnych momentach dziejów kwestionowano te wartości, czasem je nawet porzucano. Ale na koniec naród zawsze za nimi stawał. Nie inaczej będzie tym razem. ©℗

PROF. JILL LEPORE jest wykładowczynią historii Ameryki na Uniwersytecie Harvarda i członkinią redakcji tygodnika „The New Yorker”. Autorka wielu nagradzanych książek, za „The Secret History of Wonder Woman” otrzymała w 2015 r. prestiżową American History Book Prize. Niedawno, nakładem Wydawnictwa ­Poznańskiego, w Polsce ukazała się jej monografia „My, Naród. Nowa historia Stanów Zjednoczonych”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2021