Stary Donald, Nowy Joe

Prezydent Biden chce udowodnić, że szybkie posprzątanie po rządach poprzednika jest możliwe. Z zakopaniem podziałów w Stanach będzie trudniej.

22.01.2021

Czyta się kilka minut

Prezydent USA Joe Biden i pierwsza dama Jill Biden przybywają do Białego Domu. Waszyngton, 20 stycznia 2021 r. Fot. JIM WATSON / AFP / EAST NEWS /
Prezydent USA Joe Biden i pierwsza dama Jill Biden przybywają do Białego Domu. Waszyngton, 20 stycznia 2021 r. Fot. JIM WATSON / AFP / EAST NEWS /

Nowy przywódca Stanów Zjednoczonych obejmował urząd w wyjątkowych okolicznościach. Na oczach całego świata składał przysięgę prawie w tym samym miejscu, w którym dwa tygodnie wcześniej zwolennicy Donalda Trumpa rozpoczęli swój szturm na Kapitol.

Z obawy przed rozruchami podczas inauguracji Waszyngton zamienił się w twierdzę. W środę 20 stycznia ulice miasta ochraniało 26 tys. żołnierzy Gwardii Narodowej, 15 tys. policjantów, funkcjonariuszy FBI i innych agentów federalnych. Ze względów bezpieczeństwa budynek Kongresu otoczono ponad dwumetrowym ogrodzeniem, odcięto wiele ulic, zamknięto stacje metra, a nawet mosty prowadzące do miasta z sąsiedniego stanu Wirginia.

W telewizyjnych relacjach z ceremonii uwagę przyciągały puste błonia przed Kapitolem, gdzie tradycyjnie w dniu zaprzysiężenia zbierał się wiwatujący tłum. Aby symbolicznie wypełnić tę pustkę, w ziemię wbito 200 tys. powiewających na wietrze amerykańskich flag. Pustka podyktowana była jednak przede wszystkim względami bezpieczeństwa sanitarnego: akurat w tych dniach liczba ofiar epidemii w Stanach przekroczyła kolejną historyczną granicę 400 tys. zmarłych (na frontach II wojny światowej zginęło 405 tys. Amerykanów).

Joe Biden obejmował urząd w towarzystwie około tysiąca zaproszonych gości, którzy mieli obowiązkowo maseczki i siedzieli w odległościach od siebie. Byli wśród nich członkowie Kongresu, sędziowie Sądu Najwyższego, a także byli prezydenci i wiceprezydenci. Podczas uroczystości śpiewali Lady Gaga, Jennifer Lopez i gwiazdor muzyki country Garth Brooks (politycznie bliski Republikanom). Na uroczystość wpuszczono tylko tych, którzy mieli negatywny wynik testu na koronawirusa.

Zakończmy tę wojnę

Dokładnie w południe, gdy formalnie rozpoczyna się kadencja nowego prezydenta, Biden wygłosił przemowę, podczas której nawiązał do zamieszek z 6 stycznia i apelował do Amerykanów o jedność.

„Wiem, że mówienie o wspólnocie może teraz wydawać się naiwną mrzonką, ale musimy zakończyć wojnę, która doprowadziła do podziału na dwa obozy. Możemy zacząć traktować innych z szacunkiem, bez krzyku i gwałtownych emocji. Musimy walczyć z nienawiścią, gniewem, ekstremizmem, bezprawiem, przemocą, bezrobociem i beznadzieją. To dzięki jedności jesteśmy w stanie pokonać pandemię koronawirusa, odbudować klasę średnią i zwalczyć nierówności rasowe. Zapewniam, że będę prezydentem wszystkich Amerykanów” – podkreślał nowy prezydent, który w trakcie kampanii wyborczej obiecywał, że „uzdrowi” duszę Ameryki.

Teraz gwarantował, że będzie „bronić prawdy, a nie kłamstw”. Tych słów trudno było nie odnieść do zachowania Donalda Trumpa. Od tygodni insynuował on, że wybory zostały „skradzione”, i że należy mu się reelekcja. Ustępujący prezydent rozsiewał teorie spiskowe także w dniu szturmu na Kapitol: przed rozpoczęciem sesji Kongresu, podczas której parlament miał oficjalnie zatwierdzić zwycięstwo Bidena, Trump przekonywał zwolenników, że jego następca będzie „nielegalnym” przywódcą. Trump zdążył już za te słowa zapłacić: zapisze się w podręcznikach jako pierwszy prezydent USA, który został dwukrotnie poddany procedurze impeachmentu.


Czytaj także: Historia ruszyła z kopyta. Najpierw sprowokowany przez urzędującego prezydenta USA atak jego zwolenników na Kapitol. Potem odcięcie mu dostępu do ponad 100 mln ludzi na wszystkich największych platformach społecznościowych. I na koniec: impeachment.


 

O tym, czy jest winny „podżegania do rebelii”, zadecyduje teraz Senat. Wprawdzie Trump nie jest już prezydentem, ale gdyby Senat uznał jego winę, mógłby to być punkt wyjścia do zablokowania mu możliwości startu w wyborach prezydenckich w 2024 r. (aby uniemożliwić mu ponowny start, większość senatorów musiałaby zdecydować o tym w kolejnym, oddzielnym głosowaniu).

Z atomową walizką na Florydę

Były już prezydent najwyraźniej nie przejął się konsekwencjami swojej retoryki i do końca pozostał sobą. Jako pierwszy amerykański przywódca od 1869 r. nie pojawił się na zaprzysiężeniu następcy. Nie przekazał mu też tzw. atomowej walizki, w której znajduje się karta z kodami umożliwiającymi użycie arsenału jądrowego. Trump zignorował obowiązujący od zimnej wojny zwyczaj i w ostatnich godzinach urzędowania poleciał do swojej rezydencji Mar-a-Lago na Florydzie wraz z walizką. Chcąc nie chcąc, w podróż z nim udał się też oficer, który nad nią czuwa. W południe 20 stycznia Biden dostał więc zapasową walizkę, a Trump stracił dostęp do kodów nuklearnych.

Republikański polityk odleciał śmigłowcem spod Białego Domu już na cztery godziny przed zaprzysiężeniem Bidena. Kilka minut później zrobił przystanek w bazie wojskowej Andrews pod Waszyngtonem, gdzie przywitała go orkiestra wojskowa. W obecności garstki zwolenników, doradców i członków rodziny chwalił się, że w trakcie swojej kadencji obniżył podatki, nominował do Sądu Najwyższego trzech konserwatywnych sędziów i powołał szósty rodzaj sił zbrojnych, czyli siły kosmiczne. „Pod koniec rządów jestem dumny z tego, co wspólnie osiągnęliśmy. Zrobiliśmy wszystko, co chcieliśmy, a nawet o wiele więcej” – podkreślał. Podczas dziewięciominutowego przemówienia jedynie zdawkowo życzył nowej administracji „wielu sukcesów i szczęścia”, nie wymieniając Bidena z nazwiska.

Partia Patriotów

Żegnając się na lotnisku, Trump zarzekał się, że „jeszcze powróci”. Być może chodziło mu o plany dotyczące założenia nowego ugrupowania. Dziennik „Wall Street Journal” pisze, że zastanawia się on nad stworzeniem nowej formacji pod nazwą Partia Patriotów.

Po tym, co wydarzyło się na Kapitolu 6 stycznia, Trump może bowiem nie mieć czego szukać w szeregach Partii Republikańskiej. Podczas ceremonii pożegnalnej w bazie Andrews zabrakło prominentnych Republikanów: ustępującego wiceprezydenta Mike’a Pence’a i lidera tej partii w Senacie Mitcha McConnella. Ten ostatni dzień wcześniej oskarżył Trumpa o podżeganie do zamieszek w Waszyngtonie. „Tłum, który wtargnął do Kapitolu, był karmiony kłamstwami. Został sprowokowany przez prezydenta i innych wpływowych ludzi” – mówił podczas obrad Senatu. Zamiast pożegnać Trumpa, McConnell wybrał się z Bidenem na poranną mszę w katolickiej katedrze św. Mateusza Apostoła w Waszyngtonie (nowy prezydent jest praktykującym katolikiem). Dołączył do nich lider mniejszości republikańskiej w Izbie Reprezentantów Kevin McCarthy. On też wini Trumpa za szturm na Kapitol.


Posłuchaj rozmowy „Ban dla ­Trumpa” w Podkaście Powszechnym


 

Od Trumpa zaczynają odwracać się także członkowie skrajnie prawicowego ugrupowania Proud Boys, którzy brali udział w zamieszkach w Waszyngtonie. Dziennik „New York Times” twierdzi, że w wiadomościach wysyłanych przez komunikator Telegram ekstremiści ci nazywają Trumpa „niezwykle słabym” i apelują, by nie chodzić na jego wiece. Być może protrumpowski entuzjazm stopniał wraz z kolejnymi aresztowaniami uczestników zamieszek. W dniu zaprzysiężenia zatrzymano Josepha Biggsa, jednego z liderów Proud Boys.

Przysługa last minute

Trump nie zawiódł się za to na swoich zwolennikach z West Palm Beach na Florydzie, którzy witali go wzdłuż trasy wiodącej do rezydencji Mar-a-Lago. Wspierają go także wyznawcy teorii spiskowej QAnon głoszącej, że Trump prowadzi tajną walkę z grupą rządzących światem satanistów-pedofilów. Z okazji inauguracji Bidena niektórzy stworzyli nawet nową teorię: byli przekonani, że Donald Trump pojawi się w nieoczekiwanym momencie i unicestwi zebranych przed Kapitolem Demokratów. Serwis telewizji NBC News przywołuje internetowy wpis jednego ze zwolenników byłego prezydenta, który oglądał w telewizji zaprzysiężenie Bidena: „To nie powinno mieć miejsca. Ile jeszcze czasu zajmie funkcjonariuszom federalnym, by wejść po schodach i go aresztować?”. Na Telegramie krążyły też teorie podsycające nadzieje, że ich idol w ostatniej chwili użyje armii i nie dopuści do zaprzysiężenia następcy.

Trump znalazł inny sposób, by wzbudzić na koniec pewną sensację. W ostatnim dniu prezydentury ułaskawił swojego byłego doradcę Steve’a Bannona, który w 2016 r. pomógł mu wygrać wyścig o Biały Dom, a niedawno rozsiewał teorie spiskowe na temat ostatnich wyborów. Ułaskawienie Bannona, który był oskarżony o zdefraudowanie funduszy na budowę muru na granicy z Meksykiem, wzbudziło kontrowersje z dwóch powodów. Po pierwsze, Bannon został ułaskawiony poniekąd na wszelki wypadek – zanim zapadł w jego sprawie wyrok. Po drugie, wygląda na to, że podgrzewał nastroje przed szturmem na Kapitol. Dzień wcześniej w swoim internetowym podkaście „War Room” („Pokój narad”) zapowiedział słuchaczom, że „jutro rozpęta się piekło”. Jak donosi „Forbes”, Bannon stworzył też na Facebooku grupę, gdzie przekonywał swoich fanów: „Trzeba działać. Oni próbują skraść wybory prezydenckie”.

Trump dołączył Bannona do listy ułaskawionych w trybie last minute. Wśród tych 74 szczęśliwców znalazł się też raper Lil Wayne (zwolennik byłego już teraz prezydenta) i biznesmen Elliott Broidy, który cztery lata temu wspierał finansowo jego kampanię wyborczą. To kolejny raz, gdy Trump ułaskawia swoich sojuszników. Pod koniec zeszłego roku poratował m.in. Rogera Stone’a i Paula Manaforta; obaj zostali skazani w kontekście afery Russiagate (chodziło w niej o kontakty sztabowców Trumpa z Rosjanami przed wyborami prezydenckimi w 2016 r.).

„New York Times” pisze, że sprawa ułaskawień mogła mieć też kontekst biznesowy: nowojorski dziennik donosi o lobbystach z otoczenia Trumpa, takich jak były prokurator federalny Brett Tolman, który w zamian za odpowiednią kwotę miał obiecywać bogatym skazańcom szybkie wyjście na wolność.

Seria dekretów

Trump namieszał jeszcze na odchodne, znosząc obowiązujące od niemal roku restrykcje epidemiczne dla podróżujących do USA z Europy i Brazylii. Biden zapowiedział szybko, że obostrzenia przywróci zaraz po zaprzysiężeniu.

Już w pierwszych godzinach urzędowania w Gabinecie Owalnym Biden wydał kilkanaście dekretów, które w dużej mierze zrywają z dziedzictwem politycznym Trumpa. Nowy prezydent wstrzymał więc proces wychodzenia Stanów ze Światowej Organizacji Zdrowia i podjął decyzję o powrocie USA do paryskiego porozumienia klimatycznego. Dotrzymał też obietnic wyborczych w sprawie polityki migracyjnej: zniósł wprowadzony przez Trumpa zakaz podróży do Stanów dla obywateli niektórych państw zamieszkanych przez muzułmanów, wstrzymał finansowanie muru na granicy z Meksykiem i opowiedział się za programem chroniącym tzw. marzycieli (to ludzie, którzy do Stanów przybyli nielegalnie jako dzieci).

Jednak najpilniejsze wyzwanie to dla Bidena stawienie czoła epidemii. W drodze rozporządzenia prezydent wprowadził nakaz noszenia masek w budynkach federalnych i utworzył stanowisko koordynatora odpowiedzialnego za dystrybucję szczepionek. Wychodząc naprzeciw Amerykanom, których nie stać na opłatę rachunków, przedłużył moratorium na eksmisje i na spłatę federalnych pożyczek studenckich. Jeszcze przed zaprzysiężeniem przedstawił też nowy projekt pakietu pomocowego dla gospodarki, który obejmuje m.in. wypłaty po 1400 dolarów dla większości Amerykanów.

Przetrwamy ten czas

Przed upływem pierwszej doby urzędowania nowa administracja opublikowała również 23-stronicowy plan walki z epidemią. Zakłada on m.in. zwiększenie liczby wykonywanych testów, przyspieszenie dystrybucji szczepionki, stopniowe otwieranie szkół i finansowe wsparcie dla władz lokalnych oraz stanowych.


Marta Zdzieborska: Jednym z pierwszych testów dla prezydentury Bidena będzie jego odpowiedź na epidemię. Koronawirus zabija już nawet 4 tys. Amerykanów dziennie.


 

Te ostatnie wyjątkowo nie radzą sobie z dystrybucją szczepionek. Od połowy grudnia do 20 stycznia zaszczepiono 16,5 mln Amerykanów – to znacznie mniej, niż zakładano, bo tylko do końca zeszłego roku pierwszą dawkę miało dostać 20 mln osób. Administracja Bidena chce w ciągu stu dni prezydentury zaszczepić 100 mln Amerykanów. Prezydent apeluje do rodaków, by zachowywali się odpowiedzialnie i nosili maski.

Ostrzega też otwarcie, że w lutym liczba zgonów z powodu COVID-19 może sięgnąć 500 tys. „Ale przetrwamy ten trudny czas. Pokonamy pandemię” – przekonuje Biden, który podpisał 10 dekretów dotyczących wyłącznie walki z koronawirusem. Wprowadził nimi kolejne restrykcje: Amerykanie będą musieli nosić maski na lotniskach, w samolotach, pociągach i na statkach. Przylatujących do Stanów ma obowiązywać kwarantanna.

Jeszcze bez gabinetu

Bidenowi byłoby zapewne łatwiej stawić czoło kryzysowi, gdyby Senat szybko zatwierdził nominacje jego kandydatów do rządu. Do czwartku 21 stycznia zielone światło dostała jedynie Avril Haines, nowa dyrektorka wywiadu narodowego i zarazem pierwsza kobieta w historii USA na tym stanowisku. Pod koniec minionego tygodnia, gdy zamykaliśmy ten numer „Tygodnika”, na zatwierdzenie nominacji czekali kandydaci do innych kluczowych stanowisk: przyszły sekretarz zdrowia, stanu, skarbu, obrony czy bezpieczeństwa krajowego.


Rafał Woś: Czy Joe Biden to współczesny św. Jerzy, który pokonał smoka trumpizmu? Czy może raczej strażak bohatersko gaszący pożar, do którego rozpalenia sam się przyczynił?


 

Administracja Bidena jest w tej kwestii nieco w tyle. Trump zaczynał urzędowanie, mając już u boku sekretarzy obrony i bezpieczeństwa krajowego. Dziennik „USA Today” przypomina, że Barack Obama miał na tym etapie już sześciu ministrów. Niewykluczone więc, że Demokraci pójdą Republikanom na rękę i opóźnią rozpoczęcie przesłuchań w sprawie impeachmentu Trumpa w Senacie – wszystko po to, aby nie sparaliżować procesu zatwierdzania nowego gabinetu.

Ameryka i świat

Dla Polski i świata szczególnie interesująca jest postać Antony’ego Blinkena, który pokieruje polityką zagraniczną. Ten były zastępca sekretarza stanu w administracji Obamy przeszedł już przesłuchanie w senackiej komisji, potrzebne do zatwierdzenia. Odpowiadając na pytania senatorów, Blinken mówił, że będzie dążyć do odbudowy amerykańskiego przywództwa na świecie. Powiedział, że jego zdaniem największym wyzwaniem dla USA są teraz Chiny, i nie krył się z aprobatą dla niektórych działań administracji Trumpa w tej kwestii: chwalił twardy kurs wobec Pekinu. Zapowiedział też, że utrzyma ambasadę Stanów Zjednoczonych w Jerozolimie (to, gdzie powinna znajdować się stolica Izraela, jest z punktu widzenia prawa międzynarodowego kwestią sporną: wschodnia część Jerozolimy to teren okupowany). Z kolei o perspektywie zawarcia nowego układu nuklearnego z Iranem Blinken mówił ostrożnie. Podobnie jak za rządów Trumpa, Stany będą sprzeciwiać się budowie gazociągu Nord Stream 2.


Wojciech Jagielski: Bilans dyplomatycznych osiągnięć odchodzącego prezydenta USA jest mizerny, ale i tak odwracanie porządków, jakie próbował zaprowadzać, zajmie jego następcy wiele czasu.


 

O ile wygląda więc na to, że definicja interesów Ameryki w kluczowych sprawach globalnych nie ulegnie większej zmianie, o tyle z pewnością modyfikacji ulegnie retoryka. A także podejście do rozwiązywania problemów: komentatorzy przypuszczają, że Biden i Blinken będą chcieli działać zespołowo, opierając się na wielostronnych sojuszach.

Polaryzacja

Może się wręcz okazać, że w bardzo spolaryzowanych Stanach Bidenowi łatwiej będzie osiągać sukcesy na arenie światowej niż wewnętrznej. Republikańscy senatorzy już teraz krytykują jego projekt dotyczący kolejnego zastrzyku finansowego dla gospodarki. Republikanie staną też zapewne okoniem wobec planów reformy polityki migracyjnej.

Tymczasem rozkręca się antybidenowska machina w postaci konserwatywnej telewizji Fox News. Ta sama stacja, która rozsiewała teorie spiskowe Trumpa dotyczące wyborów, dziś kpi z zaprzysiężenia nowego prezydenta. Sean Hannity, gwiazdor Fox News, insynuował, że Biden ma problemy z demencją. Inny prowadzący stacji, Tucker Carlson, żartował z wypowiedzi Bidena na temat walki z amerykańskim ekstremizmem.

Zwolennicy Trumpa i wszelkiej maści antysystemowcy chłoną takie emocje. Jeszcze przed zaprzysiężeniem Bidena liderzy ekstremistycznych środowisk pisali na internetowych forach: „Nie jedźcie do Waszyngtonu. Poczekamy na inny moment”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2021