Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Brukselski Konwent przyjął - po wielkich bólach - projekt konstytucji dla nowej Unii Europejskiej. Nowej, bo od 1 maja 2004 Unia będzie się składać nie z 15, ale z 25 członków, co oczywiście oznacza większe skomplikowanie procedur. Rzecz więc w tym, by poszerzona Unia nie zagubiła się w decyzyjnym chaosie. Chodzi też jednak, by przyspieszyć proces integracji. Rozszerzenie i pogłębienie integracji nie są celami, które ze sobą harmonizują, raczej przeciwnie. Stąd zadanie Konwentu - opracowanie konstytucji, która spróbuje je połączyć - było trudne.
Unia nie jest, i pewnie nigdy nie będzie, federacją. Ale z drugiej strony nie jest też zwykłą organizacją międzynarodową, gdzie każdą decyzję o wspólnym działaniu poprzedzają żmudne negocjacje. Jest czymś pośrednim, ale i zmiennym: z czasem powiększa się jej „federalizm”. Ta tendencja - choć ciągle napotyka na duże opory - jest trwała. Szczególnie w ostatnich latach wśród najstarszych członków Unii narastała wola przyspieszenia zmian. W Konwencie podjęto próbę zinstytucjonalizowania tych zamysłów reformatorskich. Jednak końcowy rezultat jest taki, że reforma została trochę rozmyta, a trochę odsunięta w czasie.
W nowej Unii coraz wyraźniej zarysowuje się podział na tych, którzy chcą się integrować, dążąc do Unii jako silnego, samodzielnego podmiotu w polityce światowej i tych, którzy się integrować nie chcą. Ci pierwsi to sześć krajów założycielskich: Francja, Niemcy, Włochy, Belgia, Holandia, Luksemburg. Ci drudzy to cała reszta - z Wielką Brytanią, Hiszpanią i... Polską na czele.
Polscy delegaci do Konwentu byli wśród oponentów reformy instytucjonalnej. To prawda, że takie stanowisko jest zgodne z głosem polskiej opinii publicznej. Jest tylko jeden problem: co zrobimy, kiedy kraje najbardziej skłonne do zacieśniania więzów zaczną intensywnie tworzyć mniejsze grupy? Wtedy Unia „25” będzie się stawać pustą formą. Polskie lęki związane z integracją (zagrożenie tożsamości) są faktem społecznym, tyle że nie znajdują pokrycia w unijnej rzeczywistości. Rząd musi rozważyć, jaką prowadzić politykę pomiędzy tymi lękami a naszymi interesami.