Miedziany Patriarcha

Zmarł Kenneth Kaunda, pierwszy prezydent niepodległej Zambii. Był ostatnim z Ojców Niepodległości afrykańskiej Dekady Wolności, gdy kontynent zrzucał kolonialne jarzmo.
w cyklu STRONA ŚWIATA

25.06.2021

Czyta się kilka minut

Kenneth Kaunda na pogrzebie Roberta Mugabego, prezydenta Zimbabwe, wrzesień 2019. JEKESAI NJIKIZANA/AFP/East News /
Kenneth Kaunda na pogrzebie Roberta Mugabego, prezydenta Zimbabwe, wrzesień 2019. JEKESAI NJIKIZANA/AFP/East News /

Przeżył prawie sto lat. Zmarł 17 czerwca 2021 roku w wojskowym szpitalu w Lusace na zapalenie płuc, na które często ostatnio zapadał. W Zambii ogłoszono trzytygodniową żałobę, ale w uznaniu zasług Kaundy, żałobę ogłoszono na całym południu Afryki – 10-dniową w Południowej Afryce, tygodniową w Botswanie, Namibii i Tanzanii, 3-dniową w Zimbabwe.

Rządził ponad ćwierć wieku. Ojcom Niepodległości, założycielom nowych, nigdy wcześniej nie istniejących państw, trudno przychodziło rozstawać się z władzą. Z własnej, nieprzymuszonej woli oddali ją tylko: pierwszy prezydent Senegalu, poeta Leopold Senghor (1960-80), Ahmadou Ahidjo (1960-82) z Kamerunu, Julius Nyerere (1962-1985) z Tanganiki i Tanzanii oraz Nelson Mandela (1994-99) z Południowej Afryki, ale on rządził już w innych czasach. Pozostali umierali na urzędzie albo trzeba im było odbierać władzę w wojskowych przewrotach. Wielu straciło władzę wraz z życiem. Kaunda przegrał ją w wyborach, na które sam zezwolił, a pokonany nie próbował wszystkiego unieważniać, lecz pogratulował zwycięzcy, działaczowi związkowemu, wielebnemu Frederickowi Chilubie, choć jeszcze kilka dni wcześniej nazywał go „małym człowieczkiem o małym rozumku”.

„Cóż, raz wygrywasz, raz przegrywasz, to nie jest koniec świata” – powiedział na pożegnanie w telewizji. – Na tym ponoć polega demokracja”.

Rządy i życie Kaundy, jego walka o niepodległość kraju i wyzwolenie od rasowej dyskryminacji są doskonałym obrazem pierwszego półwiecza afrykańskiej wolności.

Od Rodezji do Zambii

Jak wielu innych przyszłych przywódców ruchów wyzwoleńczych w Afryce wyrastał w rodzinie nauczycieli (ojciec był dodatkowo kaznodzieją), tubylczej klasy średniej i intelektualnej elity z czasów kolonialnych. Sam również kształcił się na nauczyciela – jak Nyerere czy Robert Mugabe – ale schyłek epoki kolonialnej, jaki przypadł na koniec II wojny światowej, wywrócił życie młodego Kaundy do góry nogami i popchnął go do polityki.


CZYTAJ WIĘCEJ

STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ>>>


Najpierw zapisał się do już istniejącej partii, domagającej się od Brytyjczyków samorządu. Dzisiejsza Zambia, a także Zimbabwe i Malawi były w tamtych czasach częścią brytyjskiej kolonii Rodezji i Niasy. Szybko uznał te żądania za zbyt zachowawcze i założył własną partię, by domagać się niepodległości. Brytyjczycy, Francuzi, Belgowie bez większego żalu żegnali się z afrykańskimi koloniami, uznawszy, że kolonializm się przeżył i podobnie jak niewolnictwo przestał się opłacać. W latach 60., Dekadzie Wolności, afrykańskie kolonie, jedna po drugiej ogłaszały niepodległość.

Zambia ogłosiła ją w 1964 roku, a 40-latek Kaunda, który od dwóch lat był szefem rządu, został pierwszym prezydentem niepodległego państwa. Poza niepodległością wygrał też batalię o rozwiązanie brytyjskiej i rządzonej przez białych osadników Federacji Rodezji i Niasy.

Rok po ogłoszeniu niepodległości Zambii (dawnej Rodezji Północnej) i półtora roku po ogłoszeniu niepodległości Malawi (dawnej Niasy), biali z Rodezji Południowej (dzisiejsze Zimbabwe), nie chcąc dopuścić, by i w Salisbury władzę przejęli czarni Afrykanie, sami ogłosili niepodległość, nie czekając na zgodę Londynu.

Państwo frontowe

Sąsiedztwo niepodległej Zambii okazało się wyjątkowo nieprzyjazne. W Kongu, leżącym za północną granicą, wojny mniejsze i większe nie ustały w zasadzie nigdy, a towarzyszące niepodległości (1960) pogromy białych i próba secesji najbogatszej prowincji (1960-63), leżącej tuż za zambijską miedzą Katangi, przekonały białych z Rodezji Południowej, że jeśli chcą utrzymać władzę i przywileje, sami muszą ogłosić samozwańczą niepodległość.

Wojna wybuchła także za południową granicą, w Rodezji, gdzie miejscowi Afrykanie skrzyknęli się w partyzantkę przeciwko rządom białych. Na dokładkę za wschodnią granicą afrykańscy partyzanci toczyli wojnę wyzwoleńczą przeciwko Portugalczykom w Angoli (od 1961 roku), a na zachodzie w Mozambiku (od 1964 roku). Jakby tego było mało, w kolejnej sąsiadce, Afryce Południowo-Zachodniej, dzisiejszej Namibii, miejscowi partyzanci walczyli przeciwko aneksji ich kraju przez Południową Afrykę, której białe władze wprowadziły u siebie ustrojowe porządki apartheidu, segregacji rasowej i brutalnie tłumiły protesty czarnej ludności.

Zambia znalazła się na rozdrożu. Jako jeden z przywódców ruchu wyzwoleńczego i orędowników panafrykanizmu, Kaunda całym sercem opowiadał się po stronie powstańców. Udzielił im wszystkim gościny i wszelkiego możliwego wsparcia, pozwolił, by zakładali w Lusace swoje wygnańcze kwatery i obozowiska i uważali ją za własną stolicę na obczyźnie. W odwecie rodezyjskie i południowoafrykańskie wojska nieraz dokonywały zbrojnych rajdów i nalotów na Zambię, a także zamachów bombowych w jej stolicy.

Kaunda domagał się nawet od Wielkiej Brytanii, by dokonała zbrojnej inwazji na Rodezję i zmusiła do posłuszeństwa tamtejszych białych osadników. Ku jego rozczarowaniu skończyło się na ostracyzmie i gospodarczych sankcjach, które rykoszetem uderzyły boleśnie także w Zambii, której gospodarka połączona była z gospodarkami Rodezji i Południowej Afryki. Im sprzedawała większość swoich towarów, od nich sprowadzała większość, których nie posiadała lub nie wytwarzała u siebie, z nimi połączona była drogami i liniami kolejowymi i energetycznymi. Położona w środku afrykańskiego lądu, uzależniona była od dostępu do portów w Południowej Afryce, Angoli i Mozambiku. W 1975 roku, po rewolucji goździków, Portugalia rozstała się z prawicową dyktaturą i imperium, ale w Angoli i Mozambiku wybuchły nowe wojny o władzę między rywalizującymi ze sobą tubylczymi partyzantkami. W 1976 roku Chińczycy zbudowali linię kolejową z Zambii do tanzańskiego portu w Dar es Salaam, ale i ona była unieruchamiana przez wieczne awarie techniczne. Żeby móc wywozić w świat zambijski skarb, miedź, Kaunda musiał więc układać się z tymi, których uważał za wrogów.

Spotykał się z nimi, białymi premierami i prezydentami Rodezji i Południowej Afryki, także po to, by namawiać ich do ugody z przywódcami czarnych powstańców w ich krajach. „Albo się dogadacie, albo czeka was wojna na śmierć i życie” – przekonywał. Wszystkie powstania zakończyły się pokojowymi ugodami. W 1980 roku czarni powstańcy, wyrzekłszy się wojny, przejęli władzę w Rodezji i przezwali ją Zimbabwe, dziesięć lat później to samo powtórzyło się w Afryce Południowo-Zachodniej, Namibii, a w 1994 roku w wyniku pierwszych wolnych wyborów w Południowej Afryce, Nelson Mandela, uwolniony z więzienia, gdzie miał spędzić dożywotni wyrok, został pierwszym czarnoskórym prezydentem tego kraju.


CZYTAJ TAKŻE

WOJCIECH JAGIELSKI: Namibia: Cena zbrodni>>>


Kaunda miał w tym wszystkim udział i do dziś, zwłaszcza po jego śmierci, krążą opinie, że jak mało kto zasłużył na Pokojową Nagrodę Nobla za unicestwienie apartheidu, uznanego za zbrodnię przeciwko ludzkości, a przynajmniej, że nagroda ta należała mu się bardziej niż Frederikowi de Klerkowi, ostatniemu białemu prezydentowi Południowej Afryki, który w 1993 roku otrzymał ją do spółki z Mandelą. Za dodatkową zasługę na Pokojowego Nobla można by w dodatku poczytać Kaundzie to, że w czasach zimnej wojny między komunistycznym Wschodem i kapitalistycznym Zachodem udało mu się zachować niezależność i wybić na jednego z przywódców zapomnianego dziś Ruchu Niezaangażowanych.

Miedziana pułapka

Po latach rodacy Kaundy sarkali, że gdyby tyle czasu i uwagi poświęcił własnemu  krajowi, a zwłaszcza jego gospodarce, żyliby długo i szczęśliwie, i nigdy nie zaznali biedy. Dostatnie życie miały zapewnić Zambii jedne z najbogatszych na świecie złoża miedzi. Cenny metal, od lat wydobywany i sprzedawany w świat, czynił z Zambijczyków jednych z najzamożniejszych ludzi w Afryce. Po II wojnie światowej, odbudowująca się z pożogi Europa potrzebowała jeszcze więcej miedzi i w pierwszych dniach niepodległości zdawało się, że Zambia ma zapewniony nie tylko byt, ale i dostatek. Tak przynajmniej sądzili Zambijczycy, którzy poza miedziowym górnictwem zarzucili wszystkie inne gałęzie gospodarki z rolnictwem włącznie.

Z miedziowych zysków brał Kaunda pieniądze na pomoc dla partyzantów z Rodezji, Południowej Afryki i Afryki Południowo-Zachodniej, z Mozambiku i Angoli. Z miedziowych zysków budował drogi i kolej do Tanzanii, szpitale, szkoły i uniwersytety, a uczniom i studentom fundował darmowe podręczniki i posiłki w szkolnych stołówkach. Z rządowego skarbca dopłacał nawet do cen żywności i paliwa. Kaunda wierzył, że upaństwowiona, planowa gospodarka w socjalistycznym stylu może być równie skuteczna co wolnorynkowa, za to sprawiedliwsza. Zakładał więc spółdzielnie rolne po wsiach, a w piątą rocznicę niepodległości znacjonalizował kopalnie miedzi, które wszystkie należały do cudzoziemskich, głównie brytyjskich właścicieli.

Gospodarka może przeżyłaby nacjonalizację i socjalizm, a nawet niekompetencję nowych zarządców, podatnych w dodatku na korupcję. Nie przetrwała jednak dwóch zabójczych ciosów, jakie uderzyły w nią w 1973 roku, gdy nowa wojna między Izraelem i państwami arabskimi wywołała na świecie kryzys naftowy i kosmiczne podwyżki cen paliw, a jednocześnie ogromny spadek cen miedzi.

Zambia, która postawiła wszystko na miedź, nagle przestała zarabiać. Sprzedawała swoje bogactwo coraz taniej, a za wszystko, co sprowadzała ze świata, musiała płacić coraz drożej. Kaunda zaczął pożyczać pieniądze, Zambia żyła na kredyt. Pod koniec lat 80. długi urosły tak bardzo, że podzielone na liczbę ludności czyniły Zambijczyków najbardziej zadłużonymi ludźmi na świecie.

Kiedy Zambii groziło bankructwo, do akcji wkroczyli najpoważniejsi wierzyciele – Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Zapowiedzieli Kaundzie, że więcej nie pożyczą mu ani grosza (innych chętnych brakowało), jeśli nie wyrzeknie się socjalistycznych dobrodziejstw, nie zacznie ciąć wydatków, na wszystkim oszczędzać i nie wyprzeda przynajmniej części państwowego majątku w prywatne, czyli zagraniczne ręce.

Przyparty do muru Kaunda najpierw się zgodził i kazał ludziom zaciskać pasa. Po dwóch latach, gdy poddani zaczęli narzekać na drożyznę, pustki w sklepach i kilometrowe kolejki przed sklepami, bezrobocie i biedę, zmienił zdanie i pokazał drzwi zachodnim bankierom i ekonomistom. Niedługo potem zaprosił ich znowu, przyjął wszystkie ich warunki, a rodakom ogłosił, że innego wyjścia po prostu nie ma. Zapanowała jeszcze gorsza bieda, drożyzna, a w sklepach zabrakło nawet żywności.  W Lusace i górniczym zagłębiu Copperbelt, Miedziowym Pasie, zaczęły wybuchać głodowe strajki i antyrządowe rozruchy, polała się krew, a Zambijczycy domagali się, by nieradzący sobie z sytuacją Kaunda ustąpił i pozwolił rządzić innym. Zambia, która w 1964 roku liczyła niespełna 4 miliony mieszkańców, a dziś ma ich pięciokrotnie więcej, do dziś nie wygrzebała się z tamtych kłopotów.

Niebezpieczna wolność wyboru

Kaunda, wprawiając wszystkich w zdumienie, zgodził się poddać wyborczemu osądowi. Sprawował absolutną władzę, ale rządził bardziej jak patriarcha niż tyran. Nie wierzył w wielopartyjną demokrację, podejrzewając, że Brytyjczycy zostawili ją Afryce jak konia trojańskiego. Uważał, że w młodych państwach, powstałych wskutek kolonialnego rozbioru Czarnego Lądu, istnienie wielu partii będzie jedynie zachętą do etnicznych i religijnych waśni, irredent i domowych wojen. Podejrzewał, że Brytyjczycy, uroczyście żegnając się z Afryką, podarowali jej w spadku polityczny ustrój i prawo, by wciąż władać ją według zasady „dziel i rządź”.

Szczerze wierzył, że dla powstającej dopiero z niewoli Afryki znacznie odpowiedniejsza będzie jednopartyjna dyktatura, kolejny, obok upaństwowionej gospodarki, wynalazek z politycznego Wschodu. Jedna partia, jeden przywódca czy sukcesy narodowej reprezentacji w piłce nożnej (Kaunda był zagorzałym kibicem, ale zambijska drużyna największe sukcesy odniosła, kiedy już przestał być prezydentem) mogą stać się spoiwem, które lepiej niż wolność wyboru splecie ze sobą podzielone na ponad 70 narodowości społeczeństwo i nada mu wspólną, zambijską tożsamość. Głównie dlatego na początku lat 70. zakazał działalności wszelkich partii politycznych poza własną, rządzącą, a tych, którym się to nie podobało, kazał zamykać w więzieniach.

Kaunda wierzył jednak szczerze także w filozofię walki bez użycia przemocy Mahatmy Gandhiego, uważał się za ucznia Martina Luthera Kinga (odwiedził go w Atlancie), Malcoma X i Abrahama Lincolna. Wyznawał światopogląd, który sam nazywał afrykańskim humanizmem, a na który składały się przykazania chrześcijaństwa, socjalizmu i panafrykanizmu. Obcy były mu nacjonalistyczne ciągotki i trybalizm, nie był brutalem jak choćby Hastings Kamuzu Banda z Malawi czy Robert Mugabe z Zimbabwe, ani kleptokratą jak Mobutu Sese Seko z Konga. W jego państwie szalała korupcja, ale jemu samemu nikt nieuczciwości nie zarzucał. Nie opływał w zbytki, raczej był ascetą jak Nyerere z Tanzanii. Nie posłuchał go jednak, gdy ten w 1985 roku, widząc fiasko swoich rządów, namawiał go, by wraz z nim ustąpił z urzędu.

Kaunda nie pozował na siłacza i wielkiego wodza, raczej pielęgnował wizerunek władcy wrażliwego, wręcz czułego. Łatwo się wzruszał i nie wstydził się tego. Nie krył łez nawet podczas publicznych wystąpień, a biała chustka, z którą się nie rozstawał, by wycierać zapłakane oczy, stała się jego znakiem firmowym wraz ze strojem w stylu safari i gitarą, na której przygrywał sobie intonując barytonem patriotyczne lub ludowe pieśni.

Długie, zbyt długie obcowanie z absolutną władzą sprawiło, że zatracił zdolność właściwego oglądu i osądu spraw, ale gdy zrozumiał, że rodacy zaczęli powątpiewać w jego nieomylność, przyznał się do błędu, a gdy jednopartyjne dyktatury wyszły z mody wraz z upadkiem komunizmu, zgodził się przywrócić wielopartyjną demokrację i jesienią 1991 roku urządził pierwsze od lat wolne wybory.

Przegrał je z kretesem. Zdobył trzy razy mniej głosów niż jego rywal, działacz związkowy, wielebny Frederick Chiluba. Kaunda uznał swoją porażkę. Przed nim w niepodległej Afryce zrobił to tylko Mathieu Kerekou, zmarły przed czterema laty wojskowy dyktator zachodnioafrykańskiego Beninu w latach 1972-91. Rodacy Kerekou docenili jego gest i pięć lat później ponownie, tym razem demokratycznie, wybrali go na prezydenta na kolejne dziesięć lat.

Kaunda też próbował wrócić do władzy. Po wyborczej przegranej zapowiedział, że żegna się z polityką na zawsze, ale zmienił zdanie, gdy jego następca i pogromca, wielebny Chiluba, zaczął potępiać i wyszydzać wszystko co Kaunda uważał za ważne i święte. Kiedy doszło do niego, że Kaunda może spróbować odebrać mu władzę, Chiluba kazał zmienić prawo, by wykluczyć rywala z rozgrywki. Posłuszni posłowie przyjęli ustawę zarządzającą, że prezydentem może zostać wyłącznie osoba, której rodzice urodzili się w Zambii. Rodzice Kaundy urodzili się w dzisiejszym Malawi w czasach, gdy Zambia nie istniała, ale nowe prawo, jemu, Ojcowi Niepodległości, i tak zabraniało ponownej walki o prezydenturę. Chiluba próbował mu nawet odebrać zambijskie obywatelstwo i groził, że odeśle Kaundę do Malawi. A w Wigilię Bożego Narodzenia 1997 roku oskarżył go o udział w spisku i kazał wtrącić do więzienia. Kaunda poskarżył się do sądu i wygrał wszystkie procesy, ale więcej o powrocie do polityki już nie myślał.

Coraz rzadziej się wypowiadał na polityczne tematy, a kiedy w 2012 roku zmarła jego żona, Betty, z którą przeżył 66 lat, Kaunda w ogóle wycofał się z życia publicznego i pojawiał wyłącznie na pogrzebach swoich dawnych towarzyszy i kolegów po fachu, Ojców Niepodległości. W grudniu 2013 roku w Soweto żegnał Nelsona Mandelę, a trzy lata temu w Harare Roberta Mugabego, swojego rówieśnika. Na pogrzebie Kaundy nikt żadnego Ojca Niepodległości się nie spodziewał.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej