Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zdarzały się komentarze nieco histeryczne, np. uznające zadośćuczynienie jako przyznanie się strony polskiej do winy. Niesłusznie. Samolot był wojskowy, nie był ubezpieczony, więc wojsko wzięło odpowiedzialność za bezpieczeństwo pasażerów. Wypłaca odszkodowanie, co nie znaczy, że się przyznaje lub nie przyznaje do winy.
Zadośćuczynienie nie jest wyceną życia tych, którzy zginęli, ani wyceną cierpienia bliskich. Jest - powinno być - czymś więcej niż wypłata ubezpieczenia na wypadek śmierci. Jest - powinno być - dowodem, że tych, których dotknęła śmierć ludzi pełniących służbę społeczną, społeczność nie zostawia na łasce losu. Absurdem byłoby utrzymywać, że miarą ma być cena ludzkiego życia albo cierpienia. Te przecież w żaden sposób nie są przeliczalne na pieniądze.
Kiedy po katastrofie samolotu CASA i katastrofie w Smoleńsku państwowe autorytety zapewniały, że rodziny zabitych zostaną otoczone troską i opieką, było oczywiste, że miały na myśli nie tyle sprowadzonych psychologów, pomniki czy organizowanie rocznicowych obchodów, ile konkretną pomoc materialną. Podobnie rzecz się ma z rodzinami żołnierzy poległych w Afganistanie i wdowami po zamordowanych policjantach. Zawsze słyszymy podobne obietnice.
Wydaje się rzeczą oczywistą, że te sprawy powinny być prawnie ustalone. Jakość zadośćuczynienia rodzinom za śmierć ich bliskich, zabitych w służbie państwu, często jedynych żywicieli rodziny, musi być godziwa. "Odszkodowanie", które wszak nie pozostaje w żadnej proporcji do poniesionej straty, jest wyrazem wdzięczności, solidarności i współczucia, jest symboliczną miarą stosunku wspólnoty państwowej do obywateli, którzy służbę tej wspólnocie przypłacili życiem.
Czy trzeba dodawać, że sytuacje, w których same ofiary muszą o to zabiegać (jak w przypadku rodzin ofiar katastrofy samolotu CASA), albo takie, w których proporcje zadośćuczynienia w jednym przypadku drastycznie różnią się od drugiego (jakby można było ustalać taryfę bólu i tragedii), są dla zainteresowanych bolesne i upokarzające, a dla państwa kompromitujące? W głowie się nie mieści (choć w prawie tak), że gdyby CASA rozbiła się pół roku później, wdowy po pilotach mogłyby dostać taką samą propozycję zadośćuczynienia, jak rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej - bo zmieniły się przepisy.
Śledząc echa dyskusji o zadośćuczynieniach, mam poczucie zażenowania. Czy nie można ludziom dotkniętym osobistą tragedią i bólem oszczędzić publicznych sporów o pieniądze?