Polska wyda na wojsko rekordową sumę

Polska zamierza w przyszłym roku wydać na wojsko rekordową sumę 143 mld zł, czyli więcej niż na ochronę zdrowia. Nie przewiduje jednak dodatkowych pieniędzy dla rodzin żołnierzy poległych na misjach.

14.11.2022

Czyta się kilka minut

Pogrzeb kaprala Radosława ­Szyszkiewicza, który zginął na misji w Afganistanie, Iwanowice, 15 października 2009 r. / TOMASZ WOJTASIK / PAP
Pogrzeb kaprala Radosława ­Szyszkiewicza, który zginął na misji w Afganistanie, Iwanowice, 15 października 2009 r. / TOMASZ WOJTASIK / PAP

Gdy zamyka oczy, tamten pasek z wiadomości telewizyjnych znowu zaczyna przesuwać się we wspomnieniach. Jest wietrzny październikowy wieczór 2009 r.

– Byłam wtedy w Holandii, dorabiałam przy pracy w gospodarstwie – wspomina Marzanna Szyszkiewicz. – Wróciłyśmy z pola na kwatery i od razu włączyłam polską telewizję. Robiłam tak codziennie od kwietnia, kiedy syn pojechał na misję. I od razu w dole ekranu zobaczyłam na pasku informację, że w Afganistanie zginęło dwóch polskich żołnierzy z 5. pułku inżynieryjnego w Szczecinie. Jednostki mojego syna – pani Marzannie zaczyna drżeć głos.

Kilka godzin wcześniej przed ich rodzinnym domem w niewielkiej podkaliskiej wsi zatrzymał się wojskowy samochód. Stanisław Szyszkiewicz akurat sprzątał podwórko. Pies zaczął ujadać, gdy z auta wysiadły cztery osoby. Mężczyzna w mundurze z dystynkcjami pułkownika otworzył furtkę i bez słowa stanął naprzeciw pana Stanisława. A potem, nadal milcząc, po prostu go objął.

– Kiedy zadzwoniłam do męża, zapytałam, czy już rozmawiał dzisiaj z synem – ciągnie pani Marzanna. – Radek codziennie odzywał się z Afganistanu, bo łączność mieli świetnie zorganizowaną. Mąż odparł, że nie. Zaczęłam bić się z myślami, czy w takim razie wspominać mu w ogóle o tym cholernym pasku, ale wtedy dodał, że syn już nigdy do nas nie zadzwoni...

Więcej niż na zdrowie

Starszy szeregowy Radosław Szyszkiewicz był jednym z 44 żołnierzy i pracowników cywilnych Wojska Polskiego, którzy zginęli w Afganistanie. Miał 22 lata. 9 października 2009 r. pod opancerzonym samochodem MRAP Cougar, którym wracał z patrolu, eksplodował tzw. ajdik, silny ładunek wybuchowy odpalany drogą radiową. Szyszkiewicz zginął na miejscu razem z kolegą ze szczecińskiej jednostki, starszym szeregowym Szymonem Graczykiem. Czterech kolejnych odniosło poważne rany.

Misje w Iraku i Afganistanie kosztowały w sumie życie 65 polskich żołnierzy. Licząc z poległymi i zmarłymi podczas 12 innych operacji militarnych, Wojsko Polskie straciło za granicą 121 żołnierzy i pracowników cywilnych. Wraz z tymi, którzy ponieśli śmierć na służbie w kraju, w Polsce mieszkają obecnie 144 rodziny, które oddały ojczyźnie to, co najcenniejsze – życie swoich bliskich.

Odpowiedź na pytanie, na co mogą liczyć w zamian, nie jest tylko ich osobistą sprawą. Dla reszty społeczeństwa los tych ludzi nabiera kluczowego znaczenia jako probierz jakości instytucji i empatii całego państwa. Zwłaszcza w kontekście skokowego wzrostu naszych wydatków na armię. W przyszłym roku budżet Ministerstwa Obrony Narodowej wzrośnie po raz pierwszy od 1989 r. do 3 proc. PKB – to około 97,4 mld zł. Wraz z pieniędzmi z pozabudżetowego Funduszu Wsparcia Sił Zbrojnych na cele związane z obronnością przeznaczymy aż 143,3 mld złotych. O ponad miliard złotych więcej niż na ochronę zdrowia.

Czy grubszy portfel MON oznaczać będzie także wyższe świadczenia lub rozszerzenie wachlarza pomocy materialnej dla rodzin żołnierzy, którzy polegli lub zmarli na służbie? Do chwili zamknięcia tego wydania Ministerstwo Obrony Narodowej nie odpowiedziało na nasze pytania w tej sprawie.

Obecnie rodziny zmarłych na służbie mają prawo do tzw. wojskowej renty rodzinnej w wysokości do 95 proc. wynagrodzenia zmarłego, do zasiłku pogrzebowego oraz tzw. rekonwersji, czyli jednorazowej zapomogi w kwocie kilku tysięcy złotych na pokrycie palących potrzeb bytowych lub nabycie nowych umiejętności zawodowych; dzieciom przysługują natomiast dodatkowe punkty w rekrutacji na wojskowe uczelnie wyższe. W przypadku rodzin poległych na misjach w grę wchodzi także jednorazowe odszkodowanie w wysokości osiemnastokrotności jego zarobków (dla żony lub dziecka) lub dziewięciokrotności (dla innych członków rodziny). Prócz tego z polisy wykupionej przez MON następuje wypłata odszkodowania w wysokości 250 tys. zł.

W dostępnych publicznie dokumentach nie ma żadnych wzmianek o tym, by MON planował zwiększyć to wsparcie. Jednak na początku listopada minister spraw wewnętrznych Mariusz Kamiński przyznał, że w jego resorcie trwają prace nad ustawą, która miałaby zmienić zakres pomocy dla rodzin funkcjonariuszy służb mundurowych, którzy zginęli w związku z pełnioną służbą. Projekt powstaje głównie z myślą o policji, strażakach i innych służbach podległych MSW, ale miałby dotyczyć również rodzin żołnierzy. Nowe świadczenie, w wysokości średniego miesięcznego wynagrodzenia w formacji, w której służył zmarły, przysługiwałoby jego żonie lub mężowi, dzieciom oraz – to już nowość – rodzicom. W przypadku, gdyby dotychczasowa renta rodzinna zapewniała bliskim wyższy standard życia (dotyczy to głównie oficerów, którzy zarabiają sporo ponad średnią krajową), rodzina mogłaby pozostać przy starym świadczeniu. Pieniądze przysługiwałyby wdowom i wdowcom do końca życia bez względu na to, czy zmienią stan cywilny. Świadczenia dla rodziców byłyby zaś wypłacane od ­momentu przejścia na emeryturę do końca życia, a w przypadku dzieci – do momentu osiągnięcia pełnoletności lub do 25. roku życia, jeśli kontynuują naukę.

W projekcie jest jeden duży znak zapytania. Nie wiadomo, czy przyszłoroczny budżet, w którym rząd już zaczął szukać oszczędności, zdoła go unieść. W razie czego – jak z rozbrajającą szczerością przyznają w anonimowych rozmowach politycy PiS – wystarczy, że ustawa pozostanie projektem na papierze. W roku wyborczym z wojną za płotem dobre i to.

Nierówni wobec śmierci

Lidia Kordasz-Garniewicz, prezeska Stowarzyszenia Rodzin Poległych Żołnierzy „Pamięć i Przyszłość”, nie ma złudzeń, że skończy się na obietnicach. Nie pierwszych, które w tej sprawie słyszą wdowy.

– Nasze stowarzyszenie od lat ubiega się o to, żeby rodziny poległych i zmarłych na służbie żołnierzy miały takie same przywileje, jakie przepisy od 2011 r. gwarantują weteranom – tłumaczy. – Najważniejszy wydaje nam się dostęp do wojskowych placówek medycznych. Niektórzy rodzice poległych są już w podeszłym wieku lub zmagają się z poważnymi chorobami, bo rozpacz po stracie dziecka zjada człowieka od środka. Weterani leczą się bez kolejek w przychodniach wojskowych, mają też uproszczony dostęp do specjalistów, część leków za darmo plus prawo do korzystania z wojskowych sanatoriów. Nam się tego wszystkiego odmawia, a przecież z punktu widzenia budżetu MON rozszerzenie tych przywilejów o kilkaset dodatkowych osób to żaden wydatek. Od lat nasze stowarzyszenie spotyka się w tej sprawie z kolejnymi ministrami obrony narodowej, a oni kiwają ze zrozumieniem głowami. Ale ustawy o weteranach jakoś nikt zmienić nie chce.

Mąż pani Lidii, podpułkownik Grzegorz Kordasz, był cztery razy na misjach zagranicznych. Zginął tragicznie sześć lat temu w wypadku samochodowym w Polsce, podczas pełnienia służby.

– Był oficerem z dużym stażem, otrzymałam więc po nim rentę w wysokości 95 proc. zarobków. Ale co mają zrobić wdowy po żołnierzach u progu kariery zawodowej, którzy zarabiali grosze wyjeżdżając na misję? Niektórzy przed śmiercią nie zdążyli nawet poznać nienarodzonego dziecka. Ich rodziny skazane są teraz na wegetację, bo co warte są obecnie niecałe dwa tysiące złotych? Te nasze renty, które pobiera przecież garstka ludzi, ukazują patologię polskiej armii, która od lat oszczędza na kosztach osobowych. W tej sprawie też jeździłyśmy do polityków, ale zawsze mówiono nam, że pieniędzy nie ma. Teraz się znalazły, bo jest ustawa o obronie ojczyzny, ale nie wierzę, by rządzący zechcieli nam pomóc.

Generał Mirosław Różański, były głównodowodzący polskiej armii: – Jako człowiek, który życie spędził w mundurze i był na misji w Iraku, muszę przyznać, że państwo polskie zachowuje się tak, jakby chciało, by rodziny poległych żołnierzy jak najszybciej zeszły mu z pola widzenia i przestały przesłaniać ważniejsze sprawy. A przecież w przyszłym roku stuknie 20 lat od naszego zaangażowania w operację w Iraku. Potem jeszcze był Afganistan. Przez misje bojowe przeszło łącznie jakieś 40 tys. żołnierzy, co bezpowrotnie zmieniło nasze wojsko.

Na lepsze, jak zauważa generał, zmieniły się procedury wojskowe w przypadku śmierci na polu walki. – Kiedy wyjeżdżałem pierwszy raz do Iraku, musiałem przypominać części podwładnych, żeby uporządkowali swoje sprawy domowe, chociażby spisując testament. Pamiętam, że po polisę jednego z poległych zgłosili się nagle rodzice, z którymi zmarły od lat nie utrzymywał kontaktu. Wiedzieliśmy, że chłopak miał dziewczynę w ciąży, ale nie zdążyli sformalizować związku lub tego nie chcieli. Dopiero na bazie takich przykrych doświadczeń wojsko wypracowało przepisy, które regulują kwestie wypłaty odszkodowań i rent za poległych.

Wciąż jednak wiele spraw wymaga poprawy. Dla przykładu, statusu weterana nie nabywa się automatycznie po zakończeniu misji. Zainteresowany musi wystąpić o to osobiście do MON i udokumentować staż służby kwitami, które uprzednio musi uzyskać… w MON; tak jakby resort nie mógł tego zrobić samodzielnie. Weteranom poszkodowanym na polu walki przysługuje też prawo do bezpłatnej rehabilitacji w wojskowych sanatoriach, ale za pobyt osoby towarzyszącej – często niezbędnej z uwagi na stan zdrowia poszkodowanych – obowiązuje już pełna odpłatność. W ten sposób koło się zamyka, bo opiekunem jest najczęściej ktoś z rodziny, kogo nie zawsze na taki turnus stać.

– A najgorsze, że moja „firma” – mówi z przekąsem Różański – wciąż nie umie rozmawiać z ludźmi, którzy dla niej pracują. Za skandaliczną uważam sytuację, kiedy pogrążone w żałobie rodziny muszą same sprawdzać, na jaką pomoc mogą liczyć. Ani poziom organizacyjny państwa polskiego, ani skala naszego dotychczasowego zaangażowania militarnego w misje zagraniczne nie uzasadniają bałaganu, z jakim wciąż mamy tutaj do czynienia.

„Milionerki”

Na pogrzeb na cmentarzu parafialnym 15 października 2009 r. zjechało pół Warszawy. Marzanna Szyszkiewicz najlepiej zapamiętała ówczesnego szefa kancelarii prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Aleksandra Szczygłę, oraz generała Franciszka Gągora, szefa sztabu, który składając kondolencje, na znak szacunku wcisnął jej w dłoń swój generalski znaczek.

– Córki mnie potem zapewniały, że wojsko się postarało i ceremonia pogrzebowa miała godną oprawę – wspomina pani Marzanna. – Ja wiem tylko, że tam byłam. Poza jakimiś majakami i strzępkami rozmów nic nie pamiętam. Mój czas stanął 9 października. Kilka miesięcy później większość z tych, co byli na cmentarzu żegnać Radka, zginęła w Smoleńsku. Pomyślałam wtedy, z dumą, że śmierć zrównała z nimi mojego syna. I on, i oni oddali przecież życie w służbie ojczyźnie.

Otrzeźwienie przyszło kilka miesięcy później, kiedy na kolejnym pasku informacyjnym w telewizji pani Marzanna przeczytała o milionowych odszkodowaniach dla smoleńskich wdów.

– Poczułam się, jakby mi ktoś dał w twarz. Mój mąż, który chorował na nerki, otrzymał od wojska propozycję, żeby rentę z KRUS, nieco ponad 200 zł miesięcznie, zamienić na wojskową rentę rodzinną – 1400 miesięcznie. Mnie zaoferowali pracę w komendzie uzupełnień w Kaliszu, żebym już nie musiała się tułać po „Holandiach”. Byłam wdzięczna, cieszyłam się. Aż przyszłam pewnego dnia do pracy i usłyszałam od jednej pani, że za plecami mówią o mnie „milionerka”, bo niby dostaliśmy tyle samo, ile dali rodzinom smoleńskim. Popłakałam się i wykrzyczałam, że skoro tak, to niech mi oddadzą żywego syna i oddaję wojsku każdą złotówkę, którą od niego dostaliśmy.

Jeszcze w 2011 r. – po fali pozwów o odszkodowania, składanych do sądów przez rodziny poległych na misjach, które poczuły się dotknięte skalą hojności wobec rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej – ówczesny szef MON Tomasz Siemoniak zapowiedział zmianę sposobu wsparcia dla wdów po poległych żołnierzach. Jednym z pomysłów miało być wyrównanie w górę rent rodzinnych, aby bliscy najniższych stopniem żołnierzy, którzy zarabiali niewiele, otrzymali realne wsparcie. Jedenaście lat później system działa jednak bez zmian.

Tomasz Siemoniak, który kierował MON aż do 2015 r., twierdzi, że więcej się zrobić nie dało. – To był czas, kiedy wojsko polskie wciąż nabierało doświadczenia w misjach zagranicznych. W ministerstwie musieliśmy reagować na bieżąco na pojawiające się potrzeby i wszystkiego nie dało się od razu załatwić. Najbardziej palącym problemem było uregulowanie statusu weterana, co zrobiliśmy jeszcze w tym samym roku za pomocą ustawy. Duży nacisk położyliśmy również na kwestie mieszkaniowe, żeby bliscy poległych nie musieli się martwić o utratę prawa do lokalu służbowego oraz o bieżące wsparcie rodzin w pobliskich jednostkach wojskowych. Ktoś, kto mieszka w Kotlinie Kłodzkiej, nie może przecież być skazany na pomoc jednostki w Orzyszu tylko dlatego, że syn tam służył – podkreśla dziś polityk.

Co do tego, jak w praktyce działa pomoc ze strony jednostek wojskowych, Marzanna Szyszkiewicz nie ma jednak wątpliwości. Po śmierci syna stan zdrowia jej męża zaczął się gwałtownie pogarszać. Nerki odmawiały posłuszeństwa, potrzebne były systematyczne wizyty w szpitalu w Łodzi. – A ze mnie kierowca kiepski. Zapytałam raz czy dwa, czy któraś z okolicznych jednostek nie mogłaby mi pomóc w transporcie. Bez odzewu. No to więcej już nie pytałam i sama woziłam męża na dializy aż do jego śmierci. Oczywiście 9 października na grobie syna nigdy nie brakuje świeżych kwiatów. Z jednostki w Szczecinie zawsze przyjeżdża jego dowódca, który też był ranny w tamtej zasadzce. Czasem oni zapraszają nas do siebie na święto jednostki. Rozmawiamy, czuję serdeczność i opiekuńczość, ale przecież nie będę prosić żołanierzy ze Szczecina o pomoc pod Kaliszem. Oni też mają swoje życie.

Generał Mirosław Różański: – Ludzie, których państwo wysyła do realizacji śmiertelnie niebezpiecznych zadań, muszą mieć pewność, że jeśli coś pójdzie nie tak, ich bliscy nie zostaną bez pomocy. Bez tego żadna armia nie będzie sprawnie funkcjonować, a bez niej nie może istnieć bezpieczne państwo. ©℗

JAK TO SIĘ ROBI W USA

WEDŁUG DANYCH Pentagonu w ok. 1,8 mln amerykańskich rodzin żyją ludzie, którzy brali udział w konflikcie zbrojnym nosząc mundur US Armed Forces. Tylko po 11 września 2001 r. zginęło 7057 amerykańskich żołnierzy. Śmiertelne żniwo wojen w Iraku i Afganistanie trzeba jednak rozszerzyć o raportowane przez niezależnych ekspertów przeszło 30 tys. weteranów, którzy popełnili samobójstwo po zakończeniu służby – zwykle pod wpływem zespołu stresu pourazowego.

STANY ZJEDNOCZONE, których żołnierze systematycznie biorą udział w konfliktach zbroj-nych na całym świecie, wypracowały system wspierania rodzin poległych, który dla wielu krajów, w tym Polski, może stanowić punkt odniesienia. Każdy ochotnik podpisujący kontrakt ­ (w USA nie ma poboru) wskazuje w dokumentach osobę lub osoby, którym na wypadek jego śmierci na służbie przysługiwać będzie nieopodatkowany zasiłek w wysokości 100 tys. dolarów.

OD 2007 R. biorcą takiego świadczenia może być dowolna osoba wskazana przez zmarłego, w tym partnerka lub partner z nieformalnego związku, także tej samej płci. Pieniądze przysługują również bliskim rezerwistów, którzy zginęli podczas ćwiczeń, w drodze na poligon lub w trakcie powrotu do domu, a także rodzinom żołnierzy, którzy zmarli w ciągu 120 dni od zwolnienia ze służby czynnej. Istnieje wreszcie ścieżka odwoławcza do sekretarza ds. weteranów, który może orzec, iż dana śmierć była wynikiem urazu lub choroby zaistniałej lub pogłębionej podczas służby wojskowej.

NAJBLIŻSI POLEGŁEGO automatycznie otrzymują także status tzw. Gold Star Family, czyli rodziny, która złożyła krajowi najwyższą ofiarę krwi. Wraz z odznaczeniami oraz prawem do ozdobienia domu złotym emblematem przysługuje im szereg przywilejów, często zależnych od miejsca zamieszkania. Najczęściej jest to darmowa komunikacja miejska, zniżki w sklepach i przy zakupie ubezpieczeń albo priorytetowe miejsca na wojskowych uczelniach – dla dzieci. Dodatkowo rodziny poległych mogą liczyć na rządową pomoc przy każdej przeprowadzce oraz wsparcie psychologiczne.

CHĘTNIE POMAGAJĄ im również firmy i organizacje pozarządowe.

W ostatnich latach w debacie publicznej padają jednak argumenty za podwyższeniem death ­compensation. Kwota 100 tys. dolarów, która w założeniach miała być jedynie zasiłkiem pomagającym bliskim poległego przejść przez najtrudniejszy okres żałoby, zdaniem krytyków Pentagonu już dawno nie odzwierciedla realnych kosztów życia w USA. ©(P) MR

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Kwiatów nie brakuje