Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Tuż po świętach wyjaśniło się niewiele: wielu biskupów i duchownych stało murem za nowym metropolitą warszawskim, a "Gazeta Polska" nadal obstawała przy zarzutach, że był on tajnym współpracownikiem bezpieki. I nadal nie publikowała żadnych dowodów. Abp Wielgus ogłosił słowo do duchownych i świeckich archidiecezji, nad którą rządy ma uroczyście przejąć w najbliższą niedzielę: "Rolą Kościoła jest wzywać ludzi do modlitwy i przestrzegać ich przed nienawiścią, przed zemstą, przed oszczerstwami i pomówieniami rujnującymi życie atakowanych osób; przestrzegać przed niosącym tyle zła inkwizycyjnym szczuciem jednych przeciw drugim oraz przed stosowaniem w życiu niechrześcijańskiej zasady: ząb za ząb". Poza tym milczał.
Wydarzenia nabrały tempa dopiero w poświąteczny piątek. W Salonie Politycznym Trójki Antoni Dudek z IPN poinformował: "Są materiały dotyczące wielu hierarchów kościelnych, w tym arcybiskupa Wielgusa. Te materiały czekają od dawna na Komisję Historyczną Episkopatu, która istnieje od jesieni. I od jesieni ta komisja przymierzała się, ale jakoś nie znalazła czasu".
Cierpka złośliwość pod adresem powołanego przez Episkopat gremium - i niesprawiedliwa. Komunikat z grudniowego zebrania Komisji stanowi bowiem, że istnieje możliwość badania przez nią indywidualnych przypadków podejrzeń o współpracę z organami bezpieczeństwa PRL, może to jednak nastąpić "na wniosek zainteresowanych osób lub na prośbę Konferencji Episkopatu Polski, z zachowaniem wymogów prawa kanonicznego". W praktyce biskup może nakazać kapłanowi, by ten poprosił o zbadanie swoich teczek. Kto ma podobną władzę nad metropolitą warszawskim? Tylko jego sumienie i Papież. Dlatego Komisja musiała czekać na inicjatywę samego zainteresowanego.
Tymczasem inicjatywę wykazała instytucja, która nikomu nie przyszłaby w tym kontekście na myśl. Piątkowym popołudniem gruchnęła wiadomość, że teczki abp. Wielgusa zbada komisja powołana przez Rzecznika Praw Obywatelskich. Za impuls posłużyło oświadczenie siedmiu członków Senatorskiego Klubu Narodowego, m.in. Ryszarda Bendera, którzy "z rosnącym niepokojem obserwują eskalację doniesień medialnych zawierających insynuacje o agenturalnym charakterze kontaktów ze Służbą Bezpieczeństwa PRL księdza arcybiskupa profesora Stanisława Wielgusa, byłego rektora KUL". Ta medialna akcja "ma na celu burzenie i rujnowanie autorytetów moralnych w Kościele rzymskokatolickim, ale jest też uderzeniem w podstawowe wartości państwa polskiego". Dlatego - piszą senatorowie - od RPO oczekują "reakcji uwzględniającej fakt, iż przedmiotem wspomnianych działań niektórych mediów jest przyrodzona godność człowieka będąca źródłem wolności i praw obywatelskich, o czym mówi art. 30 Konstytucji".
Janusz Kochanowski wyraził solidarność z oświadczeniem. Jednocześnie zastrzegł: "nie chciałbym być posądzony o zajmowanie stanowiska w tej wrażliwej sprawie bez znajomości rzeczy, dlatego postanowiłem zwrócić się do powszechnie szanowanych i cieszących się najwyższym autorytetem moralnym i naukowym Panów". W skład gremium weszli: historyk Andrzej Paczkowski, redaktor naczelny "Więzi" Zbigniew Nosowski i ks. Tomasz Węcławski. To wszystko, co na razie wiadomo o tym przedsięwzięciu.
W sobotę głos zabrał abp Wielgus. Jeszcze raz zaznaczył, że nie był świadomym współpracownikiem bezpieki: "Nigdy nic nie podpisałem, nigdy nie złożyłem żadnego raportu pisemnego. Przy różnych okazjach, paszportowych czy innych, oczywiście były spotkania z odpowiednimi ludźmi. Tak samo - nie kryłem tego i mówiłem o tym - spotkania ze służbami wywiadu, które chciały ode mnie uzyskać jakieś działania przy moich wyjazdach za granicę. Ale nigdy nie podjąłem żadnych kroków, które by satysfakcjonowały te starania". Oświadczył, że nie zamierza procesować się z "Gazetą Polską", a po objęciu urzędu metropolity podda się autolustracji. Autolustracji, czyli?
Arcybiskup doprecyzował, że ma na myśli "odpowiednią komisję". Chodzi o Kościelną Komisję Historyczną, która zaraz po Nowym Roku rozpoczyna w archiwach IPN badania nad inwigilacją Kościoła w PRL. Istnieje jeszcze teoretyczna możliwość, że hierarcha mógłby starać się o postępowanie przed sądem lustracyjnym: "Przepisy obowiązującej ustawy lustracyjnej mówią, że w szczególnie uzasadnionych przypadkach osoby, które nie pełnią stanowisk wymienionych w ustawie, mogą być również poddane lustracji" - wyjaśnia Antoni Dudek.
***
Decyzja arcybiskupa, chociaż spóźniona, jest jedynym właściwym rozwiązaniem. Szkoda, że zapomniano o wzorcowym postępowaniu bp. Wiktora Skworca: tarnowski ordynariusz, uprzedzając media, polecił historykom, by zbadali jego teczki i opublikowali raport. Mógł się obawiać, bo figurował w aktach SB jako tajny współpracownik. Jednak zaufał własnemu sumieniu, badania zlecił fachowcom, a ocenę - wiernym. Jego autorytet wcale nie osłabł, nadal cieszy się szacunkiem i pełni urząd.
W przypadku abp. Wielgusa mamy dwie komisje i jedną sprawę. Każdy, kto czytał akta bezpieki, przyzna, że zapiski zapiskami, ale równie wiele zależy od zinterpretowania materiałów. Nie można wykluczyć czarnego scenariusza, że po kwerendzie Kościelna Komisja Historyczna i trzyosobowy zespół powołany przez RPO ogłoszą rozbieżne wnioski. I co wtedy?
Jeszcze jedno: w ostatnich dniach pojawiły się głosy, aby do wyjaśnienia wątpliwości wstrzymać ingres nowego metropolity warszawskiego. Trzeba znowu powtórzyć: przełożenie terminu jest kwestią sumienia abp. Wielgusa.
Arcybiskup powtarza, że sumienie ma czyste.