Mali wielcy ludzie

Sezon się skończył, czas na wspomnienia najpiękniejszych chwil. Ci, którzy je widzieli, wiedzą: jest takie miejsce na ziemi, gdzie wymyślono piłkę na nowo.

28.06.2011

Czyta się kilka minut

1

Wszyscy mówią: Barcelona, Barcelona, a ja - tamtej soboty - Barcelony nie widziałem. Dopiero później, z odtworzenia. Siła wyższa, tłumaczę się na lewo i prawo, lecz wokół słyszę, że skąd, już teraz nie ma siły wyższej. Teraz siła wyższa to Barcelona, ponad nią nie wyrasta nic, nie zobaczysz innego siódmego nieba.

Przyjaciel nazajutrz po meczu przysłał sms-a: "Nie martw się, podobno w przyszłym życiu wszystko będzie inaczej, nawet Barca będzie do pokonania". Podejrzewał, że wbrew logice i, co gorsza, wbrew estetyce i wbrew sobie gdzieś głęboko - przyzwyczajenie z głębokiego dzieciństwa, nieuleczalne - w finale Ligi Mistrzów kibicowałem Manchesterowi United. Może to i prawda, ale jeśli (gdzieś głęboko) trzymałem z Angolem, to pewnie i z przekornego lęku przed Zdarzeniem. Przed "consumatum est", ostateczną koronacją nowego futbolowego ideału, spełnieniem piłkarskich dziejów na bliżej nie wyobrażalną wieczność.

Trzeba przestać się bać, uwierzyć w nadejście pełni, w nowy raj na piłkarskiej ziemi. Taki, jaki zgotował nam w latach 70. Ajax Amsterdam i - szerzej - Holandia tamtego okresu, pomarańczowe plemię Johana Cruyffa, za mojej pamięci najświetniej ucieleśniające piękno piłki, którego po koszmarze catenaccio w tym istnieniu nie miało już się nadziei zobaczyć na murawie - i do czasów dzisiejszej Barcelony chyba nie zobaczyło.

Na boisko wpuszczono wtedy gromadę rozbieganych do nieprzytomności, metodycznie niecierpliwych facetów, którym chodzić nie kazano; grali mocnego piłkarskiego rock and rolla. Dziennikarze "France Football" w żołnierskich słowach tak scharakteryzowali grę Ajaxu z jego wielkich lat: "ruch, techniczne mistrzostwo, wykorzystanie przestrzeni, wielofunkcyjność pozycji, siła atletyczna". Wcześniej, pod koniec lat 50. i we wczesnych 60., królował Real Madryt, czyli "jakość techniczna, niepowstrzymany ciąg na bramkę, równowaga między talentem indywidualnym i grą kolektywną, przegląd gry, umiejętność błyskawicznego opanowania strefy podbramkowej".

Do panteonu piłki wielkiej (lecz przecież już nie pięknej) wszedł jeszcze Inter Mediolan lat 80., czyli "pressing na całym boisku, opanowanie poszczególnych stref boiska, kontrola przestrzeni, niewzruszony gmach defensywny, równowaga między obroną a atakiem, dominacja fizyczna", oraz Bayern Monachium lat 90., "siła atletyczna, dyscyplina taktyczna, wyjątkowa siła mentalna, indywidualna agresywność, szczodrość w ofensywie". No i wreszcie dzisiaj Barcelona, której "France Football" przypisuje "mistrzostwo gry kolektywnej, umiejętność gry podaniami, nadzwyczajne posiadanie piłki i jej błyskawiczne odzyskiwanie, nieznużony pressing".

Szybko wyliczone elementy gry wszystkich drużyn za mało mówią o szczególności tychże, a już zwłaszcza Barcelony. Realu tamtych wielkich lat nie zdążyło się poznać, nie ma natomiast wątpliwości, że obecna Barcelona przetwarza holenderskie wzory i ma w sobie krew dawnego Ajaxu. Historyczne powinowactwa hiszpańsko-niderlandzkie pod habsburskim sztandarem wydały na świat artystów, którzy stworzyli coś ważniejszego od odniesionych tryumfów i zdobytych medali: nowy styl.

Holendrzy lat 70. nigdy nie zdobyli mistrzostwa świata, tryumfy Ajaxu trwały krótko, lecz to oni bardziej niż ktokolwiek kształtowali historię nowoczesnego futbolu. Być może należy wrócić do romantycznej refleksji nad rolą jednostek w dziejach, nad znaczeniem ludzi opatrznościowych. Kilku Holendrów, a już zwłaszcza Johan Cruyff, później barceloński gracz, trener i działacz, wywarło wpływ, którego dzisiaj nie sposób przecenić; obecna Barcelona kontynuuje jeszcze Cruyffowskie rozdanie, promieniuje jego inwencją, jego systemem ustawienia graczy na boisku, jego rozumieniem futbolu.

Rozmawiałem kilka dni temu z byłym tenisistą, dziś trenerem. Mówi: byłem ofensywny, nie umiałem jednak kończyć wymiany; gdybym grał drive’a, wygrywałbym więcej meczy. Ale wówczas nikt drive’a nie grał, nie przychodziło to nikomu do głowy. Bo też drive’a, uderzenie w locie, z połowy kortu, wysokiej, defensywnej piłki, "wymyślono" nie tak dawno temu; dzisiaj jest on uderzeniem powszechnym.

Mimo raz na zawsze ustalonych przepisów sport nie jest domeną sztywno skodyfikowaną, gdyż ciało w ruchu też ma swoją historię, też podlega zmianom, nowym prądom... Ile było takich wynalazków, ilu było takich jak Cruyff sportowych Newtonów w ostatnim półwieczu: Fosbury, który wynajdując nowy sposób pokonywania poprzeczki, umożliwił skoki o kilkanaście centymetrów wyższe, Borg, który dwuręcznym backhandem, wcześniej znanym z pojedynczych przypadków, zmienił styl tenisa... Wyliczenie można by jeszcze przez krótką chwilę ciągnąć, ale przypadek Cruyffa jest szczególny, gdyż nie jest on techniczny, lecz strategiczny - marszałkowski, generalski.

Wydaje się, że w Barcelonie pewne rzeczy właśnie "wymyślono od nowa"; że został przekroczony próg, za którym rozlega się dotychczas niewypowiedziane, rozgrywa niezagrane. Panenka wykoncypował kiedyś, jak inaczej strzelać rzut karny, lecz taki wymysł to ledwie śliczna zabaweczka; Cruyff miał natomiast wizję millenarną, proroczą.

2

Jak zatem stosować pojęcia piękna, nowości, postępu do futbolu? Futbol jest jedyną - z tych istotniejszych przynajmniej - gier zespołowych, w którą wpisana jest fundamentalna możliwość nierozstrzygalności. Remisu, lecz i czegoś więcej: możliwości nie-zdarzenia, czyli wyniku 0:0. W innych grach, jakikolwiek byłby ich poziom, niemal zawsze padają bramki, albo też naliczają się, jak w siatkówce czy koszykówce, punkty; skuteczność jest wymuszona przez samą logikę gry.

Futbol zaś przewiduje dla nieskuteczności wyjątkowo dużo miejsca, co oznacza zarazem, że wprowadza w grę "długie trwanie", cały ten czas zmierzający oczywiście ku jakiemuś celowi, ku zdobyciu bramki, ku zwycięstwu, lecz wypełniony tysiącami faktów "codziennych", watowaniem, mikrogestami (podania w tył, w bok, z powrotem, kiwki, by podać znowu w tył etc.), które mozolnie tkają podkład, by z niego ewentualnie wystrzelił gol. Najpiękniejsze nawet bramki, strzały z 40 metrów, gole wbijane czubkiem nosa, jak ongiś te Szarmacha, są tylko opium dla kibiców, deserem po trzech daniach z kartofli. To w przestrzeni "długiego trwania" wydarza się sedno i patrząc na Barcelonę, można pojąć, że tutaj, a nie w "wykańczaniu akcji", powinna się koncentrować przede wszystkim nasza estetyczna uwaga.

Na ogół się o tym zapomina; póki piłka nie zawędruje na siedemdziesiąty, osiemdziesiąty metr, zdarza się nam nudzić, spuścić wzrok, przenieść oczy na gazetę; środek pola, zwłaszcza u nas, to chaos i ziewanie. Ale Barcelona, konstruując przemyślnie "długie trwanie", pokazuje wyjątkowo dokładnie, że proporcje są właśnie inne, że oczy trzeba wbijać tam, gdzie jeszcze "nic się nie dzieje", i że tam, w tej przestrzeni "codziennej", powstaje piękno na równi ze strzałem Messiego, a nawet w większym jeszcze stopniu niż w chwili, gdy Messi strzela.

Dokonuje się tu estetyczny transfer, przeniesienie uwagi widza spod samej bramki bliżej środka boiska - czy raczej rozszerzenie uwagi, dzięki rozszerzeniu domeny piękna. Bo główki i woleje każdemu mogą się udać, fajerwerki wybuchają na każdym meczu, natomiast kreacja, by tak rzec, rzeźby terenu, ukrwawienie jałowej przestrzeni środka, przeciwstawnej gorącej przestrzeni pola karnego, należy do sztuki wyższej.

Z holenderskiego, symbolizowanego przez nazwisko Cruyffa modelu dzisiejsza Barcelona wyniosła imperatyw konkwisty, czyli nie żywiołowego, chaotycznego, a metodycznego, właśnie matematycznego zdobywania terenu. Jego poszczególne elementy znane są od dawna, choćby daleko wysunięty pressing (który próbował u nas wprowadzić Beenhakker), lecz najważniejszy, wymagający graczy wybitnych w dyscyplinie mentalnej, jest oczywiście system krótkich podań. Holenderski futbol zwany niegdyś "totalnym" zdobywał przestrzeń szybszą piłką i likwidował podział na atakujących i broniących.

W Barcelonie poszczególne formacje są również zdolne do szybkiej wymiany ról, ale jednak utrzymują w większym stopniu tradycyjny podział. O ile w wykonaniu Ajaxu i Oranje "totalne" było precyzyjne rozbieganie graczy po całym boisku, przemyślne wytwarzanie wichru, co kładło kres specjalizacji każdego piłkarza na rzecz wszechumiejętności, przemieniało każdego w majster-klepkę, o tyle w przypadku Barcelony "totalna" zdaje się umiejętność samego posiadania piłki, nieoddawania jej przeciwnikowi choćby za cenę pewnej powolności.

Wynalazkiem katalońskim (przeniesionym częściowo na grę hiszpańskiej drużyny narodowej) jest paradoksalnie nie kolejne podkręcenie ogólnego tempa gry, a jego - wobec modelu wprowadzonego przez pomarańczowych - zwolnienie, w którym jednak czai się podobna niebywała sprężystość, gotowość do tygrysiego skoku. Ta szczególna rozważność, nobilitacja stąpania zdumiewają - tak jak zdumiewa każda nieoczekiwana inwencja.

Niektórzy twierdzą, że jest to możliwe dzięki kilku niepowtarzalnym graczom, tercetowi Iniesta-Xavi-Messi, którego czas jest jak wszystkiego ograniczony. Oczywiście, imperia w końcu upadają, lecz Barcelona nie jest, w przeciwieństwie do większości klubów, nazwą-brandem, pustym pudełkiem, gdzie można wkładać dowolnie kolejnych kupowanych trenerów i piłkarzy, choćby i najświetniejszych - którzy będą tworzyli tymczasowy styl drużyny, póki następni nie wniosą nowego.

System piłkarskiej edukacji w słynnej szkółce La Masia (opisał go w reportażu na łamach "Gazety Wyborczej" Rafał Stec) tworzy ramy, które narzucają twarde ­"postcruyffowskie" credo; szczyle uczą się grać od razu w kontekście teoretycznym, którego podstawy stworzył Cruyff, w ustawieniach przez niego wypracowanych, a nie tylko strzelać w światło bramki i zagrywać z pasówki. Jak wiadomo, ośmiu z jedenastu graczy Barcelony występujących w finale Ligi Mistrzów jest jej wychowankami - co w dzisiejszym futbolu, opartemu na transferach, tworzy nadzwyczajny wyjątek.

3

Europa wreszcie to dostrzegła; dostrzegła nawet Francja, która w szkoleniu młodych była od lat prymusem. Mundialowa katastrofa trójkolorowych wywołała w kraju falę wstrząsową, od której jeszcze dziś drżą podłogi. Na pierwszy plan wysunęły się społeczne interpretacje doznanej w RPA klęski.

Jeszcze w gorączce mundialowej filozof Alain Finkielkraut wygłosił parę "niepoprawnych" mów, w których mówił o ekipie francuskiej jako obrazie rozbitego społeczeństwa francuskiego. Wspominał o mafijnej mentalności graczy, o tym, że odwzorowują zachowania paryskich przedmieści i że ilustrują zapaść francuskiego systemu edukacyjnego, czyli upadek wszelkiego autorytetu: nauczyciela, ojczyzny, czci. Powoływał się na słynne zdanie Camusa, "jedyną cząsteczkę honoru, jaką udało mi się przyswoić, zawdzięczam futbolowi", i postulował, by ekipę Francji wycofać z mistrzostw.

Jego słowa zinterpretowano przede wszystkim w kategoriach dyskursu rasistowskiego i reakcyjnego. Przedmieścia to przecież nic innego jak getta imigrantów, ludności arabskiej i afrykańskiej, a ekipa Francji to w dużej części naturalizowani czarnoskórzy i Arabowie, potomkowie imigrantów lub nawet imigranci w pierwszym pokoleniu, posiadający dwa obywatelstwa i nieznający - jak im zarzucano - "Marsylianki", wręcz odmawiający jej śpiewania przed meczem. To, sugerować miał Finkielkraut, kumple kibiców-obywateli Francji, którzy "Marsyliankę" wygwizdują, gdy Francja gra w Parc Saint-Denis z jakąś afrykańską reprezentacją (rozmawiałem kiedyś z francuskimi radykalnymi socjalistami po meczu Francja-Algieria. Nie było im łatwo; nie mogli tych gwizdów przełknąć).

Finkielkrauta i podobnie myślących wyklęto w lewicowych mediach, tak jak nieomal wyklęto przed miesiącem Laurenta Blanca, trenera reprezentacji, który podczas zamkniętego spotkania miał wypowiedzieć parę rasistowskich uwag na temat francuskich graczy; miał mianowicie mówić wraz z paru innymi trenerami o konieczności stworzenia nowej ekipy francuskiej, w której dwunarodowościowcy nie będą odgrywali takiej roli, jak niegdyś, i w której zapanuje "równowaga etniczna".

Blancowi udało się uciec spod gilotyny, lecz jego casus staje się ciekawy w kontekście Barcelony. Otóż Blanc, jej dawny gracz, podczas owego fatalnego zebrania wygłosił mowę na temat katalońskiego klubu. Opowiadał o "barcelońskich skrzatach", mistrzach fantastycznego futbolowego baletu. Barcelonie jako modelowi idealnemu przeciwstawiał model dominujący od wielu lat we Francji, który zamiast wirtuozów uprzywilejowuje "ciężkie, nieruchome szafy". Był to w pewnym sensie model ekipy, która zdobyła mistrzostwo świata w 1998 r.: "spiżowy blok, żelazna obrona, beton w środku pola, fizyczne wyzwanie rzucone przeciwnikowi przez 85 minut i gol w ostatniej chwili, gdy ten padał ze zmęczenia". Ale do takiego modelu trzeba było Zidane’a, kogoś, kto blok scementuje i zarazem wykreuje bramki; gdy ten odszedł, blok przestał powoli działać i się zarysował; Francja jeszcze wygrywała, lecz ekipa już się zaczęła degenerować.

Dlatego Laurent Blanc wzywa do stworzenia nowego stylu, lżejszego, z ducha barcelońskiego. Z czego wynika konieczność zmiany systemu szkolenia i sposobu rekrutacji przyszłych graczy; wprowadzenia równowagi między ciężkimi goliatami a wszędobylskimi karzełkami. W praktyce oznacza to konieczność większego zwrócenia trenerskiej uwagi na lekceważone w ostatnich latach dzieciaki białe, mniejszego gabarytu niż dzieci czarnoskóre, z natury będące dryblasami i przez to lepiej rokujące. Laurent Blanc chciał mówić prawdopodobnie o strategiach gry, oskarżono go o stosowanie nowego numerus clausus...

Cóżeś Ty, Barcelono, uczyniła ludziom!

Że tracą morale i stanowiska... że można, a nawet trzeba pisać o Tobie dla tygodnika społeczno-kulturalnego, poświęconego wierze, ideom, książkom i innym najważniejszym sprawom.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2011