Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
„Myślenie, że wystarczy obwołać Chrystusa Królem Polski, a wszystko się zmieni na lepsze, trzeba uznać za iluzoryczne, wręcz szkodliwe dla rozumienia i urzeczywistniania Chrystusowego zbawienia w świecie” – piszą w odpowiedzi na rozrastające się w Polsce ruchy intronizacyjne.
Idea intronizacji karmi się wieloma motywami. Trudno się dziwić, że wielu jest rozczarowanych polską elitą polityczną, wśród której dominuje partyjniactwo i prywata, a nie myślenie w kategoriach dobra wspólnego. Starotestamentalne opisy wszechmocnego Boga, który sam troszczy się o swój lud, działają na religijną wyobraźnię. Wciąż silna też jest legenda średniowiecznej Christianitas – złotego okresu w historii Kościoła, w którym wszystkie sfery życia społecznego podporządkowane były religii. Gotowy wzorzec do powielania znajdujemy także w polskiej tradycji wielkich publicznych aktów religijno-patriotycznych, jak Śluby Jasnogórskie, jako skutecznych metod walki z przymusową ateizacją w okresie PRL – wystarczy zapomnieć, że zmienił się historyczny kontekst. Ale chyba najsilniej działa wiara, że to sam Jezus życzy sobie być intronizowanym na króla Polski, co wyczytać przecież można w objawieniach przedwojennej pielęgniarki Rozalii Celakówny – kłopotliwy samorodny owoc akcentowania w polskim duszpasterstwie różnego rodzaju objawień prywatnych.
A jednak trudno o większe nieporozumienie niż idea intronizacji w wersji politycznej. Gdy Piotr (pierwszy papież!) nie zrozumiał, na czym polegać ma zwycięstwo Jezusa, spotkała go ostra reprymenda: „Zejść mi z oczu, szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie” (Mk 8, 33). Jeśli zatem nie chcemy naiwnie zakładać, że jesteśmy mądrzejsi od Jezusa, wczytajmy się w Ewangelię. Pomocny na pewno będzie komentarz biskupów.