Lwy ryczą, lwice harują

Chwilę po wyborach znów zaczęto umniejszać osiągnięcia kobiet w polityce. A przecież Kopacz, Szydło i Nowacka podjęły osobiste ryzyko i pokazały prawdziwą siłę.

02.11.2015

Czyta się kilka minut

Jarosław Kaczyński i Beata Szydło, 4 października 2015 r. / Fot. Darek Delmanowicz / PAP
Jarosław Kaczyński i Beata Szydło, 4 października 2015 r. / Fot. Darek Delmanowicz / PAP

Niech on lepiej idzie do Lidla po ośmiorniczki! – odcięła się Hanna Gronkiewicz-Waltz Radkowi Sikorskiemu, który kilka minut po ogłoszeniu sondażowych wyników zasugerował Ewie Kopacz, by zrezygnowała z szefowania Platformie Obywatelskiej. Prezydent Warszawy, która rzadko ironizuje tak trafnie, jednym zdaniem przypomniała, że to Kopacz uratowała PO. A kryzys tej partii zaczął się razem z aferą taśmową, której bohaterami byli niemal wyłącznie stołujący się obficie i mówiący wulgarnie mężczyźni (z niechlubnym wyjątkiem Elżbiety Bieńkowskiej), zaś Sikorski grał w tej aferze rolę główną, z niezapomnianą kwestią o poddańczym, „murzyńskim” stosunku Polski do USA. Były minister Jacek Rostowski, także bohater jednej z taśm, po wyborach doznał amnezji i odcinał się od złej kondycji partii. Mówił o jednoosobowej kampanii Ewy Kopacz i jej wyłącznej odpowiedzialności.

Zasłanianie ciałem

Warto przypomnieć, że za współpracowników, którzy najpierw narozrabiali, a potem nie wyrażali ani skruchy, ani poczucia wstydu, przepraszała Polaków Ewa Kopacz, a nie Donald Tusk, który przecież ich desygnował. Podczas gdy on teleportował się do Brukseli, ona musiała czyścić partyjną stajnię Augiasza. Tusk przewidująco wyznaczył nie tyle zaufaną współpracowniczkę, co kobietę, która lepiej niż na walce o władzę zna się na leczeniu. Kopacz zadanie wykonała niemal całkiem samotnie i skutecznie – po ośmiu latach rządów, kompromitujących nagraniach, licznych świadectwach arogancji i niekompetencji zdołała doprowadzić skonfliktowaną wewnętrznie gromadę do kolejnej kadencji z dobrym wynikiem – mają 138 mandatów.

Kampania bazująca wyłącznie na jej wizerunku i aktywności przypominała dramatyczny i symboliczny gest – Kopacz własnym ciałem zasłaniała brzydką prawdę o Platformie, by raz jeszcze wzbudzić zaufanie i zyskać trochę czasu. Wzięła na siebie zadanie, którego żaden z męskich liderów nie chciał. Podjęła najcięższą, prozaiczną wyborczą robotę: mówienie do kamer, jeżdżenie na festiwale kiełbasy, udział w debatach i zbieranie ciosów od wszystkich, również od swoich. Inni, rzekomo mocni gracze pochowali się po kątach. Wyłaniali się czasem, by podstawić nogę – jak Grzegorz Schetyna, który kampanię przeczekiwał, a teraz szykuje się do przejęcia władzy w partii. Ustępujący szef MSZ kreuje się na jedynego poważnego lidera, którego Tusk zbyt długo pacyfikował. Przypomina, że Kopacz była tylko na zastępstwo, jak dziewczyna od brudnej roboty. Po debacie Kopacz z Beatą Szydło krytycznie ocenił własną szefową: uznał, że poradziła sobie ciut lepiej tylko dlatego, że ma oczywistą wiedzę wynikającą z pełnionych urzędów. Później się z tego gęsto i nieprzekonująco tłumaczył.

Znaczące, że podczas wieczoru wyborczego, gdy ubrana w biel Kopacz dziękowała wyborcom i gratulowała rywalom, stały przy niej niemal wyłącznie kobiety – Małgorzata Kidawa-Błońska i Hanna Gronkiewicz-Waltz. Schetyna był wtedy w Kielcach, Sikorski – w Bydgoszczy. Tusk pochwalił jej wysiłki z dwudniowym opóźnieniem, z Brukseli.
Sama Ewa Kopacznie planuje usuwać się w cień ani łatwo oddać kierownictwa tym, którzy chowali głowy w piasek. Teraz, gdy w Platformie zaczyna się otwarta bitwa o władzę, odchodząca premier ma wyraźny atut. Przeszła test w dramatycznych okolicznościach. Nie dość, że nie zdezerterowała, to zapewniła partii sensowną przyszłość, a w Warszawie uzyskała najlepszy indywidualny wynik wyborczy.

Gdzie diabeł nie mógł

Przykre komentarze jej partyjnych rywali odsłaniają przygnębiający wniosek z kampanii – w zdominowanej przez mężczyzn polskiej polityce kobiety zostały potraktowane instrumentalnie, zgodnie z powiedzeniem: „Gdzie diabeł nie może, tam babę pośle”. Tutaj Beata Szydło i Barbara Nowacka mogą sobie z Ewą Kopacz podać ręce. Wszystkim im wyznaczono w wyborczym spektaklu rolę marionetek, a każda wykonała tytaniczną pracę i udowodniła swoje umiejętności.

Nowacka otrzymała zgodę Leszka Millera i Janusza Palikota na reprezentowanie Zjednoczonej Lewicy w ostatniej chwili – 4 października, gdy szanse na powodzenie były już nikłe. Andrzej Celiński nazwał tę operację szykowaniem dla niej „betonowych butów”, czyli politycznym zabójstwem. Miller lubił otaczać się kobietami w kampaniach, gdy kalkulował, że mu się to opłaci. Lubił też fotografować się z kwiatami 8 marca i uwodzić krasomówstwem na Kongresie Kobiet, ale w 2011 r. powiedział, co myśli naprawdę: obecność nieatrakcyjnych kobiet w partiach odstręcza wyborców. Pewnie dlatego do wyborów prezydenckich wystawił szczupłą blondynkę – Magdalenę Ogórek, czym zaszkodził nie tylko swojemu ugrupowaniu, ale i postrzeganiu kobiet w życiu publicznym w ogóle. Nieprzygotowana Ogórek mogła jedynie wzmocnić negatywne stereotypy o paniach, które się na politycznej robocie nie znają. Natomiast młoda, sprawna, ciesząca się przychylnością mediów Nowacka została wprowadzona do wyścigu, gdy nie było już nic do stracenia, a potrzebny był kozioł ofiarny. Dzięki temu Miller ma dziś gotową (i fałszywą) odpowiedź na pytania o klęskę lewicy: próbowaliśmy, zabrakło czasu, świeża krew nic nie zdziałała, a może nawet zaszkodziła.

Nowacka, podobnie jak Kopacz, nie uchyliła się ani przed niemożliwą misją, ani przed odpowiedzialnością. Reakcja jej kolegów? Włodzimierz Czarzasty woli zrzucać winę na media, które na ostatniej prostej wsparły tzw. efekt Zandberga, czyli doprowadziły do utraty elektoratu na rzecz Partii Razem. Podobnie jak w Platformie, żaden z lwów lewicy nie jest skłonny do autorefleksji.

Czwarta woda po prezesie

W jeszcze bardziej złożonej sytuacji znalazła się w PiS Beata Szydło, autorka podwójnego sukcesu kampanijnego: prezydenta i partii. Można jej gratulować doskonałej intuicji, trafności decyzji, makiawelicznych chwytów, wizerunkowej sprawności. Skoro o Donaldzie Tusku mówiono, że to zimny i skuteczny polityczny gracz, teraz wypada powiedzieć, że na boisku pojawiła się równie zręczna zawodniczka. Tyle że w chwili przytłaczającego zwycięstwa, na które w sferze medialnej pracowała podobnie jak Kopacz – jednoosobowo, na scenie w sztabie partii znalazła się dopiero w czwartej kolejności. Najważniejszy był Jarosław Kaczyński, który najpierw przywołał Martę Kaczyńską, po niej zaś duchy smoleńskie, a dopiero na końcu Szydło. Tym samym natychmiast zakwestionowana została jej rola w zwycięstwie i nasiliły się opinie, że Kaczyński pozostaje jedynym i faktycznym strategiem PiS-u, a także, że to on powinien objąć fotel premiera, a nawet że rozważana jest też kandydatura Piotra Glińskiego.

Szydło pozostaje wprawdzie kandydatką na szefa rządu, lecz już z etykietą figurantki i papierowej lalki, dobrze znaną i Ewie Kopacz, i Barbarze Nowackiej. O przyszłości politycznej autorki sukcesu PiS mówi się tak, jakby sama nie miała na nią wpływu i nie ona na własny fenomen zapracowała. Powtarza się, że zostanie premierem sterowanym i z czasem zmarginalizowanym, że jest zasłoną dymną dla mrocznych intencji Kaczyńskiego i Macierewicza, że będzie tarczą, która ochroni ich przed realną odpowiedzialnością. Że powtórzy się historia Kazimierza Marcinkiewicza, zainstalowanego w fotelu premiera i szybko usuniętego.

Różnica między Szydło a Marcinkiewiczem wydaje się jednak spora – ta pierwsza ma polityczny talent. Więcej: jej skuteczność powinna w przeciwnikach politycznych budzić respekt, a nawet obawę. Nikt tego jednak otwarcie nie przyznaje, roi się natomiast od komentarzy deprecjonujących. Większość komentatorów, także polityków PiS, po prostu nie wierzy w trwałą obecność Beaty Szydło w polityce.

W świecie męskich reguł

Niepokojący efekt kampanii, w której kobiety wcale nie odegrały przypisanych im tradycyjnie ról, tylko wykazały najwięcej odwagi, determinacji i wytrwałości, jest taki, że chwilę po ogłoszeniu wyników ich pozycje znów wydają się kruche, a one same – łatwo usuwalne. Ani praca ostatnich miesięcy, ani dominująca obecność medialna nie przekładają się na należne im uznanie. Żadna z trzech liderek, na pewno zmęczonych kampanią, nie może teraz odetchnąć, bo żadna nie przebiegła mety. Nowacka poza Sejmem będzie próbowała osiągnąć więcej niż utrzymanie resztek lewicy – zbiera tych, którzy chcą tworzyć żywą formację. Pomogłoby, gdyby Palikot politykę nareszcie pożegnał, a Miller trzymał się jedynej roli, w jakiej bywa jeszcze atrakcyjny – ironicznego komentatora seniora. Kopacz zamierza walczyć o pozycję adekwatną do heroicznej wręcz operacji ratunkowej. Pacjent przeżył. Za podobne wyczyny mężczyźni z pompą przypinają sobie ordery. A z nią nie wiadomo, jak będzie – być może pani premier odejdzie z niczym i okaże się, że PO ma wielu ojców, ale żadnej matki. Jeśli na fotelu szefa rządu zastąpi ją Beata Szydło, wypada trzymać kciuki, by umiejętności, które pokazała w dwóch brawurowych kampaniach, używała teraz dla dobra nas wszystkich. I żeby poradziła sobie z paradoksem – oby reprezentując partię dążącą do zachowania patriarchatu, okazała się autentycznym wyjątkiem od męskiej reguły. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2015