Europa dwóch starości

On w domu opieki zapragnął jeszcze pożyć, więc założył gang. Ona chciała tylko umrzeć, rozlewała wokół gorycz. Z ich losów powstały dwa przejmujące dzienniki – skrajnie różne zapisy umierania na Starym Kontynencie.

30.05.2016

Czyta się kilka minut

Żydowski dom starości, Schonfeld Square w Londynie / Fot. Sylwia Jabłońska
Żydowski dom starości, Schonfeld Square w Londynie / Fot. Sylwia Jabłońska

Ze starością dzieje się współcześnie coś dziwnego. Albo zmienia się ją w tabu, jak brzydką i nieuleczalną chorobę, im bardziej dla każdego z nas prawdopodobną, tym silniej skrywaną i usuwaną z głównego nurtu kultury. Albo przeciwnie – staje się ona przedmiotem gloryfikacji i zaprzeczenia, gdy jest prezentowana jako bezzmarszczkowa kraina aktywności i niepohamowanej energii. Czyli jako sztuczne przedłużenie młodości.

Przyczyna tej dwoistości wydaje się jasna – trawi nas lęk przed starzeniem w kulturze konsumpcyjnej, nagradzającej wyłącznie to, co najnowsze, a więc i najmłodsze, nieużywane. Egzystencjalny niepokój związany z pespektywą końca, szczególnie na kontynencie, który silnie doświadcza sekularyzacji i demograficznego procesu starzenia, jest tłamszony lub wypraszany niczym niechciany gość z przyjęcia, ono zaś – nasze życie – coraz bardziej przypomina fetę nieskończonej teraźniejszości.

Efekt jest taki, że z przekazów kultury niemal zniknęły prawdziwe obrazy starości. Coraz rzadziej ją widujemy, coraz mniej rozumiemy. Zagubiwszy społeczny sens i potrzebę starości, możemy tylko błąkać się pomiędzy jej fałszywymi projekcjami.

Równolegle odbywa się proces usuwania ludzi starych z życia wspólnotowego. Odkąd coraz więcej z nas mieszka w miastach, żyje w szybszym tempie i mniejszych rodzinach, późny wiek przestał być naturalnym elementem biegu spraw, a stał się sferą specyficznych usług, eksportowanych na rubieże. Ludzie starsi trafili do specjalnego podzbioru – tworzy się dla nich nie tylko osobne dziedziny medyczne, ale też odrębne formy rozrywki, co może świadczyć o trosce, ale nasila też separację. Oderwaliśmy samych siebie od umierania, a własne istnienie – od jego końca. Konsekwencji jest mnóstwo – od spotęgowania indywidualnego zagubienia i duchowej pustki po puchnące państwowe wydatki na opiekę społeczną, epidemię samotności i depresji wśród seniorów. Wydaje się, że jedynym podmiotem traktującym starość poważnie jest dziś branża farmaceutyczna, która dostrzegła w seniorach cenne źródło dochodów. Cynicznie rzecz ujmując – w tym aspekcie starość udowodniła swój konsumencki sens.

Tymczasem my – aktywna i młodsza część społeczeństwa – wolimy o starzeniu nie rozmawiać, wynajdujemy tematy zastępcze, choćby abstrakcyjne debaty o demograficznych zmianach Europy (jakby starzała się jakaś odległa ona – nie jej mieszkańcy) czy granicy wieku emerytalnego, prowadzące na boczne, polityczne tory.

W sprawie konfrontacji ze starością możemy liczyć już tylko na twórców i reporterów, a i to nieczęsto. Ostatnio starość stała się bohaterką książek i filmów. Paweł Piotr Reszka, laureat Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego, opowiada w reportażach, jak to jest dożywać ostatnich dni bez łazienki, wody bieżącej i bliskich, którzy porzucili Polskę B i odjechali daleko, do krainy młodości i sukcesu. Już dziewięć lat minęło, odkąd Dorota Kędzierzawska wyreżyserowała „Pora umierać” – ważny filmowy portret starej kobiety sprzeciwiającej się biernemu końcowi. Odtwórczyni tej roli – ponadstuletnia dziś aktorka Danuta Szaflarska – stała się symbolem starości upragnionej: aktywna zawodowo, pogodna i pełna wdzięku trafia na okładki ekskluzywnych magazynów. Nie tylko jako ceniona postać publiczna, także jako zbiorowa fantazja o starości wspaniałej, wieńczącej życie w sposób pełny godności, klasy i sensu. Lecz taka starość jest udziałem wyłącznie tych, którzy ją samym sobie umożliwili, wybrali.

O tym właśnie – wyborze pomiędzy starością uległą, przesiąkniętą bólem i wycofaniem, a taką, w której jest miejsce na radość, ambicje i odczuwanie szczęścia, opowiadają dwie książki trafiające teraz do polskich księgarń.

Między żartem a klątwą

To opowieści współczesne, ale rozgrywające się na dwóch krańcach – geograficznych i cywilizacyjnych – Europy. Napisany pod pseudonimem tom „Małe eskperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 83 i 1/4” powstał w Holandii, jednym z zamożniejszych krajów kontynentu, słynącego z zaawansowanej opieki geriatrycznej, gdzie symbolem najwyższego komfortu osób starych i cierpiących stała się dopuszczalność eutanazji – odejścia na własnych warunkach. Książka, w której roi się od żartów ze starości, jest bestsellerem i trafiła do ponad 30 krajów. Nie tyle z powodu samego dowcipu, co inspirującego przesłania. Główny bohater „Małych eksperymentów...” przez cały rok, niemal dzień po dniu, zapisywał intensywne i niespodziewane przeżycia, jakie zafundował sobie w domu spokojnej starości. Trafiwszy tam, zdecydował się na tytułowe akty odwagi – przekraczanie granic i szukanie przyjemności w sytuacji, w której większość osób kapituluje i zaczyna gasnąć. Jego książka jest pogodnym instruktażem tego, jak wykorzystać ostatnią szansę i wykrzesać sens u kresu życia.

Drugi tytuł – autobiograficzna powieść „Oby cię matka urodziła” autorstwa Vedrany Rudan, przybiera zupełnie inny ton. Autorka słynie z mocnych, emocjonalnych pejzaży kobiecych losów w świecie pełnym przemocy. Czytamy relację z powolnego umierania jej matki, rozgrywającą się w Chorwacji, a dokładniej – w najdroższym z tamtejszych domów opieki. Córka zapewnia matce najlepszą możliwą obsługę, ale miłości dać nie może, bo sama jej nie dostała. Stara kobieta, choć nic poważnego jej nie dolega, odgrywa rolę cierpiącej chorej, ściąga córkę w mrok. Przedłużające się odchodzenie jest dla obu kobiet drogą przez mękę, uwięzieniem w rolach narzuconych społecznie, ale uczuciowo nieprawdziwych.

Tytuł powieści brzmi jak klątwa. Przeklęta wydaje się też ich relacja i sama starość, ukazana jako natężenie cierpienia, pozbawione dobrego zakończenia czy choćby odrobiny ulgi. Tu nie ma się z czego śmiać – złe relacje źle się kończą. Z każdym dniem potęgują się zadawnione krzywdy i kumulowana przez pokolenia trauma. Narzekanie to jedyna rola, jaką chce i potrafi odegrać staruszka. Taki finał nie jest oczyszczeniem ani wyzwoleniem, nie sposób dopatrzeć się w nim wartości.

Tak silny kontrast obu książek kusi, by wywnioskować, że starość na zachodzie Europy jest przyjemniejsza i swobodniejsza, a ta w naszej części kontynentu – smętna i beznadziejna. Ale uważniejsza lektura losów obojga bohaterów temu przeczy, czytamy raczej historie o odmiennych postawach przyjętych wobec tego samego wyzwania.



Buntownik z wyboru



Hendrik Groen nie miał zabawnego życia – jest najsamotniejszym z pensjonariuszy domu opieki dla seniorów z państwową (a więc umiarkowaną) emeryturą. Stracił córkę, gdy jeszcze była dzieckiem. Żona od lat przebywa w zakładzie zamkniętym, cierpi na chorobę psychiczną, która pozbawiła ją kontaktu z otoczeniem, a jego – miłości. W niedzielne popołudnia Hendrik nie odsiaduje więc rytualnych herbatek z członkami rodziny, którzy zerkają na zegarki, by po niespełna godzinie z ulgą wrócić do swoich spraw. Do ośrodka trafił z własnej woli, jak wielu innych „sąsiadów”, gdy zaczął dostrzegać pierwsze oznaki niesamodzielności. Ośrodek, w którym przebywa, nie jest tani, ale nie oferuje wybujałych świadczeń, nie mieści się w czołówce żadnego z holenderskich rankingów. Jedzenie znośne, każdy ma własne mieszkanko, jest czysto i relatywnie swobodnie, choć na straży codzienności stoi drętwy personel i nonsensowne procedury. Przeciwko temu – byciu wpychanym w rolę dużego, ubezwłasnowolnionego dziecka – buntuje się Groen.



Pierwszą oznaką sprzeciwu staje się pisanie dziennika. To ćwiczenie umysłowe, ale także praktykowanie szczerości z samym sobą, uważności na własne uczucia, które świat uznaje za nieistotne, zbędne. Drugą, niezmiernie skuteczną bronią okazuje się dowcip.

Groen z ironią opisuje małą codzienność ośrodka, w którym czyjeś złamane biodro, zakrztuszenie się ciastkiem czy zdechłe rybki w akwarium urastają do rangi sensacji. Autoironia nie jest zaprzeczeniem smutnego położenia – narrator wie, że znalazł się na marginesie rzeczywistości, ale postanawia ten margines dobrze zagospodarować. Wśród pensjonariuszy jest jeszcze kilkoro ludzi zdolnych do śmiania się ze swej sytuacji i tak właśnie – przez poczucie humoru i potrzebę przekraczania granic – zawiązuje się klub StaŻy (czyli: starzy, ale jeszcze żywi). Staruszkowie tworzą rodzaj niesfornego gangu, który przeciwstawia się narzuconemu im scenariuszowi, np. infantylnym zajęciom grupowym czy nakazowi podróżowania wszędzie transportem zorganizowanym. Zaczynają eksperymenty – wycieczki na kursy kulinarne i grę w minigolfa, wynajmują własnego busa, by wieczorem napić się w mieście wina i spóźnić na kolację. Kwestionują normy – jak mają to w zwyczaju młodzi. Groen kupuje nawet elegancki skuter (ostatni szalony pojazd, zanim przesiądzie się na wózek) i odkrywa radość przejażdżek po mieście. Resztę swych życiowych oszczędności – średnio jakieś 8 tys. euro – staruszkowie zamierzają wydać na przyjemności.

Ale na tym się nie kończy: członkowie klubu zawierają późne przyjaźnie, siłą rzeczy krótsze i bardziej intensywne, od razu wystawiane na próbę – jeden kolega traci nogę, przyjaciółka – pamięć. Groenowi przydarza się nawet miłość, spóźniona o pół wieku i zakończona nagłym udarem ukochanej.

Choć sporo w książce żartów (także nieco czerstwych – jak to wśród staruszków), w tym lekkim, pogodnym kostiumie otrzymujemy poważną deklarację niepodległości, której tytuł zawdzięcza swą międzynarodową popularność. „Małe eksperymenty...” są niezgodą na schemat starości. Jak się dowiadujemy, w postępowych Niderlandach jest on równie smętny jak w naszej części Europy. Starość to utrapienie budżetu, przedmiot nieadekwatnych zabiegów opiekuńczych i przedmiot gettyzacji. Groen pisze, że w jego kraju obowiązuje swoisty apartheid: biali z białymi, a starzy ze starymi. Opiekunami w jego ośrodku są zresztą głównie imigranci, przybysze z tych krajów, w których starość otoczona jest szacunkiem i powagą, a najstarsi członkowie rodzin umierają żegnani przez kilka pokoleń.

Odświeżający walor opowieści Groena leży w tym, że śmiech poszerza przestrzeń życiową, przypomina o wolności i możliwości podejmowania indywidualnych decyzji tak długo, jak zdrowie umysłowe i fizyczne pozwalają. Przyjaciele Groena rozciągają czas. Nie tyle walczą, co po prostu nie rezygnują przedwcześnie z życiowej aktywności, własnych upodobań, a nawet – rozumiejąc zbliżające się ograniczenia – pozwalają sobie na nowe pasje i odkrycia. Holenderski bestseller przypomina o prawie do samostanowienia bez względu na wiek. Autor puszcza do czytelnika oko, ale pisze w obronie godności. Groen cieszy się życiem, a zarazem regularnie prowadzi ze swym lekarzem rozmowy o eutanazji. Możliwość współdecydowania o swej śmierci ukazana zostaje jako jedno z fundamentalnych praw człowieka w XXI w. Także w tym nieoczywistym sensie dziennik jest pochwałą życia.



Złe zakończenie



Powieść Rudan to rewers tak przeżywanej biografii. Starzejąca się Chorwatka trafia do domu opieki po udarze. Nie tyle choruje, co jest tymczasowo niesamodzielna i szybko się w tej pozycji zamyka. Uzależniona od środków przeciwbólowych, skupia się na fantomowym cierpieniu. Domaga się od córki nieustającej atencji, ale gdy ją otrzymuje – reaguje odrzuceniem, więzi siebie i ją w pętli goryczy. Nie wybrała samodzielnie, jak Hendrik, życia pejsonariuszki – została umieszczona w domu opieki. Pełna wyrzutów sumienia córka nie chce jej przyjąć do swojego domu. Wie, że to unicestwiłoby jej własne życie, utonęłaby w oceanie matczynego żalu i niezadowolenia.

To nie jest prosta opowieść o samolubności współczesnych dzieci i niechęci do opieki nad starzejącymi się rodzicami. Raczej wiwisekcja trudnej prawdy o tym, że starość niczego nie zmienia, boleśniej tylko konfrontuje z brakiem więzi i pytaniem: czy wolno nie chcieć być opiekunką złej matki? Czy możliwe jest odrzucenie tej roli? Rudan opisuje własne rozdarcie. Stoi pomiędzy oczekiwaniami płynącymi z dawnej kultury a relatywnie nowym (wynikającym m.in z upowszechnienia psychoterapii) pierwszeństwem prawdy emocjonalnej. Córka Rudan zwiedza liczne domy spokojnej starości, po czym decyduje się na najdroższy, w którym może matkę umieścić wyłącznie dzięki znajomościom i swej pozycji. W innych placówkach dochodzi do scen, od których włos się jeży, i rządzą dyrektorzy mówiący bez ogródek, że nie są w stanie zapewnić pensjonariuszom opieki ani higieny, bo choć w Chorwacji jest wysokie bezrobocie, to chętnych do takiej pracy nie ma. W tym kraju opieka nad starcami spadła najniżej w rankingu możliwych zajęć, hańbi bardziej niż przymieranie głodem – pisze Rudan.

Stara matka rozsiada się w cierpieniu, przy każdej wizycie córki odgrywa rolę ofiary. Nie chodzi i nie je samodzielnie, bo nie chce. Załatwia się w pieluchę z wyboru. Symuluje zależność. Redukuje swoje życie do jednego: pragnienia śmierci. Wciąż powtarza, że tylko tego chce. Jej życzenie ma pewne uzasadnienie w krzywdach, jakich zaznała i jakie wyrządziła – bita i niekochana w dzieciństwie, zamężna z przemocowym mężczyzną, który molestował córki przy jej całkowitej bierności. Jej pasywność, podobnie jak aktywność Hendrika Groena, nie jest postawą wykształconą w starości – tylko jej późnym nasileniem. O czerpaniu radości z życia nigdy nie było mowy, nie ma więc na nie miejsca i w finale. Lejtmotywem wszelkich spotkań i rozmów matki z córką jest ból, na który skarży się staruszka. Ale nikt jej nie wierzy – ma historię uzależnienia od alkoholu i tramalu. Jej chęć zakończenia cierpień jest coraz mocniejsza, wykrzykiwana, ale prawnie niedopuszczalna – Chorwacja nie zalegalizowała eutanazji. Kobieta umiera nagle i dopiero wówczas okazuje się, że jej cierpienie, przynajmniej w ostatniej fazie życia, było autentyczne – badania wykazują liczne przerzuty. Zbyt długo odgrywana rola chorej zemściła się okrutnie.

Starość w roli głównej

Autorzy obu opowieści postanowili podzielić je na niewielkie części, co przyniosło świetny efekt literacki. Przykre prawdy są bardziej znośne w niewielkich dawkach, ale też narratorzy stopniują napięcie w rysowaniu pełnych portertów swych leciwych bohaterów. Z pozoru książki te różni niemal wszystko, jednak obie są na swój sposób przełomowe – nie tylko stawiają starego człowieka w centrum opowieści, przywracając mu ważność i prawo do zajmowania przestrzeni w pejzażu społecznym. Są też pełnym uwagi i niespiesznym wnikaniem w umysł i duszę człowieka idącego ku końcowi, wsłuchaniem się w jego strategię, ukazaniem mechanizmów obronnych wobec obnażenia, jakiego bezlitośnie dopełnia czas.

Hendrik Groen robi ukłon wobec czytelnika – amortyzuje prawdę poczuciem humoru. Rudan jak zawsze prowadzi na zderzenie czołowe, ale tym razem zrezygnowała z języka krzyku. Pisze łagodniej, ciszej. Z „Małych eksperymentów ze szczęściem” oraz „Oby cię matka urodziła” wyłaniają się dwie interpretacje starości, współistniejące i spierające się w dzisiejszej Europie. Ta z opowieści Rudan jest utrwaloną normą ostatnich dziesięcioleci, w których odarta z treści i poszanowania późna faza życia spycha ludzi w kąt nieistotności i beznadziei. Dziennik Groena jest świadectwem nadejścia innej reguły, wedle której coraz liczniejsi w Europie staruszkowie nadają samym sobie nowy status – żywych i wolnych, dopóki nie zdecydują inaczej. ©

„Małe eksperymenty ze szczęściem. Sekretny dziennik Hendrika Groena, lat 83 i ¼” autor nieznany, przeł. Ryszard Turczyn, Albatros, Warszawa 2016

Vedrana Rudan „Oby cię matka urodziła”, przeł. Marta Dobrowolska-Kierył, Drzewo Babel, Warszawa 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Publicystka, reportażystka i pisarka. Za debiut książkowy „Lalki w ogniu. Opowieści z Indii” (2011) otrzymała w 2012 r. nagrodę Bursztynowego Motyla im. Arkadego Fiedlera. Jej książka była też nominowana do Nagrody Nike, Nagrody Literackiej Angelus oraz… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2016