Lody Podgórza

Z poezji współczesnej szczególnie lubię nazwy pętli tramwajowych czy końcowych stacji metra.

23.07.2018

Czyta się kilka minut

 / Fot. ISTOCK / GETTY IMAGES
/ Fot. ISTOCK / GETTY IMAGES

Mam nadzieję, że nie jestem w bardzo nikłej mniejszości z tym zamiłowaniem do odczytywania szyfrów rzeczywistości z tabliczek na czołach elektrycznych pojazdów. Może jest to forma oswajania obcości. Nigdzie nie czuć się u siebie, być wiecznie nie na swoim miejscu – to chyba się nazywa alienacja i uchodziło w dobrym towarzystwie pół wieku temu, gdy egzystencjalizm stanowił podstawę popularnej wizji człowieka. Dziś wypada obnosić się z samorealizacją. Ja jednak, skoro Kraków stał się moją nową obczyzną z wyboru, wybieram tramwaj linii 20 i podążam ku pętli Cichy Kącik.

Trzeba krakowskim dyrektorom komunikacji przyznać, że to godni dziedzice Leśmiana: tworzą brzemienne w treści byty prostym aktem wyznaczania nazw. Często ostatnio wysiadam na przystanku „Korona” i choć nazwa pochodzi formalnie od pobliskiego klubu sportowego, to dla mnie pozostaje zaproszeniem do wycieczek w głąb sensu: niekiedy słyszę w tym hymn do człowieka jako korony stworzenia, innym razem opowieść o tym, kto wydał ostatnią koronę i bez grosza kładzie się na jednej z ławek wokół kwadratowego placyku. Dwa razy na tydzień jednak przestrzeń ulega przemianie i miejsce osób w kryzysie bezdomności, jak to się dziś poprawnie nazywa, zajmują emisariusze klasy średniej z płóciennymi siatkami na zakupy. Swoje stragany rozstawia bowiem Targ Pietruszkowy. Mogę sobie kpić pod nosem z nagłego przyrostu SUV-ów parkujących przy okolicznych chodnikach, ale przecież jestem wdzięczny, bo znalazłem tam wreszcie pęczek gałązkowego brokuła. To wcale nie egzotyczne, a jednak rzadkie warzywo ucieszyło mnie niezmiernie – powoli domyka mi się mapa miejsc, gdzie mogę zdobyć rzeczy, które lubię.

Cóż czynić z brokułem gałązkowym? Blanszować i dusić na oliwie – piszę o tym nieco szerzej w grupie „Smaki” na Facebooku, którą wespół z Michałem Kuźmińskim, znanym jako autor bloga „Facet z nożem”, zaczęliśmy prowadzić pod auspicjami „Tygodnika”. Obiecuję, że znajdziecie tam nieraz sprawy i tematy, które stukają mi w głowie jak w dno pustego garnka, jednak nie mieszczą się w skromnym kąciku kulinarnym. Na przykład lody krakowskiego Podgórza...

Gdym tu zamieszkał, pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to osobliwe zagęszczenie lodziarni, kontrastujące z ogólnie niskim statusem i zaniedbaniem tej części miasta (kilka lepszych knajp rozsiadło się tylko przy wylocie kładki z Kazimierza i obsługują ewidentnie klientelę, która przechodzi spacerkiem przez rzekę). A może to logiczne, że biedna dzielnica ma więcej lodziarni per capita? To przecież tania przyjemność: za kilkanaście złotych, czyli tyle, ile w knajpie kosztuje pół hamburgera, można sprawić sobie i kochanej osobie coś naprawdę ekstra, na przykład czarne lody kokosowe lub sorbet mango z czerwonym pieprzem. Chciałbym poznać opinię lodziarzy – wierzę głęboko, że z takich intuicji wynika nieraz lepsza prawda o aspiracjach i możliwościach bliźnich niż z raportu ekspertów, którzy widzą drzewa (czyli wskaźniki), ale nie widzą lasu (czyli żywej tkanki wspólnoty).

Zanim je jednak poznam, umyśliłem sobie stworzyć i podać do wiadomości na grupie subiektywne Orbis gelatarium Podgorensis, na wzór dawnych map, tyleż bogatych w ilustracje, co luźno związanych z rzeczywistością. Nic tak ludzi nie rozpala jak rankingi, zwłaszcza subiektywne. A w dziedzinie słodkości – i tak już naznaczonych dialektyką niewinności dziecięctwa i dorosłego poczucia winy – lody szczególnie nie poddają się zimnej, nomen omen, ocenie. W pierwszej turze obchodu brałem zawsze te same dwa smaki: śmietankowe i czekoladowe, i tyle właśnie mogę powiedzieć, że nie znam odpowiedzi na pytanie, które lepsze, bo to zależy od nastroju i aktualnych marzeń. Cóż z tego albowiem, że w „Si Gela” śmietanka przypomina cienkie lody Bambino, kiedy nasze wewnętrzne dziecko odnajduje w ich sztuczności radość gry i zabawy, kiedy życie na niby jest weselsze od prawdziwego? Także moje latorośle wolały Big Milka za złotówkę od lodów „rzemieślniczych”, zwłaszcza że czasem trafiał się na patyczku napis, że się wygrało darmowego loda. Analogiczne smaki u braci Hodurków albo w Good Lood to przeciwieństwo sztuczności, czuć je prawdziwą śmietanką, a na języku zostaje swoista gęstość, tylko czy zawsze jedzenie musi być aż takie erotyczne? Podobnie z czekoladowymi: w jednej z lodziarni nagle poczułem, jakbym znów zlizywał z łyżki oldschoolowy budyń Winiary i wcale to nie jest gorsze doświadczenie od tego, gdy naprawdę czuję, jakbym jadł prawdziwą czekoladę cudownie zamienioną w zimną masę.

Rozmowa o lodach to zatem mniej organoleptyka, a bardziej liryka. Tkliwa dynamika, angelologia i dal. W mieście, gdzie tramwaj może cię wywieźć wprost w Czerwone Maki, to doprawdy nic dziwnego.

Brokuł gałązkowy po oczyszczeniu i przycięciu łodyżek, tak żeby zostawić ich jędrną część, po kilkuminutowym zblanszowaniu, domaga się podduszenia na oliwie z czosnkiem – zupełnie tak jak szpinak, tyle że warto dodać do oliwy filecik anchois, który bardzo pasuje do jego smaku. To jest mniej więcej podstawa sławnego dania z Apulii orecchiette alle cime di rapa, o którym pisałem tu ze dwa lata temu. Ale można też już przygotowane, uduszone brokułki wykorzystać do zgrabnej przekąski: mieszamy widelcem 250 g ricotty ze sporą garścią parmezanu, dodajemy mielony pieprz. Przekładamy do nasmarowanych oliwą trzech ramekinów o średnicy 10-12 cm i do każdego wciskamy delikatnie 2-3 małe gałązki brokuła, który jest na tyle miękki, że da się łukowato ułożyć. Pieczemy w 160 stopniach ok. 15 minut, aż się ricotta lekko zetnie. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2018