Modlitwa za Paryż

Stolica Francji podnosi się po serii zamachów, najkrwawszych w minionej dekadzie w Europie. Pewna epoka się skończyła, a wojenne realia to już nie tylko Syria. Mogą nas one dopaść za rogiem.

16.11.2015

Czyta się kilka minut

Policjant eskortujący ocalałego z zamachu w paryskim klubie Bataclan, 13 listopada 2015 r.  / Fot. Philippe Wojazer / REUTERS / FORUM
Policjant eskortujący ocalałego z zamachu w paryskim klubie Bataclan, 13 listopada 2015 r. / Fot. Philippe Wojazer / REUTERS / FORUM

To był dość ciepły listopadowy wieczór. Jak zwykle w piątek spragnieni weekendu paryżanie obsiedli kawiarnie i restauracje w okolicach placu Republiki i placu Bastylii – dzielnicy pełnej przybytków nocnej rozrywki. Z tarasów kafejek dobiegały muzyka, gwar rozmów i śmiechy. Nikt nie mógł się spodziewać nadciągającej katastrofy.

Wystarczyło pół godziny, aby w rozbawionej dzielnicy rozpętało się piekło.


Dokładnie o godzinie 21.25 padły pierwsze strzały. Napastnicy oddali je, z broni automatycznej, w restauracji Le Petit Cambodge niedaleko placu Republiki. Potem w odstępie kilku-kilkunastu minut w trzech innych barach i restauracjach w okolicy pojawili się terroryści z kałasznikowami i ładunkami wybuchowymi. Otwierali ogień do siedzących na tarasach ludzi. Klienci, chroniąc się przed kulami, rzucali się na podłogę lub uciekali.


Krwawy finał nastąpił chwilę później, także w 11. Dzielnicy: tuż przed godziną 22, w popularnym klubie Bataclan. Półtora tysiąca widzów przysłuchiwało się tam koncertowi kalifornijskiej grupy Eagles of Death Metal. W trakcie występu do budynku wtargnęło czterech terrorystów. Najpierw zabili ochroniarzy, a potem otworzyli ogień do bezbronnych widzów, jednocześnie rzucając granaty. Według świadków sprawcy krzyczeli: „Allah akbar!” („Bóg jest wszechmocny!) i „Robimy wam to samo, co wy wyprawiacie w Syrii”. Śmierć poniosło tam co najmniej 89 osób; wielu innych widzów zostało rannych.


Ofiar mogło być znacznie więcej, gdyby nie sprawna akcja jednostek antyterrorystycznych policji RAID. W trakcie szturmu zginęli czterej zamachowcy: trzech popełniło samobójstwo, detonując pasy z materiałami wybuchowymi, czwartego zastrzelili policjanci.


Niemal jednocześnie z serią ataków w centrum doszło do próby zamachu na Stade de France. Tego wieczoru odbywał się tam mecz piłki nożnej Francja–Niemcy, któremu przyglądało się 80 tys. widzów. Na trybunie honorowej zasiedli prezydent François Hollande i szef MSZ Niemiec Frank-Walter Steinmeier. Tuż pod stadionem wysadzili się trzej zamachowcy samobójcy; mieli kamizelki z ładunkami wybuchowymi. Zginął też jeden przechodzień. Strach pomyśleć, do jakiej masakry mogłoby dojść, gdyby jednak dostali się na trybuny. „Sprawcy próbowali wejść na stadion, ale im się to nie udało” – mówił francuski wiceminister sportu Thierry Braillard. Kibice na Stade de France mieli więc ogromne szczęście.


CZYTAJ TAKŻE: 


Już po zamachach francuski rząd zaprzeczył pogłoskom, jakoby ze względów na zagrożenie terroryzmem mistrzostwa Europy w piłce nożnej EURO 2016 mogły zostać przeniesione do innego kraju. „EURO 2016 odbędzie się we Francji. Jesteśmy świadomi, że bezpieczeństwo jest rzeczą wielkiej wagi. Ale wiemy to nie od dziś” – zapewniał Braillard.


Nowa jakość terroru
Bilans piątkowych zamachów – nadal niepełny, gdyż w szpitalach przebywa wielu w bardzo ciężkim stanie – to co najmniej 132 zabitych i ok. 350 rannych. Były to, jak zauważa dziennik „Le Figaro”, najkrwawsze ataki terrorystyczne od czasu ataku bombowego islamistów z Al-Kaidy na pociągi w Madrycie w marcu 2004 r., gdy zginęło 191 osób.
Do zamachów w Paryżu przyznało się tzw. Państwo Islamskie (IS). Przypomnijmy, że doszło do nich w dziesięć miesięcy po atakach dżihadystów w Paryżu na redakcję „Charlie Hebdo” i sklep żydowski. Wówczas zginęło 17 osób. Teraz okazuje się, że styczniowe ataki były – pod względem skali – tylko preludium do piątkowej rzezi.


Francuscy analitycy podkreślają, że obie serie zamachów w Paryżu w tym roku – te ze stycznia i te ostatnie – wyraźnie różnią się swym charakterem. Styczniowe godziły w ściśle określone grupy: satyryczne pismo lewicowo-anarchistyczne, publikujące karykatury Mahometa, oraz w mniejszość żydowską we Francji. Ostatnie uderzyły w przypadkowe osoby, takie jak słuchacze koncertu czy klienci kawiarni.


Francuscy specjaliści zwracają uwagę na rozmach i precyzyjną koordynację działań terrorystów, którzy przeprowadzili jednoczesny atak w sześciu punktach Paryża. Sprawcy byli podzieleni na trzy grupy. W przypadku zamachów na „Charlie Hebdo” i koszerny hipermarket mieliśmy do czynienia z garstką sprawców, którzy dokonywali swoich czynów w ciągu trzech dni. – Pod względem przygotowania operacji zamachy z 13 listopada były dużo bardziej wyszukane. W ciągu niecałej godziny uderzono w sześciu punktach. Dlatego prezydent Hollande mógł nazwać je „aktem wojennym”, a zleceniodawców z Państwa Islamskiego określił, bodaj pierwszy raz, jako „armię terrorystyczną”, a nie po prostu terrorystów – mówi „Tygodnikowi” Sylvie Kauffmann, komentatorka dziennika „Le Monde”.


Media nad Sekwaną zauważają, że większość zaatakowanych w piątek obiektów mieści się tuż obok placu Republiki – gdzie odbywały się wielkie manifestacje solidarności przeciw terroryzmowi po zamachach na „Charlie Hebdo”. Można przypuszczać, że topografia obecnych ataków miała – z punktu widzenia terrorystów – sens symboliczny.


Cel: odwet i wojna 
Dlaczego to znowu Francja znalazła się na celowniku islamistów?


Eksperci są zgodni, że terrorystów islamskich drażni militarna obecność Paryża na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Zwłaszcza w Syrii, gdzie od września 2014 r. francuskie samoloty uczestniczą w nalotach na tzw. Państwo Islamskie, w ramach międzynarodowej koalicji kierowanej przez Amerykanów. Ale Francuzi są obecni także w Mali – i to skuteczniej niż w Syrii: właśnie dzięki interwencji wojsk francuskich (również sił lądowych) władzom tego afrykańskiego kraju udało się zatrzymać i odeprzeć lokalną armię islamistów.


Ale nie tylko o rodzaj odwetu tutaj chodzi. Analitycy zauważają, że – jak to ujął znany arabista Gilles Kepel – poprzez ataki na Paryż ekstremiści chcą też „wywołać wojnę domową we Francji”. – Państwo Islamskie chce podzielić Francuzów, zdając sobie sprawę, że we Francji żyje bardzo liczna wspólnota muzułmańska – mówi „Tygodnikowi” francuski politolog Georges Mink [całą rozmowę publikujemy na naszej stronie internetowej – red.]. – Ekstremiści islamscy liczą na to, że zamachy popełnione w imieniu religii zwiększą napięcia w kraju: że z jednej strony skrajna prawica, w rodzaju wyborców Frontu Narodowego, będzie teraz zwalczać wszystkich muzułmanów, i że z drugiej strony islam francuski będzie się radykalizował.


W wyobrażeniu islamskich fanatyków przywiązana do świeckości państwa Francja uosabia całe zło nowoczesnej cywilizacji: wolność myśli, równouprawnienie kobiet czy prawo jednostki do kwestionowania autorytetu religii.
Arabista i znawca terroryzmu islamskiego, prof. Jean-Pierre Filiu, podkreślał jednak w radiu France Inter, że zagrożenie ze strony dżihadystów ma charakter globalny i w żadnym razie nie ogranicza się do Francji. Choć przyznał, że właśnie nad Sekwaną sieć islamistów jest wyjątkowo dobrze rozwinięta, co ułatwia ataki, a w dodatku Francuzi stanowią wyjątkowo liczną grupę wśród rekrutów-ochotników do oddziałów Państwa Islamskiego, którzy do Syrii przybywają z państw zachodnich.


Kim byli więc ci, którzy zabijali w Paryżu? Śledztwo pozwoliło zidentyfikować dotąd co najmniej trzech sprawców. Wszyscy oni, w wieku od 20 do 31 lat, mieli obywatelstwo francuskie, ale jednocześnie byli blisko powiązani z Belgią. Tropy śledczych prowadzą właśnie do Brukseli, a zwłaszcza do tamtejszej dzielnicy imigranckiej Molenbeek-Saint-Jean. Potwierdza to przypuszczenie, że przygotowanie skomplikowanej operacyjnie serii zamachów było możliwe dzięki współpracy francuskich i belgijskich komórek IS.


Siedmiu zamachowców zginęło (sześciu z nich wysadziło się w powietrze; siódmego zabili policjanci). Policja ścigała jeszcze w poniedziałek, w chwili zamykania tego numeru „TP”, ósmego podejrzanego: 26-letniego Saleha Abdeslama. Za tym urodzonym w Belgii ekstremistą IS wysłano międzynarodowy list gończy.


Kraj stanu wyjątkowego
Już w piątkową noc zebrał się na nadzwyczajnym posiedzeniu francuski rząd. Zapadły dwie kluczowe decyzje: wprowadzono stan wyjątkowy w całym kraju i tymczasowo zamknięto granice. Ten drugi środek ma zapobiec ucieczce pozostających wciąż na wolności współorganizatorów paryskich ataków. Media nad Sekwaną podkreślają, że stan wyjątkowy wprowadzono we Francji po raz pierwszy od 10 lat. Ostatnim razem obowiązywał on w 2005 r., gdy za rządów prezydenta Jacquesa Chiraca na północnych przedmieściach stolicy wybuchły niezwykle gwałtowne walki młodzieżowych grup z policją.


Podczas stanu wyjątkowego można m.in. zarządzić we Francji godzinę policyjną, przeprowadzać rewizje bez nakazu organów śledczych, a także zamykać w trybie nagłym miejsca publiczne, jak muzea czy sale koncertowe. Zgodnie z francuskim prawem stan wyjątkowy ogłasza się rutynowo na 12 dni, ale może on potrwać dłużej, jeśli parlament wyrazi na to zgodę. I jak podała już w niedzielę agencja AFP, prezydent Hollande zamierza przedłużyć stan wyjątkowy do trzech miesięcy.


Z kolei tymczasowe wprowadzenie kontroli granicznych wywołało – tak we Francji, jak i w całej Europie – dyskusje o przyszłości strefy Schengen oraz o dalszej polityce Unii wobec kryzysu migracyjnego i zmierzających do Europy uchodźców-imigrantów. Jak na razie wydaje się – tak uważa prof. Mink – że paryskie ataki nie spowodują trwałego przywrócenia kontroli na granicach państw członkowskich. – To, co będzie praktykowane głębiej i bardziej dokładnie, to kontrola osób przybyłych spoza Europy. Na pewno będą się mnożyły spotkania unijne, mające doprowadzić do zacieśnienia kordonu wokół Unii – spodziewa się francuski politolog. Nie sądzi on jednak, aby państwa unijne wycofały się z deklaracji przyjmowania uchodźców.


„Sarko” chce sojuszu z Rosją
Choć najwyraźniej nie wszyscy tak uważają. Mowa tutaj bynajmniej nie tylko o politykach i zwolennikach francuskiego Frontu Narodowego, którego przewodnicząca Marine Le Pen ma nadzieję, że zachwiane poczucie bezpieczeństwa i problemy z kilkumilionową mniejszością muzułmańską pomogą jej wygrać wybory prezydenckie w 2017 r.


Wygląda na to, że również drugi najpoważniejszy – obok Le Pen – kontrkandydat Hollande’a w tych wyborach zamierza wysoko umieścić na swojej agendzie kwestię bezpieczeństwa wewnętrznego i polityki imigracyjnej. To Nicolas Sarkozy: były prezydent, który po chwilowej absencji wrócił do polityki i jest dziś znowu szefem opozycyjnej centroprawicy, skorzystał wprawdzie z zaproszenia Hollande’a i przybył w niedzielę do Pałacu Elizejskiego na rozmowę z prezydentem o sytuacji w kraju. Ale właściwie natychmiast po opuszczeniu Pałacu Sarkozy przeszedł do politycznej ofensywy: zażądał „drastycznych zmian” w polityce bezpieczeństwa i w polityce wobec uchodźców i imigrantów, postulując, że Unia powinna „wreszcie” zacząć kontrolować te tłumy ludzi, którzy przekraczają jej granice.


To nie wszystko. Jako pierwszy europejski polityk tej rangi Sarkozy powiedział w minioną niedzielę publicznie to, co od dawna pragnął usłyszeć prezydent Rosji. Sarkozy uważa mianowicie, że konieczna jest zmiana w polityce zagranicznej: że teraz, po paryskich zamachach, trzeba zawrzeć sojusz z Rosją, aby wspólnie pokonać Państwo Islamskie. Były – i być może przyszły – prezydent Francji oznajmił też, że jego zdaniem polityka sankcji wobec Rosji była „wielkim błędem”.


Czy opinia Sarkozy’ego okaże się głosem odosobnionym, czy też zwiastuje ona początek zmiany polityki Zachodu wobec Putina, w imię – wątpliwego przecież – sojuszu z Rosją w Syrii? Na razie trudno to ocenić. Możliwe, że nastąpią zmiany w polityce międzynarodowej i że – prócz głosów wsparcia dla Francuzów płynących z całego świata, od Obamy po Putina – Unia i NATO podejmą konkretne kroki [patrz tekst Olafa Osicy na kolejnych stronach – red.].


Na razie natychmiastowym skutkiem zamachów jest jeszcze ściślejsza współpraca Francji i USA w operacjach przeciw IS w Syrii. Już w piątek około północy Hollande ogłosił, że Francja będzie prowadzić „bezlitosną walkę” z terroryzmem. Dzień później ogłosił, że Paryż odpowie na ataki dżihadystów, i nazwał ich „barbarzyńcami”. Dwa dni po zamachach tuzin francuskich samolotów dokonał serii nalotów na cele Państwa Islamskiego na północy Syrii. Według francuskiego Ministerstwa Obrony zniszczono m.in. ośrodek dowodzenia, centrum rekrutacji dżihadystów i ośrodek szkoleniowy. Ministerstwo ogłosiło też, że teraz nastąpi „intensyfikacja” uderzenia aliantów z powietrza na cele Państwa Islamskiego.


Na polu bitwy
Zamachy mogą też mieć długofalowy wpływ na stan ducha Francuzów.


– Teraz mamy świadomość, że terroryści zagrażają naprawdę każdemu. Wielu z nas będzie się bało nawet wyjść na ulicę – relacjonowała w piątek paryżanka Hanna, Polka, która 10 lat temu osiadła we Francji. Z nastoletnią córką Mają mieszka kilkaset metrów od jednej z kafejek, gdzie w piątek strzelano do gości. – Chodziłam wcześniej często do tego baru i nie mogłam uwierzyć, gdy usłyszałam, że wynoszą z niego ciała zabitych ludzi. Obawiam się, że po tym, co się stało, wiele kawiarni i barów paryskich po prostu przestanie działać – mówi „Tygodnikowi”.


– Nie wiem, jak teraz będziemy na co dzień żyć – przyznaje także Cécile, paryżanka i antropolożka pracująca w jednej z tutejszych uczelni. – Może będziemy co chwilę się zastanawiać: wejść do metra czy nie, pójść do kawiarni albo zostać w domu, bo ktoś może do nas strzelić? – myśli głośno. Po czym dodaje: – Boję się, że będzie dochodzić do zbiorowej paniki w miejscach, gdzie zbierze się więcej ludzi.


Obawy Cécile nie są bezpodstawne. Francuskie media doniosły, że w ubiegłą niedzielę na placu Republiki doszło do panicznej ucieczki setki ludzi, którzy przyszli tam – wbrew ostrzeżeniom policji – aby oddać hołd ofiarom terrorystów. Powodem paniki miało być rzucenie przez kogoś petardy. Także w innych miejscach Paryża fałszywe pogłoski o ukrytych w tłumie terrorystach z kałasznikowami wzbudzały chwilowy popłoch.


– Wcześniej w Paryżu zdarzały się „tylko” zamachy, a teraz jesteśmy świadkami scen wojennych – mówi „Tygodnikowi” Cécile. – Bo jak inaczej określić sytuację, kiedy uzbrojeni w kałasznikowy terroryści zachowują się, jakby byli na wojnie w irackim czy syryjskim mieście? Kiedy strzelają do ludzi na tarasach kawiarni czy wysadzają się przed stadionem... Nikt nie może się łudzić: zaczęła się wojna, a my jesteśmy na polu bitwy – ciągnie Cécile.


Największym sukcesem terrorystów byłoby to, gdyby udało im się zarazić Francuzów wirusem panicznego lęku i nienawiści do „obcych”. Zaraz po 13 listopada pojawiło się w internecie hasło „Pray for Paris” (Módl się za Paryż), dedykowane ofiarom terrorystów.


Tę modlitwę można też odczytać inaczej: jako błaganie o to, aby zamachy nie podzieliły wielokulturowego francuskiego społeczeństwa. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, tłumacz z języka francuskiego, były korespondent PAP w Paryżu. Współpracował z Polskim Radiem, publikował m.in. w „Kontynentach”, „Znaku” i „Mówią Wieki”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2015