Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ks. Jacek Międlar stał się symbolem ekstremizmu w Kościele. Podczas ubiegłorocznego Marszu Niepodległości przestrzegał przed „lewacką i islamską agresją wymierzoną w to, co chrześcijańskie i w to, co narodowe”, a także przed prześladowaniami, na które za swoją działalność mają być narażeni radykalni narodowcy. Mówił o: „Kościele walczącym” i o „bojownikach wielkiej Polski”. W podobnym tonie wypowiadał się w mediach społecznościowych. I z ambony. I podczas spotkania z Błażejem Strzelczykiem. Ton tych wypowiedzi powodował, że część wiernych z parafii św. Anny na wrocławskim Oporowie, gdzie był wikarym, przestała chodzić do kościoła i przyjmować w domu kolędę.
Przeczytaj także:
Ksiądz Jacek od narodowców - Jego podopieczni z ONR spalili właśnie kukłę Żyda, ale uznaje to za „mało znaczący błąd”. Chce z nimi budować Wielką Polskę Katolicką. Może liczyć na wsparcie innych księży i cichą aprobatę przełożonych - portret księdza Jacka Międlara.
Zgromadzenie Księży Misjonarzy, do których ks. Jacek Międlar należy, najpierw zakazało mu głoszenia swoich poglądów politycznych i uczestnictwa w manifestacjach. Teraz przełożeni zdecydowali o przeniesieniu go z Wrocławia do Zakopanego. 17 lutego żegnał się podczas mszy z dotychczasowymi parafianami. Jego słowom, także tym o dokonywanych właśnie „próbach zabicia Boga w narodzie” czy o „holokauście na naszych braciach i siostrach w Chrystusie z rąk żydowskich ekstremistów i islamskich fundamentalistów” towarzyszyły oklaski. Kilka osób płakało. Ks. Międlar uspokajał, że z gór będzie lepiej słyszalny.
Wygląda na to, że ani on, ani radykalni narodowcy (mający zresztą silne struktury na Podhalu) nie muszą się martwić. Powód do zmartwienia ma za to Kościół. Tym bardziej, że ks. Międlar nie jest pierwszym kapłanem, który język Ewangelii zamienił na język walki, a ambonę na wiecową mównicę. Może być za to pierwszym, który stanie się symbolem pozytywnej zmiany – pod warunkiem, że władze kościelne zechcą i będą potrafiły poradzić sobie z jego działalnością.