Kryzys w czasach Trumpa

USA przeżywają największy od lat napływ imigrantów na południową granicę. Trudno się dziwić, że nielegalna migracja to jeden z głównych tematów amerykańskiej polityki.
z San Diego (pogranicze USA-Meksyk)

05.08.2019

Czyta się kilka minut

Prowizoryczne obozowisko migrantów  na granicy z Meksykiem,  McAllen, Teksas, maj 2019 r. / FORUM
Prowizoryczne obozowisko migrantów na granicy z Meksykiem, McAllen, Teksas, maj 2019 r. / FORUM

Mike Pence tym razem stawia na sportową elegancję. Ubrany w czarną marynarkę i koszulkę polo, wiceprezydent Stanów Zjednoczonych odwiedza rozgrzany lipcowym słońcem ośrodek straży granicznej w teksaskim McAllen.

Otoczony wianuszkiem spoconych funkcjonariuszy, Pence patrzy na imigrantów, którzy trafili do ośrodka po tym, jak zostali zatrzymani podczas próby nielegalnego przekroczenia granicy USA. Choć na nagraniu telewizji NBC trudno to zauważyć, wiceprezydent zapewne dusi się od intensywnego zapachu potu. W końcu niektórzy spośród 382 przebywających tu mężczyzn nie brali prysznica od kilku tygodni. Wielu nie ma nawet ubrania na zmianę.

Unoszący się w powietrzu fetor potęguje fakt, że imigranci stłoczeni są na niewielkiej przestrzeni. W ich celach jest tak ciasno, że nie wszyscy mogą się położyć. Ci, którym uda się wywalczyć miejsce, śpią na matach lub bezpośrednio na podłodze. Sfrustrowani warunkami w ośrodku, imigranci wykrzykują w obecności Pence’a to, co najbardziej leży im na sercu. Wołają, że są głodni, że marzą o kąpieli i umyciu zębów.

„Obozy koncentracyjne”

Pence udał się do placówki w McAllen po tym, jak w Stanach wybuchła polityczna burza. Jej przyczyną były doniesienia z monitoringu w ośrodkach straży granicznej w Teksasie.

Już w maju, w raporcie dla Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego [odpowiednik polskiego MSW – red.], inspektor generalny alarmował o „niebezpiecznym przeludnieniu” w ośrodku w El Paso. Na niechlubnej liście znalazła się też m.in. placówka w Clint, skontrolowana przez grupę prawników zajmujących się imigracją. Trafiają tam głównie dzieci, które przekroczyły granicę USA na własną rękę lub w towarzystwie osoby niebędącej ich opiekunem prawnym. Jak wynika z monitoringu, przebywające w tym ośrodku dzieci – podobnie jak mężczyźni z McAllen – mają ograniczony dostęp do pryszniców, szczoteczek do zębów i mydła. W niektórych placówkach dzieci nie dostawały ciepłych posiłków.

Oliwy do ognia w dyskusji dolała kongresmenka z Partii Demokratycznej Alexandria Ocasio-Cortez, która ośrodki dla imigrantów nazwała „obozami koncentracyjnymi”. Jej kontrowersyjna wypowiedź spotkała się z natychmiastową krytyką – nie tylko ze strony amerykańskiej prawicy, ale także amerykańskich środowisk żydowskich oraz Izraela.

O 29-letniej kongresmence, która w parlamencie federalnym USA zasiada od ostatnich wyborów, po raz kolejny zrobiło się głośno, gdy pod koniec czerwca odwiedziła ośrodek straży granicznej w Clint. Jak oświadczyła potem na Twitterze, w niektórych celach nie ma bieżącej wody i imigranci zmuszeni są do picia wody z muszli klozetowej. Na podstawie rozmowy z jedną z przebywających tam kobiet Ocasio-Cortez zarzuciła również straży granicznej, że jej funkcjonariusze stosują wobec imigrantów przemoc psychiczną.

Ani łóżka więcej

Dziennikarze „New York Timesa” sytuację w ośrodku w Clint przedstawiają w nieco bardziej złożony sposób. Jak wynika z ich rozmowy z funkcjonariuszem straży granicznej Matthew Harrisem, ośrodek przystosowany jest do zakwaterowania około stu osób. Tymczasem, na skutek natężonego napływu imigrantów przez południową granicę, w placówce niekiedy przebywa nawet 700 dzieci.

Ponadto wiele z nich spędza tam dłużej niż 72 godziny. To naruszenie prawa, które nakazuje jak najszybsze skierowanie dzieci do rządowych ośrodków dla małoletnich imigrantów. Straż graniczna nie może jednak nic z tym zrobić, bo w tego rodzaju placówkach również brakuje miejsc. Tylko od października 2018 r. do rządowych ośrodków trafiło 52 tys. dzieci – to ponad dwa razy więcej niż w tym samym okresie rok wcześniej. Ze względu na ograniczone fundusze w ośrodkach wstrzymano prowadzenie zajęć edukacyjnych i sportowych. Ograniczony jest też dostęp do porad prawnych.

Oblężenie przeżywają również ośrodki prowadzone przez federalną agencję imigracyjno-celną ICE. To właśnie tutaj, po krótkim pobycie w placówkach straży granicznej, trafiają dorośli imigranci. W czerwcu w ośrodkach ICE zajętych było 54 tys. łóżek. Tymczasem agencja dysponuje funduszami, które pozwalają na utrzymanie jedynie 42 tys. miejsc noclegowych.

Coraz bliżej miliona

Dramatyczne warunki w ośrodkach dla imigrantów są konsekwencją najpoważniejszego od prawie 20 lat kryzysu migracyjnego na południowej granicy Stanów Zjednoczonych. Jego symbolem stało się zdjęcie ojca i córki, którzy utonęli w rzece Río Grande podczas próby nielegalnego przedostania się do USA. Fotografię pokazującą dramat dwojga imigrantów z Salwadoru porównano do słynnego zdjęcia Syryjczyka Alana Kurdiego; trzyletni chłopiec utonął w 2015 r. podczas przeprawy przez Morze Śródziemne. W przypadku Stanów Zjednoczonych epicentrum kryzysu stała się przecinająca pogranicze z Meksykiem rzeka Río Grande.

Skalę kryzysu oddają liczby. Od października 2018 r. do dziś amerykańska straż graniczna zatrzymała prawie 700 tys. ludzi próbujących nielegalnie przekroczyć granicę USA. Tylko w maju aresztowano prawie 133 tys. osób – to najwyższy miesięczny wynik od kwietnia 2007 r. Szacuje się, że w całym roku 2019 liczba aresztowanych na granicy może przekroczyć milion. To coraz bliżej rekordu z 2000 r., gdy straż graniczna zatrzymała ponad 1,6 mln imigrantów pragnących nielegalnie dostać się do USA. Obciążony też jest amerykański system azylowy. W 2018 r. złożono ponad 99 tys. wniosków o status uchodźcy. To siedmiokrotnie więcej niż w 2012 r.

Z czego wynika wzmożony szturm na południową granicę USA, przy którego rozmiarach i rosnącym stale natężeniu blednąć musi nawet – jednorazowy – kryzys migracyjny w Europie z roku 2015?

Początki amerykańskiego kryzysu sięgają jesieni zeszłego roku, gdy w kierunku USA wyruszyła tzw. karawana – idące do granicy Meksyk-USA kolumny imigrantów z krajów Ameryki Środkowej. Pomimo prób ich zatrzymania przez służby Gwatemali i Meksyku, kilka tysięcy ludzi przybyło do Tijuany – meksykańskiej miejscowości graniczącej z San Diego w Kalifornii. Większość z nich, powołując się na prześladowania w ogarniętych przemocą krajach Ameryki Środkowej, postanowiła starać się o azyl w Stanach. W kolejce oczekujących na złożenie wniosku o status uchodźcy było wówczas ponad 5 tys. ludzi.

„Zrób to teraz!”

Gwatemala, Honduras i Salwador faktycznie znajdują się w czołówce najbardziej niebezpiecznych krajów świata.

W Hondurasie w 2017 r. dochodziło do 43,6 morderstw na 100 tys. obywateli. Bardziej brutalnie było tylko w Salwadorze: w 2017 r. na 100 tys. osób notowano 60 morderstw. Spiralę codziennej przemocy w krajach Ameryki Środkowej nakręcają gangi, które rekrutują już chłopców i wymuszają haracze od właścicieli niewielkich biznesów. Ofiarami takich grup jak Mara Salvatrucha (MS-13) czy Barrio 18 padają też młode kobiety, wykorzystywane seksualnie przez członków gangu lub sprzedawane do domów publicznych.

Życia mieszkańców Ameryki Środkowej nie ułatwia niestabilna sytuacja polityczna, bieda i nawiedzające region susze. Jak wynika z doniesień New York Times, ponad 90 proc. imigrantów szturmujących granicę USA na początku tego roku stanowili Gwatemalczycy pochodzący z rolniczych rejonów. Większość zdecydowała się na ucieczkę ze względów ekonomicznych. W wyniku niszczących uprawy susz rolnikom coraz trudniej było związać koniec z końcem.

Do podjęcia decyzji, aby wyruszyć w drogę do Stanów – ciągle postrzeganych jako jeśli nie ziemia obiecana, to w każdym razie lepsze miejsce do życia – zachęcają też przemytnicy trudniący się przerzutem ludzi za pieniądze. Media w USA donoszą, że w środkowoamerykańskich stacjach radiowych roi się od reklam, których przekaz jest bardzo prosty: „Donald Trump może jeszcze bardziej zaostrzyć politykę imigracyjną. Jeśli planowałeś wyjazd do USA, zrób to teraz!”.

To musi być azyl

Imigranci z krajów Ameryki Środkowej są najliczniejszą grupą wśród tych, które szturmują południową granicę USA. Zapełnili lukę po królujących przez dekady w statystykach Meksykanach, którzy – wraz z poprawą sytuacji gospodarczej w ich ojczyźnie – coraz rzadziej emigrują do Stanów.

Podczas gdy większość imigrantów z Meksyku stanowili przekraczający nielegalnie granicę mężczyźni, przybysze z Ameryki Środkowej to głównie rodziny z dziećmi, które chcą dostać się do USA w ramach procedury azylowej. To wyzwanie dla przeciążonych sądów imigracyjnych, które każdy wniosek o status uchodźcy rozpatrują średnio dwa lata.

W tym czasie rodziny z dziećmi przebywają poza prowadzonymi przez ICE ośrodkami dla imigrantów. Według amerykańskich przepisów dzieci mogą tam bowiem trafić tylko na 20 dni. System mający na celu szczególną ochronę małoletnich imigrantów niekiedy prowadzi jednak do nadużyć. Lokalny dziennik „San Diego Union Tribune” informuje, że w Tijuanie zdarzają się przypadki, gdy grupy mężczyzn z Ameryki Środkowej zachęcają samotne matki do sprzedania im swoich dzieci. Wszystko po to, aby mogli przekroczyć amerykańską granicę już jako „rodzina” i uniknąć pobytu w ośrodku prowadzonym przez ICE.

„Trumpie, nie zapłacimy za twój mur” – demonstracja podczas wizyty prezydenta Meksyku Andrésa Manuela Lópeza Obradora w Tijuanie, 8 czerwca 2019 r. / FOT. MARTA ZDZIEBORSKA

Nie ma dobrych rozwiązań

Do pierwszego kryzysu z udziałem imigrantów z Ameryki Środkowej doszło w 2014 r. Gdy na południową granicę USA dotarło wtedy m.in. ponad 68 tys. dzieci podróżujących bez opieki, w amerykańskiej debacie politycznej zaroiło się od pomysłów, jak sprawnie doprowadzić do ich deportacji.

Jednym z rozwiązań, które rozważała wówczas administracja prezydenta Baracka Obamy, było zniesienie prawa chroniącego dzieci z Ameryki Środkowej przed przyspieszoną deportacją. Amerykańskie władze nie zdecydowały się na ten krok, wprowadziły jednak – wątpliwą z prawnego punktu widzenia – politykę długoterminowego przetrzymywania rodzin z dziećmi w ośrodkach dla migrantów.

Jeszcze dalej posunęła się administracja Donalda Trumpa, znana z kontrowersyjnej polityki „zero tolerancji”. Wiosną 2018 r. straż graniczna USA zaczęła zatrzymywać imigrantów pod zarzutem nielegalnego przekroczenia granicy, nawet jeśli deklarowali chęć złożenia wniosku o azyl. Szczególnie dramatyczna była sytuacja rozdzielanych rodzin: dorośli trafiali do ośrodków prowadzonych przez ICE [mieli tam przebywać do czasu rozpatrzenia ich sprawy – red.], a ich dzieci do rządowych ośrodków. Potem, pod wpływem nacisków ze strony obrońców praw człowieka, Partii Demokratycznej i społeczności międzynarodowej, administracja Trumpa zaprzestała rozdzielania rodzin.

Problem szturmujących granicę z Meksykiem imigrantów jednak nie zniknął. Gdy kilka miesięcy później słynna karawana dotarła do Tijuany, amerykańskie władze szukały kolejnych sposobów na opanowanie kryzysu. Aby zniechęcić imigrantów do ubiegania się o azyl, ograniczono liczbę przyjmowanych wniosków.

Wprowadzono również program „Pozostać w Meksyku”, który zakłada, że na rozstrzygnięcie procedury azylowej imigranci mają oczekiwać po meksykańskiej stronie granicy. Restrykcje nie odstraszyły jednak nawet rodzin z dziećmi, które zaczęły decydować się na nielegalne przekroczenie granicy – długiej na, bagatela, 3145 kilometrów.

Uszczelnianie granicy, umowy i mur

Aby powstrzymać napływ imigrantów z Ameryki Środkowej, administracja Trumpa wywiera też naciski na meksykańskie władze. Pod groźbą wojny handlowej Biały Dom doprowadził do podpisania w czerwcu porozumienia, w którym Meksykanie zobowiązali się uszczelnić swoje granice. Na amerykańskie pogranicze wysłali już 15 tys. żołnierzy i członków Gwardii Narodowej. Ponad 6 tys. żołnierzy trafiło też na granicę Meksyku z Gwatemalą.

Zmuszone do poszukiwania nowych rozwiązań, amerykańskie władze ogłosiły ostatnio nowe zasady azylowe. Zakładają one, że imigranci, którzy w drodze do USA przekroczą terytorium tzw. bezpiecznego kraju, to właśnie tam, a nie w Stanach, powinni ubiegać się o status uchodźcy. Regulacje te przypominają politykę Unii Europejskiej, która po kryzysie migracyjnym z 2015 r. postawiła na porozumienia z Turcją i krajami Afryki Północnej, aby to w tych państwach, uznanych za bezpieczne, zatrzymać kolejne fale migrantów.

W Stanach nowe regulacje spotkały się z natychmiastowymi pozwami sądowymi ze strony organizacji broniących praw człowieka; skarżący zarzucali, że łamią one przepisy amerykańskie i międzynarodowe.

Administracja Trumpa nie porzuciła jednak swojej strategii – i pod koniec lipca podpisała porozumienie z władzami Gwatemali. Umowa zakłada, że imigranci, którzy w drodze do USA przekroczą terytorium tego kraju, mogą być odsyłani tam przez amerykańskie władze. Jak na razie nie wiadomo jednak, kiedy – i czy w ogóle – porozumienie wejdzie w życie.

Sztandarowym projektem Trumpa, który miałby ograniczyć nielegalną imigrację do USA, jest budowa systemu zapór na całej granicy z Meksykiem (zwanych obiegowo „murem”). Batalia z Kongresem, który od początku nie chciał przekazać na ten cel środków, doprowadziła pod koniec 2018 r. do trwającego 35 dni częściowego zawieszenia działania rządu federalnego i jego instytucji.

Po kolejnych bojach dotyczących przekazania funduszy na budowę „muru” ostatecznie doszło do przełomu: na mocy decyzji Sądu Najwyższego USA sprzed kilku dni administracja Trumpa – do czasu dalszych rozstrzygnięć sądowych – może finansować budowę „muru” ze środków Departamentu Obrony.

Temat numer jeden

Kryzys imigracyjny coraz bardziej polaryzuje amerykańską politykę – i jest jednym z głównych tematów w trwającej już kampanii przed wyborami prezydenckimi w 2020 r.

Jego emocjonalność dobrze pokazuje spór o kształt ustawy dotyczącej pomocy humanitarnej, mającej złagodzić sytuację na granicy z Meksykiem. Politycy z „lewego” skrzydła Partii Demokratycznej domagali się możliwości prowadzenia niezapowiedzianych kontroli w ośrodkach straży granicznej. Nie chcieli się na to zgodzić posiadający większość w Senacie Republikanie, którzy przygotowali własny projekt ustawy. Szefowa Izby Reprezentantów, Nancy Pelosi z Partii Demokratycznej (mającej większość w Izbie), zmuszona do lawirowania między skłóconymi frakcjami swojej partii, ostatecznie poparła mniej restrykcyjny projekt senacki. Na pomoc dla agencji federalnych, które prowadzą ośrodki dla imigrantów, Kongres przeznaczył 4,6 mld dolarów.

Kryzys na granicy z Meksykiem budzi też emocje wśród zwykłych Amerykanów. Gdy 12 lipca Mike Pence wizytował ośrodek w McAllen, przez całe Stany przetoczyły się demonstracje.

Jeden z protestów odbył się w San Ysidro, tuż przy przejściu granicznym z Tijuaną. Setki amerykańskich przeciwników Trumpa, domagających się wypuszczenia z ośrodków rodzin z dziećmi, skandowały hasła przeciwko prezydentowi i jego polityce. Na transparentach roiło się od napisów: „Wsadźcie do klatki Trumpa, a nie dzieci”, „Nie dla klatek, nie dla muru”, „Koniec z obozami koncentracyjnymi”.

Przymusowe przetrzymywanie imigrantów w federalnych ośrodkach to temat, który budził emocje na długo przed tym, jak w 2016 r. prezydentem został Trump. Ale obecny rekordowy exodus z Ameryki Środkowej obnażył najwyraźniej wszystkie słabe punkty amerykańskiej polityki imigracyjnej – te, które politycy ignorowali przez lata. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce amerykańskiej, stała współpracowniczka „Tygodnika Powszechnego”. W latach 2018-2020 była korespondentką w USA, skąd m.in. relacjonowała wybory prezydenckie. Publikowała w magazynie „Press”, Weekend Gazeta.pl, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2019