Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po zawarciu rozejmu między Azerbejdżanem a Armenią obywatele obu państw wyszli na ulice. Azerowie z radości, Ormianie (na zdjęciu) z gniewu. Wielu Ormian traktuje zgodę swoich władz na rozejm jako akt kapitulacji i zdrady. Ponieważ rząd informował o przebiegu 6-tygodniowego konfliktu zdawkowo i nieprawdziwie, byli zupełnie zaskoczeni porażką. Teraz 17 partii opozycyjnych, które protestuje przeciw decyzji premiera Nikola Paszyniana, próbuje wykorzystać sytuację na swoją korzyść. Przeciwnicy rozejmu żądają dymisji rządu, a premiera, którego dwa lata temu do władzy wyniosły protesty uliczne, okrzyknęli „zdrajcą”.
Porozumienie – zawarte 10 listopada pod patronatem Rosji – kończy ostatnią odsłonę wojny o Górski Karabach. W efekcie Armenia jest zmuszona oddać znaczną część terenów kontrolowanych dotąd przez nieuznawaną Republikę Arcachu (tak Ormianie nazywają ten region), a rozejmu mają pilnować rosyjscy żołnierze. Wiadomo już, że podczas wojny zginęło co najmniej 2317 ormiańskich żołnierzy, choć wcześniej podawano liczbę 1338 zabitych. Zginęło też kilkudziesięciu cywilów po obu stronach. Azerbejdżan nie podaje liczby ofiar wśród swoich żołnierzy.
Tuż po zawarciu rozejmu ormiańscy demonstranci wtargnęli do parlamentu i pobili jego przewodniczącego. Potem doszło do przepychanek z policją i dwudniowych aresztów dla 10 polityków opozycji, którzy przyszli na największą jak dotąd demonstrację (wzięło w niej udział kilka tysięcy osób). Wśród zatrzymanych był szef partii Ojczyzna Artur Wanecian, któremu następnie postawiono zarzuty o próbę obalenia rządu i usiłowanie zabójstwa premiera. ©
O Karabachu przeczytasz też w dziale Świat w najnowszym numerze.