Krakowiacy i górale

Idea organizacji Zimowych Igrzysk Olimpijskich 2022 w Krakowie jest albo szalenie odważna, albo absurdalnie szalona. Może być obiektem żartów, ale w sytuacji, gdy wycofują się najmocniejsi kontrkandydaci, trzeba traktować ją na serio.

03.02.2014

Czyta się kilka minut

Redyk na Błoniach, Kraków 2011 r. / Fot. Andrzej Rubiś / FORUM
Redyk na Błoniach, Kraków 2011 r. / Fot. Andrzej Rubiś / FORUM

Wyobraźmy to sobie. Otwarcie igrzysk na specjalnie dostosowanym Stadionie Miejskim gromadzi 30 tys. widzów. Reszta ogląda ceremonię na Błoniach, na największym na świecie telebimie z polskiego grafenu. Przez Błonia przemierzają zaprzęgi konne i dorożki, którymi na stadion wjeżdżają uczestnicy programu artystycznego, w stylu i pod tytułem „Krakowiacy i górale”. Wyścigi kumoterek, małych sań, którymi pędzą paradnie odziani Podhalanie. Eleganckie narciarki w sukniach i z bambusowym kijem w rękach, jak sprzed stu lat, zjeżdżające z zeskoku skoczni.

Dalej przemowy prezydentów Polski, Krakowa i stojącej na czele komitetu organizacji Zimowych Igrzysk Olimpijskich Kraków 2022 Jagny Marczułajtis-­Walczak. Znicz zapala Adam Małysz.

Dla niektórych taka wizja to czysta fantasmagoria, jeden z polskich snów o potędze. Dla innych realne przedsięwzięcie, które na realizmie zyskuje, bo z batalii o igrzyska zimowe za 8 lat wycofują się kolejni kontrkandydaci. Dla jednych szansa na gigantyczną promocję Małopolski, realizację wielu inwestycji. Dla drugich wielkie zagrożenie dla rozwoju miasta w innych kierunkach niż widowiskowo-sportowy, dla stabilności jego budżetu, a nawet budżetu centralnego Polski, a co za tym idzie – dla naszych portfeli.

HISTORIA SNU

Pomysł organizacji zimowych igrzysk w Polsce nie jest nowy. Do tej pory aspiracje przejawiało Zakopane. Franciszek Bachleda-Księdzularz, były senator i były dyrektor Centralnego Ośrodka Sportu w Zakopanem, przypomina pierwszą inicjatywę igrzysk Kraków-Zakopane 2002, która pojawiła się w 1994 r., gdy był burmistrzem gminy tatrzańskiej.

Wkrótce, przed olimpiadą w 2006 r., podjęto znacznie poważniejsze starania: Zakopane zyskało status kandydata, nie weszło jednak do finałowego starcia, w którym wygrał Turyn. Na niekorzyść Zakopanego działały pomysły rozgrywania konkurencji w narciarstwie alpejskim na nieposiadających odpowiednich parametrów i znajdujących się w dodatku na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego trasach Kasprowego Wierchu. A pojawiały się jeszcze bardziej kuriozalne idee wytyczenia trasy zjazdu z Ciemniaka w masywie Czerwonych Wierchów. Niewątpliwą korzyścią porażki było to, że przekreśliła plany stworzenia w przyszłości alpejskiego ośrodka na potrzeby organizacji wielkiej imprezy sportowej na terenie ciasnych, objętych ochroną polskich Tatr. Wnioskiem – to, że Zakopane nie ma szans sprostać wymaganiom takiej idei oraz że nie można planować jej bez udziału Słowacji.

Nawet Bachleda-Księdzularz przyznaje dziś, że inicjatywa Zakopane 2006 miała niewielkie szanse powodzenia. – Nie potrafiliśmy tego ani dobrze zrobić, ani dobrze sprzedać – mówi. Do legendy przeszła wizyta przedstawicieli Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, którzy w drodze z Krakowa do Zakopanego utknęli na zakopiance w gigantycznym korku, zaś na miejscu przywitał ich osławiony transparent z błędem („Welcome in Zakopane”). Dalszych wniosków jednak nie wyciągnięto. 16 lat później połowa trasy czeka, by spłatać figla pomysłodawcom igrzysk przy kolejnej wizytacji z MKOl-u.

Zakopane w tym okresie przegrało cztery kolejne zmagania o organizację znacznie mniejszej imprezy, jaką są mistrzostwa świata w narciarstwie klasycznym. W ostatniej próbie zaliczyło upokarzający wręcz nokaut, nie otrzymując ani jednego głosu w pierwszym głosowaniu na kongresie FIS. Niezrażone miasto ubiega się znów o organizację mistrzostw w 2019 r., choć od ostatniej porażki nic się nie zmieniło: nadal jedynymi argumentami, którymi próbujemy przekonać oficjeli, są „najpiękniejsza skocznia świata” i osiągnięcia sportowe Małysza oraz Justyny Kowalczyk. Średnia Krokiew wymaga gruntownego remontu, nie da się na niej skakać. Tras do narciarstwa biegowego z prawdziwego zdarzenia pod Tatrami jak nie było, tak nie ma. Podobnie jak innych, znacznie poważniejszych inwestycji.

„KRETYŃSKI” POMYSŁ?

Zamiast obiektów mamy plany. Tor saneczkowo-bobslejowy miałby powstać w Myślenicach na górze Chełm. To jedna z inwestycji, które nigdy się nie zwrócą, zwłaszcza w wybranej lokalizacji. Nic to, tor można wszak po olimpiadzie sprzedać, jeśli tylko znajdzie się chętny. Gorzej z torem do łyżwiarstwa szybkiego. Nasza najlepsza panczenistka Katarzyna Bachleda-Curuś pomysł budowania od podstaw krytego toru w Krakowie, zamiast w Zakopanem, gdzie istnieje już tor otwarty, określa dosadnie jako „kretyński”: tor w Zakopanem byłby najwyżej położonym w Europie, co nie jest bez znaczenia dla trenujących zawodników, dlatego mógłby nawet po igrzyskach zarabiać na siebie, przyciągając ekipy z zagranicy.

Część konkurencji rozgrywanych na lodzie – łyżwiarstwo figurowe i szybkie na krótkim torze, czyli short-track – miałaby pomieścić powstająca hala widowiskowa w krakowskich Czyżynach. Tylko czy nie mógłby Kraków powalczyć wpierw o coś na miarę swoich możliwości, czyli mistrzostwa świata w jednej z tych konkurencji, które mogłyby być jednocześnie znakomitym testem dla nowego obiektu?

W roli areny zmagań w hokeju organizatorzy widzą katowicki Spodek, a także halę w Oświęcimiu. Jedna arena do rozgrywania meczów hokejowych to na wymagania olimpijskie mało, a wyposażeni do woli w hokejowe obiekty Słowacy nie pomogą. Jagna Marczułajtis-Walczak, stojąca dziś na czele Komitetu Konkursowego i jednocześnie (wraz z prof. Szymonem Krasickim) pomysłodawczyni projektu, mówi: – Z formalnego punktu widzenia wielonarodowy start jest po prostu niemożliwy. Przepisy MKOl są w tej kwestii klarowne. MKOl na nasze zapytanie o hokej odpowiedział, że nie może się rozgrywać na Słowacji.

Tam, w Jasnej na Chopoku, ma gościć za to narciarstwo alpejskie.

CHŁODNA EKONOMIA

To głównie z myślą o budowie i dostosowaniu obiektów sportowych była snowboardzistka i olimpijka Jagna Marczułajtis-Walczak podaje wstępną kwotę kosztów organizacji igrzysk – 1,5 mld dolarów. Jednak koszt organizacji takiej imprezy nie zamyka się tylko w arenach sportowych i wiosce olimpijskiej. To także wiele inwestycji infrastrukturalnych, których w Małopolsce brakuje nawet i bez igrzysk. Już dziś nieoficjalnie mówi się o szacunkowym całościowym budżecie igrzysk wynoszącym ok. 20 mld zł. Budżet pięciu ostatnich zimowych olimpiad (nie licząc oczywiście Soczi) wynosił w przeliczeniu ok. 30 mld zł – mówiąc o samej imprezie.

To nie wszystko: według przeprowadzonych na Uniwersytecie w Oksfordzie analiz realne koszty igrzysk są wyższe od tych szacunkowych o średnio 179 proc. By pokazać delikatny problem „ekonomii igrzysk”, nie trzeba wcale powoływać się na trwające przez kolejne dekady zadłużenie i problemy finansowe Montrealu, bo historia organizatora letniej olimpiady w 1976 r. jest już dość zamierzchła; nie trzeba też – jak to czynią krytycy – upatrywać w olimpiadzie w Atenach praprzyczyny greckiego kryzysu. Wystarczy sięgnąć do znacznie świeższej historii Vancouver 2010. Kanadyjczycy mówili o 1,5 mld dolarów kosztów. Wydali 5 miliardów. Trudno się dziwić, że idea igrzysk zyskała wielu przeciwników. Koordynatorem kampanii „Kraków Przeciw Igrzyskom” jest Tomasz Leśniak, doktorant socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Oczywiście głównym zarzutem pozostają koszty, ale są też inne wątpliwości.

– Igrzyska mogą negatywnie odbić się na nakładach na usługi publiczne w Krakowie, ponieważ będą współfinansowane z budżetu miasta. Pamiętajmy też, że jedną z negatywnych konsekwencji organizacji wielkich imprez sportowych jest – jak uczy doświadczenie – radykalny wzrost zadłużenia, które będzie później spłacane cięciami w edukacji, zdrowiu i polityce społecznej – twierdzi Leśniak.

Nie zgadza się z opinią zwolenników, według których igrzyska są szansą na popularyzację sportu masowego. Powołuje się na raport brytyjskiego ministerstwa sportu, mówiący, że „organizowanie wydarzeń sportowych nie jest efektywne pod względem zwiększenia sportowej, masowej partycypacji”. Mówi też o niewielkim potencjale do uprawiania sportów zimowych w Polsce, z czym można polemizować, bo z drugiej strony, jak na uwarunkowania geograficzne naszego kraju, jest on wcale niemały.

Inny zarzut dotyczy braku konsultacji społecznych w sprawie igrzysk. – W styczniu 2013 r. pani Jagna Marczułajtis zapowiadała, że będzie referendum w sprawie igrzysk. Teraz twierdzi, że referendum jest drogie – utyskuje Leśniak.

– W przeprowadzonych na nasze zlecenie w listopadzie 2013 r. badaniach TNS Polska aż 87 proc. Polaków, 79 proc. Małopolan i 66 proc. krakowian opowiedziało się za organizacją ZIO. Sejm poparł ich ideę niemal jednogłośnie – odpowiada na zarzuty Marczułajtis.

Jednak Leśniak uważa, że to sprawa zbyt skomplikowana, by badać ją sondażowo – zwłaszcza w sytuacji, gdy obywatele nie mają dostępu do informacji dotyczących choćby kosztów. Całkowity budżet igrzysk nie musi być gotowy na etapie składania aplikacji w połowie marca. Możemy poznać go nawet dopiero pod koniec roku.

IGRZYSKA NIECHCIANE

Tymczasem na przełomie jesieni i zimy zaczęły napływać kolejne informacje o negatywnych wynikach referendów przeprowadzanych w miastach zachodniej Europy szykujących się do roli kandydatów. Świat obiegły zdjęcia zaskoczonego i rozgoryczonego burmistrza Monachium po tym, jak nieznacznie, ale jednak mieszkańcy miasta dysponującego niemal kompletem znakomitych obiektów do uprawiania wszelkich dyscyplin olimpijskich zdecydowali, że nie chcą igrzysk. Wcześniej Szwajcarzy odrzucili propozycję organizacji igrzysk przez „czarodziejską górę” sportów zimowych (kanton Gryzonia, z ośrodkami w Davos i St. Moritz). O miano pierwszego gospodarza obu igrzysk ubiegała się także stolica Szwecji. „Zamiast tego Sztokholm powinien uznać za priorytetowe inne, wymagające dalekowzroczności, długofalowe inwestycje, jakimi są rozbudowa linii metra oraz nowych osiedli mieszkaniowych” – zdecydowali samorządowcy.

Mieszkańcy Oslo zaś w pierwszym odruchu powiedzieli igrzyskom „tak” (54 proc. zwolenników). – Teraz zrealizowano sondaż, gdzie podana została kwota, jaką będzie trzeba wydać (w przeliczeniu około 18 mld zł). Okazało się, że 56 proc. Norwegów jest przeciwko, a tylko 26 proc. za. Być może nawet Oslo zrezygnuje – wnioskuje Leśniak.

Gdyby tak się stało, do walki o igrzyska staniemy w gronie mogącym rywalizować w dyscyplinie, gdzie wyniki mierzy nie MKOl, ale Transparency International: na polu zostaną bowiem tylko Lwów, Ałmaty i Pekin. O pierwszej kandydaturze zdecydują szybko obrazy z telewizji, o ile przez dramatyczną sytuację polityczną jej losy nie są już przesądzone. Jeśli Ukraina jednak pójdzie w kierunku Europy, to może nawet zyskać wsparcie. Nie można też zapominać o wpływach jej oligarchów. O dwóch pozostałych kandydaturach zdecydują petrodolary Kazachów lub chińskie protekcje. Jedni i drudzy na pewno będą próbowali kupić igrzyska u sprzedajnych jak nikt członków MKOl-u z Afryki i Ameryki Południowej. Działacze z tych kontynentów ubijali już interesy z wcześniejszymi gospodarzami ZIO, np. w Nagano i Salt Lake City.

***

W jednym z pewnością przeciwnicy „krakowskiego snu” mają rację: organizacja igrzysk nie może być powodem szantażu mieszkańców, którzy tylko dzięki takiej imprezie mogliby liczyć na potrzebne od lat inwestycje. Choć ciężko oprzeć się wrażeniu, że w Polsce jedynie wielki cel i takaż motywacja pozwalają ukończyć pewne rzeczy bez odkładania ich na kolejne dekady.

– Nie potrafimy nic inaczej zrobić – mówi Bachleda-Księdzularz. I powołuje się na przykład Euro 2012, które także było obśmiewane, a któremu obecnie zawdzięczamy wiele inwestycji drogowych i sportowych.

Pozostaje jednak pytanie, czy nie lepiej postarać się zmienić to podejście: stopniowo tworzyć infrastrukturę, by w nieco dalszej przyszłości sen olimpijski mógł nabrać bardziej realnych kształtów? I czy nie korzystniej skupić się najpierw na tworzeniu obiektów sportowych, dofinansowywaniu – co postuluje Tomasz Leśniak – lokalnych klubów i sportu masowego?

Taka taktyka pozwala myśleć o efektach również w wymiarze najbardziej spektakularnym: dorobienia się choćby kilku sportowców, którzy w 2022 r. mogliby nas wypromować, zdobywając medale olimpijskie (np. w Oslo), czyli w sposób nieco mniej ryzykowny niż poprzez organizację zimowych igrzysk u nas.

Od samych zawodników wiele potem zależy. – W rękach i nogach naszych sportowców w Soczi będą także losy projektu Kraków 2022 – ocenia Bachleda-Księdzularz.  


Współpraca: Przemysław Wilczyński

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2014