Gdzie są chłopcy z tamtych lat...

Dwudzieste Zimowe Igrzyska Olimpijskie miały odbyć się pod Tatrami. W wyobraźni pomysłodawców projektu "Zakopane 2006 może właśnie tam się zaczynają... Ale Międzynarodowy Komitet Olimpijski już w czerwcu 1999 r. wybrał na ich gospodarza Turyn. Nie ma wątpliwości: będą to największe w dziejach igrzyska na śniegu i lodzie. Ale czy będą wielkie?.

06.02.2006

Czyta się kilka minut

Salt Lake City 2002 /
Salt Lake City 2002 /

Do Turynu, stolicy włoskiego Piemontu, zjedzie 2500 sportowców z 85 krajów. Przez 17 dni będą zmagać się w 84 konkurencjach i 15 dyscyplinach. Przygotowano 830 tys. biletów. Przedtem, w piątek

10 lutego, nad Stadio Olimpico (przebudowanym z piłkarskiego Stadio Comunale), na 57-metrowej wieży zapłonie znicz, największy w historii zimowych olimpiad. "To kwestia dumy, wiemy, że ceremonię otwarcia będą obserwować dwa miliardy ludzi" - tłumaczył ten rozmach szef komitetu organizacyjnego Valentino Castellani.

Nie, to nie tylko kwestia dumy, ale przede wszystkim pieniędzy. Tych Włosi postanowili nie szczędzić. Budżet został dopięty na ostatni guzik zaledwie trzy tygodnie przed rozpoczęciem igrzysk i wynosi 1,3 mld euro. Jeszcze dwa miesiące temu organizatorzy borykali się z "dziurą" wielkości 64 mln euro, powstałą w wyniku wycofania się ze zobowiązań rządu włoskiego. Łączny koszt organizacji olimpiady szacowany jest na 3,5 mld euro.

Liczby działają na wyobraźnię. Jednak, jak pokazują przykłady z ostatnich lat, to nie liczby budują igrzyska. Nie ilość sportowców ani wysokość budżetu, świadczą o wielkości olimpiady.

Medale wysłano pocztą

Wszystko zaczęło się dosyć niepozornie w 1924 r. W Chamonix - alpejskiej stolicy alpinizmu i nart - postanowiono w ramach eksperymentu przeprowadzić "Międzynarodowy Tydzień Sportów Zimowych". Przyjechało 258 sportowców z 16 krajów. Było wśród nich zaledwie 13 kobiet, które startowały jedynie w łyżwiarstwie figurowym. Między 25 stycznia a 5 lutego rywalizowano w czternastu konkurencjach.

Na pomysł urządzenia oddzielnych igrzysk zimowych wpadł w 1911 r. włoski graf Eugene Brunetta d'Usseaux. Konkurencje zimowe rozgrywano wprawdzie już wcześniej w trakcie letnich olimpiad. Pierwszy medal w łyżwiarstwie figurowym wręczono w 1908 r. w Londynie. Otrzymał go jeden z "ojców" dyscypliny - Szwed Salchow. 12 lat później w Antwerpii dołączył hokej. Dalsze możliwości rozszerzenia programu letnich olimpiad o sporty zimowe zatrzymało jednak narciarstwo. Bo jak przeprowadzić w lecie zawody narciarskie?

Paradoksalnie, nieprzychylni wobec idei Włocha byli początkowo Skandynawowie, którzy od lat organizowali w Szwecji "Igrzyska Nordyckie". Gdy w końcu dali się przekonać, zdobyli w Chamonix większość medali.

Ale zwycięzcy nie otrzymali ich na miejscu. O tym, że uczestniczyli w olimpiadzie, dowiedzieli się dopiero rok później, po Kongresie Olimpijskim w Pradze. Międzynarodowy Komitet Olimpijski ustanowił Zimowe Igrzyska Olimpijskie, a "Tydzień Sportów Zimowych" w Chamonix uznał ex post za pierwsze z nich.

Medale wysłano... pocztą.

Od tego czasu Zimowe Igrzyska Olimpijskie odbywają się co cztery lata.

II wojna światowa zniweczyła ich organizację dwukrotnie: w 1940 r. gospodarzem miało być Sapporo, cztery lata później Cortina d'Ampezzo. Jedyne odstępstwo od reguły czteroletniego cyklu imprezy miało miejsce w Lillehammer, gdzie w 1994 r. igrzyska odbyły się dwa lata po poprzedzającej je olimpiadzie we francuskim Albertville. Odtąd miłośnicy idei olimpijskiej co dwa lata przeżywają emocje - na przemian letnie i zimowe.

Turyn, czyli pieniądze

Letnie igrzyska ściągały od początku atletów do wielkich miast, stolic i metropolii w najbogatszych krajach świata, których ambicją było przyćmić poprzedników. A przyznanie teraz organizacji kolejnych olimpiad Pekinowi i Londynowi jeszcze zaostrzy tę tendencję finansowo-prestiżowej rywalizacji.

Zmagania sportowców na śniegu i lodzie były zawsze bardziej kameralne, wręcz rodzinne. Z oczywistej przyczyny: na całym świecie ludzie biegają, pływają i podnoszą ciężary, zaś na nartach czy łyżwach ścigają się w relatywnie niewielu krajach.

Dlatego Zimowe Igrzyska Olimpijskie odbywały się z początku przeważnie w miasteczkach alpejskich - St. Moritz, Garmisch-Partenkirchen, Cortina d'Ampezzo - i maleńkich amerykańskich kurortach, jak Lake Placid, Squaw Valley. Potem także w większych miastach, ale jednocześnie ważnych ośrodkach sportów zimowych (Oslo, Innsbruck, Grenoble).

W efekcie, aż do wyboru Turynu na organizatora obecnych Igrzysk, jedynie raz odbyły się one w tak dużym mieście: w Sapporo. Od dziesięcioleci było to jednak główne japońskie centrum sportów zimowych. Tymczasem Turyn do tej pory kojarzył się bardziej z piłką nożną i Całunem, jedną z najbardziej czczonych relikwii chrześcijaństwa oraz z główną siedzibą i zakładami produkcji Fiata. Konia z rzędem temu, kto wymieni choć nazwę tamtejszej drużyny hokejowej.

Jedyny związek, jaki Turyn do rozpoczęcia obecnej olimpiady miał ze sportem zimowym, to fakt, że jest stolicą górzystego, narciarskiego Piemontu. Większość sportowców - poza łyżwiarzami i hokeistami - będzie zatem rywalizować nie w Turynie, ale w oddalonych o kilkadziesiąt kilometrów Sestiere, Cesanie, Bardonecchii, Sauze d'Oulx i Pragelato.

Do organizacji zimowej olimpiady bezskutecznie aspirowały w ostatnich latach także inne włoskie miasta, prawdziwe ośrodki sportów zimowych: Cortina d'Ampezzo (która 50 lat temu była gospodarzem siódmej olimpiady) oraz Aosta, znana jako ulubione miejsce wypoczynku papieży. Przepadła także ciekawa kandydatura austriackiego Klagenfurtu, który wraz z włoskim Tarvisio i słoweńską Kranjską Gorą zaproponował "Igrzyska bez granic", utrzymane w duchu idei olimpijskiej i europejskiej integracji.

Zwyciężył aspekt materialny: Turyn to jedno z najbogatszych włoskich miast.

Najwspanialsze, najpiękniejsze...

Poprzednich Zimowych Igrzysk w Salt Lake City nie można zaliczyć do udanych - choć organizacyjnie były bez zarzutu. Jednak w wiosce olimpijskiej i na arenach kipiało od sędziowskich skandali, protestów i dopingowych wpadek. Wyrzucenie murowanych kandydatek do medali - rosyjskich biegaczek Larisy Łazutiny i Olgi Daniłowej - omal nie doprowadziło do "zimnej wojny" między Rosją a USA (dziś wiemy, że wiele sukcesów zawodników z ZSRR i NRD nie było wynikiem uczciwej rywalizacji).

Jednymi z najwspanialszych olimpiad naszych czasów - a być może i najpiękniejszymi w całej historii - były XVII igrzyska w Lillehammer. Norwegom udało się dokonać rzeczy niebywałej. Zorganizowali kameralne, ciepłe i rodzinne zawody, nawiązując do tradycji "Igrzysk Nordyckich", a także do historii narciarstwa i bogatej kultury, o której przypominała nawet wspaniała hala lodowa w Hammar z dachem w kształcie łodzi Wikingów.

Bo też i prawdziwą miarą igrzysk jest ich atmosfera. A tworzą ją głównie sportowcy i kibice. Widowisko w Lillehammer tworzyli norwescy widzowie, którzy w liczbie 200 tys. gromadzili się całymi rodzinami przy trasie biegów narciarskich, oblegali halę w Hammar i skocznię, aby dopingować rodaków.

Uwaga widzów skupia się na bohaterach, których na każdej olimpiadzie jest najwyżej kilku. W Lillehammer byli nimi: łyżwiarz Johann Olav Koss (zdobywca trzech złotych medali i rekordzista świata) i Bjoern Daehlie (legendarny biegacz, zdobywca 12 medali na trzech olimpiadach). Odświeżyli oni wizerunek sportowego idola. Żaden nie był typem wykreowanego gwiazdora. Obaj byli chłopakami z ludu, którzy na sukces pracowali latami i w zasadniczej mierze samodzielnie.

"Oglądając zwycięskie biegi Kossa wśród tysięcy ludzi koczujących godzinami na 20-stopniowym mrozie, nie miało się wątpliwości, że jest on po prostu jednym z nich - pisał znawca sportu Zdzisław Ambroziak. - Oczyma wyobraźni człowiek wręcz widział setki, tysiące norweskich chłopców biegających na długich łyżwach. Koss był ich przedstawicielem w najbardziej dosłownym znaczeniu tego słowa". Z kolei Daehlie otwiera listę multimedalistów olimpiad zimowych. W Norwegii zwany jest "królem nart". To najbardziej utytułowany biegacz w historii. Aż osiem spośród wywalczonych przez niego medali ma kolor złoty. Już w Albertville, razem z rodakiem Vegaardem Ulvangiem, zdominował dyscyplinę. W Lillehammer walczył głównie ze swym przyjacielem Kazachem Władimirem Smirnowem. Dla całej trójki biegi były czymś więcej niż sportem. Sposobem na życie, zmaganiem się z samym sobą, kontaktem z przyrodą, przygodą. Wszyscy łączyli też biegi z pasją podróżowania. Po zakończeniu kariery brali udział w norweskim programie "Chłopaki na wyprawie".

Daehlie raz poniósł dotkliwą porażkę, właśnie w Lillehammer. Na ostatniej zmianie sztafety przegrał złoto o kilka centymetrów z finiszującym Włochem Silvio Faunerem. Włosi mieli w Lillehamer zresztą znakomitą passę, co w Turynie może się nie powtórzyć.

Włosi w ogóle nie są pasjonatami sportów zimowych. Zeszłoroczne mistrzostwa świata w narciarstwie alpejskim w ichniejszym Bormio okazały się frekwencyjną klapą. Jedyną osobą, która była niegdyś w stanie zaciągnąć ich z piłkarskich stadionów pod trasy narciarskie, był Alberto Tomba. Słynny La bomba jest już jednak emerytem, podobnie jak jego uczennica Deborah Compagnoni. Kariery skończyły też znakomite biegaczki Stefania Belmondo i Manuela Di Centa. Może kreowany na następcę Tomby slalomista Giorgio Rocca będzie bronić honoru Włochów? Bo igrzyska bez sukcesów gospodarzy bledną w oczach.

Niepokonani

Pierwszymi gwiazdami zimowych olimpiad byli często "ojcowie" (lub "matki") dyscyplin. Już w Chamonix toczyła się cicha rywalizacja o ilość miejsc na podium między norweskim narciarzem Thorleifem Haugiem i fińskim łyżwiarzem Clasem Thunbergiem. Fin, zwany w ojczyźnie "Nurmim toru lodowego" (bo przypominał słynnego rodaka, lekkoatletę Paavo Nurmiego), do trzech zwycięstw pod Mont-Blanc dołożył jeszcze dwa w St. Moritz.

Jego wyczyny przyćmił dopiero w Lake Placid w 1980 r. zaledwie 21-letni student medycyny, Amerykanin Eric Heiden. Jako pierwszy i dotąd jedyny panczenista wygrał na wszystkich pięciu dystansach na lodowym torze. Zwycięstwa przyjmował bez entuzjazmu. Ani wcześniej, ani potem nie osiągnął żadnych spektakularnych sukcesów, szybko porzucił łyżwiarstwo i wrócił na studia.

Niezwykłą postacią był pierwszy wielki skoczek narciarski: Norweg Birger Johannes Ruud. Wraz z braćmi Asbjoernem i Sigmundem zdominował skoki narciarskie w latach trzydziestych XX w. Był nawet rekordzistą Wielkiej Krokwi w Zakopanem. Zdobył olimpijskie złoto w 1932 r. w Lake Placid i w 1936 w Garmisch-Partenkirchen. Jego karierę przerwała wojna. W okupowanej Norwegii odmówił występu w oficjalnych zawodach, startował natomiast w zakazanych konkursach dla norweskich skoczków. Trafił za to do obozu koncentracyjnego.

W 1948 r. Igrzyska wróciły do szwajcarskiego St. Moritz. Podobno po wojnie było to jedyne miejsce z kompletem aren do rozegrania wszystkich dyscyplin. 36-letni Ruud przyjechał w roli trenera. Gdy jednak przed konkursem rozszalała się zamieć, wycofał niedoświadczonego zawodnika i sam stanął na rozbiegu. Zdobył srebro.

Birger Ruud nie tylko skakał, ale i zjeżdżał na nartach. Gdy w 1936 r. w Garmisch-Partenkirchen narciarstwo alpejskie debiutowało na igrzyskach, postanowił wystąpić w kombinacji. Przeprowadził się nawet do niemieckiego kurortu i przygotowywał się do zawodów, utrzymując z pracy w sklepie sportowym. Zjazd do kombinacji wygrał, ale slalom pojechał słabiej, zajmując czwarte miejsce.

W tamtych czasach triumfy święciła też najwybitniejsza łyżwiarka figurowa wszechczasów, rodaczka Ruuda, Sonja Henie. Medal w konkurencji solistek wywalczyła trzykrotnie, w tym pierwszy w St. Moritz, mając 15 lat i 10 miesięcy. Miano najmłodszej mistrzyni olimpijskiej odebrała jej dopiero w 1998 r. w Nagano Amerykanka Tara Lipiński (była o dwa miesiące młodsza). Na igrzyskach w Turynie nie wystąpi najlepsza obecnie solistka świata, Japonka Mao Asada. Powód: zbyt młody wiek. Asada skończyła we wrześniu 15 lat.

Henie debiutowała w Chamonix. Miała wtedy niespełna 12 lat. To ona sprawiła, że właśnie łyżwiarstwo figurowe cieszyło się największą popularnością podczas olimpiady w Lake Placid w 1932 r. Tysiące ludzi przychodziły oglądać tylko jej eleganckie, lekkie piruety na tafli. Po zakończeniu kariery została aktorką. Najsłynniejszym filmem, w którym wystąpiła, była "Serenada w Dolinie Słońca" z muzyką i udziałem Glenna Millera.

Sport olimpijski w czasach Ruuda, jak i później w latach 70. i 80. ubiegłego wieku, był głównie amatorski. W dzisiejszym sporcie nawet kostium zawodnika jest przede wszystkim powierzchnią reklamową. A jeszcze w 1972 r., przed rozpoczęciem igrzysk w Sapporo, z wioski olimpijskiej usunięty został znany austriacki alpejczyk Karl Schranz za wykroczenie przeciw statutowi amatora. Zarzucono mu właśnie czerpanie korzyści z reklamy, sprzeczne z ówczesnymi zasadami MKOl.

Schranz był chyba największym pechowcem w historii zimowych olimpiad. Cztery lata wcześniej w Grenoble zwyciężył w slalomie, ale jury ogłosiło, że ominął bramkę - i złoty medal otrzymał Francuz Jean-Claude Killy, który w 1968 r. triumfował także w zjeździe i slalomie gigancie. Powtórzył wynik Toniego Sailera, Austriaka, który w 1956 r. w Cortinie wygrał wszystkie narciarskie konkurencje.

Killy'emu także groziło wykluczenie za podpisanie kontraktu z włoską firmą sportową, ale udało mu się z niego w porę wycofać. Po igrzyskach odszedł z amatorskiego sportu, podpisał dziesiątki kontraktów reklamowych, został właścicielem kompleksu tras narciarskich, producentem odzieży narciarskiej i członkiem MKOl, który w 1992 r. doprowadził do organizacji Zimowych Igrzysk w Albertville, w rodzimej Sabaudii. Jego nazwisko nie tylko otwierało we Francji plebiscyt "Sportowiec Stulecia", ale jest dziś znaną i cenioną marką.

Upaść łatwo...

W Turynie atak na pozycję olimpijczyka wszechczasów powinien podjąć Ole Einar Bjoerndalen. Ten znakomity biathlonista ma w dorobku pięć złotych medali. W Turynie chciałby podwoić tę liczbę. W biathlonie wystartuje w czterech konkurencjach, ale być może zasili też sztafetę biegaczy. Arcyciekawie zapowiada się jego rywalizacja z odwiecznym konkurentem, Francuzem Poiree.

W Anterselvie, na jednych z ostatnich przed olimpiadą zawodów Pucharu Świata, tuż za ich plecami utrzymywał się Tomasz Sikora. Bezbłędne strzelanie zapewniłoby mu trzecie miejsce. Sikorze ręce zadrżały przy ostatniej tarczy i ostatnich trzech strzałach. Trzy razy spudłował i zajął dziewiąte miejsce. Tak to bywa z naszymi sportowcami: gdy są znakomicie przygotowani fizycznie, zawodzi psychika.

Największe nadzieje w Turynie wiązać powinniśmy nie z występem Adama Małysza, ale z młodą biegaczką Justyną Kowalczyk oraz snowboardzistkami Jagną Marczułajtis i Pauliną Ligocką. Tej pierwszej nie zabraknie na pewno ambicji. Gorzej z doświadczeniem, które w biegach zdobywa się latami. Marczułajtis i Ligockiej potrzebne będzie szczęście. Jagnie zabrakło gso w Salt Lake City, gdzie była czwarta. Paulina określa swoją konkurencję snowboardu (halfpipe) jako zupełnie nieprzewidywalną. "Raz się jest na czele, a w kolejnym przejeździe ląduje na samym dnie" - mówi.

Reszta Polaków, w tym ekipa bobslejowa w śmiesznych różowych strojach, będzie zapewne raczej hołdować olimpijskiej zasadzie, że "nie liczy się wynik, ale udział".

Problemem igrzysk w Turynie może być w ogóle deficyt sportowych bohaterów. Nie ma biegacza na miarę Daehliego, łyżwiarza na poziomie Kossa. W skokach narciarskich także nie ma faworyta. Wielkie gwiazdy mogą za to zabłysnąć na stokach. Chorwatka Janica Kostelić ma szanse zdobyć medale we wszystkich konkurencjach. Przeszkodzić w tym będzie próbowała równie wszechstronna Szwedka Anja Paerson.

Wśród mężczyzn do rywalizacji staną dwie największe osobowości narciarstwa ostatnich lat: Austriak Hermann Maier i Amerykanin Bode Miller.

Maier to legenda, miłośnicy narciarstwa mają w pamięci to, co wydarzyło się osiem lat temu w Nagano. Maier mknął ponad 100 km/h trasą zjazdu, gdy nagle nierówność terenu wybiła go kilka metrów w gorę. 55 metrów dalej wyrył głową bruzdę w śniegu, przekoziołkował przez dwie siatki i wylądował w kopnym śniegu poza trasą. Widzowie zamarli. Hermann Maier wstał, otrzepał się, zjechał na dół, a kilka dni później zdobył dwa złote medale w slalomie gigancie i supergigancie. Po olimpiadzie Eurosport emitował spot kampanii "Celebrate Humanity" z wypadkiem Maiera i komentarzem: "Upaść łatwo. Podnieść się, to trudna rzecz". "Herminator" - tak od tamtego czasu nazywają go kibice - wrócił do zdrowia i formy po znacznie gorszym wypadku motocyklowym, po którym groziła mu amputacja nogi. To będą jego pierwsze igrzyska od tamtej pory.

Zmierzy się z Millerem - skandalistą i buntownikiem bez powodu, który nieustannie walczy z Międzynarodową Federacją Narciarską, grozi zainicjowaniem własnego cyklu zawodów, a prócz tego proponuje legalizację dopingu i chwali się startem w zawodach po alkoholu. Ale potrafi też oczarować kibiców, kończąc przejazd na jednej narcie.

Pojedynku takich osobowości nie było od czasu olimpiady w Calgary, gdzie lekkoduch i bawidamek Tomba walczył na stoku ze Szwajcarem Pirminem Zurbriggenem, wiejskim chłopakiem, który w kraju narciarzy wyrósł na narodowego bohatera.

Czy teraz nie będzie podobnie?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2006