Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z danych PKW wynika, że liczba radnych obejmujących urząd bez głosowania (w sytuacji, gdy miejsc w radzie jest więcej niż kandydatów) rośnie. W 2002 r. mandat w ten sposób uzyskało 323 radnych, w 2006 r. – 1199, a w 2010 r. – 1180. Rekord bije gmina Mściwojów z Dolnego Śląska, gdzie w 12 na 15 okręgów wybory do rady gminy się nie odbędą. Podobnie wygląda sytuacja w Krzyżanowicach: w 7 na 15 okręgów radni nie będą mieli konkurencji. Komfortową sytuację będzie miał też wójt: Grzegorz Utracki zostanie na stanowisku, jeśli poprze go połowa głosujących – w innym przypadku o wyborze zdecyduje rada.
Choć na radnych i wójtów mało chętnych, to nie brak zainteresowania funkcją burmistrza – o 806 stanowisk stara się blisko 3 tysiące kandydatów. Kartuzy, Bochnia, Czeladź, Duszniki-Zdrój, Hrubieszów, Pionki, Myślibórz, Stąporków – tu konkurencja jest największa, bo zgłosiło się aż 9 kandydatów; jeśli chodzi o rządzenie dużym miastem, największa rywalizacja jest w stolicy – 11 kandydatów.
Mimo takiej kolejki, w dużych miastach dotychczasowi prezydenci nie powinni mieć problemu z reelekcją. Wybory prawdopodobnie wygrają m.in. Rafał Dutkiewicz (Wrocław), Wojciech Szczurek (Gdynia), Paweł Adamowicz (Gdańsk) czy Ryszard Grobelny (Poznań). Powinni wygrać, bo konkurencja wystawiona przez partie ma niewielkie szanse, a nowi kandydaci są w większości słabi merytorycznie. – Prezydent Szczurek zastanawia się pewnie jedynie nad tym, czy będzie miał 80, czy 90 proc. poparcia gdynian – mówi jeden z pomorskich polityków PO.
Zabetonowana Polska
Według sondażu CBOS, blisko połowa Polaków jest przekonana, że pójdzie do urn 16 listopada. Kłopot w tym, że deklarowana obecność w lokalach wyborczych zawsze przewyższa faktyczną. Dlaczego nie chcemy ani głosować, ani startować w tych wyborach?
Mówi socjolog Ryszard Skrzypiec z Kobiórskiej Inicjatywy Kulturalnej (od lat realizuje m.in. badania organizacji pozarządowych): – Ludzie zaczynają się udzielać, gdy mają w tym własny interes, albo ktoś nadepnie im na odcisk. To o tyle dziwne, że niby najbliższa ciału koszula, a i tak nie głosujemy lokalnie. Idziemy na wybory prezydenckie, a ile z naszym życiem ma wspólnego głowa państwa? W najlepszym przypadku może wręczyć nam order.
– W wielu gminach mamy wójtów czy prezydentów, którzy zajmują stanowiska od lat. Może nasza bierność wynika po trosze z tego, że lokalne społeczności nie mają szans na zmiany? – dopytuję.
Skrzypiec: – Wójt często jest największym pracodawcą w gminie. Zmieść go z fotela może chyba tylko powódź.
– Co z kadencyjnością?
– Jej brak betonuje lokalną scenę polityczną – mówi Skrzypiec. – Poza tym, władza przestała rozmawiać ze społeczeństwem. Nie ma konsultacji. Trochę ten obraz zmieniają ruchy miejskie, ale one z kolei mają posmak hipsterstwa. Absurdy pokazuje chociażby nasz kobiórski budżet w roku wyborczym – na inwestycje wydano 175 tys. zł, a na pensje zarządu 400 tys. zł.
Rada dla rady
Ilustracją innego problemu polskiej samorządności może być powiat ciechanowski. Miejscowy przewodniczący rady powiatu, Zbigniew Gutowski, to dyrektor szkoły podstawowej w Bądkowie. Obok niego w radzie zasiadają: sekretarz gminy Ojrzeń, dyrektor szkoły w Regiminie, inspektor Urzędu Marszałkowskiego, członkowie zarządu powiatu, dyrektor zarządu obsługi szkół i przedszkoli, pracownik domu pomocy społecznej, dyrektor liceum z pobliskiego Ościsłowa, kierownik wydziału z Urzędu Miasta w Ciechanowie, kierownik z Przedsiębiorstwa Usług Komunalnych, ordynator szpitala, kierownik wydziału komunikacji starostwa oraz kilku nauczycieli i emerytów.
– Czy to zdrowa sytuacja, że radę powiatu tworzą pracownicy sektora publicznego? – pytam przewodniczącego.
– Nie do końca, no ale to wyborcy weryfikują wynik i nas wybierają – odpowiada Gutowski (od 23 lat działa w samorządzie). – Widocznie są zadowoleni z naszych działań. Lokalni biznesmeni nie pchają się do władzy, bo co to dla nich za interes zarobić 1500 zł. Poza tym praca w samorządzie wymaga czasu. To nie tylko sesje rady, ale i komisje. Człowiek normalnie pracuje i często wraca wieczorem do domu, bo dochodzą np. spotkania z mieszkańcami.
Komentuje Grzegorz Makowski z Fundacji Batorego: – Jeśli większość rady składa się z osób zatrudnionych w sektorze publicznym, nie można mówić o kontroli władzy wykonawczej, bo wszyscy są z nią powiązani zarówno nieformalnymi, jak formalnymi związkami. Jak tacy radni mają kontrolować władzę, skoro są od niej zależni?
Im wyżej, tym bardziej partyjnie
Fundacja Batorego przeanalizowała blisko 9 tys. oświadczeń majątkowych samorządowców. Sprawdzono 476 samorządów wszystkich szczebli, w tym warszawskich. Wnioski? W gminach 36 proc. radnych to pracownicy sektora publicznego, w tym przede wszystkim pracownicy administracji samorządowej i jednostek jej podległych oraz publicznych jednostek oświaty. W powiatach i w województwach ten odsetek jest jeszcze wyższy – stanowi połowę radnych.
Raport Fundacji Batorego wykazuje, że przewaga radnych pracujących w budżetówce występuje razem z upartyjnieniem rad (wybierani z list krajowych partii). Wśród wszystkich radnych nieco ponad 40 proc. stanowią reprezentanci któregoś z ugrupowań zasiadających w parlamencie. W powiatach odsetek ten wzrasta do ponad 70 proc., a w samorządzie wojewódzkim – do 98 proc. Pozostali uzyskują mandat reprezentując komitety wyborców lub komitety organizacji społecznych (trudno jednak oszacować, ile takich komitetów to jedynie przykrywka dla działalności partyjnej).
Cztery lata oglądania posiedzeń
Według danych ministerstwa finansów, w 2012 r. na diety i dodatki radnych państwo wydało ponad 450 mln zł. Jak te wydatki przekładają się na jakość pracy? Sprawdzał to przez cztery lata w Sopocie biznesmen i informatyk, a obecnie kandydat na radnego Ryszard Kajkowski, który jako widz brał udział we wszystkich sesjach i komisjach rady miasta, co jest prawdopodobnie ewenementem na skalę krajową.
Kajkowski potwierdza ustalenia Fundacji Batorego: – Moim zdaniem rada miasta to fikcja. Przede wszystkim rzuca się w oczy brak przygotowania merytorycznego. Radni są często maszynkami do głosowania prezydenta.
– Jak to można rozwiązać? – dopytuję.
– Zdecydowanie trzeba wprowadzić kadencyjność – mówi Ryszard Kajkowski. – Jestem również za zawodowymi radnymi. Mogą zarabiać ok. 7 tys. zł brutto, ale niech mają rzeczywisty wpływ i kontrolę nad władzą. Niech czytają uchwały i wiedzą, nad czym głosują. Muszą mieć wiedzę, żeby rozumieć prawo.
Jego zdaniem lokalna scena polityczna jest „zabetonowana” mocniej niż krajowa.
– Przeciętny Kowalski nie ma szans, żeby przebić się do lokalnej polityki bez wsparcia wielkich pieniędzy – przekonuje sopocki kandydat na radnego. – Staje naprzeciwko urzędniczej machiny, która kampanię wyborczą prowadzi przez cztery lata kadencji. Tak jest w wielu polskich miastach. Społeczne komitety muszą za wszystko płacić, a dotychczasowi włodarze wykorzystują swój urząd do kampanii wyborczej.
Co taki stan może zmienić? Według specjalistów z Fundacji Batorego, potrzebna jest edukacja publiczna już od najmłodszych lat, szkolenia dla radnych, stworzenie kodeksu samorządowca oraz kodeksów etycznych dla partii. Tylko czy takie zmiany leżą w interesie rządzących i partii politycznych? Pytanie jest retoryczne.