Nazwali go bandytą

Będę walczyć o pełną rehabilitację dziadka – mówi wnuczka Stanisława Kulika, oficera AK i WiN. Został rozstrzelany przez komunistów w 1946 r., a skazujący go wyrok do dziś nie został całkowicie uchylony.

29.09.2014

Czyta się kilka minut

Kennkarta Stanisława Kulika vel Jana Wirskiego / Fot. IPN
Kennkarta Stanisława Kulika vel Jana Wirskiego / Fot. IPN

Proces 11-stu terrorystów – cztery wyroki śmierci w procesie gdańskim” – grzmi jesienią 1946 r. komunistyczny „Dziennik Bałtycki” na pierwszej stronie, w dzień po procesie kapitana Stanisława Kulika vel Jana Wirskiego (inne pseudonimy: Tarzan, kapitan Leszek, Tur) i dziesięciu jego podkomendnych.

Pokazowy proces trwa tylko dwa dni, a lokalna prasa silnie akcentuje rzekomo terrorystyczny charakter grupy Kulika: „Żaden z oskarżonych nie umiał sądowi odpowiedzieć na pytanie, jakie polityczne cele mogła mieć zbrodnicza działalność bandy podszywającej się pod miano AK”.

To finał sprawy, która w 1946 r. stawia na nogi pomorski i ogólnopolski Urząd Bezpieczeństwa. 4 marca tego roku czterech członków grupy podległej Kulikowi – Henryk Ernest „Bogdan”, Zenon Jagła „Rom”, Jan Drelich „19-tka” i żołnierz o pseudonimie „Weneda” (bezpieka nigdy nie ustaliła jego danych i go nie zatrzymała) – dokonuje zamachu na Wincentego Grunę, sekretarza komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej na gdyńskim Obłużu. Działacz PPR ginie od kilku strzałów z pepeszy pod kamienicą, w której mieszka.

Potem przez 40 lat pobliska ulica nosi jego imię (w 1991 r. zostaje przemianowana na ul. Admirała Unruga – w 1939 r. dowódcę obrony polskiego Wybrzeża).

Stanisława Kulika – bohatera wojennego, odznaczonego m.in. Virtuti Militari – wymazano z kart historii, do dziś.

Virtuti za Wrzesień

Stanisław Kulik to przedwojenny zawodowy żołnierz Wojska Polskiego.

Rocznik 1904, urodzony na podlaskiej wsi, służbę zaczyna jako 20-latek. W 1939 r., w kampanii wrześniowej, jako starszy sierżant walczy w 1. Batalionie Czołgów Lekkich (wyposażonym w czołgi 7-TP). Wykazuje inicjatywę: gdy jego oddział zostaje rozbity, skupia wokół siebie 350 rozbitków (sic!) i on, starszy sierżant, dowodzi nimi. Właśnie za kampanię wrześniową otrzyma później Krzyż Virtuti Militari, najwyższe polskie odznaczenie czasu wojny.

W końcu, po bitwie pod Tomaszowem Lubelskim – gdzie kapitulują polskie armie „Kraków” i „Prusy” (jego batalion należał do tej drugiej) – dostaje się do niemieckiej niewoli. Trafia do obozu w Hamburgu, skąd już po miesiącu ucieka wraz z 25 innymi jeńcami.

Wraca na rodzinne Podlasie. Wstępuje do podziemnej organizacji „Miecz i Pług”. Zajmuje się werbunkiem i tworzeniem oddziałów bojowych. W 1940 r., po donosie do Gestapo, musi się ukrywać. Podczas próby zatrzymania w Międzyrzeczu Podlaskim zabija czterech Niemców. Choć agenci Gestapo depczą mu po piętach, cały czas działa w konspiracji – po konsolidacji podziemia już w Armii Krajowej. Na zapleczu niemieckiego frontu bierze udział w akcjach na transporty kolejowe. Otrzymuje stopień oficerski, na koniec – kapitana. Dowodzi 250-osobowym oddziałem partyzanckim na Podlasiu.

Po wejściu Sowietów do Polski podejmuje decyzję o ujawnieniu. Jesienią 1944 r. wstępuje do Ludowego Wojska Polskiego i – zgodnie z przedwojenną specjalizacją – zostaje dowódcą kompanii w Oficerskiej Szkole Czołgów w Chełmie Lubelskim. Większość kadr szkoły tworzą tam oficerowie Armii Czerwonej.

Po polsku czy rosyjsku?

W marcu 1945 r. kompania Kulika – pod pozorem ćwiczeń nocnych – ucieka do lasu, do antykomunistycznej partyzantki. Wtedy, wiosną-latem 1945 r., takie dezercje żołnierzy LWP są częste.

Podkomendnych Kulika (wśród nich dziesięciu akowców, jak on) zaciekle ścigają Sowieci i polski aparat komunistyczny. Większość zostaje zabita bądź wyłapana. „Będziecie odpowiadać po polsku czy rosyjsku?” – to pierwsze pytanie sowieckich oficerów Informacji Wojskowej, które zadają zatrzymanym.

Kulik nie wpada w ręce Sowietów i UB. Ranny, chroni się w leśniczówce, gdzie opiekują się nim miejscowi akowcy. Po wyzdrowieniu zostaje komendantem placówki podziemia w powiecie chełmskim, działającej już pod komendą poakowskiej organizacji Wolność i Niezawisłość (WiN). Organizuje oddział leśny, ma pod komendą stu ludzi. Walczy z MO i UB. Atakuje funkcjonariuszy UB, sowieckich oficerów, działaczy komunistycznych. Latem dostaje rozkaz rozformowania oddziału i zakonspirowania ludzi.

W lipcu 1945 r. z Janiną Prokop „Szarotką” (sanitariuszką) i Waldemarem Stefańskim „Cieniem” (adiutantem) jedzie do Gdyni. Chce się tu osiedlić, w Orłowie otwiera sklep. Powrót do „normalnego” życia nie trwa długo: już we wrześniu 1945 r. otrzymuje rozkaz powrotu do konspiracji i organizacji oddziałów na Wybrzeżu. Zimą zaczyna werbunek. Poznaje Henryka Ernesta „Bogdana”, który wraz ze swoją grupą bojową podporządkowuje się Kulikowi. Nawiązuje kontakt z oficerami łącznikowymi z Anglii.

Tak powstaje oddział „Kadr Dywersyjnych – 111”. Kulik dowodzi na Wybrzeżu dwiema grupami, w Trójmieście i Słupsku. Jest w nich blisko 50 osób.

UB: sprawa pilna!

Tylko na początku 1946 r. „KD-111” przeprowadza kilka głośnych na Wybrzeżu akcji: na lokal PPS w Orłowie, Urząd Skarbowy w Słupsku, sklep Samopomocy Chłopskiej w Sopocie, monopol spirytusowy w Gdańsku czy sklep PSS w Słupsku. W ten sposób konspiratorzy zdobywają pieniądze na działalność. Po nieudanej akcji na sklep monopolu tytoniowego w Orłowie (ginie jeden milicjant, inny jest ranny) bezpieka ustala część nazwisk byłych akowców.

O ich losie przesądza jednak zamach na sekretarza PPR na Obłużu. W śledztwo angażują się najważniejsi funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa. Naczelnik wydziału śledczego UB w Gdańsku Józef Bik ściąga materiały dotyczące działalności Kulika w Lubelskiem. „Sprawę traktować jako bardzo pilną” – pisze do tamtejszej jednostki bezpieki.

Mówi Waldemar Kowalski, pracownik Muzeum II Wojny Światowej, który badał historię Kulika: – Początek aresztowaniom dało przypadkowe zatrzymanie Heleny Wulw „Danuty”. Po przesłuchaniach trafiła do celi, gdzie czekała na nią inna więźniarka, jak się później okazało, oficer śledczy UB. Zdobywszy zaufanie Wulw, dostała od niej gryps, do przekazania poza więzienie.

Następnego dnia kobieta zostaje złamana podczas przesłuchania. Padają pierwsze adresy i nazwiska. Ruszają aresztowania członków oddziału „KD-111”, które nadzoruje oficer śledczy WUBP w Gdańsku Andrzej Stawicki.

W nocy 29 marca 1946 r. bezpieka ujmuje Kulika. O wadze zatrzymania świadczy, że jego pierwsze przesłuchania prowadzą osobiście funkcjonariusze Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego z Warszawy. Pod dokumentami ze śledztwa Kulik podpisuje się fałszywym nazwiskiem Jan Wirski. Ubekom zależy na zeznaniach Kulika także dlatego, gdyż – jak się okazuje – byłemu oficerowi AK udało się do współpracy z podziemiem werbować nawet milicjantów.

– Po kilku dniach przesłuchań w areszcie UB został doprowadzony do więzienia przy ulicy Kurkowej w Gdańsku – mówi Kowalski. – Wraz z innymi osadzonymi w sprawie próbował zorganizować ucieczkę. Nie udało się, wsypa skutkowała dla niego karcerem o chlebie i wodzie, pozbawieniem paczek, pisania i otrzymywania listów. Podobnie ukarani zostali „19-tka” i „Bogdan”.

Niezrażony niepowodzeniem, Kulik przez jednego ze strażników nawiązuje kontakt z Janiną Prokop „Szarotką”. Niestety, strażnik melduje o tym przełożonym.

Żegnajcie, bracia

Po siedmiu miesiącach śledztwa UB wyłapuje 49 osób podejrzanych o związki z organizacją kierowaną przez Kulika, a prokurator Wiktor Suchocki (pisał on też akt oskarżenia wobec Danuty Siedzikówny „Inki”, legendarnej 17-letniej łączniczki AK) kieruje sprawę do sądu: „W czasie od stycznia do marca 1946 mieszkańcy Gdyni i Gdańska zaniepokojeni byli ciągłymi napadami i morderstwami dokonywanymi przez jakąś bandę dywersyjną” – pisze w akcie oskarżenia.

Obok niego na ławie oskarżonych zasiada dziesięciu podkomendnych. Najpoważniejsze zarzuty, dotyczące zastrzelenia Wincentego Gruny, ciążą na Kuliku, „Bogdanie”, „Romie” i „19-tce”. Dla nich wyrok może być tylko jeden.

Proces przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Gdańsku rusza 29 października 1946 r. Rozprawom przewodniczy pułkownik Piotr Parzyniecki.

Wyjaśnienia Kulika to niespełna strona akt sądowych. Podobnie krótko sąd wysłuchuje innych oskarżonych i świadków. Już 30 października 1946 r. zapada orzeczenie: cztery wyroki śmierci dla głównych oskarżonych; pozostali zostają skazani na wieloletnie więzienie. Przed plutonem egzekucyjnym mają stanąć Stanisław Kulik, Henryk Ernest „Bogdan” (członek „Gryfa Pomorskiego” i AK, ranny w walkach o Oksywie w 1939 r.), Jan Drelich „19-tka” (związany z podziemiem po 1944 r.) i Zenon Jagła „Rom”. Sąd Najwyższy nie widzi powodów do złagodzenia kar śmierci. Jedynie wobec „Roma” prezydent KRN Bolesław Bierut korzysta z łaski i zamienia wyrok na 15 lat więzienia.

Dwa miesiące po ogłoszeniu wyroku klawisze wyprowadzają trójkę skazanych na śmierć do baraku aresztu w Gdańsku, gdzie czeka pluton egzekucyjny. „Żegnajcie, bracia, już się więcej nie zobaczymy na tym świecie” – mówi Kulik do towarzyszy.

Chwilę potem w „sali śmiechu”, jak więźniowie nazywają miejsce egzekucji, pada rozkaz: „Po zdrajcach narodu polskiego – ognia!”. Kulik ma wtedy 42 lata, „19-tka” – 25, a „Bogdan” – 21.

Ich ciała zostają pochowane na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku, w nieoznaczonej mogile.

Walka o sprawiedliwość

Grażyna Starzyńska – wnuczka Stanisława Kulika – mieszka w Perth w Australii. Z Polski wyemigrowała w czerwcu 1981 r. Dziś ma 61 lat.

Mówi: – O dziadku wiem od matki, która o wojnie i okresie powojennym mówiła bardzo rzadko, bo miała tragiczne przeżycia. Pisała w sprawie dziadka do Czerwonego Krzyża, ale bez odpowiedzi. W końcu dowiedziała się od znajomych, że zaraz po wojnie zginął rozstrzelany przez komunistów w Gdańsku, i że nie należy go szukać, bo mogą być kłopoty. Jak dotąd nie wiemy, gdzie jest pochowany [o poszukiwaniach na gdańskim Cmentarzu Garnizonowym patrz poniżej – red.].

W 1987 r. matka Grażyny Starzyńskiej wysyła do niej fotografię Kulika z 1934 r. „To jest zdjęcie twojego dziadka, tego wroga komunizmu, który zginął w 47-48 r. w więzieniu w Gdańsku” – dopisuje na odwrocie.

– To spowodowało, że zaczęliśmy z mężem szukać informacji na temat Stanisława Kulika – mówi Grażyna Starzyńska. – Udało nam się dotrzeć do akt, które się zachowały i dziś są w IPN.

Do sprawy Kulika polskie sądy wracają dopiero w 2011 r., na wniosek ministra sprawiedliwości. Wojskowy Sąd Okręgowy w Poznaniu unieważnia wyrok – ale tylko częściowo. Sędziowie nie uwzględniają natomiast wniosku o unieważnienie wyroku wobec Kulika za wydanie rozkazu zastrzelenia sekretarza PPR Wincentego Gruny. „W niniejszej sprawie z inspiracji Stanisława Kulika doszło do zabójstwa przeciwnika politycznego sekretarza PPR. Zebrany w sprawie materiał dowodowy nie wskazuje, by Wincenty Gruna w jakikolwiek sposób zagrażał bezpieczeństwu organizacji czy osobie Stanisława Kulika” – brzmi uzasadnienie.

– Mam żal do polskiego wymiaru sprawiedliwości, bo Wojskowy Sąd Okręgowy w Poznaniu nie pofatygował się poszukać rodziny, stwierdzając tylko, że jej, czyli mnie, nie znaleziono – mówi dziś Grażyna Starzyńska. – Tymczasem protokół rozprawy z 1946 r. mówi o córce Jadwidze i synu Stanisławie. Dlaczego nie szukano potomków? – Sąd poszedł na skróty także w sprawie śmierci Gruny – twierdzi Starzyńska. – Zostawiono ją bez rozpoznania. Nie wyjaśniono, jak i dlaczego doszło do zastrzelenia działacza PPR. Kto wydał rozkaz i jakie było uzasadnienie takiego działania? A kluczem może być odpowiedź na pytanie: kim był Wincenty Gruna? Nad tym sąd się nie zastanawiał.

– Na swoim procesie dziadek zeznawał – mówi dziś wnuczka Stanisława Kulika – że otrzymał taki rozkaz od przełożonych. Nawet z istniejących dokumentów wynika, że w swej działalności konspiracyjnej Kulik podejmował tego rodzaju decyzje, które po latach uznano za słuszne.

W latach 1939–1946 Stanisław Kulik – najpierw starszy sierżant Wojska Polskiego, a potem kapitan AK – został sześć razy ranny, w tym trzy razy ciężko. W czasie wojny, w odwecie za działalność w AK, Niemcy zabili jego żonę i syna (córka Jadwiga przeżyła). Za kampanię wrześniową otrzymał Virtuti Militari, za wojenną konspirację dwukrotnie Krzyż Walecznych.

Grażyna Starzyńska: – Moim jedynym pragnieniem jest znalezienie grobu dziadka. A także ostateczne unieważnienie wyroku z 1946 r., uznanie jego zasług i przywrócenie stopnia oficera Rzeczypospolitej.


Korzystałem z akt Wojskowego Sądu Rejonowego w Gdańsku (dziś w IPN), opracowania biograficznego autorstwa Waldemara Kowalskiego i materiałów rodziny Stanisława Kulika.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2014