Kościelna sauna. Tomasz Terlikowski o skandalach w polskich diecezjach

Skandale seksualne w archidiecezji białostockiej i diecezji drohiczyńskiej, a także reakcje na nie pozwalają zrozumieć, na czym polega „system klerykalny”, przed którym przestrzega Franciszek.

01.08.2022

Czyta się kilka minut

 / STANISŁAW KOWALCZUK / EAST NEWS
/ STANISŁAW KOWALCZUK / EAST NEWS

Sprawy dwóch wysoko postawionych kurialistów, jednego z archidiecezji białostockiej, a drugiego z drohiczyńskiej, łączy wiele. W obu przypadkach mamy do czynienia z osobami ważnymi w strukturach diecezji. Ks. dr Andrzej Dębski był prefektem seminarium, osobistym sekretarzem biskupa, rzecznikiem białostockiej kurii, kapelanem piłkarzy Jagiellonii i gwiazdą programów telewizyjnych. Ks. Łukasz Gołębiewski był sekretarzem, kapelanem emerytowanego już biskupa drohiczyńskiego Antoniego Pacyfika Dydycza, a obecnie jest dyrektorem diecezjalnej Caritas. Oba przypadki dotyczą zapisów internetowych kontaktów. Choć różni je płeć osób, z którymi kontaktowali się księża, to w istocie można je traktować podobnie.

Oczywiście są także liczne różnice. Ks. Dębski się przyznał (nie miał za bardzo wyjścia, bo w jego przypadku mamy do czynienia z nagraniami wideo), a ks. Gołębiewski przekonuje, że jest wrabiany i „ktoś chce mu zaszkodzić”. Odmienna jest także reakcja biskupów. Abp Józef Guzdek błyskawicznie zawiesił ks. Dębskiego, później go suspendował, podziękował mediom za ujawnienie sprawy, a na koniec zapowiedział dogłębne jej wyjaśnienie. Bp Piotr Sawczuk, ordynariusz drohiczyński, księdza nie zawiesił (choć od zgłoszenia sprawy minęło ponad półtora miesiąca, od publikacji medialnej już ponad tydzień), a kanclerz kurii ks. Zbigniew Rostkowski uważa, że istotą problemu nie jest brak działania biskupa, ale media. „Tezę medialną o rzekomej zwłoce władzy diecezjalnej w reakcji wobec opisanego kapłana studzi kan. 196 § 1 Kodeksu Prawa Kanonicznego, który mówi, że »pozbawienie urzędu, stanowiące karę za przestępstwo, może być dokonane tylko zgodnie z przepisami prawa«. Ubolewamy nad tym, że sprawa opisana w artykule daje okazję do mówienia źle o Kościele, i zapewniamy o woli rzetelnego jej wyjaśnienia” – napisał w oświadczeniu kanclerz.

Zostawiając już na boku fakt, że urząd dyrektora Caritas nie jest dożywotni, a zawieszenie do wyjaśnienia sprawy nie jest równoznaczne z pozbawieniem urzędu, to ta reakcja pokazuje zdecydowanie różnicę w reakcjach w sytuacjach kryzysowych. Z jednej strony mamy sprawne działanie, przeprosiny i zawieszenie księdza, a z drugiej udawanie, że nic się nie stało, pozorne oburzenie i krycie duchownego.

W obronie systemu

Ta różnica – uświadamiająca, jak bardzo Kościół w Polsce jest Kościołem różnych prędkości – nie powinna przesłaniać tego, że na pewnym poziomie działania są podobne. Proponuję, by głębiej przeanalizować wypowiedzi abp. Józefa Guzdka. Są w nich oczywiście słowa bardzo potrzebne, ale jest też zastanawiający brak pytania o to, jak możliwe było to, że tego rodzaju osobowość tak długo miała idealne pole do działania. Dlaczego, choć – co wiemy już z doniesień medialnych – informacje o nieobyczajnych zachowaniach księdza docierały do kurii i do poprzednich metropolitów, kariera ks. Dębskiego nigdy się nie zatrzymała (raz odwołano go ze stanowiska prefekta seminarium)? Nigdzie nie pojawiają się także w oświadczeniu metropolity odpowiedzi na pytanie, czym jest owa słynna „sauna”, do której nie udał się pewnego dnia ks. Dębski, gdyż, jak sam pisał, „oszczędza nasienie”?

To nie są kwestie, które można zlekceważyć, stawiają one bowiem w istocie pytanie o system, który przez lata umożliwiał działanie ks. Dębskiemu. Nie widać też w wypowiedziach równie zdecydowanej, co w przypadku załatwienia sprawy ks. Dębskiego, determinacji do zbadania własnej kurii, wyciągnięcia wniosków z informacji medialnych na jej temat, a także postawienia pytań poprzednim metropolitom.

Abp Tadeusz Wojda zaprzeczył już wprawdzie, by miał jakiekolwiek informacje na temat nadużyć, ale to przecież on pozbawił ks. Dębskiego stanowiska prefekta w seminarium, co zdaniem informatorów mediów z archidiecezji białostockiej miało być właśnie karą za wysyłanie obscenicznych esemesów do innej młodej kobiety. To także musi zostać wyjaśnione, ponieważ w tej sprawie nie ma żadnych powodów, by wierzyć na słowo byłemu metropolicie. Skala ujawnianych nadużyć ks. Dębskiego jest na tyle duża, a stopień jego niedojrzałości na tyle rzucający się w oczy, że trudno uwierzyć, by przez wiele lat jego kurialnej kariery i seksualnych „podbojów” nikt niczego nie zauważył. Trudno też uznać, że wszystkie osoby opowiadające o zgłaszaniu sprawy do kurii kłamią. Sprawa wymaga więc zbadania nie tylko w odniesieniu do samego ks. Dębskiego, ale także wysokich urzędników kurii i poprzednich metropolitów. „Biała księga”, szczegółowe wyjaśnienie sprawy, ukaranie winnych ukrywania i tuszowania pozwoli powiedzieć, że sprawa została załatwiona. Wcześniej można mówić jedynie o sprawnej reakcji w sytuacji kryzysowej.

Zbywane pytania

To właśnie umiejętność reakcji w takiej sytuacji różni zachowania obu biskupów. Na głębszym poziomie pozostają zaś one podobne. I abp Guzdek, i bp Sawczuk (tyle że stawiając granice w innym miejscu, pierwszy na poziomie struktur, a drugi już na poziomie osoby oskarżonej) odmawiają w istocie dyskusji na temat systemowych przyczyn tego, co się wydarzyło. Gdy Tomasz Królak z Katolickiej Agencji Informacyjnej pyta o to, „czy ten przypadek wskazuje na wadliwość systemu kształcenia seminaryjnego, czy może luki w formacji księży o dłuższym już stażu?”, abp Guzdek jak ognia unika jakiegokolwiek zmierzenia się z pytaniem. „Nie wyciągałbym wniosków zbyt szybko. Taka teza wymaga analizy. Przecież po formacji seminaryjnej i późniejszej mamy wielu wspaniałych, zaangażowanych, żyjących Ewangelią kapłanów” – mówi.

Gdy pada pytanie o weryfikowanie powołań, odpowiedź jest równie nieprecyzyjna. „Należy zrobić wszystko, co jest możliwe... Należy przede wszystkim dbać o harmonijny rozwój całej osoby, obejmujący wymiar duchowy, fizyczny, psychiczny, intelektualny oraz apostolski. Jednak każdy człowiek jest tajemnicą. Każdy nosi w sobie pewne predyspozycje, wpływy środowiska, otoczenia, ma swoje mocne i słabe strony. Nie ma szablonu na wychowanie człowieka powołanego do kapłaństwa lub życia konsekrowanego, zresztą tak samo, jak nie ma szablonu na przygotowanie kandydata do małżeństwa” – mówi abp Guzdek. I tak samo jest zbywane każde pytanie o systemowe przyczyny tego, co się wydarzyło.

A to w istocie one są kluczowe. Sekso­holicy, ludzie zaburzeni, znajdują się w każdej organizacji. Istotnym pytaniem jest jednak, jak to możliwe, że mimo sześcioletniej formacji seminaryjnej nikt nie dostrzegł głębokiej niedojrzałości alumna. Jak to możliwe, że przez lata nie dostrzegano albo udawano, że się nie dostrzega takich, a nie innych jego zachowań? Te dwie kwestie prowadzą zaś do pytania o to, czy rzeczywiście ks. Andrzej Dębski jest wyjątkiem na tle świętych i pobożnych białostockich kapłanów, czy też jest po prostu owocem pewnego systemu ukrywania i tuszowania, a także klerykalnego postrzegania rzeczywistości.

Co z tym seminarium

Zacznijmy od kwestii seminarium. Z doniesień medialnych wynika jednoznacznie, że już w okresie seminaryjnym kleryk Dębski zachowywał się jak idealny produkt systemu klerykalnego. W czasie studiów zaczął wynosić się nad innych, a później – także w czasie kontaktów z kobietami – nieustannie podkreślał, że jest księdzem. Treści wysyłanych do kobiet wiadomości wskazują zaś, że był osobowością skrajnie niedojrzałą, i to na poziomie trudnym do przeoczenia. A jednak nie tylko został wyświęcony, ale też później był mocno promowany. Dlaczego?

Odpowiedzi mogą być różne, ale trudno nie postawić problemu formacji seminaryjnej w ogóle. Abp Guzdek przekonuje, że nie ma do tego powodów, bo przecież system formacyjny wydaje wielu świętych kapłanów. Odwracając jednak rozumowanie metropolity białostockiego, trzeba zapytać, czy owi święci kapłani są „owocem systemu”, czy może ich świętość dokonuje się „pomimo niego”, a niekiedy „wbrew niemu”? To poważne pytanie, bo gdy rozmawia się z duchownymi diecezjalnymi w Polsce, to wielu z nich (jest faktem, że nie wszyscy, bo seminaria w Polsce są różne) wspomina studia jako okres przyuczania do hipokryzji, układów i świadomego ukrywania własnych poglądów, byle tylko dotrwać do święceń. I nawet jeśli są to nadużycia, które nie wypływają z natury systemu, to tak właśnie on wygląda.

Nie mniej istotne jest pytanie o to, jaki jest prawdziwy cel seminariów duchownych. Nie jest nim nauka, bo tę – na lepszym poziomie – gwarantują wydziały teologiczne przy renomowanych uniwersytetach. One też pozwalają na nieustanny kontakt z innymi świeckimi (w tym z kobietami), co nie tylko weryfikuje powołanie do celibatu, ale i pozwala na poznanie odmiennych perspektyw teologicznych. Nie jest nim także przystosowanie do modelu życia, jakim będą żyli duchowni diecezjalni, bo tak się składa, że system seminaryjny oparty jest na formacji zakonnej, życiu wspólnotowym, określonym planie dnia, podczas gdy ogromna większość duchownych będzie żyła samotnie, bez wspólnoty i bez tego rodzaju życia duchowego, jaki poznała w seminarium. Seminaria formują więc ludzi do życia, którym nigdy nie będą żyli.

Jeśli nie model życia i nie wiedza, to co stoi za takim modelem formacji do kapłaństwa? Jak się zdaje, odpowiedź jest prosta. Chodzi o to, by „sklerykalizować” (niekiedy określa się to mianem „ukościelnienia”) kandydata do kapłaństwa. Przez sześć (a niekiedy więcej) lat ma on nabrać nawyków, zwyczajów, sposobów komunikowania właściwych jego wspólnocie, nabrać przekonania o „szczególnym wybraniu” i swoistym „oddzieleniu” od innych. To wszystko skutkuje „lojalnością” nie wobec ludu Bożego, ale wobec wąsko pojętej instytucji kościelnej, a konkretniej: kasty, której jest się członkiem (nazywanej w feudalnym języku „stanem duchownym”). „Brewiarzowy ton” czy „brewiarzowa twarz”, a także głęboka korporacyjna solidarność – o której w żartach mówią niekiedy sami księża – nie wynika przecież z powołania, ale właśnie z pewnego modelu formacji seminaryjnej. Potrzebna jest więc jego zmiana.

Jaka? Może zrezygnować z modelu trydenckiego? Luterańscy czy reformowani pastorzy studiują na uniwersytetach, mają czas, by zdecydować, czy chcą formacji duchownej, czy jedynie studiują teologię, potem wysyła się ich na realne placówki duszpasterskie (co oczywiście dzieje się też w przypadku kleryków, ale tam jest to tylko niewielki czasowo ­element ich formacji), a dopiero później podejmują decyzję. Konieczność zmagania się z trudnościami łączenia studiów i pracy zawodowej, codziennych czynności domowych z życiem duchowym sprawia, że mają o wiele większe doświadczenie zwyczajnego życia i o wiele lepiej znają problemy późniejszych parafian. Nikt nie oddziela ich od świata, nikt nie formuje w osobności.

Nie widać powodów, by podobnie nie mieli żyć przyszli księża katoliccy. Jeśli zaś mają odbierać także formację duchową, to wystarczy na czas wakacji wysyłać ich na miesięczne rekolekcje ignacjańskie albo na szkoły życia duchowego w klasztorach benedyktyńskich. W roku akademickim doświadczenia duszpasterskiego mogliby zaś nabywać w parafiach, na terenie których by mieszkali, a formację kapłańską odbieraliby w czasie kierownictwa duchowego czy spotkań z doświadczonymi pasterzami.

Czy to rewolucja? Może, ale seminaria to późny wynalazek, który także był rewolucyjny, a do tego potrzebujemy modelu rozbijającego korporacyjną solidarność duchownych i klerykalny system. To ich skutkiem jest tuszowanie jednostkowych sytuacji nadużyć i niezdolność do mierzenia się z klerykalizmem w ogóle.

Niedojrzałość i spowiedź

Jest w sprawie ks. Dębskiego coś jeszcze, na co warto zwrócić uwagę. Otóż z jego korespondencji wynika szczególne upodobanie do pewnych form przemocy. I zostawiając już na boku, czy jest to normalne, czy nie (wiele z tych spraw pozostaje do rozeznania w zdrowej relacji między dwojgiem partnerów), stawia to pytanie, czy rzeczywiście w seksualnych działaniach ks. Dębskiego chodziło o erotykę, czy o dominację i kontrolę. Wbrew pozorom to bardzo istotne pytanie, wyznacza ono bowiem granicę między erotyzmem a groźnymi patologiami. Granica ta jest szczególnie istotna w przypadku osób, którym powierzona zostaje głęboka władza nad psychiką czy życiem wewnętrznym innych. Spowiedź i kierownictwo duchowe dają księżom szczególną władzę nad innymi – możliwość oddziaływań, które mogą łamać komuś życie. I mówię nie tylko o nadużyciach seksualnych, ale i innych formach przemocy, których osobowości niedojrzałe albo psychopatyczne mogą się dopuszczać, niekiedy w imię religijności.

Świadomość tego wymusza niezwykłą ostrożność w dopuszczaniu duchownych do spowiadania. To ona jest intymnym, wymagającym ogromnej dojrzałości momentem spotkania. Niewielkie nawet odchylenia od normy psychicznej, niewielkie osobiste problemy mogą rodzić dramatyczne skutki. I właśnie dlatego warto zadać pytanie, czy rzeczywiście każdy ksiądz powinien spowiadać. Czy misja kanoniczna do spowiadania, jak to było kiedyś, nie powinna być wydawana po pewnym czasie od święceń. I czy nie powinniśmy szukać modelów kontroli dojrzałości spowiedników, a także zaoferować im superwizję.

Dlaczego piszę o tym przy okazji afery z Drohiczyna i Białegostoku? Choćby dlatego, że obaj kapłani byli także spowiednikami i trudno nie zadać pytania, czy i na ile ich własne zachowania wpływały na spowiedź. Czy ktoś zwracający się do kobiety w takich słowach, jak ks. Dębski, może być odpowiednim spowiednikiem dla sióstr zakonnych czy matek? Jeśli uświadomimy sobie, jak wielkie spustoszenie może poczynić nieodpowiedzialny, niedojrzały spowiednik (a mnie uświadomiła to sprawa dominikanina Pawła M.), o wiele radykalniej podchodzić będziemy do kontroli w tej sprawie.

Na razie ani o reformie seminariów, ani o formacji, ani o spowiedzi się nie rozmawia. Debata dotyczy wyłącznie tego, czy poszczególne diecezje potrafią reagować na sytuacje kryzysowe, a nie tego, czy i w jakim stopniu za takie skandale odpowiadają kościelne struktury. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 32/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Kościelna sauna