Czy Kościół w Polsce jest solidarny ze skrzywdzonymi? Postawa biskupów i ciężka walka niezłomnych

Nie ma w Kościele w Polsce systemowej solidarności z osobami skrzywdzonymi seksualnie. Są desperackie starania grupki „partyzantów”, która działa cuda.

20.02.2024

Czyta się kilka minut

Msza w świdnickiej katedrze podczas plenarnego zebrania Konferencji Episkopatu Polski, Świdnica, czerwiec 2019 r. // Fot. Piotr Molecki / East News
Msza w świdnickiej katedrze podczas plenarnego zebrania Konferencji Episkopatu Polski, Świdnica, czerwiec 2019 r. // Fot. Piotr Molecki / East News

Mamy struktury, pieniądze, grupę zaangażowanych ludzi i programy, które realnie pomagają osobom skrzywdzonym. Istnieje już także swoista kościelna poprawność, która sprawia, że pewnych rzeczy już – oficjalnie – z ust biskupów nie usłyszymy, a pewne działania – nawet jeśli ze strachu przed karami kanonicznymi – z pewnością zostaną podjęte. Jest też faktem, że jeśli chodzi o zakres dostępnej pomocy czy poziom strachu przed konsekwencjami pewnych zaniedbań, Kościół jest o lata do przodu przed instytucjami edukacyjnymi, organizacjami harcerskimi czy sportowymi.

Tyle że to wszystko niewiele mówi o realnej solidarności z osobami skrzywdzonymi czy o głębokim duszpasterskim nawróceniu, którego Kościół instytucjonalny i katolicy potrzebują. Rewolucja kopernikańska w myśleniu o skrzywdzonych i ich miejscu w Kościele jest jeszcze przed nami. Mam pięćdziesiąt lat i coraz częściej łapię się na myśli, że realnej, pełnej zmiany już nie tylko struktur, ale mentalności mogę nie doczekać.

Trzysta tysięcy

Nie doczekają jej także ludzie, którzy zostali skrzywdzeni seksualnie dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści czy pięćdziesiąt lat temu i którzy – wychowani w pewnej mentalności – wciąż jeszcze nie mają dość odwagi, żeby opowiedzieć o tym, co ich spotkało. Oni są obok nas, są w Kościele i poza nim. Są księżmi, siostrami, terapeutami, mają dzieci, którym niekiedy także przekazują straszliwą traumę. I milczą, bo wciąż jeszcze nie wierzą, nie widzą prawdziwej zmiany, bo wciąż jeszcze odbierają sygnał, że od nich, od ich cierpienia, ich bólu, ich złamanego życia bardziej liczy się dobre imię instytucji i jej interesy czy pamięć o wielkich polskiego Kościoła.

Ilu ich jest? Tysiące, a może dziesiątki tysięcy. Ks. Stanisław P. z diecezji tarnowskiej – według prokuratury – skrzywdził przynajmniej stu chłopców, bo tylu mężczyzn zdecydowało się zeznawać. Jeśli wziąć pod uwagę statystyki tych, którzy mówić o swojej krzywdzie odwagi nie mają, to liczba ofiar tylko tego jednego duchownego może iść w kolejne setki. Liczby całościowe mogą być o wiele, wiele większe. Francuska Komisja powołana przez Episkopat szacuje, że w ciągu siedemdziesięciu lat we Francji trzy tysiące kapłanów i zakonników wykorzystało seksualnie dwieście szesnaście tysięcy małoletnich. Jeśli takie są dane we Francji, to możemy przyjąć, że w Polsce – biorąc pod uwagę większą religijność Polaków, większą liczbę księży katolickich i jeszcze mocniejszą niż gdzie indziej, bo wzmacnianą przez walkę komunistów z Kościołem „kulturę milczenia” – liczby mogą być podobne (a może nawet większe). To oznacza, że trzysta tysięcy kobiet i mężczyzn żyje z traumą.

Nieusłyszany krzyk

Ogromna większość z nich nikomu jeszcze o tym nie powiedziała, bo nie widzi w innych, w nas, w dobrych katolikach, w dobrych księżach, gotowości na zmierzenie się z ich traumą, wysłuchanie i uwierzenie im. Wystarczy jednak zacząć mówić o tym otwarcie, opowiadać się po ich stronie, aby nagle okazało się, że wśród naszych znajomych, przyjaciół, ludzi, z którymi pracujemy albo modlimy się, są skrzywdzeni seksualnie w Kościele. Nie jestem w stanie nawet zliczyć, ile takich rozmów odbyłem.

Czy jako instytucja nauczyliśmy się już tego słuchania? Jeśli szukamy obrazu, który pokaże, jak obecnie jest, to trudno o lepszy niż liczba biskupów, którzy zdecydowali się na spotkanie z Tośką Szewczyk. Kilka miesięcy temu – wraz z dominikaninem o. Tomaszem Biłką – zdecydowała się na wysłanie do wszystkich polskich biskupów „talerza skrzywdzonych”, który miał być zaproszeniem do dialogu i spotkania. Ilu z nich odpowiedziało? Wśród stu czynnych biskupów na spotkanie z głęboko wierzącą osobą skrzywdzoną, która nie boi się mówić prawdy w oczy, zdecydowało się dziewięciu, i to w większości pomocniczych. To nawet nie jest jedna dziesiąta aktywnych biskupów.

Jeśli jest tak źle, to dlaczego jednocześnie Kościół jest jedyną instytucją w Polsce, która w związku z pomocą osobom skrzywdzonym stworzyła struktury zgłaszania, finansowania terapii itd.? Powody są przynajmniej dwa. Pierwszym jest wyraźny nacisk Stolicy Apostolskiej, która wymaga takich działań. To jednak nie wyjaśnia wszystkiego, bo wobec Kościoła w Ukrainie, na Słowacji, o Afryce nie wspominając, formułowane są dokładnie te same oczekiwania, a instytucje katolickie w tych krajach są daleko w tyle, jeśli porównywać je z Polską.

Partyzanci

Drugim powodem jest grupa zaangażowanych księży, osób świeckich, kanonistów, prawników, terapeutów i działaczy społecznych, którzy na różne sposoby angażują się w zmianę sytuacji. Mowa o jezuicie o. Adamie Żaku, który dziesięć lat temu z Ewą Kusz stworzył Centrum Obrony Dziecka przy krakowskim Ignatianum, budując system edukacyjny dla zaangażowanych w pomoc skrzywdzonym, ale też o Marcie Titaniec, która od pięciu lat kieruje Fundacją Świętego Józefa, a także o ks. Piotrze Studnickim, który jest kierownikiem Biura Delegata KEP ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży, a także o samym delegacie, czyli prymasie Polski abp. Wojciechu Polaku.

Listę „wojowników” można uzupełnić jeszcze o kanonistę ks. dr Jana Dohnalika, kilku, może kilkunastu najbardziej zaangażowanych delegatów diecezjalnych i zakonnych, a także o tych, którzy zaczynali tę samą walkę oddolnie. Jednym z pierwszych był zmarły niedawno ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Obecny w debacie publicznej jest ks. prof. Andrzej Kobyliński, który od lat zajmuje się naukowo zjawiskiem „pedofilii klerykalnej”. Jest jeszcze Zbigniew Nosowski, którego dziennikarskie śledztwa wymuszały działania. I wreszcie – od nich powinienem zacząć – są ci, którzy jako pierwsi opowiedzieli swoje historie albo byli głosem skrzywdzonych: były dominikanin Marcin Mogielski, franciszkanin o. Tarsycjusz Krasucki, bracia Pankowiakowie… Są także księża i siostry (często mocno krytykowani w swoich środowiskach), którzy – nawet jeśli nie są zaangażowani w sprawę – to pomagają. Informują media, wspierają ludzi. Ich pewnie można liczyć w setki.

Testowanie kar

Takie pospolite ruszenie i grupa osób zakorzenionych w strukturach, ale jednocześnie nieustannie się z nimi zmagająca, uprawiająca dyplomację, przekonująca do małych kroków, sprawia, że jesteśmy o wiele dalej, niż wskazywałby na to stan myślenia biskupów, sporej części księży i wiernych.

Ogromne znaczenie dla wzmocnienia procedur i struktur miał również dokument „Vos estis lux mundi” z 2019 r., który wprowadził normy karania kościelnych przełożonych i – jak się zdaje – był przetestowany w Polsce. Kilkunastu polskich biskupów zostało ukaranych na podstawie zawartych w nich przepisów, a dwóch kolejnych zostanie – i to w krótkim czasie – ukaranych. I nie ma co ukrywać, że ten prawny nacisk też przyczynił się do szybszego działania części polskiego Episkopatu. Stosunek poszczególnych biskupów do skrzywdzonych nie miał większego znaczenia, gdy alternatywą dla działania były kary kanoniczne. A jeśli do tego dodać skuteczność „dyplomacji” kościelnej z jednej strony o. Adama Żaka SJ, a z drugiej prymasa Wojciecha Polaka – to stanie się zrozumiałe, dlaczego tak wiele udało się osiągnąć.

Zapobieganie i pomoc

A już same wyliczenie sukcesów jest imponujące. Od dziesięciu lat Centrum Ochrony Dziecka organizuje na Ignatianum podyplomowe studia z „profilaktyki przemocy seksualnej wobec dzieci i młodzieży”, które ukończyło już ponad sto osób. Część z nich jest zaangażowana w diecezjach, zakonach, inni – często świeccy – angażują się prawnie. Absolwentką tych studiów jest choćby obecna rzeczniczka praw dziecka.

Uniwersytet Papieski Jana Pawła II kilka lat później uruchomił podyplomowe studia prawno-kanoniczne, które poszerzają dostęp do wiedzy na te tematy. Przy każdej diecezji (i przy wielu zakonach i zgromadzeniach) działają delegaci (a niekiedy także delegatki), którzy przyjmują zgłoszenia osób skrzywdzonych. I nawet jeśli nie wszędzie działa to doskonale, to próżno szukać innej instytucji w Polsce, która miałaby taką sieć. Fundacja Świętego Józefa, której nie byłoby, gdyby nie sprawność polityczna prymasa, tylko w ubiegłym roku przekazała na pomoc bezpośrednią i pośrednią osobom skrzywdzonym blisko trzy miliony złotych – pieniądze te pochodzą ze zbiórek przeprowadzanych w diecezjach i w zakonach wśród duchownych. Istnieją dyżury telefoniczne, bezpłatne konsultacje kanoniczne, a nawet punkty konsultacyjne, gdzie zgłosić się po pomoc mogą osoby skrzywdzone (patrz ramka obok).

Zasłona dymna

Ta ogromna praca, za którą stoi – biorąc pod uwagę wielkość polskiego Kościoła – niewielka grupa ludzi, staje się jednak wygodną zasłoną dymną dla braku solidarności, jaki dotyka ogromną większość ludzi Kościoła hierarchicznego w Polsce. Istnienie i praca Fundacji Świętego Józefa pozwala zrzucić z siebie odpowiedzialność za pomoc osobom skrzywdzonym, a praca prymasa Polski jako Delegata KEP ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży sprawia, że pozostali biskupi nie muszą robić nic. I nawet jeśli niektórzy robią wiele, to większość ordynariuszy poza tym, czego wymaga od nich prawo kanoniczne i za brak czego mogą zostać ukarani, nie robi wiele.

Milczenie większości biskupów (choć pojawiają się chwalebne wyjątki) w tych sprawach jest zresztą jednym z powodów, dla których wciąż można utrzymywać, że polski Kościół idzie w dobrym kierunku i że jest coraz bardziej solidarny ze skrzywdzonymi. O wiele trudniejsze staje się to, gdy któryś ze starszych biskupów zdecyduje się jednak na te tematy wypowiedzieć.

W 2019 r. abp Marek Jędraszewski wypowiedział się o zasadzie „zero tolerancji” dla przestępców seksualnych. Podkreślił, że hasło to „ma charakter w jakiejś mierze totalitarny. (…) Kiedy nazizm hitlerowski walczył z Żydami, stosował wobec nich »zero tolerancji«, w wyniku czego powstał Holokaust. Kiedy w systemie bolszewickim stosowano »zero tolerancji« wobec »wrogów ludu«, doszło do kolejnej masakry w skali liczącej dziesiątki, a może nawet setki milionów ofiar”. Od razu wybuchł skandal, i choć brakuje dowodów, by zmienił on poglądy krakowskiego metropolity, to… od tego momentu pilnuje się on zasady, by o takich sprawach mówił wyłącznie prymas.

Obarczeni zadośćuczynieniem

Wyraźnie widać też, że granicą solidarności z pokrzywdzonymi jest w polskim Kościele nieodmiennie kasa. KEP od lat jednoznacznie sprzeciwia się wypłacaniu odszkodowań osobom skrzywdzonym i przekonuje, że diecezje nie mogą być odpowiedzialne za działania przestępców seksualnych w sutannach. Tydzień przed Dniem Modlitwy i Solidarności z osobami skrzywdzonymi seksualnie bp Andrzej Jeż – po raz kolejny – przedstawił na piśmie uzasadnienie braku odpowiedzialności diecezji za działania, za które jej biskup został ukarany.

„Trudno, ażeby odpowiedzialnością zbiorową za przestępstwo dokonane przez konkretnych ludzi obarczano całą wspólnotę diecezji. To tak jakby za szkodę wyrządzoną przez podpalacza mieli odpowiadać wszyscy mieszkańcy jego miejscowości. Diecezja tarnowska utrzymuje się z ofiar wiernych, a więc to przede wszystkim oni zostaliby obarczeni zadośćuczynieniem za przestępstwo, które popełnił konkretny człowiek. Czym innym jest przychodzić pokrzywdzonym z pomocą, a czym innym ponosić odpowiedzialność za przestępstwa popełnione przez drugich” – napisał w oświadczeniu przekazanym Onetowi biskup.

Pismo to jest zaś odpowiedzią na pozew jednej z ofiar wspomnianego ks. Stanisława P., którego ówczesny biskup tarnowski Wiktor Skworc przerzucał na kolejne parafie, umożliwiając mu dalsze krzywdzenie dzieci. Watykan ukarał biskupa (właściwie symbolicznie), ale jego następca nie widzi związku między działaniami ordynariusza a gwałtem. I trudno o lepszy dowód na to, że tam gdzie chodzi o pieniądze, tam kończy się solidarność wielu biskupów.

Lęk biskupów

I jeśli ktoś sądzi, że to jakiś wyskok bp. Jeża, to nic bardziej mylnego. Konferencja Episkopatu jest w tej sprawie zgodna. Wszyscy biskupi jednym głosem powtarzają, że odszkodowań dla osób skrzywdzonych nie będzie. I nawet jeśli – za radą prawników – czasem w ramach ugody przedsądowej są one wypłacane (tak było w Krakowie, gdzie w ramach przedsądowej ugody wypłacono odszkodowanie kobiecie, wobec której nadużyć dopuścił się bp Jan Szkodoń, którego winy Watykan ani nie potwierdził, ani jej nie zaprzeczył), to oficjalne stanowisko jest dokładnie takie, jak przedstawił je bp Jeż.

Polski Episkopat jest przerażony (co notabene pokazuje, że biskupi mają świadomość skali zjawiska, nawet jeśli mówią co innego), że i w Polsce, jak wcześniej w USA, może dojść do bankructw diecezji pod naporem wypłaty zadośćuczynień. Ich lęk jest zaś tak mocny, że nie dociera do nich, że pomysł, by wzbraniać się przed wypłacaniem pieniędzy i prowadzić kolejne sprawy aż do poziomu Sądu Najwyższego, nie tylko niszczy w skrzywdzonych poczucie, że Kościół jest z nimi solidarny, nie tylko rujnuje wizerunek publiczny Kościoła, ale i prowadzi do utrwalenia linii orzeczniczej, która będzie zobowiązywać diecezje do wypłacania pieniędzy. Efekt postawy biskupów jest więc dokładnie odwrotny od zamierzonego.

Mentalność zmienia się na końcu

Od ośmiu lat z inicjatywy Franciszka w pierwszy piątek Wielkiego Postu Kościół obchodzi dzień modlitwy za osoby skrzywdzone. W Polsce jego organizacją zajmuje się Biuro delegata episkopatu ds. ochrony dzieci i młodzieży. W tym roku została zmieniona nazwa tej inicjatywy z Dnia Modlitwy i Pokuty za Grzech Wykorzystania Seksualnego na Dzień Modlitwy i Solidarności z Osobami Skrzywdzonymi. Kierownik biura – ks. Piotr Studnicki – tłumaczy to „zmianą, jaka się dokonuje w Kościele dzięki spotkaniu z osobami skrzywdzonymi”. Mówienie o solidarności jednak wciąż jest bardziej apelem niż opisem rzeczywistości.

Na koniec warto przypomnieć, jak ją rozumiał wielbiony w polskim katolicyzmie Jan Paweł II: „Solidarność – to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. A więc nigdy: jeden przeciw drugiemu. Jedni – przeciw drugim. I nigdy »brzemię« dźwigane przez człowieka samotnie. Bez pomocy drugich. Nie może być walka silniejsza nad solidarność. Nie może być program walki ponad programem solidarności. Inaczej – rosną zbyt ciężkie brzemiona. I rozkład tych brzemion narasta w sposób nieproporcjonalny”.

I aż trudno nie zadać pytania, czy do takiej solidarności są zdolni biskupi, kapłani i wierni wobec osób skrzywdzonych?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Gra pozorów